W historiografii utrwalony jest pogląd, że to Adolf Hitler wywołał II wojnę światową i zdominował politycznie Józefa Stalina, by zaskoczyć go potem niespodziewanym uderzeniem na ZSRR i spróbować zdobyć w ten sposób „przestrzeń życiową na Wschodzie”. Paul Johnson twierdził np. w swej „Historii świata od roku 1917 do lat 90-tych” (Londyn 1992), że „Nic innego, jak osobiste poczucie zagrożenia i obsesyjna obawa przed Niemcami kazały Stalinowi podpisać fatalny pakt [Ribbentrop-Mołotow]”, a zaskoczenie i bierność Sowietów w 1941 r. wynikały – jego zdaniem – stąd, iż Stalin „łudził się, gdyż pakt nazistowsko-radziecki był dla niego niezwykle korzystny.”
Przeciwstawny pogląd zaprezentował m. in. Wiktor Suworow, który pisał wprost: „Kolejnej wojny światowej mogło w ogóle nie być. Decyzja należała do Stalina. (...) Jeszcze zanim zagrzmiały działa Adolf Hitler poniósł całkowitą klęskę polityczną.” (Dzień „M”, Warszawa 1996). Gdzie zatem leżała prawda i dlaczego 73 lata temu doszło do wspólnej napaści Niemiec i ZSRR na Polskę, a potem do wojny między tymi dwoma sojusznikami?
Wrześniowe preludium
W telegramie z dnia 21.08.1939 roku Stalin powiedział Hitlerowi jasno: „Spodziewam się, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji stanie się decydującym punktem zwrotnym dla poprawy stosunków między naszymi krajami” (Białe plamy. ZSRR-Niemcy 1939-1941, Wilno 1990, s. 52). Życzenie to zostało spełnione. Pierwszego września 1939 roku Hitler już wiedział, że Stalin zaatakuje Polskę od wschodu, a Stalin był tak pewien lojalności swego partnera, że nie musiał się zbytnio śpieszyć z zajmowaniem jakichkolwiek rubieży w Polsce i mógł spokojnie przygotować się do odegrania roli „wyzwoliciela” Rusinów żyjących na Kresach. Stalin spodziewał się co najmniej od marca 1939 roku, że Hitler pochwyci podsuwane mu przynęty i pomoże Związkowi Sowieckiemu w realizacji pięknego scenariusza, przewidującego niemal bezkrwawe zajęcie przez Sowietów połowy Rzeczypospolitej. Owszem, był także wariant jeszcze dla nich korzystniejszy, tak zwana sowiecka pomoc wojskowa dla Polski, ale nie można chyba sądzić, że Stalin poważnie liczył na to, iż cała Polska podda mu się bez walki. Był to tylko materiał przetargowy na użytek pozorowanych negocjacji z mocarstwami zachodnimi, które chętnie by przystały i na wjechanie wojsk sowieckich do Polski, i na wiele innych pomysłów Stalina, w zamian za… wojnę Rosji z Niemcami! Tymczasem to Stalin wciągnął Niemcy w wojnę z połową Europy.
Anglicy skierowali atak Hitlera na Wschód, likwidując słowiańską redutę w Sudetach, wzmacniając armię niemiecką czeskim potencjałem i udzielając bezbronnej Polsce jedynie papierowej pomocy. Na zdjęciu Neville Chamberlain i Adolf Hitler w Monachium (30.09.1938). Foto: hellenica.de Nie chcąc dopuścić do „monachijskiego” rozwiązania problemu Polski, czyli do zwasalizowania jej przez Niemcy i stworzenia tym samym dogodnych warunków do szybkiego marszu Hitlera na Wschód, dokonał Stalin nieoczekiwanego zwrotu w stosunkach sowiecko-niemieckich. W przemówieniu na XVIII Zjeździe WKP(b) (10.03.1939) stwierdził on niedwuznacznie, iż Francja i Wielka Brytania nie mogą liczyć na wyciąganie „kasztanów z ognia” rosyjskimi rękami, gdyż Związek Sowiecki nie ma żadnych powodów do konfliktu z Niemcami. Anglicy odpowiedzieli na taki obrót sprawy tzw. gwarancjami dla Polski (31 marca) i komunikatem brytyjsko-polskim o sojuszu (6 kwietnia), co miało wzmocnić opór Polaków, a zarazem przekonać Hitlera, że powinien negocjować z mocarstwami zachodnimi, a nie ze Stalinem. Jednak w owym czasie Hitler nie zamierzał pytać Stalina o zgodę na cokolwiek, a gwarancje zachodnie po prostu lekceważył, licząc poważnie na to, że otrzyma de facto przyzwolenie Zachodu na aneksję Gdańska i „korytarza”, a wówczas Polacy mieliby tylko jedno rozsądne wyjście: przyłączyć się do rydwanu zwycięskich, cywilizowanych i postępowych Niemiec.
