W niedzielę, 17 lipca 2011 roku, w Montevideo, zmarł w wieku 83 lat, opatrzony świętymi sakramentami i otoczony modlitwą swojej licznej rodziny, były prezydent Republiki Wschodniej Urugwaju w latach 1972-1976, kawaler Orderu Wygnanej Prawowitości i członek Sekretariatu Politycznego JKW Sykstusa Henryka Burbońskiego, prawowitego króla Hiszpanij, Juan María Bordaberry Arocena.
Ś.P. Juan María Bordaberry – potomek rodziny francuskich Basków, przybyłych do Urugwaju w drugiej połowie XIX wieku – był jedynym w historii Urugwaju katolickim prezydentem, któremu Opatrzność wyznaczyła rolę katechona powstrzymującego – kierowaną z Kuby i wykonywaną przez marksistowską organizację terrorystyczną Tupamaros – agresję komunistyczną przeciwko jego krajowi i całej Hiszpanoameryce. Będąc konstytucyjnym prezydentem, wybranym w 1972 roku, dla zażegnania tego niebezpieczeństwa dokonał 27 czerwca 1973 roku odgórnego zamachu stanu, ustanawiając komisaryczną dyktaturę personalną, którą sprawował do 1976 roku.
Jak już informowaliśmy przed rokiem (Czerwoni bandyci triumfują – prezydent Bordaberry skazany), w ostatnich latach, kiedy doszli do władzy, obejmując nawet urząd prezydenta, dawni bandyci z Tupamaros, b. prezydent Bordaberry stał się ofiarą sądowej farsy z oskarżenia o „współautorstwo intelektualne” śmierci bądź zaginięcia „przeciwników politycznych”, i został 10 II 2010 roku skazany na najwyższy w Urugwaju wymiar kary 30 lat więzienia.
W istocie, można z perspektywy czasu ocenić, że zadanie, którego podjął się wówczas prezydent Bordaberry przerastało pojedyncze ludzkie siły. Zachodziła bowiem poważna różnica pomiędzy celami, które stawiał sobie on, a tymi, które przyświecały zdecydowanej części elity politycznej oraz sił zbrojnych kraju, które najpierw wsparły jego zamach, a potem same go obaliły. Aby to rozumieć, trzeba odwołać się do tej analizy historyczno-politycznej, którą sam eks-prezydent przedstawił w wywiadzie udzielonym w 2002 roku. Rzecz w tym, iż J. M. Bordaberry był otwartym, integralnym antydemokratą, który tak samo jak Jorge Luis Borges uważał, że demokracja to zło i zabobon (superstición), a nadto – już w odróżnieniu od Borgesa – że państwo musi być wsparte na fundamencie prawdy katolickiej. Urugwaj natomiast od samego początku swojego niepodległego istnienia uformował się jako państwo liberalne, masońskie, ateistyczne, odseparowane od Kościoła i od religii katolickiej w edukacji, oparte o demokratyczny dogmat suwerenności człowieka i opanowane przez liberalną partiokrację, która przez dziesięciolecia wymieniała się władzą w obrębie dwóch partii, jednej otwarcie liberalnej, drugiej nominalnie narodowej i konserwatywnej, ale w gruncie rzeczy obu będących tylko frakcjami jednego, „fartuszkowego” obozu. Nawet partia katolicka, która powstała już w XX wieku, była przesiąknięta ideami Lamennaisa, Sangniera i Maritaina, a więc myślicieli głoszących, iż Prawda może współistnieć z błędem. Ten establishment liberalny przeraził się naprawdę komunistycznego zagrożenia, stąd też udzielił zrazu wsparcia Bordaberry’emu, najpierw wysuwając go jako kandydata w wyborach na prezydenta konstytucyjnego, a potem jako dyktatorowi. Kiedy jednak Bordaberry oznajmił, że jego cel nie ogranicza się do odparcia zagrożenia komunistycznego, lecz chce on system liberalnej partiokracji i diabolicznej demokracji zastąpić chrześcijańską konstytucją państwa, która wspierać się będzie nie na fałszywej idei suwerenności ludu, lecz na suwerenności prawa Bożego, masońscy oficerowie cofnęli mu swoje poparcie i zastąpili go politykiem (Alberto Demicheli) obiecującym przywrócenie systemu demoliberalnego.
