Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Na początek cytat, i to nie byle kogo, bo samego Stefana kardynała Wyszyńskiego: Każdy
naród pracuje przede wszystkim dla siebie, a nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej ojczyzny”.
„Polska to panna stara, brzydka i bez posagu” – to z kolei słowa Władysława Bartoszewskiego, czyli doktryna Polskiego Interesu Narodowego obowiązująca do dziś. Nic dziwnego, że bilans jest przygnębiający. Polskie interesy nie są zabezpieczone, stosunki z sąsiadami złe, od Rosji nieprzerwanie dostajemy cięgi, Ukraińcy dyktują treść uchwał Sejmu i pobierają coroczny haracz, maleńka Litwa rozmawia z nami jak mocarstwo, Łukaszenko ogrywa nas jak małe dzieci w piaskownicy. Czy nie dlatego, że otoczeni jesteśmy przez krzykaczy, którzy nie stawiają na pierwszym miejscu słów „polski interes narodowy”? Czy nie dlatego, że gdy pierwszy lepszy Żyd zmarszczy czoło, chowamy się po kątach, a polityką zajmują się notorycznie przegrywające miernoty? Czy nie dlatego, że Polska to jedyny kraj na świecie, który świadomie nie definiuje swojej racji stanu?
Przykłady z ostatnich dni. Nowe kierownictwo PAP wydało wewnętrzną instrukcję:
Dziennikarz PAP nie może używać w depeszach sformułowania „racja stanu”, bo Szefostwo uznało je za „archaiczne” i „opisujące spolaryzowany świat z minionych stuleci”.
„Wyzwaniem na kolejne lata dla Polski jest zdefiniowanie własnych interesów. Musimy
wiedzieć, czego chcemy” - te porażające i szokujące słowa wygłosiła z dumą ministra w
rządzie Donalda Tuska. W jednym, zwięzłym zdaniu zawarła brutalną prawdę - przyznała,
że rząd nie zdefiniował jeszcze interesów własnego państwa. Grozę budzi to także dlatego, że
sytuacja geopolityczna wymaga klarownej i silnej koncepcji suwerennego państwa oraz
spójnej wizji rozwoju, szczególnie gdy Niemcy coraz sprawniej montują w UE swoje
superpaństwo. Przykłady z ostatnich dni: Przeforsowanie w PE paktu migracyjnego, który
zobowiązuje Polskę do przyjmowania tysięcy imigrantów z  Afryki oraz tzw. dyrektywy
budynkowej, która doprowadzi większość polskich rodzin do ruiny.
Czy teza, że rząd nie realizuje polskich interesów nie jest za mocna? Odpowiedzią niech
będzie dorobek jego pięciomiesięcznych rządów: Afera wiatrakowa, która uderzyła w Orlen
i wspomogła niemieckiego Siemensa; Wycofanie się ze starań o reparacje od Niemiec;
Sabotowania wszelkich inwestycji, które mogą być konkurencyjne dla niemieckiej
gospodarki, w tym budowy CPK, portu kontenerowego w Świnoujściu i udrożnienia Odry. Ile
razy w ciągu tych 5 miesięcy rząd stanął po stronie polskiej racji stanu i  przeciwstawił się
Berlinowi? Próżno szukać. I, czyniąc niemrawo przymiarki do zdefiniowania polskich
interesów, rozważając, czego chce Polska, realizuje interesy innych.
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz z przytupem ogłosiła też, że „do Polski wpłynął właśnie
największy przelew z UE w historii naszego członkostwa”. Nie powiedziała jednak, że
pieniądze są niczym innym, jak pożyczką, i to nie taką zwyczajną, którą należy spłacić, ale
zobowiązującą Polskę do wydania uzyskanego kredytu na konkretne cele, w tym na Zielony
Ład, który dobije polska gospodarkę. „Interesów Polski” nie zdołali jeszcze ustalić, trudno
zatem oczekiwać, że postawią niemieckim apetytom, jakiekolwiek granice.
A te są niespożyte, i nie dotyczą jedynie gospodarki. Ministra napisała (ilustrując zdjęciem
przelewu): „Bycie w Unii się opłaca, ale Unia to nie tylko pieniądze o czym zapomnieli nasi
poprzednicy. Łączą nas wartości: demokracja, równe szanse, rządy prawa, wolności
obywatelskie”. Czyli wpisanie do Konstytucji aborcji na żądanie, legalizacji związków
homoseksualnych i adopcji dzieci przez homoseksualistów.
