Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
W bliskiej perspektywie - najbliższych wyborów - Tusk nie ma się czego obawiać. No, chyba że już teraz nastąpi jakiś gwałtowny krach na światowych giełdach, tąpniecie kursów czy panika wśród inwestorów, które sprawiłyby, że polski budżet przestanie się wywiązywać ze zobowiązań; ale fachowcy są dość zgodni, że to perspektywa lat, nie miesięcy.

Mogą więc tzw. elity spać spokojnie. PiS dostanie jakieś trzydzieści procent, ale to jeszcze za mało, by odwojować jakikolwiek kawałek państwa. PO będzie się musiało zapewne trochę posunąć, ale to jeszcze nie katastrofa. Ot, po prostu się odtworzy stabilny układ władzy jak w schyłkowym "prylu", z Partią jedynie słuszną na czele, z dwoma stronnictwami sojuszniczymi w koalicji. I być może nawet z czymś w rodzaju nowego Paksu, zwalczającym prawicę i Radio Maryja z pozycji prawicowych i katolickich, ale "rozsądnych", na gruncie ustrojowym - do której to roli pretenduje ostatnio PJN.

Ale jeśli spojrzeć dalej, to perspektywy tej ekipy są zerowe. Jedyne, do czego jest zdolna, to odpychanie nieszczęścia na później. Wykombinować jeszcze jakąś sztuczkę księgową, jeszcze coś sprzedać, jeszcze znaleźć kogoś, kto pożyczy. Zatrudnić jeszcze jednego wizzarda od pijaru (uwaga: sprawdzić, czy nie Sikh), który wymyśli nowy sposób duraczenia i na kilka kolejnych tygodni czy miesięcy zdoła odgrzać paniczny strach przed Kaczyńskim. Wydobyć skądś, z głębin historii, jak panią Krzywonos, albo z zagranicy, jak profesora Daviesa, jeszcze jednego autoryteta i rzucić na front walki z Kaczyzmem. Dokonać gdzieś jakiejś kosmetycznej zmiany, która na tyle nie będzie naruszać niczyich interesów, że da się jej dokonać, a coś tam na skalę miesięcy zracjonalizuje. Liczyć, że najbardziej niezadowolony i aktywny element wyemigruje za chlebem, że może Unia się zlituje i da jakąś kasę albo coś w końcu rozwiąże za nas.

Ale nic więcej. I nie dlatego, żeby platformersi byli tak głupi, nieudolni i niekompetentni, ani żeby nie zdawali sobie sprawy, że ten bezład i ogólna niemożność wszystkiego nie mogą trwać w nieskończoność - choć, oczywiście, gołym okiem widać, że orłów wśród nich nie ma. Oni nie mogą. Nawet gdyby chcieli i wiedzieli jak.

Nie mogą, ponieważ z własnego wyboru stali się zakładnikami splotu drobnych interesów i interesików, korporacyjnych i sitwowych, przeróżnych, ale zgodnych tylko w jednym punkcie: nic nie naprawiać! Co najwyżej jeszcze bardziej psuć. Borować nowe dziury w prawie, mnożyć nowe sposoby dojenia państwa, czynić je jeszcze bardziej bezsilnym, to tak, bo z tego wszyscy żyjemy. Ale w odwrotną stronę - ani kroku!

Tusk to wie, pogodził się z tym dawno. Nawet nie próbuje tknąć układów w wymiarze sprawiedliwości, bo miałby przeciwko sobie potężne lobby prawników, ani mu w głowie coś ruszać w służbie zdrowia, bo by go wykończyli popularni w społeczeństwie lekarze, z mafią ordynatorsko-profesorską na czele, o uszczupleniu potęgi wszelkiej rangi urzędników mowy nawet nie ma, podobnie jak o naruszeniu wpływów rozmaitych oligarchów, i tych od wielkiej kasy, i tych od wpływowych mediów (zresztą jedni się z drugimi bardzo już wymieszali).

