Następnie Napieralski powiedział, komu zawdzięczamy nasze członkostwo w UE. Jak się Państwo zapewne domyślacie, byli to tylko liderzy SLD – Cimoszewicz, Kwaśniewski, Miller, Belka. Aż dziw bierze, że nie wymienił Jaruzelskiego i Kiszczaka, bo to oni wszak rozpoczęli przed dwudziestu laty marsz ku demokracji, Europie i NATO. Tak więc na naszych domach, teraz to dopiero zrozumiałem, obok flagi polskiej i unijnej, winniśmy wywieszać także sztandar SLD.
Ale najlepsze było na końcu – szef postkomunistów zapowiedział, że jak tylko zostanie wybrany prezydentem, to powoła Radę Unijną przy Prezydencie, i zaprosi tam wszystkich świętych – przedstawicieli wszystkich partii i związków wyznaniowych, byłych premierów (choć nie wszystkich wymienił), byłych prezydentów itd. Ujęło mnie to wielce. I pomyślałem sobie, że Grzegorz Napieralski to ma klawe życie – może obiecać, co mu tylko ślina na język przyniesie, bo wiadomo, że nie będzie prezydentem. O ile Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski muszą uważać na to, co mówią, bo mają szanse na zwycięstwo i będzie się ich rozliczać z tych obietnic, o tyle pozostali kandydaci mogą pleść, co im tylko w duszy zagra. Obiecać każdemu po kieszonkowym akwarium, korcie tenisowym przy każdym gospodarstwie wiejskim, trwałej ondulacji na wszystkich chętnych, tipsach dla steranych pracą itp. I tylko zastanawiam się, dlaczego oni tego nie robią – czy to wrodzona skromność i osobista uczciwość, czy może po prostu brak wyobraźni i kreatywności? No bo co Państwo wolelibyście dostać od prezydenta Napieralskiego – Radę Unijną czy tipsy?
Marek Migalski