Marine Le Pen żartowała sobie w jej trakcie, że Macron jest nową wersją Hollande’a i bez względu na to kogo wybiorą w niedzielę Francuzi, rządzić będzie kobieta – albo ona, albo Angela Merkel. Gdy Macron próbował ją pouczać wypaliła mu, żeby nie bawił się z nią w w swoje gierki, bo nie ma między nimi relacji nauczyciel-uczeń.
Tym samym nawiązała do związku z jego nauczycielką, starszą od niego o 24 lata, która uwiodła go gdy ten miał jedynie 14 lat. Echa tej wypowiedzi Marine Le Pen odbiły się na całym świecie i była ona szeroko komentowana, ale nie w mediach francuskich, które pracują w tej samej drużynie co Macron.
Skutkiem tego oficjalne przekazy są raczej pełne sugestii, że debata była za długa, Marine Le Pen w jej trakcie kłamała a Macron niekiedy odbiegał od tematu. Zmasowany atak na Marine Le Pen ze strony całego establishmentu przypomina to co działo się ostatnio w Stanach Zjednoczonych w kontekście Donalda Trumpa. Wszyscy wiemy jak się to skończyło dla forowanej w mediach i sondażach kandydatki środowisk lewackich, Hillary Clinton. Za oceanem nieoczekiwania przegrała kobieta, którą skazywano na sukces w starciu z “klownem” jak przedstawiano Trumpa, a tutaj, o ile zakładamy, że Francuzi mają jeszcze rzeczywiście wolne wybory, kto wie czy nie polegnie równie spektakularnie promowany we wszelkich mediach kandydat elit władzy z dziwną przeszłością i koneksjami.
Co prawda sondaże nie wskazują na porażkę Macrona, ale jak wiadomo podobnie było za każdym razem czy to w USA czy w Polsce podczas ostatniej kampanii prezydenkiej. Słupki sondaży po prostu służą głównie do wpływania na opinię publiczną. Jednak krytykowana w czambuł, jak Trump i Kaczyński, Marine Le Pen, może mieć taki sam ukryty elektorat jak wspomnieni dżentelmeni, który oficjalnie popiera Emmanuela Macrona, bo tak wypada, ale w zaciszu lokalu wyborczego wybiera Marine Le Pen. Czy tak się stanie tym razem? Przekonamy się już w niedzielę.