Wyliczmy: 2007, 2011, 2012, 2013, 2015, 2016 … We wszystkich tych latach podejmowano próby rozszerzenia ochrony życia nienarodzonych w Polsce. Składały się na nią cztery projekty obywatelskie, poprzedzone zbiórkami podpisów w całym kraju, słynna prowokacja Giertycha z 2007 r., która rozwaliła ówczesną koalicję rządzącą i doprowadziła do przyspieszonych wyborów parlamentarnych oraz projekt poselski klubu Solidarnej Polski z 2012 r.
W naszych środowiskach dominuje jednostronna ocena tych starań. Ponieważ popieramy ich cel, to nie dokonujemy analizy stosowanych środków. Frustrujemy się porażkami, ale nie wyciągamy wniosków na przyszłość. Bezmyślnie tkwimy w cyklu: zbiórka podpisów – spory z aborcjonistami – manifestacje – nasłuchiwanie debaty z sejmu – tworzenie poszerzonej i zaktualizowanej listy zdrajców – przeznaczenie 1% podatku PIT na wybraną organizację pro life. No ile jeszcze tak można?
Wielokrotnie w życiu bywa, że sukces, realizację planów osiągną ci, którzy pójdą inną ścieżką niż poprzednicy. Innowacja oznacza zmianę dotychczasowego modelu działania. W naszym konkretnym przypadku autorefleksja jest niezbędna, bowiem aktualnie podejmowane działania są skrajnie nieskuteczne. Mija czas, w majestacie prawa pozbawiane życia są kolejne dzieci, a każde kolejne uderzenie pustym łbem w twardy mur ma mniejsze szanse na powodzenie.
Zacznijmy od spraw najważniejszych.
Czy obywatelskie inicjatywy ustawodawcze w Polsce to najlepszy sposób na uchwalenie prawa odnoszącego się do ochrony życia?
Z całą pewnością to nie jest trafny wybór. Ta ścieżka legislacyjna jest mniej skuteczna od projektów rządowych, poselskich, senackich czy prezydenckich. Czyli wszystkich innych. Mogą z niej korzystać ugrupowania pozaparlamentarne, które nie są w stanie zebrać 15 posłów podpisujących się pod propozycją, ale chcą zwiększać zainteresowanie społeczeństwa tematem. Ale to jest jedyny skutek, jaki mogą osiągnąć.
W Polsce nie tylko przez 8 lat rządów Platformy nomen omen Obywatelskiej ignorowano przedkładane projekty odnoszące się do jednomandatowych okręgów wyborczych, przywrócenia święta Trzech Króli – trafiały najpierw do tak zwanej sejmowej zamrażarki, a potem do niszczarek.
Jeśli dobrze pamiętam, to dawno, dawno temu zbieraliśmy podpisy pod petycją o wprowadzenie ochrony życia nienarodzonych w Polsce. Było to jeszcze w czasach obowiązywania prawa gomułkowskiego. Ale czy z faktu, że wtedy takie działanie było słuszne i efektywne wynika, że powinniśmy je naśladować do końca świata? Nie wydaje mi się.
Dodajmy, że inicjatywa obywatelska ma jeszcze jedną poważną wadę. Niebezpiecznie zbliża się do (i)grania większością społeczeństwa. Sugeruje ona błędnie, jakoby idea wprowadzenia pełnej ochrony życia cieszyła się poparciem wspomnianej większości. Tak niestety nie było ani nie jest, zwłaszcza po fiasku medialnym projektu Ordo Iuris.
Nie chcę wnikać, jak doszło do powstania majowego sondażu IBRIS, w którym rzekomo 58 % Polaków zadeklarowało poglądy niezgodne z obowiązującym kompromisem. Dość, że bardzo wielu prolajferów uwierzyło własnej propagandzie. Być może dlatego nikt nie miał na tyle rozsądku, by skorygować projekt Ordo Iuris o zapisy, które najbardziej zmobilizowały przeciwników ochrony życia, tj. sprawę karalności kobiet i śledztw po poronieniach. Zagadnienie to nie zostało odpowiednio przedstawione opinii publicznej i spowodowało, że pamiętnego 3 października „czarny protest” wsparły osoby dopuszczające odpowiedniość aktualnego „kompromisu”.