Skoro w tamtym momencie, po deklaracji gwarancyjnej Chamberlaina, Hitler spodziewał się, że tzw. demokracje zachodnie zdradzą Polskę tak samo, jak zdradziły Czechosłowację, to czy Stalin mógł być wolny od podobnych obaw? Właśnie ewentualność pozostania na uboczu kluczowej rozgrywki politycznej spędzała Stalinowi sen z oczu i kazała mu szybko działać. Podjął zatem w połowie kwietnia 1939 r. trójstronne rokowania z Francją i Anglią, których efektem było nie tyle papierowe zobowiązanie stron do wzajemnej pomocy w razie agresji (24 lipca), ile skłonienie Hitlera do konstatacji, że grozi mu wojna na dwa fronty, czemu zapobiec może tylko porozumienie wojenne z Rosją. Hans von Herwarth, osobisty sekretarz ambasadora Rzeszy w Moskwie, pisze wprost: „Tym, co napełniło go (Hitlera) prawdziwym niepokojem i ostatecznie skłoniło do działania, były rokowania Wielkiej Brytanii i Francji ze Związkiem Radzieckim. W wypadku pomyślnego ich przebiegu Hitler w razie ataku na Polskę musiał obawiać się konfrontacji z trzema mocarstwami. Dlatego też zdecydował się na ugodę za wszelką cenę, nawet jeśli miałby poczynić Stalinowi znaczne koncesje w zamian za jego zgodę na podział Polski. Rzecz oczywista – Stalin był zainteresowany ubiciem interesu w równej mierze co Hitler. W dramatycznych miesiącach lata 1939 roku przychodziło mi z najbliższej odległości obserwować naciski Hitlera i Ribbentropa przez Schulenburga na władze radzieckie, aby jak najszybciej sfinalizować toczące się negocjacje.” (Między Hitlerem a Stalinem, Warszawa 1992, s. 230).
Zanim Hitler połknął „haczyk” minęło sporo czasu. Już bowiem 3 maja Stalin mianował Wiaczesława Mołotowa ludowym komisarzem spraw zagranicznych i zezwolił mu na prowadzenie rozmów w sprawie stosunków ekonomicznych z Niemcami. Ale Mołotowowi, który na bieżąco konsultował się ze Stalinem „nawet w drugorzędnych kwestiach”, nie zależało w pierwszym rzędzie na normalizacji kontaktów gospodarczych między obu państwami. Nowy komisarz spraw zagranicznych „Nieustannie powtarzał, że rozmowy gospodarcze przyniosą efekty tylko wtedy, gdy uprzednio zostanie dla nich stworzona baza polityczna” i „naciskał bez przerwy na konieczność porozumienia politycznego, widzieliśmy w tym przejaw osobistego zainteresowania Stalina w doprowadzeniu do zrównoważenia stosunków radziecko-niemieckich.” (tamże, s. 228). Na czym miało polegać to „zrównoważenie”, jakiej to „bazy politycznej” domagał się od Hitlera Stalin? Schulenburg zapytał o to Mołotowa wprost, ten jednak „uchylił się od odpowiedzi na to pytanie”, wskutek czego „powstało wrażenie, (...) że Mołotow w kwestii poprawy stosunków radziecko-niemieckich celowo demonstrował rezerwę i że w Moskwie poważnie rozważy się jedynie konkretne propozycje ze strony rządu niemieckiego. Reprezentuje się tu (w Moskwie) pogląd, że wszystko zależy od gotowości rządu niemieckiego do wyjścia naprzeciwko władzom radzieckim z jasną i jednoznaczną inicjatywą.” (tamże, s . 246).
