-
Polska nie robi nic, aby zjednać rodaków mieszkających za granicą – wskazuje prof. Krystyna Pawłowicz w rozmowie z Łukaszem Żygadło.
Odbyła Pani Profesor szereg spotkań i wiele rozmów z przedstawicielami amerykańskiej Polonii. Jakie są problemy naszych rodaków mieszkających za oceanem?
Zaobserwowałem, że istnieją dwa rodzaje skarg kierowanych od przedstawicieli Polonii. W pierwszym przypadku chodzi o atmosferę, która panuje w konsulatach i ambasadach. Atmosferę, którą wprowadzają ludzie pracujący w tych miejscach jeszcze od czasów PRL-u. Jak się okazuje, wymiana konsula czy ambasadora nie przynosi żadnych efektów.
W czym przejawia się ta zła atmosfera?
Polonia jest lekceważona, ludzie, z którymi rozmawiałam, często wskazują wręcz na pogardę ze strony urzędników czy niepoważne traktowanie problemów, z którymi przychodzą. Właściwie najlepiej by było, gdyby konsulat i ambasada to były zamknięte dla ludzi twierdze, tak aby nikt nie przeszkadzał urzędnikom. A przecież należy pamiętać, że konsul czy ambasador nie przyjechał do USA czy innego kraju na wakacje. Zadaniem tych osób jest służyć Polakom mieszkającym poza granicami naszej ojczyzny.
Stara wierchuszka wciąż mocno się trzyma...
Okazuje się, że podczas oficjalnych wizyt władz państwowych, np. prezydenta Andrzeja Dudy, reprezentantami Polonii są ciągle te same osoby, najczęściej z Kongresu Polonii, które praktycznie okopały się na swoich stołkach. Ludzie wskazują na przewodniczącego Kongresu Franka Spulę. I nie są to opinie jednorazowe. Podczas pobytu w USA spotkałam się łącznie z grubą blisko 2 tys. osób. Wskazują, że Spula w czasach rządów Platformy Obywatelskiej naśmiewał się z Prawa i Sprawiedliwości czy też prób dochodzenia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Teraz – po wyborach – okazuje się, że ten człowiek jest pierwszym przyjacielem PiS-u. Polacy bardzo źle to znoszą, zwłaszcza gdy widzą, jak ci ludzie stoją w pierwszym szeregu, tuż obok prezydenta czy marszałka Senatu, dostają jakieś medale i wyróżnienia. A wystarczy przecież raz a porządnie przejrzeć papiery tych osób, zweryfikować, kim są, co sobą reprezentują.
To znaczy że ludzie nie czują „dobrej zmiany”?
Właśnie. Czują, że „dobra zmiana” do nich nie przyszła. Wciąż są marginalizowani, nie są zapraszani na przyjęcia organizowane przez konsulaty czy ambasadę. Polonia wskazuje, że gdy zmienia się konsul, to szybko nabiera złych nawyków, narzucanych przez „starą gwardię” siedzącą tam od czasów PRL-u. A potem urządza się jakieś przyjęcia dla Andrzeja Rzeplińskiego...
Wspomniała Pani Profesor również o drugim rodzaju problemów. Co miała Pani na myśli?
Chodzi o cały szereg problemów administracyjnych, szczególnie o kwestię emerytur, które są przez amerykański system ubezpieczeń ścinane. Okazuje się, że również w takich kwestiach występuje absolutny brak reakcji ambasady czy konsulatów na problemy wskazywane przez Polonię.
Proszę pamiętać, że do Ameryki w okresie PRL-u nie wyjeżdżali pracować ludzie bogaci, tylko chcący właśnie do czegoś dojść. Chwytali się w USA różnych prac, czy to biurowych, czy na budowach. Natomiast w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego, gdy chcą połączyć wypracowane w Polsce i USA lata, system amerykański obcina im równowartość 250–300 dolarów. Jaki to ma sens, jeśli ktoś otrzymuje z Polski właśnie równowartość 200 dolarów? Okazuje się, że pieniądze Polaków otrzymywane z ZUS-u lądują w amerykańskim budżecie tylko dlatego, że wobec Polaków stosowana jest ustawa WEP, która w genezie była skierowana do najbogatszych urzędników amerykańskich, bowiem łączyli pracę na placówkach z pracą w wielkich międzynarodowych korporacjach. Chodziło wówczas o zmniejszenie tych świadczeń, tylko że rykoszetem dostają Polacy.