Ale to nie wszystko – obroną polskich interesów zajmują się notorycznie przegrywające
patałachy. Nadzwyczaj „skutecznie” wtrynia do tego nos, słynący z rozlicznych talentów
dyplomatycznych, Andrzej Duda. Na polecenie prezydenta USA udaje się do Trumpa, żeby

odblokował w Kongresie pomoc dla Ukrainy. Podczas wizyty w Egipcie, już na płycie
kairskiego lotniska złożył deklarację „Przyjechałem tu z misję zleconą mi przez Zełenskiego”.
Pomińmy przy tym dyplomatyczne faux pas takie jak to, że zlecający Dudzie misję Zełenski,
to postsowiecki, skrajnie proizraelski Żyd, i że do Kairu prezydent RP wybrał się w
towarzystwie żydowskiej żony oraz żydowskich doradców.
Gdy Duda odbył telefoniczną rozmowę z prezydentem Iranu, wkrótce okazało się, że to
Zełenski nakazał Dudzie przekonać Persa, aby Teheran nie sprzedawał broni Rosjanom.
Pomijając już to, że rozmowa stworzyła okazję do antyirańskich tyrad i dała asumpt do
napuszczania Polaków na Irańczyków, zapytać należy: Jakim trzeba być dyplomatycznym
matołem i politycznym Kałmukiem myśląc, że Irańczycy posłuchają prezydenta kraju, który
nie ma żadnej pozycji na Bliskim Wschodzie (bo uprzednio zniszczył stosunki ze wszystkimi
krajami regionu), jest skrajnie proizraelski i gościł konferencję antyirańską? A tak w ogóle -
czy prezydent RP musi spełniać polecenia prezydenta jakiegoś upadłego kraju.
20 czerwca 2022, na spotkaniu z ambasadorami RP, Duda wymienił priorytety polskiej
dyplomacji. Poza udzieleniem schronienia przesiedleńcom (których „nazwał gośćmi z
Ukrainy”), zaliczył do nich sankcje wobec Rosji (które „powinny być utrzymane dotąd, aż
Ukraina nie powie, że można je zdjąć, a dopóki nie powie, to te sankcje trzeba zwiększać”).
Wszystkie bzdury przebił mówiąc o dostawach broni. Odchodząc od napisanego tekstu, z
głowy (czyli z niczego!) wygłosił następującą „myśl”: „To się może w głowie nie mieści, że
Polska wysłała taką pomoc – ale faktycznie wysłaliśmy (…) wysłaliśmy prawie że bez
zastanowienia. Innymi słowy – idiota szkodzi Polsce i jeszcze się publicznie swą głupotą
chwali.
Pierwszy Dyplomata RP (i Pierwszy Dyplomatoł RP), po spotkaniu z Emmanuelem
Macronem oświadczył: „Najlepiej by było, gdyby Rosji nie było”. Ale przykład idzie z góry
„Polska powinna wesprzeć Izrael w konflikcie z Iranem”, bo „atak Iranu na Izrael był atakiem
podobnie terrorystycznym jak atak Rosji na Ukrainę”, bo „zamiarem Iranu było zniszczenie
Izraela”, a „jedynym, który zacierał ręce z powodu ataku Iranu na Izrael, był Władimir Putin”
– palnął wiceminister Andrzej Szejna. Głupota czy prowokacja? To był nie tylko pokaz
dyplomatycznego matołectwa. To była kwintesencja polskiej myśli strategicznej.
Inne objawy tej „myśli”: Szef kancelarii prezydenta: „Ukraina dostaje od Polski to, o co
prosi”.  Szef kancelarii premiera: „Gdy otrzymamy środki z KPO powinniśmy pewną częścią
wspomóc Ukrainę”. Europoseł: „Należy zwiększyć składki członkowskiej w UE, by stworzyć
specjalny fundusz pomocowy dla Ukrainy”. Wiceminister w MSZ: „My jesteśmy gotowi do
tego, żeby w tej sprawie działać w każdy możliwy sposób, który będzie przede wszystkim
uzgodniony z Ukrainą. Jeżeli Kijów będzie chciał, my będziemy gotowi. Najważniejsze będą
oczekiwania samej Ukrainy”. Także Jarosław Kaczyński ma w niej swój wkład: „W ten
sposób realizuje się marzenie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego”.
