Tymczasem właśnie w czwartkowy poranek Nasza Złota Pani powiedziała w Berlinie, że Niemcy „nie przewidują” interwencji wojskowej na Ukrainie, chociaż oczywiście stoją na nieubłaganym stanowisku integralności terytorialnej Ukrainy. Warto przypomnieć, że na podobnie nieubłaganym stanowisku w sprawie integralności terytorialnej Ukrainy stanęły również Stany Zjednoczone. Wygląda na to, że sprawa integralności terytorialnej Ukrainy staje w centralnym punkcie polityki światowej. Musi to sprawiać Ukraińcom niebywałą satysfakcję, która przynajmniej częściowo zrekompensuje im utratę Krymu, a podobno też i złota, które - co prawda tylko według źródeł rosyjskich, a więc zaangażowanych i przez to jakby mniej wiarygodnych - zostało specjalnym samolotem wywiezione do Ameryki - bo już Tadeusz Boy-Żeleński przestrzegał, iż „darmo; co człek raz stracił, tego nie odzyszcze”. Skoro nawet Niemcy maja trudności z odzyskaniem swego złota z Ameryki, to cóż dopiero Ukraina? Niemców FED nie chciał nawet wpuścić do swoich czeluści gwoli sprawdzenia, czy niemieckie złoto aby na pewno tam jest, więc czy wpuści tam wyposzczonych ukraińskich majdaniarzy? Ale - jak powiadają wymowni Francuzi - a la guerre comme a la guerre - straty muszą być, a zresztą demokracja musi kosztować. Gdyby demokracja nic nie kosztowała, znaczyłoby to, że nie ma żadnej wartości, a przecież tak nie jest, no nie?
Skoro zatem Nasza Złota Pani właśnie oświadczyła, że żadnej interwencji wojskowej nie będzie, no to jasne, że w tej sytuacji żadne „wsparcie” nie będzie potrzebne, z prostego powodu, że nie będzie czego „wspierać”. Myślę, że zimny rosyjski czekista Putin musiał się ucieszyć z deklaracji naszej Złotej Pani, bo widać z niej wyraźnie, że strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie jak dotąd pomyślnie wytrzymało próby niszczące z udziałem Ukrainy, podobnie jak wcześniej pomyślnie wytrzymało próby niszczące z udziałem Gruzji.
W tej sytuacji sekretarz stanu Kerry spotka się w Londynie z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Ławrowem, żeby viribus unitis wykombinować taką formułę, żeby wilk był syty i owca cała, to znaczy - żeby Rosjanie zatrzymali sobie Krym, ale żeby się to nazywało, że nadal jest on „ukraiński”. Myślę, że w tych negocjacjach niezwykle pomocny mógłby okazać się były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa - wynalazca formuły „za, a nawet przeciw”, a także „plusów dodatnich i plusów ujemnych”. Ponieważ dzisiejszy świat już dawno odszedł od logiki dwuwartościowej, według której jest prawda i fałsz oraz „tak - tak, nie - nie”, to jest rzeczą prawie pewną, że londyńską formułę Kerry’ego - Ławrowa wszyscy przyjmą z ulgą, że będą mogli powrócić do ulubionej sodomii i gomorii. Oczywiście nastąpi wzmożona wywiadowcza penetracja byłych republik sowieckich, na którą ze swej strony Rosja odpowie wzmożeniem rewolucyjnej czujności, słowem - wszystko wróci w znane koleiny.
Znane - ale nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Widać wyraźnie, że z punktu widzenia potrzeb aktywnej polityki amerykańskiej, antyrosyjski dywersant ukraiński przedstawia wartość znacznie wyższą od dywersanta polskiego, w związku z czym wygląda na to, że szansa Polski właśnie mija bezpowrotnie. „Żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty, miłości ma!” Teraz amerykańską duszeńką w Europie Środkowo-Wschodniej będzie Ukraina, w związku z czym nasz nieszczęśliwy kraj już na dobre, a ściślej mówiąc - na złe zostanie już tylko skarbonką dla zespołu HEART, któremu niedawno udało się przekabacić aż 40 angielskich lordów. Możliwe, że część Ich Lordowskich Mości, to zwyczajne handełesy, ale w dzisiejszych zepsutych czasach, kiedy kryzys finansowy najzacniejsze trafia głowy, argumenty starszych i mądrzejszych mogą trafiać do przekonania nawet lordom autentycznym, tylko zubożałym - a to pokazuje, że nasz nieszczęśliwy kraj już niedługo czekają poważne paroksyzmy. Wygląda na to, że pan prezes Jarosław Kaczyński, którego od lat uważam niezmiennie za wirtuoza intrygi, po raz kolejny potknie się o własne nogi, zmuszając swoich wyznawców do wspinania się na najwyższe szczyty krętactwa, by podtrzymać zarówno jego reputację, jak i własną wiarę. Usprawiedliwia go częściowo fakt, że również przywódca obozu zdrady i zaprzaństwa premier Tusk też symulował przejście do Stronnictwa Amerykańskiego, chociaż jedna rozmową z Naszą Złotą Panią przywróciła mu właściwy pion moralny.