Korzystając z obywatelskiej inicjatywy legislacyjnej sami prosimy się o to, by druga strona sporu zebrała milion podpisów za referendum w sprawie dopuszczalności aborcji. Dopóki interesy feministek reprezentował Sojusz Lewicy Demokratycznej ryzyko takiego zagrania było niewielkie. Odkąd pojawił się Ruch Palikota, zastąpiony obecnie przez .Nowoczesną i Razem, ktoś powinien to niebezpieczeństwo uwzględniać w bieżących analizach działań.
Jak zatem powinni postępować zwolennicy rozwiązań pro life?
Pozostaje w pełni aktualna moja analiza, umieszczona na blogu pięć lat temu:
Co zatem należało zrobić AD 2007 ?
Należało doprowadzić do wydania przez Trybunał Konstytucyjny orzeczenia, iż „kompromis aborcyjny” jest niezgodny z art. 38 Konstytucji RP, czyli ze zdaniem: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Drogą do tego byłaby prosta analiza wskazująca, iż art. 38 mówi o każdym człowieku a „kompromis aborcyjny” odmawia tego prawa niektórym ludziom. Proste, prawda? Proste, o ile pamiętałoby się o jednym. O składzie Trybunału Konstytucyjnego. A tak się szczęśliwie składało dla PiSu i jego koalicjantów, że w trakcie kadencji 2005 – 2009 wygasały kadencje 8 spośród 15 członków TK, w tym ówczesnego prezesa prof. Safjana i wiceprezesa prof. Mączyńskiego.
(..)Niewykorzystanie Trybunału Konstytucyjnego w zakresie korekty prawa aborcyjnego, ale także w żadnym innym zakresie ustroju Polski świadczy o dyletanctwie polityków polskiej centroprawicy. W wielu krajach stosuje się sąd konstytucyjny jako najwygodniejszą maczugę do realizacji swoich celów politycznych. Ma ona między innymi tę zaletę, że decyzja polityczna może być przedstawiona jako niezależne orzeczenie sędziów.
Jak wiemy z doświadczeń ostatniego roku, AD 2015 Platforma już wiedziała, jak używać Trybunału. W jej zamyśle miał on stanowić trzecią i najważniejszą izbę parlamentu, która wetowałaby wszelkie kluczowe zamysły ustrojowe Prawa i Sprawiedliwości. PiS przejrzało te zamiary i skutecznie zablokowało ów urząd. Co jednak działo się wcześniej w polskim sądzie konstytucyjnym?
Piastujący od 2010 r. funkcję prezesa TK prof. Andrzej Rzepliński ma poglądy konserwatywne obyczajowo. Zaryzykowałbym tezę, że jest on „na prawo” od większości decydentów Prawa i Sprawiedliwości, wywodzących się z „zakonu PC”, którzy kwestie światopoglądowe traktują bardzo utylitarnie.
Mało kto pamięta, że w 2005 r. SLD utrąciło kandydaturę prof. Rzeplińskiego na rzecznika praw obywatelskich. Odpowiadając na pytanie o aborcję Rzepliński podkreślił, że jest dla niego oczywiste, iż ochronie prawnej podlega każda osoba ludzka od samego poczęcia, tak jak jest to zapisane w ratyfikowanej przez Polskę Konwencji o Prawach Dziecka. Dodał, że obowiązująca w Polsce ustawa, określająca warunki przerywania ciąży jest „trudnym i dobrym kompromisem” i on jako RPO będzie dbał o to, by wszystkie jej postanowienia były przestrzegane.