Tego typu oceny postawy Rosji sowieckiej dotarły wiosną 1939 r. na kilka biurek rządowych w Europie – oprócz Amerykanów znali szczegóły negocjacji sowiecko-niemieckich także Francuzi, Brytyjczycy i Włosi. Podstawowym źródłem informacji była… ambasada Rzeszy w Moskwie (Schulenburg, Herwarth), z której przekazano też na Zachód (w dniu 24 sierpnia) tajny tekst paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli ową upragnioną przez Stalina „bazę polityczną” sojuszu wojennego z Hitlerem. Sojusz ten był poniekąd koniecznością: w roku 1939 obaj dyktatorzy nie byli przygotowani do prowadzenia ze sobą wojny: Hitler ledwo co, przy wydatnej pomocy Francji i Anglii (!), zdołał pokonać Polskę, natomiast Stalin zaledwie „zremisował” z Finlandią. Gdyby jednak Stalin zachował neutralność, to należy sądzić, że przynajmniej do końca tegoż roku Hitler nie wykroczyłby w praktyce poza swe majowe koncepcje dotyczące Gdańska, a w międzyczasie może i państwa zachodnie poparły by swoje „gwarancje” jakimiś dostawami broni i sprzętu do Polski.
„
W roku 1938 obóz narodowy stał sympatiami po stronie likwidowanej przez Hitlera, Anglików i Becka Czechosłowacji, ale nie zdołał polityki Becka sparaliżować. Natomiast (…) zmusił Becka i sanacyjny rząd do zaniechania współdziałania z Niemcami i do stawienia Niemcom w 1939 roku zbrojnego oporu.” (Jędrzej Giertych, Polski Obóz Narodowy, Londyn 1977). Na zdjęciu wizyta ministra Becka u Hitlera (05.01.1939). Foto: liveinternet.ru Stało się jednak inaczej – Stalin stworzył taką sytuację polityczną, w której wojna europejska musiała nastąpić i to na jego warunkach. Ani Rosja nie zaatakowała Niemiec, ani Niemcy nie uderzyły na Rosję. Przy zupełnie biernej postawie Zachodu zlikwidowana została Polska – filar porządku wersalskiego i rzeczywista zapora przeciwko wojnie. Podejmując rękawicę rzuconą przez Hitlera, władze sanacyjne sprawiły przynajmniej, że nie powiodło mu się przekształcenie państwa polskiego w antysowiecką strefę buforową, co mogło mieć miejsce nawet w przypadku zaspokojenia niemieckich roszczeń siłą (marszałek Śmigły-Rydz obawiał się przecież tego, że Niemcy uderzą znienacka, zajmą określony teren i… ogłoszą koniec konfliktu z Polską; przy bierności aliantów nie pozostawałoby nic innego, jak tylko pogodzić się z tym faktem dokonanym i przerzucić Wojsko Polskie na wschodnią granicę, by zapobiec podobnej akcji drugiego sąsiada). Udaremniając możliwość zwasalizowania Polski przez Niemcy, zlikwidował Stalin nie tylko ewentualność uczestniczenia dużej satelickiej armii polskiej w hitlerowskim pochodzie na Wschód, ale i ewentualność stawiania przez Polaków poważnego oporu w przypadku podjęcia przez Armię Czerwoną marszu na Zachód. Przede wszystkim zaś, Francja i Anglia – tak ochoczo zagrzewające i Polaków, i Rosjan do stawienia oporu Rzeszy – zostały bezpośrednio uwikłane w wojnę i stanęły wkrótce naprzeciw całej niemieckiej potęgi, wspomaganej i dozbrajanej przez Stalina, który spodziewał się, że teraz to Hitler wyciągnie „kasztany z ognia” podczas kampanii 1940 roku, i że się przy tym mocno poparzy.
Reasumując: Hitler parł do wojny i jest odpowiedzialny za jej wywołanie, ale to Stalin zaprojektował kształt wojny w Europie i nakłonił upatrzonego partnera do złożenia oferty rozbioru Polski oraz pogwałcenia niepodległości państw bałtyckich. Władze sanacyjne, aczkolwiek manipulowane i oszukiwane przez Zachód (zob.: L. Wyszczelski, O czym nie wiedzieli Beck i Rydz-Śmigły, Warszawa 1989), nie sprowokowały wojny i nie miały wpływu na decyzje wojenne agresorów. Niezmiernie ciekawy jest także fakt, że jeszcze przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow zachodnie demokracje dobrze wiedziały, iż wojna wybuchnie wówczas, gdy tylko zbrodnicza para osiągnie porozumienie co do podziału łupów, i gdy ustali kto ma oficjalnie odgrywać rolę złoczyńcy, a kto rolę pasera. Poznawszy już te szczegóły, nasi „alianci” kazali nam zrywać świeżo rozlepione obwieszczenia o mobilizacji…
Sierpem i „młotem”
Czy należy przyjąć, że przez 21 miesięcy poprzedzających atak Wehrmachtu na Rosję Stalin działał w pełnym porozumieniu z Niemcami tylko po to, by zachować nabytki z roku 1939, tudzież skrawki Finlandii i Rumunii? By wspomagać rozbudowę imperium Hitlera? A może po to, by podzielić się z nim Europą? Dawna propaganda prosowiecka głosiła milionom ludzi na świecie, że Armia Czerwona nie dokonywała żadnych podbojów, lecz „wkroczyła do Polski, by zapewnić sobie granicę strategiczną przeciwko Niemcom” i stworzyć ze wschodnich ziem polskich „pas obronny przeciwko niemieckiej ekspansji na wschód”. Również po upadku Polski Stalin zajęty był wyłącznie defensywą: „Podczas gdy Hitler był zajęty podbojem Polski, zachodniej Europy i Bałkanów, Rosja Sowiecka przygotowywała się do obrony. Rosjanie posuwali przy każdej sposobności swoją granicę na zachód, by zapewnić sobie obronną strefę buforową przeciwko możliwej inwazji.” Stwierdzenia te pochodzą, niestety, z polskiej wersji opracowania pt. „Druga wojna światowa”, wydanego tuż po wojnie i firmowanego przez Biuro Informacyjne Stanów Zjednoczonych, które usiłowało w ten sposób „dać możliwie najwierniejszy obraz największych zmagań w dziejach ludzkości”.