W tej sytuacji z prawdziwym żalem muszę odnotować pierwszą ofiarę kryzysu ukraińskiego w osobie przewielebnego księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który najwyraźniej nie potrafił sprostać nieubłaganym wymaganiom dziennikarstwa niezależnego. Jak bowiem wiadomo, niezależność polega na tym, by śpiewać lub ćwierkać z nakazanego, a przynajmniej zatwierdzonego klucza. Kiedyś, w koszmarnych czasach komuny, nazywało się to dyspozycyjnością, albo - bardziej elegancko - „świadoma dyscypliną”, ale teraz modna jest „niezależność”. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski najwyraźniej musiał myśleć, że z tą niezależnością to wszystko naprawdę - więc zgodnie z zasadą, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, wypada odnotować, że dobrze, iż pozbędzie się kolejnych złudzeń.
Drugą ofiarą kryzysu ukraińskiego jest pan Stanisław Kalemba - który zrezygnował z posady ministra rolnictwa na znak protestu przeciwko bezczynności rządu w sprawie podejrzenia, jakie zostało rzucone na polską trzodę chlewną po znalezieniu w pobliżu wschodniej granicy dzika porażonego jakimś afrykańskim syfilisem. Ten dzik został znaleziony zaraz potem, jak nasi Umiłowani Przywódcy rozwijali pawie ogony swoich wdzięków na kijowskim Majdanie, więc tak do końca nie można wykluczyć, iż pojawienie się afrykańskiego syfilisu mogło mieć charakter intencjonalny, podobnie jak charakter intencjonalny miałoby w tej sytuacji pojawienie się syfilisu transsyberyjskiego. Wprawdzie communis opinio doctorum jest taka, że afrykański syfilis ludziom nie zagraża, ale co z tego, kiedy Rosjanie nie przyjmują tego do wiadomości i zablokowali import polskiej wieprzowiny, a co gorsza, pewnej rezerwy do niej nabrali również konsumenci krajowi, na skutek czego branży hodowlanej zajrzała w oczy finansowa katastrofa.
Minister Kalemba myślał, że rząd zrekompensuje hodowcom trzody wszystkie straty, umożliwiając „godne życie” na poprzedniej stopie, ale niestety! Podtrzymanie Majdanu musiało trochę kosztować, podobnie jak leczenie majdaniarzy ponad limity wyznaczone przez NFZ dla bojowników o demokrację. W rezultacie mamy sytuację jak z piosenki Andrzeja Rosiewicza, że „legitymację partyjną oddał Wincenty Kalemba, a tam zachodnim bankierom włosy stają dęba!” - kiedy to na skutek powszechnego strajku i powstania Solidarności w Polsce w roku 1980, zachodni bankierzy obawiali się utraty zainwestowanego tu lichwiarstwa. „Na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły” i nowa Solidarność była już całkowicie przewidywalna - razem z samym panem przewodniczącym Wałęsą, ulubieńcem Fortuny, która kiedy tylko potrzebował pieniędzy, zaraz pozwalała mu wygrywać w totolotka.
W tej sytuacji wydarzenia muszą potoczyć się zgodnie z przeznaczeniem, nazywanym elegancko również „znakami czasu”. Prawidłowo odczytał je Episkopat Polski, wybierając na Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski Jego Ekscelencję abpa Stanisława Gądeckiego. Jego Ekscelencja zasłynął jako inicjator Dnia Judaizmu w polskim kościele. Najwyraźniej Ekscelencje wiedzą już coś, czego my jeszcze nie wiemy, ale nawet jak nie wiemy, to przecież możemy się domyślić.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 16 marca 2014
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).