A jednak doczekaliśmy się! Służby dyplomatyczne RP podjęły skuteczną interwencję przeciw szkalującemu Polskę niemieckiemu filmowi, który bił rekordy popularności u zachodnich sąsiadów. Na skutek interwencji naszych dyplomatów twórcy paszkwilu usunęli z niego szczególnie antypolskie sceny.
To wiadomość dobra. A teraz wiadomość zła. Było to dawno, ponad osiemdziesiąt lat temu – w 1927 roku, zaś dyplomaci polscy, o których mowa byli nieskorymi do składania „berlińskich hołdów” dyplomatami II Rzeczypospolitej; państwa rozumiejącego bardzo dobrze, jakie fatalne skutki może mieć systematycznie prowadzona, szkalująca Polskę i nasz naród propaganda.
Przypomnijmy, rzecz dotyczy bynajmniej nie czasów hitlerowskiej III Rzeszy, ale demokratycznej Republiki Weimarskiej (1919 – 1933). Elity polityczne i kulturowe nowych, demokratycznych Niemiec, powstałych na gruzach wilhelmińskiej Rzeszy różniły się między sobą w wielu sprawach, ale w jednej panowała między nimi pełna zgoda: nienawiść wobec Polaków i odbudowanego państwa polskiego. Od konserwatywno-narodowej prawicy poprzez liberałów do socjaldemokratów panowała jednolita opinia, że Polska to twór nienaturalny, „państwo sezonowe”, które wyrosło na „niemieckiej krzywdzie” (tutaj szczególnie mocno eksploatowano temat „pomorskiego korytarza” jak nazywano polskie Pomorze) i dlatego granica polsko-niemiecka jest „żywą raną” w ciele niemieckiego narodu, „płonącą granicą”.
Należy zauważyć, że tę retorykę podzielały również dwie najpoważniejsze siły polityczne, „antyestablishmentowe”, jawnie kontestujące fakt istnienia Republiki Weimarskiej: komuniści i narodowi socjaliści. Pod względem pogardy wobec polskości panował w demokratycznych Niemczech wyjątkowy, ponadpartyjny konsensus.
Jak już wspomniałem, jednym z tematów szczególnie często eksploatowanych przez propagandę była „płonąca” granica polsko-niemiecka. W tym kontekście chodziło o wytworzenie kilku naraz asocjacji. Po pierwsze, tymczasowości tej granicy (ciągle żarzący się konflikt). Po drugie, utrwalenie obrazu Polaków jako wichrzycieli, bandytów – przedstawianych najczęściej jako brudasów i lumpów. Tutaj odzywała się dawna, sięgająca czasów oświecenia, potem skwapliwie przejęta i rozwijana przez Prusaków w dobie zaborów, antypolska propaganda o tzw. polnische Wirtschaft jako synonimie bałaganu, niechlujstwa i brudu.
Te wątki były akcentowane w wysokonakładowej prasie niemieckiej, niemieckim radio i kinie już w pierwszych latach istnienia Republiki Weimarskiej, gdy trwał spór z Polską o Górny Śląsk (1919 – 1921). Lata dwudzieste XX wieku to złota dekada kina niemieckiego. O Berlinie mówi się jako o „europejskim Hollywood”. Należy jednak pamiętać, że nie był to tylko czas eksperymentowania z nowymi technikami filmowymi, ale również eksploatowania dobrze znanych tematów o „krzywdzie wersalskiej” i „polskiej nienawiści do wszystkiego, co niemieckie”.
W takiej właśnie poetyce utrzymana była cała seria filmów o tzw. Niemieckim Wschodzie, przede wszystkim o Górnym Śląsku, boleśnie dotkniętym przez „polską okupację”, i o Prusach Wschodnich – permanentnie zagrożonych „polską agresją”. W 1927 roku do niemieckich kin trafiły dwa filmy o takiej tematyce: „Brenennede Grenze” (Płonąca granica) oraz „Land unterm Kreuz” (Kraj pod krzyżem).
Ten pierwszy opowiadał o napadzie bandytów w czapkach z białymi orzełkami na niemiecki majątek położony w pobliżu granicy polsko-niemieckiej. Zanim napastnicy zostali przegonieni przez bohaterski niemiecki Grenzschutz, urządzili sobie alkoholową libację nurzając się w kupie nawozu. W tle zaś słychać było melodię „Mazurka Dąbrowskiego”.
To jeszcze była epoka kina niemego, więc efekt muzyczny miał tu podwójne znaczenie. Podobnie jak fakt, że ta agitka puszczana była zazwyczaj przy akompaniamencie różnych zespołów muzycznych grających polskie melodie.
Film „Płonąca granica” został natychmiast objęty zakazem dystrybucji na terenie Polski, a Poselstwo RP w Berlinie złożyło formalny protest z powodu jego wyświetlania w Niemczech. Tamtejsze MSZ próbowało wykrętów (że fabuła filmu nie dotyczy żadnej konkretnej nacji), ale polscy dyplomaci byli stanowczy. I przyniosło to skutek. Aussenministerium nakazało usunąć z filmu scenę z „Mazurkiem Dąbrowskiego”, a prywatny producent filmu (firma Eiko-Film AG) zmienił tytuł na „Heimaterde” (Ziemia ojczysta), zapewniając polskich dyplomatów, że fabuła dotyczyła Ukrainy w 1918 roku.