Tusk, nie chcąc podzielić losu poprzednika, który zadarł ze wszystkimi możliwymi układami, żadnemu nie będąc w stanie poważnie zaszkodzić, siedzi cicho na tronie, nie próbuje się baronom mieszać, jak rządzą każdy swoją domeną, prywatną żądzę władzy skanalizował w skłócaniu i godzeniu koterii na własnym dworze, i wydaje się mieć tylko jeden dalekosiężny plan: dochrapać się jakiejś synekury w Unii albo innej instytucji międzynarodowej.

To, w połączeniu z bezsilnością we własnym kraju, czyni go bardzo powolnym w stosunkach z potężnymi sąsiadami. Nie chce skończyć jak Kwaśniewski, który za samodzielność w sprawie Ukrainy ukarany został całkowitym szlabanem na dalszą, międzynarodową karierę - nie zostanie nawet kwestorem przy europarlamencie, bo Rosja daje jasno do zrozumienia, że sobie stanowczo nie życzy, a z Rosją liczyć się trzeba. Więc Kwaśniewski, choć wedle światowych norm nie stary, może sobie tylko pogadać z Johnym Walkerem, a od czasu do czasu Moniką Olejnik. Tusk tak nie chce, Tusk wie, że musi sobie załatwić jakąś drogę ucieczki, bo zaraz mu się zacznie palić pod siedzeniem. Więc jest grzeczny jak dobrze wytresowany ratlerek.

Nie samym chlebem żyje człowiek. Władza, by być trwałą, musi zaspokoić nie tylko potrzeby materialne poddanych, ale także potrzebę sensu. Musi mieć mit, wizję, jak to się dziś mówi - narrację. Otóż narracja obecnej władzy jest równie drętwa i strupieszała, jak ta z końca lat osiemdziesiątych. Pokażcie mi kogoś, nie Wołka czy Kuczyńskiego, ale kogoś poważnego, kto wierzy, że Okrągły Stół był największym sukcesem w historii Polski, a III RP to bezprzykładny sukces na każdym polu. I nawet stu Wajdów, choćby zatrudnili do epizodów nie wiem jakie gwiazdy Hollywoodu, nie zdoła już wmówić Polakom, że człowiek, którego jak zły szeląg poznali jako pazernego cwaniaka i krętacza, jest spiżowym herosem.

Narrację Kaczyńskiego można wyśmiewać, bo faktycznie jest cokolwiek wtórna, ale w spójny sposób tłumaczy świat, dostarcza i mitu, i bohaterów, trudnych do zdyskredytowania, bo martwych. Nawet ta wtórność jest siłą, bo dzięki niej opowieść o zdradzonej rewolucji "Solidarności", którą trzeba dokończyć, o ruskiej zbrodni na Polakach i o zdradzie rodzimych kolaborantów trafia doskonale w wyrobione od pokoleń koleiny myślowe. Prorządowe salony mogą zaś przeciwstawić temu tylko histeryczne wrzaski o faszyzmie i pochwalne cenzurki od Unii, zaświadczające, że w Polsce jest wspaniale i coraz lepiej. Tylko trudno wytłumaczyć, dlaczego, jak jest tak dobrze i coraz lepiej, to konieczne są coraz dalej idące wyrzeczenia, oszczędności i zaciskanie pasa.

Siła tego wrzasku, i niewspółmierność używanych obelg do faktów mogą zdumiewać. Mówić, że ktoś jest faszystą, bo demonstruje na ulicy i przyświeca sobie w nocy pochodniami, to taki sam nonsens, jak przyrównywać kogoś do Hitlera dlatego, że domaga się zwrócenia większej uwagi na wychowanie fizyczne w szkole i budowy stadionów. Ale, jeśli spojrzeć szerzej, cała ta groteskowa histeria salonów jest zrozumiała. Oni naprawdę zapędzili się w kozi róg i nie pozostaje im nic, poza amokiem.

