Z kazania ks. Nowakowskiego nad trumną Romana Dmowskiego
"... Umarł Roman Dmowski! jak to, więc umarł Budziciel duszy polskiej do wspólnego życia? Odszedł spośród żyjących Stróż czystości sumienia polskiego? Od zarania do chwil ostatnich ofirnik świadomy? Więc zastygła myśl twórcza Wielkiego Kanclerza Narodu?Tak! Był to Budowniczy życia duchowego, Kapłan co z przygasłych, pokrytych popiołem nieszczęść dziejów zaledwie tlejących nikłym zarzewiem węgli, rozdmuchał swym tchnieniem ognisko narodowe, wzniecił płomień miłości Ojczyzny.
Płomień, co obudził ospałych, podniósł gnuśnych, ożywił oziębłych, ba i więcej, co do życia z wiekowego zapomnienia budził nowe siły w ludzie polskim i pasował ten lud na Naród, na świadomych współobywateli pracy wspólnej, obrońców wolności i twórców przyszłości Polski, odpowiedzialnych swymi wysiłkami za życie i wielkość Ojczyzny. Odszedł wielki i wierny aż do ostatniej chwili Sługa drogiej nam wszystkim i ponad wszystko ziemskie - Ojczyzny...
Kto w myśli się wczuje w życie i czyny Romana Dmowskiego, ten pojmie, że Bóg, zamierzając wskrzesić Polskę, zesłał jej męża niepospolitego, który naprostował drogi i w sposób jasny postawił przed Narodem jego cele i zadania".
(ks. prał. Marceli Nowakowski, fragm. z kazania pogrzebowego wygłoszonego w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie w dn. 7 stycznia 1939 roku)
"Runął jak dąb prastary - pogrzeb Romana Dmowskiego"
7 stycznia (sobota) 1939 roku w Katedrze św. Jana odbyło się nabożeństwo żałobne ś.p. Romana Dmowskiego. O emocjach tamtych dni, nawiązaniu do "Dziedzictwa" i wielkiej manifestacji narodu pisze Przemysław Andrejuk, lekarz, poseł na Sejm V kadencji. Polecamy.„Na środku małego kościółka wiejskiego stał niewysoki katafalk, ubrany w zieleń świerkową, wśród której parę dziesiątków świec się jarzyło. Na katafalku spoczywała wielka, czarna trumna z krzyżem i obramowaniami z białej blachy, skromna trumna drewniana. (...)
Ksiądz skończył egzekwie, zaczęto odstawiać świece i świerczynę. Grzegorz i trzej inni ludzie, widocznie ze służby, wzięli trumnę na barki i ponieśli za księdzem. Przed kościołem czekało sześciu ludzi z pochodniami, przy których słabym świetle pochód ruszył w drogę. Ta garstka, przedzierająca się z trumną przez ciemności nocne, sprawiała jakieś niesamowite wrażenie: wyglądało to tak jakby grzebano kogoś ukradkiem, z dala od oczu ciekawego świata.
Kościół stał na skraju wsi, a blisko niego, tuż za wsią leżał mały cmentarzyk. Na cmentarzu czekał dół, wyrąbany w zmarzłej ziemi. Ustawiono nad nim trumnę, a ksiądz cichym, jakby zdławionym głosem dośpiewywał rozdzierające melodie obrzędu pogrzebowego. Trumnę opuszczono w dół i rozległ się głuchy łoskot spadających na nią grud ziemi. (...) Mowy pogrzebowej nie było.”
Przytoczona ceremonia pogrzebowa, pochodzi z pierwszych stron „Dziedzictwa” powieści, którą wydał pod koniec 1931 roku pod pseudonimem Kazimierz Wybranowski Roman Dmowski. Zrodzony w wyobraźni autora pochówek jest o tyle intrygujący, że przedstawia pogrzeb człowieka zamożnego. Człowieka, którego z pewnością stać było na więcej niż tylko na „świece i świerczynę”.