Również w 1927 roku na ekrany niemieckich kin weszła kolejna antypolska agitka pod znamiennym tytułem „Kraj pod krzyżem”. Podtytuł – „Film o najcięższym okresie Górnego Śląska” – nie pozostawiał wątpliwości, że twórcom filmu nie tylko chodziło o zaznaczenie chrześcijańskiego oblicza regionu, ale i straszliwej sytuacji, w jakiej się on znalazł wskutek działań „band Korfantego” (tak nazywano powstańców śląskich) i „dyktatu Ententy”. Chodzi o decyzję aliantów z 1921 roku o podziale Górnego Śląska, który znalazł się w granicach Polski. A tam – pracowitych, spokojnych i bogobojnych niemieckich mieszkańców czekała prawdziwa droga krzyżowa: ciągłe napady ze strony „band Korfantego”, rabunki, gwałty wreszcie wypędzenie z Heimatu.
Aby nie było żadnych wątpliwości, te sceny niemego filmu były wzmacniane pojawiającymi się na ekranie stosownymi napisami: „piekło polskiego zagrożenia”, „czarny ptak krąży nad wymarłymi zakładami pracy”, „stracone!”. Utracona została prawdziwa, niemiecka Kultura, a jej miejsce zajęło „polskie gospodarowanie” (polnische Wirtschaft). Ostatnia scena pokazuje Górny Śląsk pod polskimi rządami: płonące hałdy węgla i zabiedzeni ludzie pracujący w naprędce wykopanych biedaszybach.
Film stał się wielkim wydarzeniem w Niemczech. Na berlińskiej premierze był obecny niemiecki kanclerz Wilhelm Marx w towarzystwie paru ministrów swojego rządu. Specjalne pokazy urządzano dla szkół, organizacji społecznych i partii politycznych. Frekwencja w kinach biła rekordy.
Także tym razem polska dyplomacja nie milczała. Poselstwo RP w Berlinie domagało się od władz niemieckich, by „Kraj pod krzyżem” został objęty całkowitym zakazem wyświetlania, jak to się już stało w Polsce. Tym razem interwencja polskich dyplomatów nie przyniosła pożądanego skutku. Niemieckie MSZ odmówiło interwencji, powołując się na fakt, że produkcja filmu była finansowana ze środków prywatnych, a poza tym film „ukazuje spowodowane przez podział Śląska katastrofalne położenie tego regionu, przede wszystkim w zakresie gospodarczym i zdrowotnym”.
Godne podkreślenia jest to, że polska dyplomacja nie zrażała się takim stanowiskiem strony niemieckiej i za każdym razem, gdy w kinach pojawiały się filmy szkalujące Polskę – interweniowała. Na początku lat trzydziestych interwencje te dotyczyły na przykład filmów obrażających Józefa Piłsudskiego.
Polskie przewrażliwienie? Kompleksy i potrząsania szabelką, miast dostrzegania, że przecież w inkryminowanych filmach pojawiają się również źli Niemcy? Nic z tych rzeczy. „Tylko” trzeźwy osąd sytuacji i pamiętanie o tym, że naprawdę są rzeczy w życiu ludzi, narodów i państw, które są bezcenne.
Polscy dyplomaci obserwowali antypolskie nastawienie opinii publicznej demokratycznych Niemiec; inklinację, która łatwo przeradzała się w histerię. Doskonale znamy historię radiowego słuchowiska opartego na „Wojnie światów” H. G. Wellsa, wyemitowanego w 1938 roku. Wzbudziło ono panikę u milionów Amerykanów przekonanych, że właśnie doszło do inwazji kosmitów na USA.
Parę lat wcześniej w Niemczech w roli kosmitów wystąpili Polacy. W 1932 roku ukazała się książka pt. „Uwaga! Tu Radio Marchii Wschodniej! Polskie oddziały przekroczyły dziś w nocy granicę wschodniopruską” autorstwa H. Nitrama (jak się później okazało był to pseudonim, za którym ukrywał się oficer Reichswehry Hans Leo Martin). Książka ukazywała się w częściach w różnych tytułach prasy niemieckiej, które w celu przyciągnięcia czytelników zaopatrywały każdy nowy odcinek w alarmistyczne nagłówki typu: „Polskie czołgi zajmują Ostródę”. Efekt był piorunujący. Tysiące Niemców w panice opuszczały swoje domy w Prusach Wschodnich uciekając przed „polskimi agresorami”, którzy – jak o tym wiedziano z innych filmów propagandowych – zabijali, gwałcili, palili i pili w takt swojego hymnu narodowego.
W demokratycznej Republice Weimarskiej Polakami pogardzano, ale również bano się nas. Teraz tylko została pogarda.
Grzegorz Kucharczyk