Strategia jest cwana i prosta zarazem: powiązać islam z antysemityzmem; wmówić światu, że Izrael jest państwem frontowym, bastionem cywilizacji judeochrześcijańskiej, broniącym Zachodu przed zalewem dzikiego islamu.
W tej optyce Żydzi są pierwszymi ofiarami islamu tylko dlatego, że są Żydami. Innymi słowy, świat ma patrzeć na islam oczami „żydowskimi” (stąd islamofaszyzm, i stąd nazywanie katolików przez „Wyborczą” talibami, a kler ajatollahami). A prawda jest całkiem inna. Jeszcze po II wojnie islam był w defensywie, wegetował, wiądł. Przyszedł Izrael wraz ze swymi kolonialnymi praktykami, przyszła inwazja na Irak, i przebudziły śpiącego olbrzyma. W dodatku nie kto inny jak Izrael inspirowało i podsycało muzułmański fundamentalizm. Nikt już nie pamięta, że radykalny Hamas powstał za cichym przyzwoleniem władz izraelskich, jako rywal i przeciwwaga dla świeckiego Arafata. Słowo „krucjata” użył po raz pierwszy Bush przed inwazją na Irak, a Obama porównał ekstremizm państwa islamskiego do Świętej Inkwizycji. Kuriozalne „krzyżowcy” to z kolei język Al-Kaidy, też zresztą w znacznym stopniu stworzonej przez USA do walki z Sowietami w Afganistanie. Średnio rozgarnięty człowiek wie też, pod warunkiem, że nie boi się wiedzieć, że w toczącej się wojnie w Syrii, Izrael wspiera najbardziej radykalny odłam islamu. Propaganda izraelska dokonuje cudów, aby zakodować w umyśle Europejczyka (a także muzułmanina), iż Zachód i państwo żydowskie tworzą antyislamski monolit, oparty na wspólnych wartościach. W tej optyce Izrael to państwo walczące o przetrwanie w morzu muzułmanów i niosące w ten obszar świata wartości cywilizacji zachodniej.
Jakie? To pozostaje tajemnicą judeochrześcijan. Podobnie jak i to, dlaczego izraelski apartheid nazywają „demokracją” i z góry rozgrzeszają z wszystkiego, co „w obronie” przed islamem czyni.
Otwarcie na masową imigrację, mieszanie ras to - obok rewolucji seksualnej i feministycznej - główny postulat intelektualistów tzw. Szkoły Frankfurckiej. Frankfurckiej, ale dziś działającej w N. Jorku, bo przed dojściem Hitlera do władzy wszyscy serwujący tę zgniliznę „ulotnili” się do USA. „Frankfurterzy” w ciągu zaledwie dwóch pokoleń doprowadzili do utraty przez Amerykę jej chrześcijańskiego oblicza. Strategia jest cwana i prosta zarazem - zapobiec powstawaniu nastrojów antyżydowskich; zastąpić antysemityzm antyislamizmem. Jeden z Frankfurterów stwierdził wprost: „Żydzi popierają różnorodność kulturową z przeświadczenia, że są bezpieczni tylko w społeczeństwie tolerancyjnym, uznającym różnorodność grup religijnych i etnicznych”. Tolerancyjnym i różnorodnym, ale tylko w stosunku i na użytek Żydów, bo w Izraelu jest zupełnie inaczej. W listopadzie 2014 r. Kneset przyjął projekt konstytucji określający kraj jako „państwo narodu żydowskiego”, o prawie opartym na talmudzie. Ideologia Frankfurterów nie jest, jak wielu mniema, „lewicową utopią”, ale przemyślanym narzędziem niszczenia chrześcijaństwa i państw narodowych. Wymyślone przez nich „multi-kulti” promuje każdą kulturę bez względu na stopień jej zacofania. Systematycznie ruguje ze sfery publicznej jakiekolwiek odniesienia do Chrystusa czy Krzyża. Co nie przeszkadza jednocześnie w promowaniu menory w Białym Domu czy Belwederze i mszy dziękczynnej w intencji Komorowskiego i jego pobożnej małżonki. Tematem tabu jest natomiast żydowski terror wobec katolików w Izraelu. Każdego dnia kapłani i siostry zakonne są opluwani na ulicach i wyzywani od „katolickich suk”, mury klasztorów mazane napisami „śmierć gojom”, „Jezus to bękart”, „chrześcijanie to małpy”. To rezultat programów nauczania w szkołach publicznych. Jeszcze bardziej rasistowskie nauki propagują szkoły talmudyczne, które programowo negują człowieczeństwo nie-Żydów.
