Wszystkie osoby które, czy to w Polsce, w Kanadzie, w USA czy gdziekolwiek na świecie do dzisiaj w ten czy inny sposób uczestniczą w manipulacji i fałszowaniu historii na temat Jedwabnego czy też innych, podobnych konfabulacji, biorą na siebie – również wobec tych nieżyjących już, niewinnych ofiar tej jednej z tysięcy podobnych niemieckich zbrodni w Polsce, współodpowiedzialność za współudział w ukrywaniu prawdziwych sprawców tego ludobójstwa oraz współodpowiedzialność za współudział w mataczeniu i uniemożliwieniu przeprowadzenia rzetelnego śledztwa wokół tej zbrodni, współudział w uniemożliwieniu sprawiedliwego jej osądzenia i w uniemożliwieniu napiętnowania, potępienia i ukarania jej prawdziwych sprawców, Choćby i, po latach, symbolicznego, ku pamięci i dla sprawiedliwości przelanej tam niewinnie krwi.
Stają się po prostu, z własnej woli, wspólnikami tych straszliwych zbrodni i wspólnikami rzeczywistych zbrodniarzy których sprawiedliwe osądzenie, uniemożliwiają teraz, biorąc w ten czy inny sposób udział w oskarżaniu niewinnych ludzi,w większości przecież tak samo wtedy przez Niemców prześladowanych i mordowanych.
Stefan Boczkowski – zeznanie naocznego świadka.
Przypominamy
Ewa Junczyk-Ziomecka 09-04-2011,
W sprawach polsko-żydowskich i izraelskich Lech Kaczyński był wyrazisty. I choć zdawał sobie sprawę, że o jego działaniach nie wszyscy chcieli wiedzieć, a wielu z tych, co wiedzieli, szybko zapomniało, nie zatrzymał się.
Hanuka w Pałacu prezydenckim - 2007
Lech Kaczyński przy zniczu pamięci Instytutu Yad Vashem, wrzesień 2006
Lech Kaczyński przywiązywał ogromną wagę do poprawy stosunków polsko-żydowskich i rozwoju polsko-izraelskich. Podchodził do tego z wielką starannością i empatią. Wychował się w domu, do którego przychodzili zaprzyjaźnieni z rodzicami uratowani z Zagłady i ci, którzy ich ratowali. To były przybrane ciocie, a jedna z nich, asymilowana Żydówka polska, była jego matką chrzestną. W młodości był przekonany, że Żydzi to Polacy, tylko trochę inni.
Z antysemityzmem zetknął się osobiście po raz pierwszy na studiach na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego podczas wydarzeń marcowych. Uważał je za haniebne i odkąd Fundacja Shalom ufundowała tablicę pamiątkową na Dworcu Gdańskim w Warszawie, przyjeżdżał tam z kwiatami 8 marca jako prezydent Warszawy. Stamtąd na emigrację wyjechali m.in. Lońka Fogelman i Krysia Kacperska, z którymi uczyliśmy się w jednej grupie na wydziale prawa, i nasza profesor socjologii Maria Hirszowicz. Powtarzał, że zmuszenie ich do emigracji i pozbawienie obywatelstwa polskiego było bezprawne. Dlatego starał się po latach, aby procedury potwierdzania obywatelstwa przez wojewodów były proste i szybkie.
Nie miał i nie szukał usprawiedliwienia dla antysemityzmu, zarówno tego z przeszłości, jak i współczesnego. Jego niechęć do endecji, jak mówił, brała się między innymi z tego, że endecja w II RP postawiła na antysemityzm jako element konsolidacji narodowej. Powtarzał, że "antysemityzm, który zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polski". Myślał podobnie jak Czesław Miłosz, który pytany przez Adama Michnika, skąd się bierze antysemityzm, stwierdził, że "każda odpowiedź na to pytanie byłaby usprawiedliwieniem".
Dwa muzea
Z Lechem Kaczyńskim połączyło mnie... Jedwabne. Był wtedy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w rządzie Jerzego Buzka, odpowiedzialnym m.in. za ekshumację ofiar pogromu z 1941 r., ja pracowałam w Muzeum Historii Żydów Polskich. Zadzwonił, aby spytać, czy wiem, jaki stosunek do ekshumacji mają religijni Żydzi. Był urzędnikiem państwowym, ale zarazem wierzącym katolikiem i wiedział, jak skomplikowane i delikatne jest zetknięcie świeckich reguł z religijnymi, a niezrozumienie tych zasad prowadzi do urazy.