W rzeczywistości Stalin nie zamierzał dzielić się z nikim Europą, a swoją politykę podboju planował z zadziwiającą konsekwencją i przebiegłością. Jak wiadomo, bolszewicy zastąpili dążenia imperialne caratu ideą światowej rewolucji: „Wprawdzie po upadku Trockiego teoria ta została zmodernizowana oraz na jakiś czas jakby zamrożona. Bezpośrednio przed II wojną światową została jednak przypomniana” – pisał Tadeusz Rawski – „Wydarzenia 22.6.1941 r. poprzedził blisko dwuletni okres współpracy Niemiec hitlerowskich z Rosją sowiecką (...) likwidacja Polski stworzyła tym państwom przesłanki do rozwiązania kolejnych zadań na drodze imperialnych podbojów. Niemcy mogły skupić wszystkie swe siły do rozgrywki na Zachodzie, Rosjanie – na zawładnięciu strefą wpływów uzyskaną w układach moskiewskich oraz wykorzystaniu związania się Niemców na Zachodzie. (...)
Przedłużenie się wojny na Zachodzie stwarzało jedyną szansę podyktowania w Berlinie za cenę minimalnych ofiar pax sovietica (russica) dla całej Europy. Stąd dla Kremla załamanie się Francji oznaczało podważenie jednego z głównych celów paktów moskiewskich. Tylko paliatywem była pospieszna inkorporacja Estonii, Łotwy i Litwy, zagarnięcie Besarabii i północnej Bukowiny. (...) Ostatnią próbę szukania modus vivendi, czy raczej już tylko przesunięcia konfliktu w czasie, podjęły Rosja i Niemcy w drugiej połowie 1940 r., podczas listopadowej wizyty Mołotowa w Berlinie. Rozmowy dyplomatyczne wykazały jednak, że roszczenia obu stron nawzajem się wykluczają, zwłaszcza jeśli idzie o Bałkany i cieśniny czarnomorskie.
Waffenbruderschaft, tak znakomicie zaprezentowany 22.9.1939 r. podczas brzeskiej defilady, zastąpiło już intensywne przygotowywanie się do wojny.” (T. Rawski, Wielka konfrontacja, „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 2/1991, s. 47-49).
Sierpień 1939 r. Jak z tego wynika, dyktator sowiecki nie był bynajmniej ograniczonym, podporządkowanym pomocnikiem Hitlera i nie wykorzystywał sposobności tylko po to, by posunąć swe okopy parę kilometrów do przodu. Stalin świadomie przygotowywał Wielką Sposobność wyeliminowania z gry wszystkich mocarstw europejskich, łącznie z Niemcami. To on chciał być niepodzielnym władcą Europy i cierpliwie tworzył ku temu warunki. Udało mu się przeforsować całkowitą likwidację Polski i zastąpić zachodnią koncepcję skierowania energii Hitlera na Wschód własnym pomysłem związania walką Niemiec i Włoch oraz mocarstw zachodnich. Jednocześnie Stalin utworzył całkowicie nową linię osłony i rozwinięcia wojsk, które po doświadczeniach wojny z Finlandią intensywnie doszkalano i dozbrajano, wykorzystując fakt, iż produkcja zbrojeniowa Związku Sowieckiego dorównywała w 1940 r. produkcji niemieckiej (mimo wzmocnienia tej ostatniej potencjałem polskim i zachodnioeuropejskim). Stalin miał wszelkie dane ku temu, by maksymalnie wykorzystać krwawe zmagania w zachodniej Europie na swoją korzyść. Gdyby starcie to trwało nieco dłużej – powiedzmy rok czasu – to Rosja mogłaby spokojnie rozciągnąć swe wpływy aż po Bosfor, a może nawet wkroczyć na roponośne tereny Iranu i Iraku, a w końcu wymusić na osłabionych walką mocarstwach akceptację swych osiągnięć. Stalin byłby najpotężniejszym władcą kontynentu euroazjatyckiego, kontrolującym Bałtyk i Morze Śródziemne, wody arktyczne na północy i Ocean Indyjski na południu. Stalinowska „światowa rewolucja” wcześniej czy później ogarnęłaby także zachodnią Europę, wstrząśniętą strategiczną porażką własnych demokracji i dyktatur, zafascynowaną zwycięskim socjalizmem i geniuszem wodza Kraju Rad, najeżoną wreszcie jego szpiegami w rodzaju Kima Philby’ego.
