Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Nie da się Polską rządzić nie po chrześcijańsku. Członkowie rządu, Prezydent, a w przyszłości Król – muszą być chrześcijańscy, muszą być ludźmi głębokiej wiary. Monolityczny w wierze chrześcijańskiej naród polski jest rządzony przez ludzi uznających wiarę jako „problem”, a nie jako fundamentalną wartość, na której nie tylko można, ale należy się oprzeć. Mocna polska wiara katolicka nie może być zastąpiona przez materializm czy agnostycyzm, bo agnostycy i marksiści są to właśnie ci, którzy wbrew rozumowi chcieliby naród polski prowadzić na zatracenie.

Bóg i Polska – dewiza polskich nacjonalistów na międzywojennym sztandarze Stronnictwa Narodowego.












W roku 1939 endecki sztandar z Orłem Białym i Matką Boską Częstochowską okrywał trumnę z ciałem Romana Dmowskiego. Oparty o katafalk Miecz Chrobrego miał służyć do obrony trafnie zdefiniowanej na sztandarze polskości.







 
Historia nie pozostawia nam wątpliwości: chrześcijaństwo ukształtowało taki, a nie inny naród polski z jego rycerską najpierw, a później ponadstanową katolicką kulturą polską. Nie było, nie ma i nie będzie innego narodu polskiego, aniżeli naród Polaków-katolików i nie będzie innej Polski, aniżeli ta, która powstała i trwała przez wieki jako kraina i kultura katolicka. Dla każdego świadomego Polaka jest to oczywiste, podobnie jak i fakt, że podstawowym warunkiem ocalenia polskości jest skuteczna obrona jej chrześcijańskiego oblicza. Jest to zagadnienie szczególnie istotne, a kandydaci na przywódców i aktywistów polskiego ruchu narodowego nie mogą go relatywizować. Prawda jest taka, że w zasadzie każdy może sobie zbudować nacjonalistyczną partię, stworzyć narodową ideologię, ogłosić program (od)budowy narodu i jego suwerennego państwa, lecz to jeszcze nie znaczy, że będzie działał w interesie danego narodu, ani nie znaczy, że będzie miał prawo nazywać się przedstawicielem i obrońcą tegoż narodu. Dobrym przykładem jest tu twórca niemieckiej partii narodowo-socjalistycznej i wskrzesiciel idei suwerennej germańskiej Tysiącletniej Rzeszy – Adolf Hitler, który, jak się okazało, nie był nawet biologicznie Niemcem[1] i reprezentował zdecydowanie wrogą chrześcijaństwu, agnostyczno-ateistyczną duchowość.

Wikipedia: „Hitler dorastał w rodzinie katolickiej, ale już jako chłopiec odrzucał niektóre aspekty tej religii. Po opuszczeniu domu rodzinnego nigdy nie uczęszczał na msze, ani też nie przyjmował katolickich sakramentów. Przez dalszą cześć życia odnosił się do religii z niechęcią, aż po wrogość. Powtarzał, że "wiarę w Boga powinno się tracić tak jak pierwsze zęby". Christa Schroeder, sekretarka Hitlera, wspomniała w swych wydanych po latach pamiętnikach: "Hitler nie był przywiązany do Kościoła. Uważał religię chrześcijańską za przeżytek, obłudny wynalazek służący do uzależniania ludzi" (…) Istnienie u Hitlera planu rozprawienia się z chrześcijaństwem potwierdza Werner Maser, który przytacza jego słowa na ten temat. Stwierdził on mianowicie, że jeśli chodzi o kościół katolicki, to pewnego dnia trzeba będzie "wytrzebić go siłą" (…) Hitler prezentował poglądy bliskie agnostycyzmowi. Jednym z mistrzów życia duchowego był dla Hitlera Schopenhauer, który uważał, że chrześcijaństwo jako światopogląd nie jest tworem Objawienia (…) Dualizm oficjalnych i nieoficjalnych postaw oraz obsesje antyżydowskie i antyklerykalne potwierdzają relacje z ostatnich lat jego życia, kiedy to wspominał motyw tzw. judeochrześcijaństwa, wskazując na żydowskie wpływy w wierzeniach chrześcijańskich. W szczególności podkreślał to w wypowiedziach krytycznych względem Watykanu. Co więcej, na potrzeby nazizmu został stworzony specjalnie spreparowany system wierzeń, oparty na terminologii chrześcijańskiej – tzw. "pozytywne chrześcijaństwo". Został on oczyszczony z wszelkich obiekcji, jakie Hitler wysuwał wobec chrześcijaństwa, a Jezus przedstawiany był w nim jako bojownik antyżydowski. W SS promowany był ideał Niemca wierzącego w Boga, ale oderwanego od konkretnego wyznania. (…) Spośród wyznań chrześcijańskich Hitler faworyzował protestantyzm, który jest najbardziej otwarty na reinterpretację.”[2].