Przyjechał do ówczesnej siedziby muzeum przy ulicy Jelinka na Żoliborzu, gdzie spędził kilka godzin, pytając o reguły judaistyczne w przypadku naruszenia pochowanych kości. Spotkał się też z ówczesnym rabinem Warszawy i Łodzi Michaelem Schudrichem, z którym od tamtej chwili utrzymywał kontakty aż do śmierci. Ekshumacja w Jedwabnem odbyła się w obecności Schudricha, z poszanowaniem przepisów prawnych i zasad religijnych. (Później, kiedy już pracowałam w Kancelarii Prezydenta, co roku 10 lipca, w rocznicę zbrodni, jechałam do Jedwabnego złożyć od prezydenta Kaczyńskiego wieniec pod pomnikiem postawionym na miejscu stodoły, gdzie spalono żywcem żydowskich sąsiadów). Od tamtego momentu nasza znajomość ze studiów została odnowiona. Prezydent zafascynował się projektem budowy w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich. Obiecał, że będzie ten projekt popierał, ponieważ uważał, iż "nie ma pełnej historii Polski bez historii polskich Żydów". Ale z góry zastrzegł, że najpierw musi powstać w Warszawie Muzeum Powstania Warszawskiego. Obietnicy dotrzymał. Jako prezydent Warszawy wraz z ówczesnym ministrem kultury Waldemarem Dąbrowskim i pomysłodawcą muzeum Stowarzyszeniem Żydowski Instytut Historyczny przekształcił projekt muzeum w instytucję kultury z partnerstwem prywatno-prawnym. Wedle tej struktury miasto Warszawa i Ministerstwo Kultury zobowiązały się do sfinansowania i zbudowania siedziby muzeum, a Stowarzyszenie ŻIH do sfinansowania i stworzenia wystawy stałej o 1000-letniej obecności Żydów na ziemiach polskich.
To był przełom. Muzeum otrzymało wtedy polityczne wsparcie ponad podziałami oraz gwarancję finansową na budowę budynku. W czerwcu 2007 roku podczas wmurowania aktu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich prezydent przekonywał, że "historia Żydów polskich wymaga przypomnienia zarówno ich olbrzymiego wkładu w kulturę polską, jak i historię kultury żydowskiej". A w liście na otwarcie kolejnego Festiwalu Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu pisał: "Potrzebujemy wszyscy - i Żydzi, i Polacy - kultywowania łączących nas więzi, które nie należą tylko do przestrzeni historycznej, ale są cząstką nas samych. Nie chcemy tej cząstki zagubić, lecz pragniemy ją ocalić i pielęgnować".
Każdy się modli po swojemu
Z okazji 90. rocznicy odzyskania niepodległości w 2008 r. trasę po Polsce układał według kulturowego dziedzictwa: historyczne i współczesne instytucje świeckie oraz religijne - kościoły katolickie, cerkiew prawosławna w Warszawie, świątynia ewangelicka w Bielsku-Białej oraz warszawska synagoga Nożyków. To był pierwszy przypadek w historii, gdy prezydent RP brał udział w żydowskim święcie w synagodze. Zapalał tam świece chanukowe. Czułam w tym ducha i przykład Jana Pawła II, który 12 lat wcześniej odwiedził rzymską świątynię żydowską. Była to najdłuższa, trwająca 2 tysiące lat, podróż biskupa Rzymu, ale i najkrótsza, gdyż Watykan od synagogi dzielą zaledwie 2 kilometry. Z Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu jedzie się 7 minut samochodem do synagogi przy ulicy Twardej. Ta podróż trwała kilkaset lat.
Żydowska gmina warszawska podarowała wtedy prezydentowi pięknie zilustrowaną i oprawioną w ramkę modlitwę za wspólną ojczyznę. Wcześniej został wprowadzony zwyczaj zapalania świec w oknach Pałacu Prezydenckiego z okazji święta Chanuka z udziałem wszystkich reprezentantów polskich środowisk żydowskich i duchownych chrześcijańskich. Prezydent zawsze dbał, aby na uroczystościach państwowych obok dostojników kościelnych nie zabrakło rabina Michaela Schudricha. Podczas wizyty w Katyniu w 2007 roku po oficjalnych uroczystościach upamiętniających ofiary zbrodni katyńskiej poprosił go, aby wspólnie odnaleźli tabliczkę z nazwiskiem zamordowanego tam Barucha Steinberga, naczelnego rabina Wojska Polskiego. Poszli we dwójkę, bez ochrony i kamer. Z daleka widziałam, jak się modlili, każdy po swojemu.