Stalin nie był wcale fantastą – brał pod uwagę możliwość nagłego sprzymierzenia się dotychczasowego niemieckiego sojusznika z państwami zachodnimi i postawienia przez nich wspólnego veta przeciwko neoimperialnej polityce ZSRR. Siła Armii Czerwonej wzrastała w postępie niemal geometrycznym: 1935 – 930 tys. żołnierzy, 1939 – 1,6 mln, 1940 – 4 mln (a po mobilizacji – 10 mln), 1941 – 5,1 mln w 303 dywizjach (przed agresją; po mobilizacji – 12 mln żołnierzy). Już 1 września 1939 r. Rosja sowiecka miała nad Niemcami półtorakrotną przewagę w samolotach i artylerii, zaś w broni pancernej była to przewaga ponad pięciokrotna. Większość sowieckiej masy pancernej zgrupowana była cały czas w zachodniej części Związku Sowieckiego i – dotychczasowym zwyczajem – rozczłonkowana na jednostki bezpośredniego wsparcia piechoty. Nowe czołgi stale napływały do armii, wypierając sprzęt przestarzały i zużyty (Hitler też miał taki). Przy takiej sile Stalin mógł spokojnie pozwolić Hitlerowi na zabawę w zdobywanie linii Maginota i bombardowanie Londynu. A po nagłym załamaniu się Francji i wzmocnieniu się Niemiec potencjałami wytwórczymi kilku podbitych państw – mógł z równym spokojem przeciwstawić własne plany wzbierającym roszczeniom niemieckim. Z jedną tylko korektą: polecił zgrupować swe czołgi w potężnych związkach uderzeniowych.
Latem 1940 r. rozpoczęto więc formowanie 9 korpusów zmechanizowanych, liczących w sumie ok. 9 tys. czołgów i ponad 2 tys. samochodów pancernych, a w lutym 1941 r. nakazano wystawienie jeszcze 20 takich korpusów. Powód tej restrukturyzacji był prosty: nie wchodziło już w grę zaprowadzanie „pax sovietica” za pomocą mas piechoty wspomaganych czołgami, które rozlewały by się na ogromnych obszarach zaplecza frontu niemiecko-alianckiego, rewoltując lub terroryzując ludność i budząc grozę wśród wykrwawionych armii przeciwników. Wprawdzie Wehrmacht liczył w chwili ataku na Francję „tylko” 5,7 mln żołnierzy, a rozwój niemieckich sił lądowych został zamrożony po tym Blitzkiriegu aż do jesieni 1940 r., lecz była to bez wątpienia armia sprawna, doświadczona i coraz lepiej wyposażona. Dołączyły do niej mniejsze armie państw satelickich i prowadząca równoległą wojnę armia Finlandii. W zmienionej sytuacji Stalin musiał mieć taką siłę uderzenia, która mogłaby zmiażdżyć owego nienaruszonego i potężniejącego wroga. Były nią właśnie korpusy zmechanizowane: „Wersja O. de B. z marca 1941 r. przewidywała wystawienie 29 korpusów zmechanizowanych (...) Łącznie miało być 61 dywizji pancernych po 10,5 tys. ludzi i 375 czołgów. Dać to miało w sumie 936 tys. ludzi, 2,9 tys. dział polowych, 7,4 tys. samochodów pancernych i prawie 30 tys. czołgów (po uwzględnieniu sił dywizji zmotoryzowanych wchodzących także w skład korpusów zmechanizowanych – przyp. GG).