Oczywiście, stwierdzenie, że Kaczyński stał się politykiem antysystemowym, nie jest nieprzytomne. Rzecz w tym, że to właśnie obecna elita i reprezentująca ją władza w antysystemowość go wepchnęły i w niej uwiarygodniły. Pazerność na stołki, zachłanność w zawłaszczaniu mediów, okazały się mieć skutki uboczne. Rozsądny reżim pozostawiłby opozycji choć odrobinę wpływów, bo to zawsze opozycję wiąże współodpowiedzialnością. Ale banda słuszniaków nie widziała potrzeby się powstrzymywać, wzięła wszystko, i jeszcze na dodatek usilną propagandą starała się odebrać prawo reprezentacji w państwie ogromnej części społeczeństwa, jako "starszym, gorzej wykształconym i z małych ośrodków", czyli "moherom i burakom".

Ostatnich środowisk, które jeszcze mogły się jakoś w systemie pomieścić, Kaczyński pozbył się zaś sam, zupełnie świadomie, podchwytując podaną mu przez elity i władzę piłkę. I teraz jest na pozycji arcywygodnej, w ogromnym Sulejówku na jedną trzecią Polski. Właściwie nic nie musi robić, tylko kontestować wszystko, twardo odrzucać jakiekolwiek układy ze zdrajcami, i dyskretnie eliminować ewentualnych konkurentów do przywodzenia "prawej Polsce". Całe jego zmartwienie, to utrzymać niezadowolonych z tego państwa w stanie mobilizacji, i nie powtórzyć błędu podziemnej "Solidarności" z lat schyłkowego "prylu" - czyli nie dać się uwikłać we współodpowiedzialność za katastrofę, zanim stanie się ona oczywista, i zanim społeczeństwo nie dojrzeje do całkowitego odrzucenia systemu.

Bo co to za system? Proszę mi podać sensowne przyczyny, dla których taka "demokracja" ma być lepsza od czegokolwiek innego. Czy zmodernizowała ona Polskę? Tylko pozornie, na sposób właściwy III światowi. Czy wyłoniła mężów stanu? Przymilnych picusiów-glancusiów w rodzaju Tuska i Kwaśniewskiego, kompletnego Foresta Gumpa, który zasiada dziś w Belwederze, w najlepszym wypadku takich, jak nasz sztandarowy produkt eksportowy - Jerzy Buzek, polityk, który zawsze ma zdanie ostatniej osoby jaka z nim rozmawiała. Jakie ten system stworzył elity? Na miarę Grabarczyków, Rysiów i Mirów, dyżurnych ekspertów z TVN 24 czy Tok FM, i zeskleroziałych salonów, po sto razy dziennie zapluwających się z nienawiści do "endeckiego ciemnogrodu".

Czy ten system ma jakiś sens? Jedynym jego celem wydaje się zniszczenie Kaczyńskiego, co byłoby skądinąd dla systemu samobójstwem, by gdy odblokowaną w ten sposób pozycję lidera "moherów i buraków" zajmie ktoś od "Kaczora" zgrabniejszy z masowej komunikacji i z większym talentem do doboru współpracowników, to zrobi z obecnych elit mokrą plamę w przysłowiową minutę osiem.

Trudno się przejąć wrzaskiem, że ktoś jest antysystemowy, gdy i tak, jak to śpiewano za lat mojej młodości: "ten system musi upaść". Oczywiście, rozpierducha to groźna perspektywa. Niebezpieczna. Ale nie aż tak, żeby się angażować w obronę tego, co może już tylko gnić i nie daje żadnej nadziei na przyszłość.

Przemawia do mnie prosty rachunek: jeśli jest jakaś szansa na ratowanie państwa polskiego, to naprawa wymaga, jest to jej absolutny warunek, silnego uderzenia w interesy zaskorupiałych elit, sitw i układów, które, tak się złożyło, są zapleczem i podstawą władzy Tuska. Władza przecież nie poważy się zagrozić interesom swojego zaplecza. Opozycja, zwłaszcza antysystemowa - może. Wręcz popycha ją do tego cała logika sytuacji. Tak to dziś wygląda.

Rafał Ziemkiewicz

Za: Blog- "Z Krainy Miłości