Cui bono, czyli po naszemu: czyja to robota? Po wojnie w Europie żyło 600 tysięcy muzułmanów. Dzisiaj jest ich 50 milionów. Szczególny cywilizacyjny dramat przeżywa Francja. W tym niegdyś spójnym katolickim kraju mniejszość muzułmańska to już 15 procent. Francja, która otworzyła granice na kulturowo obcych, ulega cywilizacyjnej destrukcji. Na to, że sponiewierani przez islamistów redaktorzy antykatolickiego szmatławca stali w obronie francuskiej cywilizacji dały się nabrać miliony. Sprytna intryga „Charlie Hebdo” polega na wmawianiu, że najważniejsze wyzwanie, przed jakim stoi Francja to, obok islam, chrześcijaństwo, które trzeba usunąć z przestrzeni publicznej. Chrześcijaństwo i islam są sobie przeciwstawiane, co skutkuje napuszczaniem jednych na drugich, konfrontacjami i konfliktami. Mało mówi się o tym, że atawistyczna nienawiść islamistów do chrześcijaństwa jest tożsama z nienawiścią, jaką do naszej religii czują europejskie elity. I z pełnym przekonaniem stwierdzić można, że wojujący islam i Frankfurterzy to sojusznicy, a chrześcijanie to ich główny wróg. Ostatecznym celem Frankfurterów jest ukształtowanie nowego człowieka bez tożsamości narodowej, a nade wszystko religijnej. Projekt zakłada stworzenie, w miejsce narodów historycznych, jednego narodu europejskiego, zlepku kilku pozaeuropejskich cywilizacji, w tym islamskiej i mongolskiej. Skoro nie można ludzi wymieszać pod przymusem (tak jak robili to Sowieci), to trzeba ich wygnać z domów pod presją wojny. Permanentne konflikty, kolorowe rewolucje i uchodźcy to instrument w walce z Europejczykami. Instrument wyjątkowo perfidny, bo wymuszający na chrześcijanach postawę miłosierdzia, i przyjmowanie każdej ilości muzułmańskich uchodźców.
Rebelie, setki tysięcy ofiar, miliony uchodźców, chaos, wędrówka ludów. Zachód prowadzi wojnę z islamskim terroryzmem w sposób selektywny. W Syrii wspiera najbardziej radykalny odłam islamu, który dopuszcza się odrażających zbrodni na chrześcijanach. Finansowe wsparcie zapewnia im Arabia Saudyjska, czyli państwo, gdzie konwersja na chrześcijaństwo karana jest ścięciem toporem, gdzie surowo zakazane jest nawet posiadanie krzyża czy różańca. A tymczasem, gdy czyta się gazety, także te w Polsce, rebelianci to bohaterowie lub co najmniej bojownicy o wolność i demokrację. Wojna w Syrii oznacza kres chrześcijan, nie po raz pierwszy przy udziale USA. Bo przecież nic innego jak amerykańska inwazja przyczyniła się bezpośrednio do schyłku chrześcijaństwa w Iraku. Przed jej rozpoczęciem żyło tam 1,5 mln chrześcijan. Obecnie pięć razy mniej. Syria jeszcze do niedawna była wzorem współzycia muzułmanów z chrześcijanami. Św. Jan Paweł II na koniec swej apostolskiej podróży do Damaszku powiedział: „Wasz kraj jest przykładem życia różnych wspólnot religijnych i narodowych”.