Zmierzano więc do wystawienia jakiegoś gigantycznego młota bojowego, zdolnego do przebicia się przez całą Europę. (...) Na wiosnę 1941 r. rozpoczęto pełne rozwinięcie mobilizacyjne, choć dotyczyło ono tylko struktur organizacyjnych, nie zaś stanów osobowych. (...) Sowieckie siły zbrojne w stanie pełnego rozwinięcia mobilizacyjnego uzyskiwały znaczną przewagę liczebną nad niemieckimi, miały blisko dwukrotnie więcej dywizji liniowych, parokrotnie więcej dział, czołgów i samolotów, a także okrętów nawodnych. (...) Jeden tylko Specjalny Okręg Kijowski (okręgów było 16 – przyp. GG) miał tyle samo czołgów (4,3 tys.) co cała niemiecka Armia Wschodnia, a samolotów bojowych (2 tys.) nawet nieco więcej niż cała Luftwaffe na Wschodzie” (Rawski, op. cit., s. 50-51 i 61).
Wrzesień 1939 r. Stalin, obawiający się rzekomo wojny z Niemcami i jakoby „łudzący się” do końca, że uda się uratować współpracę z nimi, nie tylko rozbudował swe wojska do monstrualnych rozmiarów i nie tylko zorganizował „gigantyczny młot bojowy” w postaci związków pancernych, ale przede wszystkim dał im jasne dyrektywy na wypadek wojny. Sowiecki dyktator zdecydował o kształcie planu wojennego (tzw. „Plan obrony granicy 1941 r.”) jeszcze we wrześniu 1940 r., czyli na długo przed berlińską wizytą Mołotowa. Pomysł Stalina był prosty: „POPG-41 wraz z jego pochodnymi był formalnie planem obronno-zaczepnym, w praktyce wyraźnie występowało preferowanie natarcia. Wyrażało się to we wspomnianym wysunięciu na samo pogranicze rubieży bitwy osłonowej, rejonów bazowania lotnictwa i sieci magazynów. Efektem miała być wielka bitwa typu spotkaniowego, do której strona sowiecka zamierzała wprowadzić siły i środki znacznie większe niż strona niemiecka.” (tamże, s. 56). Wiosną 1941 roku „Sowieckie przygotowania do wojny były na ukończeniu. Szybki tryumf niemiecki na Bałkanach skłonił Rosję do podpisania paktu o neutralności z Japonią (13 kwietnia 1941 r.), by zabezpieczyć granicę syberyjską i uniknąć walki na dwa fronty. Najlepszy generał rosyjski Żukow został mianowany w lutym 1941 r. szefem sztabu” (Druga wojna światowa, s. 102). Dzięki wspomnianemu układowi z Japonią „wielka bitwa spotkaniowa” miała być stoczona przy spokojnych tyłach sowieckich, niepokój na zapleczu frontu wschodniego miał mieć natomiast Hitler.
Bałkański kocioł
Zimą 1941 r. dyplomacja brytyjska (przy bezpośrednim wsparciu prezydenta USA) usiłowała stworzyć antyniemiecki front bałkański z udziałem Grecji, zmagającej się już z Włochami, a także Jugosławii i Turcji. Te ostatnie dwa państwa oceniały jednak słusznie, że nie wolno im się mieszać do konfliktu wielkich mocarstw, gdyż grozi to kompletną zagładą ich państwowości. Jugosławia przystąpiła nawet do tzw. paktu trójstronnego – „osi” (25 marzec), który gwarantował jej pokój z Niemcami i Włochami, suwerenność wewnętrzną, integralność terytorialną, a jednocześnie zakazywał zmuszania rządu jugosłowiańskiego do wpuszczania wojsk obcych na swoje terytorium lub wymuszania zgody na udział wojsk jugosłowiańskich w akcjach militarnych „osi”. Jugosławia miała zatem pewną szansę, by przeczekać zagrożenie tak jak Turcja i wykorzystać ten czas na konsolidację zagrożonej wewnętrznymi waśniami monarchii. W sprawę wmieszały się jednak Wielka Brytania i Związek Sowiecki. Na początku marca ambasador brytyjski w Moskwie usiłował uzyskać poparcie władz sowieckich dla pomysłu wciągnięcia Turcji do wojny przeciwko Niemcom, którzy wkroczyli już do Bułgarii i planowali interwencję w Grecji (plan „Marita”).
