Naród jest niezbędną treścią moralną państwa, państwo zaś jest niezbędną formą polityczną narodu. Naród może utracić państwo i nie przestaje być narodem, jeżeli nie zerwał nici moralnego związku z tradycją państwową, jeżeli nie zatracił idei narodowo-państwowej, a z nią zarówno świadomego jak nieświadomego, żywiołowego dążenia do odzyskania politycznie samoistnego bytu.
Te dążenia odpowiednio do warunków, rozmaite mogą przybierać postacie, w rozmaitych wyrażać się bliskich celach, ale istnieć muszą. Inaczej naród schodzi na poziom szczepu, cofa się niejako do tego, czym był przed rozpoczęciem państwowego życia, przed uformowaniem swej zbiorowej indywidualności, abdykuje z dziejowej roli, a co dalej idzie, musi wejść nie tylko formalnie, lecz moralnie w skład obcego państwa, zespolić się z innym narodem politycznie, by ulegać w następstwie coraz silniejszemu jego wpływowi kulturalnemu, by w końcu zostać przezeń całkowicie zasymilowanym.
Bo państwo jest nie tylko organizacją polityczną, ale narodową i kulturalną. Idea narodowa, wyzuta z pierwiastków państwowych, jest absurdem.
Można pozwolić na pielęgnowanie jej artystom zamykającym się w sferze twórczości indywidualnej, można nie dziwić się, gdy o niej świergocą próbujące u nas tak często swych sił w politycznych dyskusjach dzieci, ale polityk mówiący o niej – bredzi lub dopuszcza się oszustwa w celu zaprowadzenia ludzi tam, gdzie iść nie chcą.
W narodzie naszym, doznającym przez kilka już pokoleń krzywd od państwa i stąd zmuszonym istniejące, realne państwo nienawidzieć, słabsze lub politycznie zdemoralizowane umysły zapominają częstokroć, że to państwo jest im nienawistne dlatego, że jest obcym, i zdaje im się, że źródło zła w samej państwowości leży.
We wszystkich zaś narodach, zwłaszcza tych, których lud nie jest wykształcony w samorządzie, pod wpływem wysuwania się na widownię żywiołów umysłowo ruchliwych a pozbawionych politycznej kultury, zdarzają się często ludzie, którzy, korzystając z dobrodziejstw państwowego bytu, nie rozumieją ich źródła, nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co oni przeciwstawiają państwu, temuż państwu zawdzięczają swe istnienie i bez niego uległoby prędkiej zagładzie. Złorzeczą więc państwu i idei narodowej, a towarzyszą im chętnie żywioły obce, które ze swego stanowiska pragną rozkładu państwa i narodu, bo nie mają z nimi nic wspólnego. Narody posiadające własne państwo, mogą takie poglądy i takie żywioły do czasu lekceważyć, bo rozporządzają przymusem fizycznym na tych, którzy by chcieli się uchylać od służby dla całości. Ale tam, gdzie tego przymusu nie ma, gdzie istnieje tylko przymus na rzecz obcego państwa, zbytnia tolerancja dla poglądów i dążności rozkładowych jest narodowym samobójstwem.
W dziejach naszej części świata polityka kościelna często błądziła, usiłując się przeciwstawiać prawowitemu państwu i narodowej idei lub sprowadzając je z właściwej drogi dla celów swojej organizacji. Był to błąd, bo Kościół, mający za cel moralne podniesienie ludzkości, nie zdawał sobie w tych razach sprawy, że osłabiając ideę narodową i siłę moralną narodowego państwa, podkopywał najsilniejszą podstawę organizacji moralnej. Błąd ten odsłoniły dziś najjaskrawsze fakty. Jeżeli w krajach łacińskich antyreligijny i kosmopolityczny radykalizm największe dziś czyni zdobycze, to dlatego, że tam duchowieństwo, zanadto rzymskie, moralnie zbyt ciążące na zewnątrz narodu, zbyt obojętnym było na sprawy narodowe, na obowiązki obywatelskie. Nigdzie loże wolnomularskie tak nie mnożą się jak w zdezorganizowanym narodowo środowisku. „Najwierniejszej córze Kościoła", Hiszpanii, lada chwila grozi, że stanie się łupem masonerii i co zatem idzie Żydów.
Wina za to spadnie na politykę kościelną i na miejscowe duchowieństwo, które tyle zrobiło usiłowań, by państwo i narodową ideę zupełnie podporządkować widokom Kościoła i tym przyczyniło się do zdezorganizowania narodowych instynktów. Badania historyczne niezawodnie jeszcze wykażą, jaką rolę w przygotowywaniu rewolucji odegrało duchowieństwo tam, gdzie niszczyło narodową tradycję, gdzie starało się zerwać związek moralny między jednostką a społeczną całością, jako związek doczesny lub sprzeciwiający się według pewnych pojęć zasadzie powszechności Kościoła. Dziś jako główny wróg idei narodowej i narodowego państwa występuje międzynarodowy i zarazem antyreligijny radykalizm bądź jako niezorganizowany prąd umysłowy, bądź jako organizacja wolnomularska.
Właściwie mówiąc, gdyby nie ta organizacja, prąd dawno zacząłby się cofać, bo w rozwoju swoich pojęć doszedł on już do martwego punktu, z którego nie może naprzód jednego kroku zrobić. Co więcej, postęp życia i wiedzy coraz więcej stawia go w sprzeczności z jednym i drugim: ewolucjonizm dzisiejszy jest diametralnym przeciwieństwem suchego racjonalizmu XVIII stulecia, mechanicznego poglądu na społeczeństwo i doktryny „praw człowieka", leżących w podstawie liberalnego radykalizmu doby obecnej, losy zaś społeczeństw, które w ustroje swe wcieliły w szerszej mierze zasady „wolności, równości, braterstwa", jak je pojmowała rewolucja francuska i losy samych tylko haseł, które stały się firmą najbrudniejszych szalbierstw oraz wyrazem nowych form niewoli, nierówności i bezlitosnego wyzysku, od dawna mogły zniechęcić inne ludy do pójścia tymi samymi tory. Ale dzięki organizacji i jej wpływom uczeni fałszują wiedzę, dziennikarze zaś fałszują życie, i odbywa się olbrzymie oszustwo na całej linii.
ROMAN DMOWSKI