Gorąca pobożność, dyskusje z najbliższym przyjacielem i współpracownikiem w rządzie, jakim był znakomity urugwajski myśliciel tradycjonalistyczny, Álvaro Pacheco Seré (1935-2006), wreszcie studia nad historią chrześcijaństwa doprowadziły logicznie J. M. Bordaberry’ego do przyjęcia zasad karlistowskiego legitymizmu (działaczem karlistowskim jest także jego syn, Santiago Bordaberry). Zaowocowało to m.in. esejem Honor al Carlismo, opublikowanym w 3 numerze przeglądu Custodia de la Tradición Hispánica z 2002 roku, wydawanego przez Stowarzyszenie Studiów Tradycjonalistycznych „Juan Vázquez de Mella”. Autor wychodzi tam od stwierdzenia, że fundamentem porządku politycznego są zasady prawa naturalnego pochodzenia boskiego, z którymi nic nie może pozostawać w sprzeczności – trzeba je tylko adaptować do nowych czasów i okoliczności. Te zasady uformowały to, co nazywamy społeczeństwem zachodnim i chrześcijańskim, którego kultury jesteśmy dłużnikami i dziedzicami. Był to długi i trudny proces – pełen wojen, inwazji, herezji, ale również świętych, mędrców, królów i rycerzy chrześcijańskich. Stworzyli oni cywilizację, którą winniśmy nazywać Christianitas (hiszp. Cristiandad), a nie pejoratywnym w gruncie rzeczy określeniem „Wieki Średnie” – pomiędzy starym a nowym pogaństwem. Dzieli się ona jakby na dwie fazy: pierwsza to surowy heroizm rycerstwa walczącego pod sztandarem Wiary, druga jest użyźniona zgłębianiem Prawdy przez uczonych mnichów. Chociaż jej rozkwit przypada na wieki XI-XIII, dla autora szczególnie ważne są dwa wydarzenia inicjalne tej epoki: chrzest Chlodwiga w Reims (496) i III Synod w Toledo (589), który zadecydował o przyjęciu przez wizygocką Hiszpanię ortodoksji katolickiej. W konsekwencji tych wydarzeń, dwie „konstytucje naturalne” uformowały na wieki dwa przodujące w Christianitas narody: prawo salickie z jego inwokacją do Chrystusa jako „konstytucja naturalna” Francji oraz (przejęta później przez karlizm, jako dziedzica) inwokacja Dios – Patria – Rey, wznoszona przez naród odrzucający pogaństwo i herezję, jako „konstytucja naturalna” Hiszpanii, wyrażająca ideał monarchii, która strzeże jedności narodowej, jednej Wiary i jednej Ojczyzny.
Ta cywilizacja padła ofiarą agresji ze strony odrodzonego pogaństwa i wewnętrznej rewolucji, najpierw religijnej (protestantyzm), potem zaś otwartej już rebelii przeciwko Bogu, proklamowanej przez liberalizm. Odwołując się m.in. do J. A. Widowa i Marcela Clémenta, Bordaberry zauważa, iż proces zainicjowany przez liberalizm jest przede wszystkim problemem metafizycznym, albowiem propozycja urządzania życia społecznego tak, jak by Boga nie było, jest także zapoznaniem istnienia wroga Boga, czyli szatana, w konsekwencji zatem całe zło skupia się w samym człowieku, który odrzucając społeczne panowanie Chrystusa kreuje utopię demokratyczną, niszczącą wszystkie podstawy społeczeństwa: autorytet, poszukiwanie dobra wspólnego, rodzinę, własność i pokój społeczny.
W dalszej części eseju autor przedstawia różne formy oporu, próbującego przeciwstawić się destrukcyjnym procesom nowoczesności, przywołując takie postaci, jak generałowie Miguel Primo de Rivera i Francisco Franco w Hiszpanii, marszałek Philippe Pétain i generał Raoul Salan we Francji czy wreszcie – najbliższe mu przykłady południowoamerykańskie – w Chile, Argentynie i własne doświadczenia z okresu sprawowania władzy. Konkluzje, do jakich dochodzi są efektem refleksji, do jakiej dawno temu doszedł już Maurice Barrès po fiasku ruchu generała Boulangera: „Potrzeba nam doktryny!”. Kontrrewolucja nie jest możliwa bez solidnego fundamentu doktrynalnego. Nie może to być przy tym jakakolwiek doktryna, tylko taka, która opiera się na realistycznym rozpoznaniu prawdziwych pryncypiów bytu ludzkiego – osobowego i społecznego; której moc jest siłą transcendentnej Prawdy, i która już w długim procesie trwania dowiodła, że kreuje dobre społeczeństwo. Taką doktryną jest właśnie karlizm – jedyny spadkobierca obu tradycji, które zbudowały zachodnią Cristiandad: katolickiej Hiszpanii i prawa salickiego.
Zarówno esej o karlizmie, jak wywiad, a także kilka innych tekstów śp. prezydenta Bordaberry’ego można przeczytać na tradycjonalistycznej stronie
http://hispanismo.org/cultura-general/9451-textos-de-juan-maria-bordaberry.html.
Jacek Bartyzel
Za: http://www.legitymizm.org/nekrologium-prezydent-bordaberry