Stosunek tego narodowego socjalisty do katolicyzmu i Kościoła opisuje szerzej Jan Lewandowski, który podkreśla, że „że Hitler już w młodości stracił wiarę w Boga, a potem gardził już tylko ludźmi, którzy w Boga wierzyli, gardząc także wszystkim, co katolickie (z duchowieństwem na czele), czego specjalnie nie ukrywał. (…) Hitler nie tylko nie wierzył w chrześcijańskiego Boga, wręcz w żadnego Boga on nie wierzył. (…) w dodatku, jego postawa wobec duchowieństwa katolickiego i wiary katolickiej była nie tylko obojętna, ale momentami wręcz wroga.” Hitler, który skazał naród niemiecki na wielkie straty i cierpienia, uważał swoje laickie podejście do nacjonalizmu za jedynie słuszne, albowiem mniemał, „iż jest mężem opatrznościowym, wybranym przez los dla zbawienia Niemiec. Natomiast zbiór doktryn i pojęć religijnych został przez Hitlera i jego partię NSDAP napełniony nową treścią, w której przewodnią rolę (doktryny) pełnił narodowy socjalizm, Hitler miał zaś w tym wszystkim pełnić rolę swego rodzaju obiektu kultu religijnego.”[3]. Sojusz Niemców wierzących w Boga z agnostykami, ateuszami i okultystami Hitlera okazał się wielką pomyłką i został zakwestionowany z wielkim hukiem przez katolika hrabiego von Stauffenberga. Nie mogło być inaczej, skoro ów sojusz wierzących z niewierzącymi, chrześcijan z wrogami wiary Chrystusowej – był od samego początku sojuszem taktycznym, propagandowym, nie przeszkadzającym hitlerowskiej partii w lansowaniu neopogańskiego hasła: „uznajemy narodowy socjalizm za jedyną prawdziwą wiarę naszego narodu”. 

Wynika z tego prosta nauka, że nie obronimy Polski i polskości angażując się w taktyczne sojusze i programowe porozumienia z jawnymi, bądź zakamuflowanymi wrogami katolicyzmu, z szerzycielami błędnego poglądu, iż wiara w Boga, a także pogaństwo i niewiara mogą być w równym stopniu podstawą świadomej prawdziwej polskości. Dla narodu polskiego i dla opowiadającego się za jego trwaniem polskiego ruchu narodowego jedynym duchowym fundamentem polskości pozostaje chrześcijański Bóg i podniesiona przez Piastów do rangi religii ogólnonarodowej święta wiara katolicka [4].

Antychrześcijański „świecki” nacjonalizm i „laicka” suwerenność państwowa nie uchroniły Niemiec przed wielkim upadkiem. Foto: płk Klaus Schenk hrabia von Stauffenberg (pierwszy z lewej) i Adolf Hitler. "Wilczy szaniec" w d. Prusach Wschodnich.

 

„Przesłanie noworoczne na 2012 rok i lata następne
(…) Aż trudno uwierzyć w to, że jako ludzie – istoty rozumne, stworzyliśmy system gospodarowania, w którym nie brakuje dóbr materialnych, a brakuje dobrego sposobu ich podziału; brakuje też dobra podstawowego, jakim jest praca, czyli możliwość poświęcenia swojego czasu i swoich kunsztów dla dobra własnego i dobra wspólnego.

Bezrobocie, to w praktyce niewykorzystane szanse wielu ludzkich potencjałów – możliwości twórczych człowieka. Brak użytecznej pracy, to również problem etyczny. Jak pisał Norwid: „Bo piękno na to jest, by zachwycało. Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”. Brak pracy, to brak szansy na praktykowanie życia religijnego i na wykorzystanie swoich kunsztów dla dobra ludzkości. Tym samym, jest to sytuacja bardzo niekorzystna z punktu widzenia ludzkości. Bez pracy są bowiem potencjalni Chopinowie, Mozartowie, Bachowie, twórcy, wynalazcy, itd. Nie wiemy ile w roku 2011, przez techniczne bezrobocie, zmarnowaliśmy talentów; na pewno wiele.