Tematem, którym ostatnio żyli Polacy i który niespodziewanie zjednoczył wszystkich, nawet Żydów i islamistów było przyjęcie chrześcijan z Syrii. Polacy-katolicy rozumowali w następujący sposób: skoro jesteśmy skazani na przyjmowanie uchodźców, to z przymusu zróbmy pożytek - w kwocie imigrantów umieśćmy naszych chrześcijańskich braci. Znana skądinąd z promowania wartości chrześcijańskich Ewa Kopacz pouczała: Dzisiaj chrześcijanie, którzy są prześladowani w sposób barbarzyński zasługują, żeby kraj chrześcijański, jakim jest Polska, podążył z pomocą. Bardzo te słowa nie spodobały się Jackowi Żakowskiemu z żydowskiej gazety dla Polaków. I coraz mocniej atakował: rząd naruszył konstytucję. To dla mnie zapowiedź pogłębiania się państwa religijnego, wyznaniowego, jeśli można uchodźców segregować ze względu na wyznanie. Zdaniem prof. Środy, pomoc dla chrześcijańskich rodzin z Syrii to dowód na „pogłębienie się państwa religijnego”, a nawet „wyraz rasizmu”. Bo niby dlaczego sprowadzamy tylko wyznawców Chrystusa, powinniśmy przecież ściągnąć do Polski wszystkich, hurtowo, nie oglądając się na ich przekonania religijne. Nikt natomiast nie postawił pytania, czy przygarnięcie Syryjczyków jest najlepszym i jedynym sposobem na ich ratowanie? Nikt nie przypomniał, że Syria to kolebka chrześcijaństwa, i że miejsce chrześcijan syryjskich jest w Syrii, a nie w Polsce! A pochylając się nad losem uciemiężonych apelować powinniśmy do Izraela i USA. Bo przecież to nie Syryjczycy zgotowali sobie piekło na ziemi. To nie Syryjczycy stoją za stworzeniem Państwa Islamskiego. W latach 70. Żydzi stanowili 70 proc. historycznej Palestyny, a dziś już tylko połowę. Arabów przybywa, a Żydów ubywa. Czy nie stąd emigracja Arabów, w tym chrześcijan do Europy? Czy nie stąd ciąg bliskowschodnich konfliktów, napędzających w nieskończoność spiralę emigracji? I tak koło się zamknęło, za jednym zamachem pomagamy państwu islamskiemu i Izraelowi czyścić Bliski Wschód z resztek chrześcijan; nakręcamy spiralę ich eksodusu; dajemy Frankfurterom pretekst i wolną rękę do masowego ściągania muzułmanów do Polski.
Palma w centrum Warszawy
Geneza projektu sięga podróży pewnej artystki do Izraela. Miejsce, na którym stanęła palma wcześniej służyło bożonarodzeniowej choince. Artystka deklaruje, że jest to eksperyment badający, jak daleko polskie społeczeństwo jest gotowe do przyjęcia tak obcego kulturowo elementu. Jej twórczość to problematyka napięć ideologicznych, agresji wobec obcych, trudności z asymilacją. Artystka chełpi się „palma po dziś dzień wywołuje skrajne emocje. Generuje i podgrzewa konflikty drzemiące w polskim społeczeństwie. Podzieliła społeczeństwo Warszawy na tych, dla których jest to znak miasta otwartego na inność, i tych którzy są zwolennikami miasta zamkniętego dla obcych”. Artystka rozpoczęła też negocjacje w sprawie przekształcenia kominu nieczynnej fabryki papieru w Poznaniu w minaret, który byłby próbą „wplecenia w tkankę miejską elementu obcego dla kultury wizualnej w rzymskokatolickiej Polsce”. Wędrówka ludów, mieszanie ras i religii osłabia i degeneruje rdzenne narody, ale ułatwia rządzenie. Muzułmanie we Francji głosują zawsze na swych wrogów, ale zwolenników imigracji, promotorów