Wyszynski, zastępca komisarza spraw zagranicznych, wezwał do siebie posła tureckiego (9 marzec) i złożył mu oświadczenie, z którego wynikało, że Turcja – chcąc „liczyć na całkowite zrozumienie i neutralność ZSRR” – nie może ani wiązać się z Niemcami, ani też włączać się w jakikolwiek sposób w bałkańską koalicję montowaną przez Anglików. Był to impuls w wielu kierunkach: Anglicy zostali wręcz zmuszeni do przeciągnięcia Jugosławii na swoją stronę, a jednocześnie neutralność Turcji osłabiała szansę utrzymania frontu bałkańskiego i kontrolowania tego regionu przez Wielką Brytanię. Bułgarzy zostali uspokojeni o swe tyły i mogli przyłączyć się do inwazji na Grecję i – co stało się aktualnym nieco później – na Jugosławię. Zachęceni do oporu zostali również Grecy, a Jugosłowianie jeszcze na początku kwietnia liczyli poważnie na to, że Turcja przyłączy się do aliantów w przypadku niemieckiego ataku na Saloniki (nowy rząd gen. Simovica wysłał nawet w związku z tym do Ankary specjalną misję). Hitler, który oczekiwał od Turcji co najmniej neutralności, skomentował oświadczenie Wyszynskiego niezwykle trafnie: „(jest to) stara rosyjska taktyka, polegająca na tym, żeby dodawać wszystkim możliwym krajom odwagi w celu wciągnięcia ich do konfliktu, w którego zakończeniu Rosja nie jest zainteresowana, gdyż, wręcz przeciwnie, życzy sobie, by trwał on długi czas” (T. Rawski, Wojna na Bałkanach 1941, Warszawa 1981, s. 60).
Zmuszony nieobliczalnymi poczynaniami Mussoliniego i akcją brytyjską u „podbrzusza Europy”, Hitler zmierzał do szybkiej pacyfikacji Bałkanów środkami zarówno politycznymi (Jugosławia, Turcja), jak i militarnymi (Grecja, Albania), by następnie równie szybko przenieść wojnę na Wschód i pokonać Rosję w jednorazowej kampanii. Stalin natomiast postanowił związać siły niemieckie na południu Europy i życzył sobie rozniecenia solidnego ognia pod „bałkańskim kotłem”. Tuż przed podpisaniem paktu trzech przez Jugosławię, tj. 22 marca, Wyszynski znowu konferował w Moskwie z ambasadorem Crippsem, tym razem o możliwych posunięciach na wypadek wprowadzenia porozumienia niemiecko-jugosłowiańskiego w życie. Dalszy rozwój wypadków jest znany: 25 marca po południu delegacja jugosłowiańska podpisała pakt w Wiedniu, 26 marca rozpoczęły się demonstracje pod hasłami „Lepsza wojna niż pakt” i „Chcemy sojuszu ze Związkiem Radzieckim”, a wieczorem tegoż dnia opozycja cywilno-wojskowa przystąpiła do udanego zamachu stanu, popartego niezwłocznie przez Brytyjczyków, Komunistyczną Partię Jugosławii i Związek Sowiecki, którego poseł podjął 27 marca rozmowy z gen. Simoviciem o zawarciu sojuszu polityczno-wojskowego.
Pierwszego kwietnia Mołotow przekazał zgodę na podpisanie układu o sojuszu i pomocy wzajemnej oraz zaprosił Jugosłowian do Moskwy. Kiedy Stalin otrzymał już potwierdzenie, że Hitler podjął nieodwołalną decyzję zniszczenia Jugosławii, wówczas delegacja tego kraju usłyszała w Moskwie, że w grę wchodzi tylko zawarcie układu o przyjaźni i wzajemnej nieagresji. W nocy z 5 na 6 kwietnia Stalin osobiście nadzorował składanie podpisów na ulubionym przez siebie dokumencie, a o świcie Jugosławia i Grecja stały już w ogniu. Koalicja bałkańska (Jugosławia, Grecja, brytyjski korpus ekspedycyjny) była wszakże tylko zlepkiem, do tego dowodzonym jeszcze gorzej niż armia polska w 1939 r., więc z końcem kwietnia ogień ten zgasł równie nagle, jak się rozpalił. Chytry plan Stalina znowu spalił na panewce. Ale nie do końca! Rosja zyskała bowiem kilka bezcennych tygodni na dokończenie mobilizacji „młota bojowego”, a ponadto – rękami niemieckich agresorów – wyrugowała brytyjskiego wspólnika z tej części kontynentu.