Widać wyraźnie, że nie stworzyliśmy mądrego systemu gospodarowania, nakierowanego nie tylko na wytwarzanie dóbr konsumpcyjnych, ale też na dobra będące owocem kultury (uprawy) prawdziwej Kultury. Nie rozróżniamy produkowania od tworzenia; nie odróżniamy gospodarowania od uprawiania. Zamiast skupiać się na celach pryncypialnych dla Człowieka, zmagamy się sztucznie z prozą życia codziennego. Mimo niesamowitego postępu technicznego, mechanizacji i robotyzacji, pracujemy (acz nie wszyscy) coraz ciężej i coraz dłużej. Postęp, miast nas wyzwalać od żmudnej, nie rozwijającej pracy, zabija nas, pozbawiając na końcu pracy w ogóle, w tym pracy twórczej.

Wydajność pracy tezauryzuje się w mieszkach bałwochwalców mamony, a nie w kieszeniach rzemieślników i wytwórców Kultury (artystów). Zamiast w naturalny sposób – wraz z tzw. rozwojem cywilizacyjnym – rozwijać się, zaczynamy wręcz zmniejszać populację „ucywilizowanych” mieszkańców Ziemi. Mając na Ziemi nadmiar żywności, doprowadzamy do sytuacji, że niektóre nacje poprzez fatalne rządy głodują, a nawet są ludzie, w tym dzieci, którzy umierają z głodu.

Ewidentnie, postęp techniczny i cywilizacyjny jest źle wykorzystywany, co doprowadza do konfliktów i biedy. Postęp cywilizacyjny okrada nas przede wszystkim z humanizmu; odczłowiecza nas. Oprócz fast food-ów mamy fast media i fast kulturę. Jesteśmy w epoce antybaroku; w epoce techno; gdzie niby rozumy nielicznych wystarczą za rozumy większości. Piękno jest passe. Stąd w szkołach prowadzi się edukację oduczającą nas od twórczego myślenia, robiąca z naszych mózgów „procesory” – sformatowane do przewidywalnych algorytmów postępowań, a nawet gustów.

Wchodzimy w erę neoniewolnictwa, gdzie nie tyle ciało oddaje się w niewolę, ale umysł. Media traktują widzów i słuchaczy bardziej jak króliki doświadczalne i szczury, niż jak istoty myślące. (…) Na Ziemi nie brakuje bogactw naturalnych; na Ziemi zaczyna brakować ludzi. Odhumanizowany człowiek jest bliższy zwierzęciu niż człowiekowi. Coraz więcej pojawia się na Ziemi ludzi „bez serca, bez ducha”, idących za mamoną na zatracenie i ciągnących innych na zatracenie.

Skąd te paradoksy?
Gdybyśmy tylko w sposób pragmatyczny zaprzęgli umysł do rozważenia „jak żyć i jak gospodarować” w zorganizowanym społeczeństwie, szybko doszlibyśmy do konstatacji, że jesteśmy się w stanie organizować w państwa narodowe, ponadnarodowe, a w przyszłości w jeden światowy organizm państwowy, tylko i wyłącznie w oparciu o humanistyczne wartości, oparte na religii. Samo wyznawanie wartości humanistycznych bez wiary, jest jak budowanie zamku na piasku.

Ten wyżej opisany fenomen tworzenia więzi społecznych, a co za tym idzie prawidłowego korzystania z bogactwa Ziemi, jest niczym innym jak przekonaniem, że jedynym fundamentem oparcia się człowieka, by coś trwałego zbudować, jest Bóg.

Najlepszym dowodem na to jest fakt, że jedyne „państwa”, które przetrwały tysiące lat, to... kościoły poszczególnych wyznań. Tym samym, myśląc logicznie, trwałe państwo powinno być oparte na zasadach na jakich funkcjonują kościoły. W naszej tradycji, odrzuciliśmy za Króla Mieszka wiarę w słowiańskich bożków, bo chrześcijaństwo wydało się temu Wielkiemu Królowi-Piastowi pewniejszym fundamentem, niż upieranie się w wierze pogańskiej. Od tego czasu minęło ponad 1000 lat i naród polski pod osłoną religii chrześcijańskiej przetrwał, pomimo, że utracił suwerenne, narodowe państwo na czas 123 lat zaborów.