Niedługo potem opowiedziałam prezydentowi, że jeżdżąc służbowo po Polsce, często widzę na murach, płotach i przystankach autobusowych graffiti z gwiazdą Dawida na szubienicy i inne antysemickie napisy. Przecież nie mogę udawać, że tego nie ma i że mnie to nie razi. Będę pisać do lokalnych władz samorządowych. - Pisz - odpowiedział prezydent. Odtąd każdy z pracowników Biura Inicjatyw Społecznych, którym kierowałam, wyjeżdżał w podróże służbowe z aparatem fotograficznym. Jeśli zobaczył napis antysemicki, robił zdjęcie, które potem wysyłałam z listem do prezydentów miast i władz samorządowych. Liczyłam na reakcję, w końcu pisma przychodziły z Kancelarii Prezydenta RP z załączonym dowodem na fotografii. Z czasem mogłam powiedzieć prezydentowi: - To działa! Pokazałam kilka odpowiedzi, w których lokalne władze informowały, że zmobilizowały uczniów ze szkół do czyszczenia napisów, a nauczycieli zachęcali do lekcji na temat tolerancji i historii Żydów polskich. Nie pamiętam, ile takich listów wyszło z Kancelarii, może dziesięć a może 30? Niektóre przeszły bez echa, ale te, które doczekały się odpowiedzi, podszyte były wstydem i przyznaniem, że nikt wcześniej nie zwrócił im oficjalnie uwagi na antysemickie graffiti.
Jak z kuzynami
Lech Kaczyński bardzo chciał pojechać do Izraela i Autonomii Palestyńskiej. Był tam jako prezydent Warszawy i prezydent RP, a ja miałam zaszczyt w każdym wyjeździe mu towarzyszyć. (Pani prezydentowa jeździła tam częściej, ponieważ wzięła pod swoją opiekę budowany przez siostry elżbietanki sierociniec Dom Pokoju w Betlejem, a z siostrą Rafałą Włodarczyk, która budową kierowała, zaprzyjaźniła się). W dniu, kiedy wygrał wybory prezydenckie, pierwszego zagranicznego wywiadu udzielił dziennikarzowi izraelskiemu Sewerowi Plockerowi. Na pytanie, jaką politykę będzie prowadził wobec Izraela, odpowiedział, że inną niż wobec pozostałych partnerów zagranicznych. Gdy zobaczył zaskoczoną minę Plockera, szybko wyjaśnił: "stosunki z Izraelczykami powinny być jak z kuzynami". Plocker uśmiechnął się ze zrozumieniem; był emigrantem, rozmowa toczyła się po polsku, w języku ojczystym obu rozmówców.
Prezydent stawiał na partnerstwo strategiczne z Izraelem i po to tam jeździł, ale zawsze znajdował czas dla emigrantów z Polski. Imponowali mu znajomością polskiej literatury, prześcigali się z prezydentem w recytowaniu z pamięci wierszy Tuwima, Mickiewicza, Asnyka i Wierzyńskiego. Ocalonych od Zagłady prosił o aktywne przeciwstawianie się stereotypom funkcjonującym w prasie zagranicznej i niezgodnym z prawdą historyczną określeniom, takim jak "polskie obozy koncentracyjne".
Ze wzruszeniem składał kwiaty w kwaterze oficerów II Korpusu na cmentarzu jerozolimskim, przypominając, że generał Anders, chroniąc swoich podwładnych żołnierzy narodowości żydowskiej przed zarzutem dezercji, znalazł formułę pozwalającą im zostać w ówczesnej Palestynie. Na spotkaniu z prezydentem Szymonem Peresem w trakcie oficjalnych rozmów poprosił, aby poparł wniosek o Pokojową Nagrodę Nobla dla Ireny Sendler za ratowanie wraz z "Żegotą" żydowskich dzieci z warszawskiego getta, o co Kaczyński dwukrotnie występował.
Tego samego roku w trakcie zwiedzania Centrum Menachema Begina w Tel Awiwie skrytykował brak podpisu pod zdjęciem Begina w mundurze polskiego oficera. Wygłosił krótki wykład dyrekcji centrum, że izraelski premier Begin urodził się w Brześciu Litewskim, nazywał się Mieczysław Biegun i skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Zesłany podczas II wojny światowej na Syberię, wstąpił do armii Andersa, z którą w stopniu kaprala podchorążego Wojska Polskiego dotarł do Palestyny.