Całkiem niedawno Rzepliński udzielił wywiadu Gazecie Wyborczej, w którym powiedział: nieważne, jak byśmy próbowali to elegancko nazwać, aborcja jest zabójstwem – tak uważam. Co nie znaczy, że nie akceptuję, i to w pełni, orzeczeń wyroku sądu konstytucyjnego z 1994 roku, który w moim przekonaniu dobrze wyważył wszystkie racje. Sędzia konstytucyjny nie może oczekiwać od ludzi bohaterstwa. Także od kobiet. Obowiązujące prawo ma wychodzić naprzeciw życiu. Ale nie naprzeciw nieodpowiedzialności. Że można zrobić aborcję w 24. tygodniu, bo takie jest zapotrzebowanie. Bo się odkochałam. Bo mężczyzna – głównie to mężczyźni korzystają na aborcji – będzie ją wymuszał na kobiecie.
Nawet gdyby Trybunał Konstytucyjny z prof. Rzeplińskim na czele nie miał odwagi, by zakwestionować całość „kompromisu” aktualnie obowiązującego, to czemu przez tyle lat w ogóle nie skorzystano z tej drogi, być może jedynej realnie istniejącej w czasach rządów Platformy Obywatelskiej?!
Czemu działacze pro life, wśród których są byli politycy konserwatywni (np. p. Mariusz Dzierżawski, były wiceprezes Unii Polityki Realnej oraz prezes jeszcze bardziej kanapowego Stronnictwa Polityki Realnej) z lubością wikłają się w nieskuteczne procedury ultrademokratyczne, pomijając pozademokratyczne metody oddziaływania na prawo?
Bardzo łatwo jest krzyczeć: „Wystawmy PiSowi rachunek za jego postawę w sprawie ochrony życia”, mając w domyśle nadzieję, że na bazie tego krzyku stworzy się jakaś ultrakatolicka partyjka, w której będą mogli realizować swoje ambicje ci i owi działacze ultrakatoliccy. Przestrzegam przed takim rozwiązaniem, z przynajmniej dwu powodów.
Po pierwsze dlatego, że środowisko pro life jest z jakichś powodów mocno skłócone i nie ma szans, by wystawiło wspólną reprezentację. Osobno mamy Fundację Pro, osobno Polską Federację Ruchów Ochrony Życia, swój podmiot stworzyła nawet p. Kaja Godek. Można zatem sądzić, że środowiska te nie wykształciłyby żadnej wspólnej propozycji światopoglądowej, która byłaby interesująca dla znaczącej części społeczeństwa. Być może taki ruch miałby charakter efemerydy, dobrej na jedne wybory (jak Samoobrona, Ruch Palikota czy Kukiz’15).
Drugi powód jest jeszcze ważniejszy. Z przeprowadzonej wcześniej analizy aktywności środowisk pro life wynika, że dowodzą nimi w najlepszym razie nieudacznicy. Uszczegóławiając tę myśl, wśród tzw. „obrońców życia” wyróżniłbym następujące główne grupy:
1. Ideowców, takich jak np. Ordo Iuris czy p. Marek Jurek, dla których walka z legalnością aborcji jest najważniejszym, jeśli nie jedynym punktem aktywności politycznej. Osoby te na hasło „walcz z aborcją” zawsze podejmą oczekiwane od nich działania, zaryzykują karierę, pozycję, stanowisko. Ideowców jest zapewne najwięcej, ale mniej niż się wszystkim wydaje.
2. Cyników – dla których hasło „walka z aborcją” jest sposobem na funkcjonowanie w przestrzeni publicznej, na przykład na pozyskiwanie środków przekazywanych przez ludzi (np. 1% z PIT na OPP).
3. Są też rozmaici agenci wpływu. Aborcja jest tematem zastępczym i zawsze można zrobić jakieś zamieszanie w Polsce, podzielić społeczeństwo, utrudnić władzy rządzenie itp. itd. wyjmując tę kartę na stół.
Przypomnę raz jeszcze prowokację Giertycha z 2007 r., który wykorzystał kwestię aborcji, by podzielić Prawo i Sprawiedliwość. W owym czasie wydawał się przekonujący i zaangażowany w sprawę niemniej niż sam Marek Jurek. Dziś wiemy już, że ogół poglądów głoszonych przez Romana Giertycha miał się nijak do poglądów przezeń wyznawanych. Zapewne większość ideowców nie dostrzega wokół siebie cyników i agentów. Ale takie osoby z całą pewnością też są i teraz. Trzeba tylko oddalić od siebie emocje i obserwować działania.
