W ostatnim czasie mocno nadwyrężone stosunki turecko-rosyjskie wracają do normy. Po zestrzeleniu w zeszłym roku przez siły tureckie rosyjskiego bombowca, szybkie porozumienie na linii Ankara-Moskwa zdawało się niemożliwe. Kroki podjęte przez Rosję wobec Turcji, polegające na wprowadzeniu restrykcji handlowych oraz działaniu na rzecz ograniczenia ruchu turystycznego ubodły Ankarę, jednak nie na tyle by się pokajać. Zaplecze w postaci NATO i złudna pewność siebie Tayyipa Erdogana, zrodzona na gruncie skutecznego lawirowania pomiędzy potrzebami sojuszników, a swoimi własnymi interesami, nie stwarzała sposobności do autorefleksji dla tureckiego prezydenta.
Refleksja przyszła z czasem, gdy niejasnej proweniencji pucz zatrząsł fundamentami jego władzy, uświadamiając wszystkim wokół iluzoryczność tureckiej stabilizacji i siły. Cwany Erdogan jest politykiem najwyższej próby, co widać chociażby po łatwości z jaką manipuluje państwami Unii Europejskiej, wycyganiając od nich ciężkie pieniądze za „powstrzymanie” napływu uchodźców, robiąc jednak w zamian tylko tyle, ile wymaga minimum przyzwoitości. Pucz, ktokolwiek by nie był jego organizatorem, gdyż pojawiały się sugestie, jakoby był nim sam Erdogan, wytworzył napięcie pomiędzy Turcją a USA. Napięcie to, zapewne z góry zaplanowane, popchnie teraz Turcję w objęcia Rosji. Wniosek stąd taki, że pucz mógł być sprawką Amerykanów, dla których quasi – islamista Erdogan, stał się z jakichś względów niewygodny. Amerykanie gustują w destabilizowaniu wybranych regionów świata i zaprowadzaniu tam swojej odmiany demokracji, polegającej na tym, że jeśli w wyborach nie zostają wybrani „ich” ludzie, to dokonują przewrotu siłami opozycji. Przykładem niech będzie choćby Egipt, gdzie demokratycznie wybrani muzułmańscy radykałowie ponownie zostali zastąpieni wojskową juntą. Nikt chyba nie wątpi, kto za tym stoi.
Erdogan rozbrykał się ostatnimi czasy, robiąc biznesy z tzw. Państwem Islamskim i pozwalając, oczywiście nieoficjalnie, aby sprzedawali swoją ropę za pośrednictwem Turcji. Jest to świetny interes, z racji zaniżonych cen po jakich ISIS oferuje ropę. Rosji się to nie podobało i podnosiła wrzawę, ponieważ duże ilości kradzionej ropy na rynku, nie służyły bynajmniej jej interesom. Rosyjska interwencja w Syrii i niezadowolenie manifestowane przez Ankarę utwierdziły mnie w przekonaniu, że Turcja w kontekście Państwa Islamskiego, najzwyczajniej ściemnia. Planowali zapewne rękami islamistów rozwiązać swój problem z Kurdami. Trudno, ich sprawa.
Modne ostatnio potępianie w czambuł Rosji mija się z celem, ponieważ jak na razie tylko ona prowadzi rzeczywistą walkę z ISIS. Reszta lawiruje i rozmyśla zapewne jak sytuację wykorzystać dla siebie. Destabilizacja w Europie przyda się wszystkim wokół, zarówno USA jak i Rosji. Oczywiście Turcji też. Jej pozycja negocjacyjna w stosunkach z UE wzrasta bowiem wraz z osłabianiem europejskich „partnerów”. Głównym czynnikiem destabilizującym są dzisiaj tzw. uchodźcy i każdy chce rozegrać sytuację na swoją korzyść. Tylko Europa zdaje się być naiwna lub po prostu robi dobrą miną do złej gry, nie mogąc na dzień dzisiejszy wiele zaradzić.
Zdaje się jednak, że Erdogan przekalkulował i będzie musiał, wobec niezadowolenia USA i UE, schronić się pod rosyjskim parasolem. Po raz kolejny sytuacja klaruje się na korzyść Rosji, lecz na razie ciężko ocenić z jakim skutkiem. Spotkanie w Petersburgu pomiędzy Erdoganem i Putinem pieczętuje nowy etap tureckiej polityki. Bojąc się utraty władzy i zdając sobie sprawę z dostrzeżenia przez „sojuszników” swojego lawiranctwa, chcąc nie chcąc musi wybierać, albo oddanie władzy albo Putin. Sam się jednak w ten kozi róg zapędził.
Jarosław Gryń
Za: http://lospolski.pl/?p=5407