Jego wiedza historyczna i pamięć szczegółów była imponująca. Żartowałam, że powinien być konsultantem Muzeum Historii Żydów Polskich. A wieczorem poszliśmy na spacer wzdłuż brzegu Morza Śródziemnego; prezydent zdjął na plaży buty, krawat, podwinął rękawy koszuli, popatrzył na rozświetlony Tel Awiw i powiedział do swojej żony: "Marylko, czy wyobrażałaś sobie, że to państwo powstanie i przetrwa, a my będziemy się tutaj czuli jak w domu?". Ale zaraz dodał, "gdyby Izrael istniał wcześniej, nie doszłoby do największej zbrodni XX wieku".
Lech Kaczyński był dumny, że Polska, podkreślając konieczność kontynuowania procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, mocnym głosem mówi w Unii Europejskiej o prawie Izraela i narodu żydowskiego do życia w bezpiecznych granicach. Przypominał, że polskie jasne stanowisko w tej sprawie podzielają wszystkie główne siły polityczne RP i wszyscy prezydenci wolnej Rzeczypospolitej. Bolał nad tym, że często głos Polski jest osamotniony.
Bez wahania zaakceptował program przywracania pamięci o Polakach ratujących Żydów przed Zagładą, do którego jako partnera zaprosiłam Muzeum Historii Żydów Polskich przy współpracy z Yad Vashem. Czterokrotnie sam prezydent lub w jego imieniu pani prezydentowa odznaczali Sprawiedliwych Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Tych, których honorował, uważał za bohaterów ratujących ludzi w ekstremalnych warunkach okupacyjnych, niejednokrotnie w podwójnym strachu i zawsze z zagrożeniem życia ratujących i ratowanych.
Niech się dowiedzą
W ciągu czterech lat realizowania programu przywracania pamięci musiałam zawiadomić prezydenta o trzech osobach wybranych do odznaczenia, które proszą, by prezydent odstąpił od tego zamiaru, ponieważ nie chcą, aby ich najbliższe otoczenie dowiedziało się, że ukrywali Żydów. Prezydent nic nie powiedział, tylko wstał od stołu i zaczął chodzić po gabinecie, a potem wyszedł na balkon. Chciał być sam.
Jedną z pierwszych odznaczonych była pani Antonina Wyrzykowska z Jedwabnego, która w latach 1942 - 1945 ukrywała siedem osób, a potem musiała uciekać z wioski ze strachu przed sąsiadami. Takich ludzi jak ona czy Andrzeja Górska ze Zgromadzenia Sióstr Urszulanek, siostra Klara Jaroszyńska z Zakładu Ociemniałych w Laskach, Ryszard Matuszewski z Warszawy czy Kazimiera Romanek ze wsi Żółkiew chciał wprowadzić do panteonu polskich bohaterów narodowych. Zwłaszcza że w powszechnej świadomości ratowanie Żydów przez dziesiątki lat za bohaterstwo nie było uznawane. Pamiętał o nich instytut Yad Vashem w Jerozolimie, który od 1963 roku przyznawał medal i dyplom z napisem: "Kto ratuje jedno życie - ratuje cały świat". W Polsce byli zapomniani, bywało, że odrzucani. Sami milczeli; jedni ze skromności, drudzy z ostrożności. Uhonorowanie Ireny Sendler i Jana Karskiego Orderem Orła Białego przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przeszło bez echa. Mało kto wiedział, co się kryje za tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Dlatego prezydentowi Kaczyńskiemu zależało, aby na uroczystości honorujące w kraju polskich Sprawiedliwych zapraszać młodzież z nauczycielami, a także władze samorządowe. Pierwsza uroczystość odbyła się w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w 2007 roku, druga w warszawskim Teatrze Narodowym, trzecia w Łodzi podczas upamiętniania 65. rocznicy likwidacji getta łódzkiego, organizowanego przez ówczesnego prezydenta Jerzego Kropiwnickiego, czwarta w ubiegłym roku w Rzeszowie. Najwięcej młodzieży, ponad tysiąc osób, przyjechało z całej Polski do Teatru Wielkiego, łącznie z młodzieżą z Jedwabnego. Młodzi jedwabianie zobaczyli wtedy po raz pierwszy swoją krajankę panią Wyrzykowską.