Wyprzedzić Stalina
Dnia 22 czerwca 1941 r. koalicja antysowiecka posiadała 191 dywizji na Wschodzie, licząc odwody niemieckie i nawet najbardziej wątpliwej jakości jednostki państw satelickich. W rzeczywistości ciężar uderzenia spoczywał na 126 dywizjach Wehrmachtu, bo tyle ich było nad granicą. Rosja miała w tym dniu na swojej granicy zachodniej aż 170 dywizji, w tym 60 pancernych i zmotoryzowanych, a w drodze do granicy – 77 dywizji, w tym 19 pancernych i zmotoryzowanych, nie licząc całego mrowia samodzielnych brygad i pułków różnego typu oraz 56 dywizji (w tym 13 pancernych i zmotoryzowanych) na pograniczu południowym i dalekowschodnim. Czy taki stan rzeczy świadczył o nieprzygotowaniu? Generał Żukow pisał w notatce do Stalina (15 maja): „Niemcy w chwili obecnej (...) są w stanie uprzedzić nas w rozwinięciu i zadaniu niespodziewanego ciosu.”, ale nie domagał się wcale przerwania planowych przygotowań wojennych i natychmiastowego przeprowadzenia tzw. uderzenia wyprzedzającego. Żukow uważał, że należy spokojnie kontrolować rozwój sytuacji „i zaatakować armię niemiecką w tym momencie, gdy będzie się ona znajdować na etapie rozwinięcia i nie zdoła jeszcze zorganizować frontu i współdziałania rodzajów wojsk” (cyt. za: Rawski, Wielka konfrontacja, s. 57). Czy może to świadczyć o zaskoczeniu Stalina i jego sztabu? Oto opinia płk Rawskiego: „Letnia katastrofa wojsk sowieckich na zachodnim pograniczu jest zwykle tłumaczona tzw. zaskoczeniem. Spróbujmy więc wyjaśnić istotę owego zaskoczenia (...) Można przyjąć, że Niemcy wyprzedzili Rosjan w mobilizacji i rozwinięciu o ok. 2 tygodnie.” (tamże, s. 62). Można też domniemywać, że Stalin zbytnio zaufał swemu wywiadowi, podobnie jak Hitler w 1944 roku.
Przybliżoną datę ataku niemieckiego Stalin musiał znać znacznie wcześniej, bowiem już w marcu 1941 r. „wymknęła się” ona Hitlerowi w rozmowie z regentem Jugosławii, księciem Pawłem, od którego poszła dalej wiadomość (wiedzieli o tym m. in. Amerykanie, Grecy i Brytyjczycy), że Niemcy uderzą w czerwcu-lipcu tego samego roku. Nie można wątpić, że informacja ta dotarła do rządu sowieckiego, i że Rosjanie zrobili wszystko, by poznać dokładną datę inwazji i jednocześnie wprowadzić przeciwnika w błąd co do własnych zamierzeń. Wprawdzie Suworow twierdzi, że „radziecki wywiad zdołał zdezinformować Abwehrę i podrzucić Niemcom fikcyjny termin operacji. Większość ówczesnych ekspertów niemieckich uważała, że napaść radziecką zaplanowano na 1942 rok.” (Dzień „M”, s. 304), ale, być może, w ocenie stanu przygotowań niemieckich wywiad radziecki „pomylił się” (został przez swoje źródła wprowadzony w błąd) właśnie o te dwa-trzy niezbędne Hitlerowi tygodnie… Jest to wytłumaczenie prostsze i znacznie bardziej wiarygodne, niż przyjęcie założenia, że Stalin był zaskoczonym głupcem, a Żukow - dyletantem.
Czerwiec 1941 r. Wiktor Suworow nie pozostawia tu złudzeń: „Hitler za późno przejrzał na oczy. Jego uderzenie nie mogło już uratować Niemiec (...) Tajna mobilizacja (sowiecka) miała się zakończyć napaścią na Niemcy i Rumunię w dniu 6 lipca 1941 roku (...) Tajna mobilizacja przybrała już takie rozmiary, że nie udało się jej zachować w tajemnicy. Hitler miał więc tylko jedną szansę: ratować się uderzeniem prewencyjnym. Hitler uprzedził Stalina o dwa tygodnie.” (tamże). Nie akceptując bezkrytycznie tej tezy, nie można jej także automatycznie odrzucać. Nie odciąża ona wcale Niemiec hitlerowskich od odpowiedzialności za wywołanie II wojny i za ich zbrodnie wojenne, a warto ją przypomnieć w 73. rocznicę agresji Niemców i Sowietów na Polskę, gdy dobrze już wiemy, jak wielką rolę w dozbrojeniu obu socjalizmów: nazistowskiego i komunistycznego odegrała cyniczna zachodnia plutokracja.
Grzegorz Grabowski