Jak Państwo widzą, w mojej wyliczance bardzo brakuje grupy 4 – pragmatyków, którzy byliby w stanie poszerzać ochronę życia nienarodzonych stosując metodę być może małych, ale skutecznych kroków.
Uważam, że dopiero po ich osiągnięciu należy pójść dalej. Jest to lepsze niż głośna gra „o wszystko albo nic”, jaką nam się od przynajmniej 10 lat serwuje.
Te małe kroki, możliwe do przeprowadzenia bez naruszania ustawowego „kompromisu”, to:
– zakaz stosowania środków wczesnoporonnych, zarówno chemicznych jak i mechanicznych,
– bardzo znaczące ograniczenie dopuszczalności aborcji w przypadku chorób płodu,
– egzekwowanie karalności dla osób przyczyniających się do przerywania ciąży.
W dwu pierwszych wymienionych obszarach należałoby oczekiwać wsparcia i współpracy ze strony ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, który w swej działalności medycznej i publicznej od wielu lat działa na rzecz ochrony życia. Czemu zatem i takich ruchów nie wykonano ? Czy chociaż podjęto takie inicjatywy?
Czy potrafimy uczyć się na własnych błędach? Czy jedynym pomysłem na działalność polskich środowisk pro life będzie zapowiadana już organizacja marszów, na które przyjdzie ilościowo jedna dziesiąta (1/10) tych tłumów, które pojawiły się na sabacie 3 października? (Doświadczyliśmy już tego w Poznaniu: 8 000 osób na „strajku kobiet” i „biały marsz” 16 października, który przyciągnął ok. 500 osób). No i oczywiście zbiórka podpisów pod kolejną obywatelską inicjatywą legislacyjną w sprawie całkowitego i absolutnego zakazu aborcji.
Niespójne działania podejmowane przez obrońców życia na przestrzeni ostatnich lat z pewnością nie przysłużyły się sprawie. Mamy bowiem z jednej strony marsze dla życia, mające bardzo pozytywny przekaz, dobrze kojarzące się i sympatyczne.
Ale z drugiej strony mamy to, co tak skutecznie aktywowało zwolenników dopuszczalności przerywania ciąży: wielkopowierzchniowe plakaty ze zwłokami zamordowanych dziećmi, postulaty prowadzenia śledztw w przypadku poronień oraz więzienia dla kobiet za współudział w przeprowadzonej aborcji.
Zauważmy, jak szybko media zareagowały na te postulaty, podbijając je wyciągniętym z czeluści internetu sławetnym bloggerem portalu fronda.pl, postulującym wprowadzenie kar państwowych za cudzołóstwo. W kilka ostatnich dni września pokazano go w telewizjach, w papierowych brukowcach typu „fakt” i „wyborcza” oraz bardzo wielu innych mediach elektronicznych.
Mamy przez to wszystko paradoksalną sytuację: z jednej strony polska opinia publiczna jest przesunięta w wielu kwestiach bardzo na prawo (zwłaszcza w porównaniu do stanu przed 5 czy 10 laty), z drugiej strony środowiska najbardziej konserwatywne od dłuższego czasu harują jak woły na opinię totalnych świrów.
Trzeba zacząć myśleć. I przestać wmawiać sympatykom, że alternatywą jest wyłącznie „wszystko albo nic”. Paradoksalnie, za największego „hamulcowego”, uniemożliwiającego dziś zwiększenie ochrony życia w Polsce, uważam same organizacje pro life. Oj, niełatwo będzie zejść ze spirali głośnego i pustego radykalizmu na rzecz efektywnej, organicznej pracy. A kto będzie najgłośniej protestował przeciwko racjonalizacji działań prolajferów? Wykonywał gesty rejtanowskie, oskarżał o zdradę wszystkich krytykujących aktualne strategie? To oczywiste: cynicy i agenci wpływu. Po tym między innymi będzie można ich rozpoznać.
Autor: Krusejder
http://przedsoborowy.blogspot.se