Polityką zagraniczną Polski, czyli definiowaniem polskich interesów zajmuje się ambasador
Ukrainy, który arogancko poucza, wydaje polskim politykom rozkazy, a nawet traktuje, jak
chłopców na posyłki. No i mamy: „Polski rząd powinien być ambasadorem interesów
Ukrainy na świecie”; „Doceniamy przywództwo polski w rezygnowaniu z rosyjskich
nośników energii i zablokowania handlu między Rosją, a innymi państwami, który przechodzi
przez terytorium Polski”. Tymczasem Ukraińcy sami pozwalają na tranzyt rosyjskiej ropy i
gazu i pobierają za to 5 mld dolarów”, i stosują z powodzeniem schemat: „Ukraina broni
całego świata” (a Polski w szczególności). Krótko mówiąc: Wszyscy kierują się w stosunkach
międzynarodowych własnym interesem, definiują go i bronią, a „nasi” przyjęli za doktrynę:
„Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.

„Jestem przekonany, że po zakończeniu negocjacji rząd tę umowę zawrze” – oświadczył
niedawno w Wilnie Andrzej Duda. Mówił o umowie, która zobliguje nasz kraj do
przekazywania określonego odsetka PKB na wsparcie wojskowe dla Kijowa. Dodał przy tym:
„Nasza polityka tutaj jest stabilna, jednoznaczna i tutaj nie ma w Polsce wokół pomocy dla
Ukrainy żadnego sporu […] Premier Tusk uzgodnił ze mną kwestie przystąpienia do
porozumienia o wspieraniu Ukrainy, które podpisał nie tak dawno w Kijowie. Do tego
porozumienia ma być zawarta umowa. Tego typu umowę podpisała już Łotwa i będzie co
roku przekazywać Ukrainie pomoc wojskową o łącznej wysokości 0,25 proc. PKB. Ponieważ
w przypadku Polski wartość PKB znacznie przekracza 3 biliony złotych, to 0,25% oznacza 10
miliardów złotych. I tak, dla przypodobania się „najważniejszemu sojusznikowi”,
wmanewrują nas w rolę państwa służebnego, łożącego na potęgę Drugiego Izraela w Europie
coroczną kontrybucję.
Rządy chwalą się zwiększaniem wydatków na zbrojenia. Ten Tuska z dumą ogłasza, że
wyniosą ponad 4% PKB, czyli 150 miliardów. Równocześnie minister finansów oznajmił, że
rząd wycofuje się z obietnicy wprowadzenia kwoty wolnej od podatku, uzasadniając to:
„Jesteśmy w sytuacji prawie wojennej”. W tym samy czasie wydatki na ochronę zdrowia
pozostaną na tym samym poziomie, a każdy, kto styka się z publiczną służbą zdrowia,
doskonale wie, że nawet w przypadku poważnych chorób usłyszeć może: najbliższy możliwy
termin wizyty za 2-3 lata. Komunikat jest zatem jasny: jeśli upierasz się przy korzystaniu z
publicznej służby zdrowia, to umieraj pod przysłowiowym płotem. A to wszystko dlatego, że
rządzący zadecydowali, iż najważniejszym jest wypchanie portfeli amerykańskich i
izraelskich koncernów zbrojeniowych. Dlaczego zbroimy się po zęby, rezygnujemy z
podstawowych potrzeb i skazujemy nasze wnuki na spłatę pożyczki zaciągniętej na zakup
żelastwa? Dlaczego kupujemy F-35, gdy na wschodniej flance zaczyna zanikać wojna i
zagrożenie? Gdzie więc wyślemy te najdroższe na świecie samoloty? Do obrony nieba nad
Izraelem? A może z bombami nad Teheran?
Donald Tusk wypowiedział się w kwestii tzw. europejskiej tarczy antyrakietowej (nie
wiedzieć dlaczego, nazywanej przez „Wyborczą” żelazną kopułą, chociaż ta izraelska nosi
nazwę „żelazna mycka”): „Dla mnie jest nieistotne, kto ma jaki biznes w kwestiach
zbrojeniowych czy obronnych. Dla mnie jest istotne to, kiedy Polska będzie bezpieczniejsza. I
nie przeszkadza mi zupełnie, żeby nie było wątpliwości, że głównymi inicjatorami tej
inicjatywy były Niemcy”. Tymczasem to jest niemiecki projekt biznesowy i tarcza finansowa
chroniąca niemiecki przemysł zbrojeniowy oraz śmiertelny ciosem dla polskiego przemysłu
zbrojeniowego.