Zbudowany na skromności
Czy piszący powieść (już wtedy podupadający na zdrowiu Dmowski) miał przed oczyma swój pogrzeb!? Czy marzył o pochówku „z dala od oczu ciekawego świata”... bez „ludzi, którzy by mu chcieli towarzyszyć do grobu? A może przeczuwał złe dni dla Ruchu Narodowego? Wszak rok 1931 to rozpoczęcie „sanacyjnej” obławy na Obóz Wielkiej Polski, czas aresztowań i bezprawnych delegalizacji...
Być może... Należy jednak pamiętać, że Roman Dmowski był człowiekiem zbudowanym na skromności. Niełasy na tytuły, splendor i dobra doczesne. Realista, który nigdy się nie mylił... Nigdy? Z jednym małym wyjątkiem...
Jego oczy zamknęły się po raz ostatni w nocy z 1 na 2 stycznia 1939 roku. Częściowo sparaliżowany, gorączkujący w wyniku powikłań związanych z zapaleniem płuc, zmarł pojednawszy się z Bogiem Ojcem w Drozdowie pod Łomżą u zaprzyjaźnionej rodziny Niklewiczów.
Pogrzeb
Od tego momentu dzieje się wszystko tak jak opisał w „Dziedzictwie”: zimowa sceneria... trumnę do Łomży przewożą proste, chłopskie sanie... Pomysł pochowania zwłok w katedrze poznańskiej napotyka nieprzezwyciężone trudności... a za miejsce spoczynku zostaje obrany cmentarz najuboższych na Bródnie (peryferie Pragi). Obóz rządzący bojkotuje uroczystości pogrzebowe, nie ma też reprezentantów miasta ani zamożnych kół Warszawy. Wydawałoby się, że pożegnają go tylko twarde grudy zmarzniętej ziemi...
7 stycznia (sobota) w Katedrze św. Jana rozpoczęło się nabożeństwo żałobne. Na ambonę wchodzi ksiądz prałat Marceli Nowakowski:
„ (...) Wpuść Panie sługę swego Romana do przybytków świętej szczęśliwości, sługę plemienia Naszego! A My strzec będziemy przykazań Twoich, Ojczyzny Naszej i Kościoła Twojego. Amen”.
Ale „Amen”, które odpowiada kapłanowi, to nie głos kilkudziesięciu najbliższych Dmowskiemu osób, ale słowo wypowiedziane przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł. Bo tyle osób stoi na Rynku Starego Miasta; Warszawa i Polska nie zapomniały o wielkim rodaku, który „runął jak dąb prastary”.
Manifestacja Narodu
Pogrzeb Romana Dmowskiego urasta do rozmiarów wielkiej manifestacji narodowej. I oprócz „duchów z przeszłości naszej, z Chrobrym na czele... oprócz korowodu Świętych Polskich, z Wojciechem, Jackiem, pacholęciem Kostką, ostatnim Andrzejem i przyszłym Skargą...”, o których mówił ks. prałat Nowakowski w kazaniu żałobnym, naprzeciw wyszedł i tłum mieszkańców Rzeczypospolitej.
Źródła „sanacyjne” (nieprzychylne endecji) podają, że w ostatniej drodze R. Dmowskiego wzięło udział ponad 100 tysięcy osób. Oprócz tego, wzdłuż całej trasy wędrówki konduktu żałobnego (ok. 7 kilometrów) stali ludzie, żegnając trumnę ze „śpiącym” mężem stanu.
Biły dzwony, defilowały poczty sztandarowe Stronnictwa Narodowego i stowarzyszeń młodzieży akademickiej (w tym Młodzieży Wszechpolskiej, której Roman Dmowski był prezesem honorowym), maszerowały wszystkie stany niepodległej Polski. Nie było dzielnicy kraju, której reprezentanci nie szliby przy okrytej piastowskim orłem trumnie, aż do cmentarzu na Bródnie.
I tak jak w „Dziedzictwie”... „Trumnę opuszczono w dół i rozległ się głuchy łoskot spadających na nią grud ziemi. (...) Mowy pogrzebowej nie było”. Pochyliło się tylko tysiąc sztandarów i proporców...
Przemysław Andrejuk
Źródło: www.endecja.pl
Za: http://www.mysl.pl/?m=6&art_id=721&more=more