praw mniejszości etnicznych i religijnych, zwolenników przyznania uchodźcom praw wyborczych (w USA jeden z Frankfurterów ogłosił: „Przekroczyliśmy granicę, poza którą partia nazistowsko-aryjska już nie będzie mogła zwyciężyć w tym kraju”). Także w Polsce jakoś tak się dziwnie składa, że podczas wyborów pojawiają się nieuchwytni faszyści i rasiści, którzy demolują Centrum Muzułmańskim w Białymstosku, bezczeszczą pomnik w Jedwabnem, podrzucają świński łeb w warszawskim meczecie. W tym kontekście dla Frankfurterów islamscy terroryści są darem niebios lub darem... Sorosa. Soros przeznacza duże środki na kampanię promującą islam. We Francji jej beneficjentem jest Zrzeszenie przeciwko islamofobii, które stawia sobie za cel przekształcenie Francji w kraj islamski. Marwan Muhammad, rzecznik Zrzeszenia mówi: „Kto ma prawo twierdzić, że Francja za trzydzieści lat nie będzie krajem muzułmańskim? Nikt w tym kraju nie ma prawa nam odmawiać nadziei na globalne społeczeństwo wierne islamowi. Nikt w tym kraju nie ma prawa definiować nam, czym jest tożsamość francuska”. A propos, Soros to ten sam, który razem z Geremkiem i Michnikiem „wykombinowali” transformację Polski! Ten sam, który założył i utrzymuje Fundację Batorego (oraz jej szefa Smolara), zaplecze naszych rodzimych Frankfurterów, potomków tych, którzy niegdyś przywędrowali do Polski z NKWD i wprowadzili komunizm. Dodajmy, że gdy Soros zaczął finansować islamistów, to konflikty religijne wybuchły w całej Europie, a gdy zaczął popierać Balcerowicza to Polska znalazła się w czołówce najszybciej wyludniających się krajów świata. Czy to tylko przypadek?
W interesie Sorosa, Smolara i Frankfurterów jest, aby bisurmański kindżał ścinał chrześcijańskie głowy. I realizują swój plan z dużym rozmachem. Wbrew temu co pisze „Wyborcza”, Palestyna nie jest sceną żadnego „starcia cywilizacji”, które jednoczyłoby Polaków i Żydów. Izrael nie broni Europy przed islamem, lecz ją niszczy. Polacy nie mają żadnego interesu w budowaniu antyislamskiego frontu, wyciąganiu za Izrael kasztanów z ognia, w bronieniu przed islamem pederastów, lewaków, zdziwaczałych feministki i tzw. profesor Środy. Starsi bracia w wierze, czyli po polsku Żydzi, po raz kolejny potwierdzają, że w ogłupianiu innych są mistrzami. I trudno powiedzieć, ilu jeszcze chrześcijan zostanie zarżniętych przy błogosławieństwie rabinów. Islam to cywilizacja obca, przed którą trzeba się bronić, ale czy należy z nią walczyć na śmierć i życie? Chcemy Europy bez muzułmańskich imigrantów, ale także bez tych, którzy są za Europą etnicznie i religijnie skundloną. Czy to oznacza, że muzułmanów mamy nienawidzić? Nie! To oznacza, że chcemy, aby Polska była krajem katolickim. Czy to oznacza, że bisurmanom życzymy źle? Wręcz przeciwnie, niech im się wiedzie jak najlepiej, ale niech wykuwają swoją pomyślność u siebie. Jest jeszcze jedna kwestia, dla Polski kluczowa. Gdyby starcie z islamem, owa „wojna cywilizacji” przybrała realne kształty, kluczowym sojusznikiem Zachodu stanie się zagrożona przez islam Rosja. I taki scenariusz to kres marzeń o suwerennej polskiej polityce.
Krzysztof Baliński
(artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 14 sierpnia 2015 r.)