Gdy na mównicy sejmowej kiwa się, jakby w takt muzyki klezmerskiej, wiceminister (a
wkrótce ambasador wszystkich Polaków w Izraelu) Władysław Teofil Bartoszewski, to
przypominają się słowa jego ojca, jakoby inspirowane polską mądrością ludową: „Bierz,
kiedy dają, tańcz, kiedy grają, uciekaj, kiedy gonią, klękaj, kiedy dzwonią”? Teofil też uraczył
nas takim cymesem. Gdy Izrael mordował Palestyńczyków w Gazie, stwierdził: „Żydzi są
naszymi braćmi. Musimy się z państwem Izrael identyfikować”. Mówiąc o interesach Polski i
ich obronie, warto wspomnieć o „zasługach” ojca Teofila na tym polu. W izraelskim Knesecie
bił się w piersi za „antysemityzm Polaków”, mówiąc: „ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej
prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”.
Ojciec Teofila w Knesecie obwieścił też: Polska to ewenement. Proszę wskazać inny kraj w
Europie, w którym w ostatnim 20-leciu trzech szefów dyplomacji było żydowskiego
pochodzenia, jeden ma honorowe obywatelstwo Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”.
Wkrótce jego syn będzie mógł ogłosić w Knesecie: „Polska to ewenement. Proszę wskazać
inny kraj w Europie, w którym premierem jest wnuk żołnierza Wehrmachtu, ministrem-
koordynatorem służb specjalnych i ministrem sprawiedliwości Ukraińcy wychowani w

nienawiści do Polaków. I pytanie, czy Teofil będzie godnym reprezentantem polskich
interesów w Tel Awiwie jest tylko pytaniem retorycznym.
Sprawy jeszcze bardziej gmatwa to, że w MSZ nie tylko Bartoszewski, ale żaden inny
zastępca ministra nie ma doświadczenia w dyplomacji. No i jest, jak jest. Sytuacja
geopolityczna Polski jest niezwykle trudna. Ważą się losy naszego kraju. Potrzebna jest
finezyjna dyplomacja. Potrzebni są profesjonalni dyplomaci. A mamy notorycznie
przegrywające miernoty i przykłady dyplomatycznych posunięć, wręcz absurdalnie
sprzecznych z fundamentalnymi interesami Polski. Sankcje wobec Rosji, które najbardziej
uderzają w Polskę. Oddanie wszystkich zasobów Państwa do dyspozycji Ukrainy. Kłótnie ze
wszystkimi sąsiadami (w tym narażanie wielowiekowych tradycji przyjaźni i współpracy z
Węgrami). Retoryka obelg i inwektyw oraz obrażanie głów obcych państw, z których
najłagodniejsze to knajacka odzywka prezydenta RP pod adresem Putina („Nie strasz, nie
strasz, bo się zesrasz”) i słowa marszałka Sejmu o „wdeptaniu Putina w ziemię”. W tych
kwestiach mamy, co prawda, konkurencję w państwach bałtyckich, ale to małe pocieszenie.
Zamiast trzymać się z daleka od konfliktów, które nas nie dotyczą, wsadzają palce między
drzwi i futrynę. Przedkładają obce interesy narodowe nad interesami Polski, wdając się w gry,
których zasad nie znają. Dając się wciągać w geopolityczne machlojki podsuwane przez
trockistów zza Oceanu, stawiają aparat państwa w roli wykonawcy cudzych strategii.
Odwracają nasz kraj na Wschód, wciągając go w tamtejsze konflikty. Nakręcają się wizją
nowego wschodniego mocarstwa Trojga Narodów, nie pomni, że podobny wybryk Józefa
Piłsudzkiego o mało nie zniszczył nowo powstałej II RP.
Na koniec cytat, też Stefana kardynała Wyszyńskiego: „Nie oglądajmy się na wszystkie
strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć
w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym
braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie –
aby nie ulec pokusie ‘zbawiania świata’ kosztem własnej ojczyzny”. Zawsze zadajmy sobie
pytania: Gdzie tu Polska i gdzie Polski Interes Narodowy? Uczmy się od innych, nawet od
wrogów. Gdy na świecie coś się wydarzy, w Mosadzie pytają: Jaki ma w tym interes Izrael?
Nawet pospolity żydowski handełes zapytuje: Kto mi popilnuje interesu? Nie zajmujemy się
zatem dobrostanem Ukraińców, Żydów, Palestyńczyków, ale Polaków, i tylko Polaków.
Miejmy odwagę powiedzieć: To nie nasza wojna, bo prowadzi do militarnej i politycznej
klęski Polski, do katastrofy finansów publicznych, do zniszczenia jednolitości etnicznej
naszego państwa, do koszmaru wielonarodowego tygla.

Krzysztof Baliński