A czy w tym przypadku można jakoś pomóc z Polski? Np. poprzez działania Pani poseł?
Oczywiście! I nawet udało się to zrobić. Rozmawiałam właśnie na temat problemów z emeryturami z ministrami Szczerskim i Waszczykowskim. Proszę sobie wyobrazić, że ten temat wszedł na agendę rozmów prezydentów Dudy i Trumpa. Jestem bardzo ciekawa finału tej sprawy, bowiem należy pamiętać, że to nie jest kwestia decyzji prezydenta, ale zmiany pewnej praktyki działania. Wiem od ministra Waszczykowskiego, że ten problem został przedstawiony na spotkaniu.
I naprawdę wcześniej nikt nie mógł podjąć podobnych działań? Przecież takie sprawy można załatwiać przez MSZ?
Proszę pamiętać, że Polonia jest notorycznie rozbijana przez jakichś dziwnych ludzi i dziwne organizacje. Kongres Polonii praktycznie nie interweniuje w takich sprawach. Starają się działać różne mniejsze organizacje polonijne, jednak napotykają na problemy. Tak jakby komuś zależało, żeby Polonia, licząca kilkanaście milionów ludzi, nie była w stanie działać sprawnie, wywierać różnego rodzaju nacisków na rządzących. Proszę sobie wyobrazić, że na tak wielką grupę ludzi jedynie 20–30 tys. udaje się na głosowania. A jaki jest powód? Ludzie czują się wykorzystywani przez dotychczasowe rządy w Warszawie, traktowani jak maszynka do głosowania, dlatego naszym zadaniem – zadaniem rządu PiS-u – jest wreszcie coś zrobić dla naszych rodaków, pomóc im, zainterweniować. Ale nie tym bogatym, tym milionerom, którzy chcą tylko bawić się na balach i bankietach, ale tym reprezentantom Polonii, którzy czują się przez lata marginalizowani i naprawdę tej pomocy potrzebują.
Skoro tak wielu Polaków żyje poza granicami, to może warto by stworzyć jakiś urząd – tu w Polsce – który będzie kontrolował wszystkie sprawy Polonii?
Podobnie mówią ludzie, z którymi rozmawiałam w Nowym Jorku czy Chicago. Wskazują, że powinno nawet powstać ministerstwo ds. Polonii, jeden organ odpowiedzialny za walkę o prawa Polaków. Pojawił się również pomysł, aby Polonia mogła wybierać swojego reprezentanta w sejmie. Co z tego, że mamy w MSZ osoby odpowiedzialne za kontakty z Polonią, co z tego, że jest sejmowa komisja czy minister w Kancelarii Prezydenta, skoro wszyscy działają w sposób niezsynchronizowany i mało skuteczny? Taki urząd mógłby się zająć choćby problemem wyższych opłat za paszporty dla Polonii niż mamy w Polsce czy też problemem godzin pracy konsulatów, które nie wiadomo dla kogo są czynne. Ludzie pracujący muszą brać urlop, czasem nawet dwa dni, aby przyjechać do konsulatu. Takich drobnych spraw jest naprawdę mnóstwo, a przecież to konsul czy ambasador jest tabakierą dla nosa, którym jest Polak mieszkający za granicą.
Teraz pytanie z gatunku „prywata”. Czy Polonia czyta „Warszawską Gazetę”?
Zauważyłam, że tak. Pan Witold Rosowski, który był współorganizatorem mojej wizyty wraz z panią Agatą Mikołajczyk, napisał nawet na łamach tygodnika, że ruch Pawła Kukiza zdobywa coraz więcej głosów wśród Polonii. Muszę przyznać, że nie zauważyłam takiego zjawiska, natomiast traktuję tekst pana Witolda jako przypomnienie, zachętę do mobilizacji, aby troszczyć się o Polonię. I tu się w pełni zgadzam – należy troszczyć się o Polonię! Nie tylko w USA, ale na całym świecie, bowiem obecnie ci ludzie są rozgoryczeni. Polska nie robić nic, aby zjednać rodaków mieszkających za granicą, ambasady nie interesują się nimi, wolą organizować rauty dla Rzeplińskiego czy innych aparatczyków. To jest ten PRL-owski złóg, który, jeśli się go nie uporządkuje, rozbije do reszty organizacje polonijne, aż nie będzie czego zbierać.
Za: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=20818&Itemid=100