Im bliżej do mistrzostw piłkarskich Euro 2012, tym częściej aktywiści "Swobody" strzelają samobójcze bramki
Po obu stronach rzeki Bug znajduje się wiele historycznych miast. Spośród nich szczególną urodą odznaczają się Żółkiew i Zamość. Pierwsze z nich wielkość zawdzięcza rodom Żółkiewskich i Sobieskich, drugie - Zamoyskich. Oba natomiast także gospodarności tysięcy rodzin ruskich, polskich i żydowskich, które żyły na tych teren w zgodzie i we wzajemnym poszanowaniu. Nic więc dziwnego, że tuż po upadku ZSRR Żółkiew i Zamość stały się miastami partnerskimi. Dobrą współpracę zakłóciły niestety wydarzenia ostatnich tygodni. Pod naciskami działaczy nacjonalistycznej ukraińskiej partii "Swoboda", mającej silne zabarwienie antypolskie i antysemickie, samorząd Żółkwi ogłosił honorowym obywatelem swojego miasta Stepana Banderę, którego zbrojne formacje rozlazły wiele niewinnej krwi zarówno w dawnym powiecie żółkiewskim, jak i na Zamojszczyźnie. Decyzja ta wywołała sprzeciw w niektórych kręgach wielonarodowościowej Ukrainy, słusznie bowiem podkreślono, że jest to kolejny krok w skłóceniu kraju ze społecznością międzynarodową. Jest to też kolejny krok w kierunku odebrania Lwowowi prawa do organizacji mistrzostw piłkarskich Euro 2012, już teraz głośno mówi się, że działania "Swobody" doprowadzają władze piłkarskie do granic cierpliwości. Jak bowiem kibice z całego świata mają przyjechać do regionu, w którym publicznie gloryfikuje się zbrodniarzy? Nawiasem mówiąc, oliwy do ognia dolewają także władze Cerkwi greckokatolickiej. Świadczy o tym np. postępowanie wybierającego się na emeryturę kardynała Lubomyra Huzara, który przyjął u siebie "na herbatce" najbardziej zajadłych aktywistów "Swobody", w tym Olega Pankiewicza, znanego z agresywnych wystąpień skierowanych przeciwko polskim pielgrzymom odwiedzającym miejsce zagłady w Hucie Pieniackiej.
Sprzeciw wobec decyzji o uhonorowaniu Bandery wyraża także partnerski Zamość. Do tamtejszej Rady Miasta wpłynęły dwa wnioski. Jeden w imieniu Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu złożyła Teresa Radziszewska, drugi, w imieniu grupy obywateli - Arkadiusz Dygas. Obydwa pisma wnosiły o wyrażenie dezaprobaty wobec decyzji miasta partnerskiego. W tej sprawie 22 lutego br. odbyło się posiedzenie komisji oświaty Rady Miasta z udziałem dyrektorów wydziałów miejskich. Sala przeznaczona na obrady komisji nie mogła pomieścić radnych, dziennikarzy oraz osób zainteresowanych tematem, dlatego obrady zostały przeniesione do sali plenarnej. W pierwszej kolejności głos oddano Teresie Radziszewskiej, Janinie Kalinowskiej i Zofii Szwal, przedstawicielkom Stowarzyszenia. Szczególne wrażenie na zebranych zrobiło świadectwo pani Szwal, która jako mała dziewczynka przeżyła masakrę w Porycku. W lipcu 1943 r. po wymordowaniu mężczyzn w tej miejscowości banderowcy popędzili gromadę kobiet i dzieci w kierunku starych okopów i tam ich zabijali za pomocą kos, siekier, młotków, pałek. Pani Zofia ocalała, ale do dziś ma w uszach przeraźliwy krzyk mordowanych, zarzynanych kobiet i dzieci. Po wysłuchaniu tych wstrząsających wspomnień padło wiele wniosków. Proponowano m.in., aby powołać zespół złożony z radnych i przedstawicieli Stowarzyszenia, który rozpocznie rozmowy z radnymi Żółkwi, a gdyby rozmowy te nie pomogły, należałoby zerwać umowę partnerską. Następne posiedzenie odbędzie się wkrótce, a relację z niego z pewnością umieszczę w kolejnym felietonie.
Z innych spraw należy odnotować list otwarty dr. Andrzeja Zapałowskiego, b. europosła z Podkarpacia, który nagłośnił decyzją władz miasta Przemyśla. Pisze on: "W lutym br. prezydent Robert Choma przedstawił >>Lokalny Program Rewitalizacji Miasta Przemyśla na lata 2010-2015<<. Na 164. stronie dokumentu widnieje pod pozycją 23. plan inwestycyjny na kwotę 900 000 zł Adaptacja, ochrona i konserwacja obiektu - Ukraiński Cmentarz Wojskowy w Przemyślu. Dla postronnego czytelnika jest to zwykły cmentarz wojenny, wtajemniczonym wiadomo, iż na tym cmentarzu leżą zmarli na gruźlicę żołnierze ukraińscy z 1920 r., a przede wszystkim pochowani kilka lat temu członkowie UPA, którzy zginęli, atakując ludność cywilną i Wojsko Polskie w styczniu 1946 r. w Birczy. Społeczeństwo gminy Bircza nie zgodziło się, aby mordercy mieli upamiętnienie na terenie ich gminy. Teraz władze Przemyśla za pieniądze niedoszłych ofiar budują nekropolię mordercom!".
Na koniec wspomnienie o zmarłym niedawno Grzegorzu Konstantyniuku. Urodził się w 1920 r. w rodzinie polskich Ormian na Bukowinie, należącej wówczas do Rumunii. Dlatego też w dokumentach wpisano mu, że jest narodowości polskiej, obrządku ormiańskiego i obywatelstwa rumuńskiego. W 1940 r. po wcieleniu Bukowiny północnej do ZSRR "nabył" obywatelstwo radzieckie. Rok później po ponownym zajęciu tych terenów przez Rumunię został wcielony do armii rumuńskiej. Pod Odessą dostał się do niewoli. Jako "zdrajca" został skazany na 25 lat łagru - zesłano go do kopalni. Pracował tam w nieludzkich warunkach, a po śmierci Stalina został wypuszczony na wolność. Pozwolono mu połączyć się z rodziną, która po wojnie, przyznając się nadal do polskości, wyemigrowała do Wrocławia. Nadal jednak był traktowany jako obywatel radziecki. Obywatelstwo polskie uzyskał dopiero po latach. Pomimo strasznych przeżyć nie żywił nienawiści do Rosjan. Podkreślał, że winny jest system komunistyczny, a nie naród. Cały czas manifestował swój polski patriotyzm. Żył 91 lat.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 3 marca 2011 r.
Za: http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=3839