Prezydent szukał cichych, zapomnianych i niedocenianych bohaterów z czasów II wojny światowej, stalinizmu i opozycji demokratycznej. Szanował i doceniał także tych, którzy zajmują się ochroną pamięci o kulturze żydowskiej, organizatorów festiwali, tych, którzy porządkują cmentarze żydowskie, naukowców badających Zagładę czy prezydentów miast, takich jak Jerzy Kropiwnicki z Łodzi czy Tadeusz Wrona z Częstochowy, za dbałość w upamiętnianiu wielokulturowego dziedzictwa Rzeczypospolitej. Nazywał ich strażnikami pamięci i uhonorował odznaczeniami przy okazji organizowanych przez kancelarię obchodów 65. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Byli wśród nich m.in. Janusz Makuch, organizator od ponad 20 lat Festiwalu Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu, burmistrz Gołdapi Marek Miros za program wymiany młodzieży polsko-izraelsko-niemieckiej, nowojorczyk Zygmunt Rolat, rodem z Częstochowy, najhojniejszy darczyńca Muzeum Historii Żydów Polskich i 50 innych programów polsko-żydowskich w kraju, Krzysztof Czyżewski z Fundacji Pogranicze, dr Jacek Leociak z Centrum Badania nad Zagładą Żydów PAN, współautor monumentalnego dzieła o getcie warszawskim.
Natomiast podczas uroczystości w Auschwitz-Birkenau z okazji Dnia Pamięci o Zagładzie w styczniu 2010 roku odznaczył i podziękował trzem dyrektorom największych muzeów Zagłady na świecie: Piotrowi Cywińskiemu z muzeum w Oświęcimiu, Sarze Bloomfield z Holocaust Memorial w Waszyngtonie oraz Avnerowi Szalewowi z Yad Vashem w Jerozolimie.
Warta Sprawiedliwych
Wielu dziś powołuje się na Lecha Kaczyńskiego i jego dziedzictwo, ale mało kto chce go widzieć jako człowieka skomplikowanego, z zasadami. Można się było z nim nie zgadzać, można było z nim dyskutować, ale nie można powiedzieć, że był nijaki. W sprawach polsko-żydowskich i izraelskich był wyrazisty. I choć zdawał sobie sprawę, że o jego działaniach nie wszyscy chcieli wiedzieć, a wielu z tych, co wiedzieli, szybko zapomniało, nie cofnął się ani nie zatrzymał.
Był konsekwentny. Nie odwiedził Radia Maryja ani nie udzielił wywiadu dyrektorowi toruńskiej radiostacji ks. Tadeuszowi Rydzykowi. Nigdy mu też nie zapomniał, że obraził pierwszą damę RP i podważył autorytet Kancelarii Prezydenta, używając niewybrednych słów w odniesieniu do urzędu: " Nie nazywajmy nigdy szamba perfumerią". Dla publicystów zaś, którzy w radiu i na łamach "Naszego Dziennika" zarzucali niektórym pracownikom Kancelarii antypolskie działanie, nie miał za grosz szacunku.
Szczerze się ze mną cieszył i gratulował medalu od Żydów kombatantów z okazji 65. rocznicy powstania w getcie warszawskim i odznaki oraz honorowego członkostwa w Stowarzyszeniu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Kiedy rok temu prezydent Lech Kaczyński zginął w katastrofie pod Smoleńskiem z małżonką i 94 przedstawicielami elit politycznych i Rodzin Katyńskich, David Harris z American Jewish Committee opublikował w prasie amerykańskiej artykuł pt. "Polska tragedia jest naszą tragedią". Przed wejściem do Konsulatu Generalnego RP w Nowym Jorku pod ściągniętą do połowy polską flagą składano kwiaty z chorągiewkami izraelskimi obok biało-czerwonych oraz gruzińskich i ukraińskich. W księdze kondolencyjnej nie brakuje wpisów amerykańskich organizacji żydowskich. A w Warszawie wśród honorowych wart przy trumnie pary prezydenckiej, wystawionej w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, nie zabrakło przedstawicieli polskich środowisk żydowskich i Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
PS. Pragnę podziękować moim byłym współpracownikom z Biura Inicjatyw Społecznych Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego za pasję i oddanie dla programu Przywracanie Pamięci. Brak mi słów wdzięczności dla śp. Marii Kaczyńskiej i dyrektor zespołu protokolarnego śp. Izabelli Tomaszewskiej oraz śp. Mariusza Handzlika, podsekretarza stanu odpowiedzialnego za sprawy zagraniczne, śp. Barbary Mamińskiej, dyr. Biura Kadr i Odznaczeń i śp. ks. kapelana Romana Indrzejczyka za wysiłek na rzecz dialogu i pojednania.
Ewa Junczyk-Ziomecka, konsul generalna RP w Nowym Jorku, była sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, odpowiedzialna m.in. za stosunki polsko-żydowskie
Za: http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=4418