Nomen omen, stało się to wówczas, gdy rządził nami Król wolnomularz, Stanisław II (znany też w historii jako Stanisław August Poniatowski). Król ten nie odbył po elekcji tradycyjnej pielgrzymki na Jasną Górę, by oddać pokłon Królowej Polski. Szybko zapomniał Król Poniatowski czasy potopu szwedzkiego i obronę Jasnej Góry przez o. Kordeckiego; zapomniał o ślubach lwowskich Króla Jana Kazimierza. Zlekceważył Boga i wiarę Polaków. Nie był to Król chrześcijański.

Do czego doprowadził? Wszyscy wiemy. Zamiast wesprzeć konfederację niepodległościową, barską, po rządach saskich Królów-uzurpatorów, którzy uzależnili nas od Rosji i Prus, zaczął tę narodową konfederację zwalczać przy pomocy... interwencyjnych wojsk rosyjskich. Król Rzeczypospolitej przywołał przeciwko swoim braciom (występującym) z Maryją na piersi, wojska rosyjskie.

Wystarczył w naszej historii jeden niechrześcijański Król, by przefrymarczyć polską państwowość i narazić Naród polski na zatracenie.

Podobnie rzecz się miała w okresie po 1945 roku, gdy władza komunistyczna wyznawała ateistyczny, materialistyczny pogląd na życie i rządzenie. Doprowadziło to do kolejnej katastrofy, tj. do wypowiedzenia własnemu narodowi wojny. Największym nieszczęściem nie był sam fakt wprowadzenia stanu wojennego, ale doprowadzenie do sytuacji, gdy jeden Polak stanął przeciwko drugiemu Polakowi. Rządy komunistyczne wychowały pokolenia Polaków bez Boga; jest to niepowetowana strata narodowa.

To właśnie wówczas zaczął się demontaż Mieszkowej państwowości, która akurat obchodziła rocznicę 1000 lat swojego istnienia. Państwo wolnomularza Stanisława Augusta Poniatowskiego przetrwało 8 lat do pierwszego rozbioru, 28 lat do drugiego i 31 lat do trzeciego – ostatecznego rozbioru państwa polskiego. Rządy komunistyczne przetrwały bez Boga 36 lat. Obecne rządy quasi chrześcijańskie i quasi świeckie trwają około 21 lat. Nie da się Polską rządzić nie po chrześcijańsku. Rząd, a przede wszystkim Prezydent, a w przyszłości Król muszą być chrześcijańscy; muszą być ludźmi głębokiej wiary. Władza pochodzi bowiem od Boga, w innym przypadku jest uzurpowaniem sobie władzy.

Obecny podział rządzących i kandydatów do rządzenia na wierzących, wierzących „inaczej” i niewierzących, prowadzi do sytuacji, gdy monolityczny w wierze chrześcijańskiej naród polski jest rządzony przez ludzi uznających wiarę jako „problem”, a nie jako fundamentalną wartość, na której nie tylko można, ale należy się oprzeć. Mocna polska wiara katolicka nie może być zastąpiona materializmem czy agnostycyzmem, bo agnostyków i marksistów jest w Polsce 2-3 % i są to właśnie ci, którzy wbrew rozumowi chcieliby naród polski prowadzić na zatracenie.

Musi budzić zaniepokojenie (zmartwieniem jest od dawna) ruch polityczny ateistów i agnostyków w postaci funkcjonującego reliktu komunistycznego, tj. partii politycznej „SLD” (swoista Hydra) i funkcjonowania „nowej” partii politycznej „Ruch Palikota”. Szczególnie ten drugi ruch (pierwszy wyginie w sposób naturalny) budzi nie tylko zaniepokojenie, ale i zadziwienie.

Jak dużo trzeba mieć pychy i tupetu, by chcieć rządzić katolickim narodem, będąc niewierzącym, pochodząc z komunistycznej rodziny i zajmując się w życiu zawodowym produkcją wódki? Janusz Palikot – syn członka PZPR – bo o nim mowa, symbolizuje drugie pokolenie komunistów, wychowane w duchu materialistycznym. Jego poparcie wskazuje na to, że takich ludzi jest sporo. To niebezpieczni dla przetrwania narodu polskiego ludzie. Nie dziwi, że swój „polityczny chrzest bojowy” – antykrucjatę – zaczęli od próby legalizacji „miękkich” narkotyków i usunięcia krzyża z sali posiedzeń Sejmu. Nie może dziwić, wobec bezczynności dekomunizatorów, że w miejsce pożądanej narodowo dekomunizacji, proponują dechrystianizację.

Mam więc jedno życzenie na 2012 rok i lata następne: wybierajmy do wszelkich władz chrześcijan z dziada pradziada. Wybierajmy osoby ochrzczone i praktykujące wiarę, mających ochrzczonych i praktykujących wiarę przodków.

Mamy na rynku politycznym wielu „farbowanych lisów”, również neofitów, ładnie opakowanych dla wcześniej sformatowanych konsumentów, nazywanych eufeministycznie wyborcami. Łatwo sprawdzić kim są, żądając od tych kandydatów do władzy ich CV w postaci drzewa genealogicznego (co najmniej 6 przodków po mieczu i kądzieli). Sprawdzajmy kim byli przodkowie tych kandydatów. To jedyna metoda, by pozbywać się z życia publicznego szumowin, a dobierać najzacniejszych, nawet w obecnym systemie tzw. „demokracji partyjnej” i rynku, zasypanego „towarem” politycznym.

DEATEIZACJA ZAMIAST DECHRYSTIANIZACJI!
Ktoś powie: łatwo napisać, trudniej wykonać! Rzeczywiście, nie jest to łatwe i dlatego warto sięgnąć do książki Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość” i zastanowić się nad Rozdziałem I: „Mysterium iniquitatis. Koegzystencja dobra i zła”. Znajdziemy tam wyjaśnienie filozoficzne i teologiczne dotyczące dobra i zła. Otóż dobro jest częścią zła i vice versa. Nie ma dobra bez zła i nie ma zła bez dobra. Jest to pewna tajemnica Stwórcy, którą trudno jest zrozumieć i dlatego trzeba zaakceptować.

Jan Paweł II przytacza w tym rozdziale przypowieść o pszenicy i kąkolu (Mt 13, 24-30). Kiedy słudzy pytają gospodarza: „Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali kąkol, on odpowiada w sposób bardzo znamienny: Nie, byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza”.

Jak widać z powyższego, Jan Paweł II naprowadza nas najpierw na stwierdzenie, że nie ma zasiewu pszenicy bez kąkola-chwastu (zapewne gdybyśmy dokonali zasiewu kąkola pojawiłyby się też rośliny pożyteczne), a następnie przy pomocy Pisma Świętego daje nam radę, jak pozbywać się kąkola-chwastów. Otóż, nie na początku, gdy trudniej go odróżnić od pszenicy, ale przy samych zbiorach, gdy wiadomym jest, co jest kąkolem, a co pszenicą i to w sytuacji, gdy z zebranej pszenicy będziemy piekli chleb. Nie da się bowiem, w tej fazie, tolerować mieszaniny owoców, tj. ziaren pszenicy i kąkolu, bo wypiek, czyli chleb byłby nie do zjedzenia. (…)

27 grudzień 2011 r.

Wojciech Edward Leszczyński” [5].
Wojciech Edward Leszczyński, Prezes Fundacji im. Króla Stanisława Leszczyńskiego "Quomodo". Foto: ro.com.pl






  ---------
[1] – Sensacyjne dane na tmat pochodzenia Hitlera (24.08.2010) http://wiadomosci.onet.pl/nauka/sensacyjne-dane-na-temat-pochodzenia-hitlera,1,3693239,wiadomosc.html
  [2] – Adolf Hitler. Kwestie religijne
http://pl.wikipedia.org/wiki/Adolf_Hitler#Kwestie_religijne

[3] – J. Lewandowski, Czy Adolf Hitler był katolikiem?
http://www.trinitarians.info/ateizm/art_271_Czy-Adolf-Hitler-byl-katolikiem_.htm 
J. Lewandowski, Hitleryzm a katolicyzm – otwarta kolaboracja?
http://www.trinitarians.info/ateizm/art_367_Hitleryzm-a-katolicyzm---otwarta-kolaboracja_.htm

[4] – Zob.: Ks. Kazimierz Bisztyga, Trzymaj się wiary katolickiej, Kraków 1930
http://ultramontes.pl/trzymaj_sie_wiary.htm

[5] Źródło: http://www.quomodo.org.pl/dane/biuletyn/Nuntius/201112_Przeslanie_noworoczne_na_2012_rok.pdf