Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Konferencja prasowa premiera Donalda Tuska „zakryła” medialnie wczorajsze zeznania Mira przed komisją śledczą. Bez wątpienia były też inne powody, że konferencja Tuska odbyła się akurat wczoraj, ale fakt pozostaje faktem, iż kilka dni temu Miro zrejterował i zeznawał dopiero wczoraj. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat wczoraj Tusk ogłosił, że nie będzie kandydował na urząd prezydenta RP. Fakty pozwalają przypuszczać, że była to zsynchronizowana operacja medialna.

Tusk w płomiennym przemówieniu kreował się na męża stanu, którego nie interesują stołki, tylko dobro kraju. Jednakże z jego ust padło pewne stwierdzenie, które może źle się kojarzyć. Otóż powiedział, że musi trwać na stanowisku. Musi? Przecież nie żyjemy w monarchii, gdzie rządzi się do śmierci. Chyba, że Tusk wychodzi z założenia, iż władzy raz zdobytej nie oddadzą. Używanie służb specjalnych do rozgrywek politycznych, czy próba wprowadzenia neocenzury w Internecie pozwalają snuć przypuszczenia, że jest takie założenie w ośrodkach decyzyjnych Platformy Obywatelskiej.

Rozbawiły mnie słowa Grzegorza Schetyny, który z super poważną miną stwierdził, że decyzja Tuska przecina wszelkie spekulacje, iż wszystko co robiła PO i Tusk było podporządkowane kampanii prezydenckiej. Szkopuł w tym, że przed ujawnieniem afer stoczniowej i hazardowej oraz ukazaniem obrazu tego co się dzieje na szczytach władzy, jak politycy PO są traktowani przez „załatwiaczy” niczym chłopcy na posyłki nikt z PO nawet słowem nie zająknął się o tym, że Tusk może nie kandydować. Co więcej, każdy z polityków PO z pewnością siebie podkreślał, że premier jest naturalnym kandydatem na urząd prezydenta, co potwierdzają sondaże. Dopiero po ujawnieniu tych afer i kompromitacji przy stoczniach zaczęto w obozie Tuska nieśmiało przebąkiwać o możliwości wysunięcia innej kandydatury niż premier.

Decyzja Tuska wbrew pozorom jest partyjna, gdyż przy założeniu, że zostałby prezydentem automatycznie straciłby wpływ na to co się dzieje w PO, a przecież nie po to wycinał z partii Płażyńskiego, Olechowskiego, Rokitę i innych, aby zdobyć władzę absolutną i teraz z tego rezygnować. Z kolei gdyby przegrał wyścig do Pałacu Prezydenckiego, to byłby to jego koniec jako znaczącego polityka.

Poza tym ten manewr jest bardzo sprytny, gdyż pozwala z punktu widzenia PijaRu kreować wizerunek Tuska jako męża stanu, który w imię imponderabiliów nie myśli o sobie, tylko zakasuje rękawy i jako premier walczy jak lew z kryzysem. Przepychanki w wyścigu o fotel prezydenta zostawia innym, a on ma dystans do tego (i samego siebie) i woli ciężko pracować na fotelu premiera. Jest to o tyle sprytne, że Tusk ustawia się w roli człowieka- instytucji. Polityka, który w dalszej perspektywie czasowej będzie symbolem wyższych celów. Gra na to, że będzie w butach Włodzimierza Cimoszewicza, czyli będą do niego biegać różne środowiska (nie tylko z jego opcji politycznej), aby np. za pięć lat łaskawie zgodził się kandydować, bo umiał w imię wyższych racji zrezygnować ze stanowiska i „takiego człowieka trzeba” na fotelu prezydenta.

Oczywiście nie można wykluczyć jeszcze jednego wariantu moim skromnym zdaniem bardzo prawdopodobnego. Na stronach TVN 24 mogliśmy wczoraj przeczytać rzecz wstrząsającą dla żelaznego elektoratu antyPiSowskiego- Lechowi Kaczyńskiemu rośnie w sondażach. Przecież teraz wszyscy przerażeni przeciwnicy Kaczyńskich zakrzykną: „Tusku musisz!”. Może więc być tak, że ogłaszając o swoim niekandydowaniu i jednocześnie pokazując, że Kaczyńskiemu rośnie, PijaRowcy PO osiągną piękny efekt łatwej kampanii polegający na tym, że Tusk jeszcze będzie błagany o to, żeby jednak kandydował. Z jego punktu widzenia lepiej przez pół roku spokojnie rządzić, mając słabszy oddech opozycji na plecach, niż już teraz zajmować się jednocześnie rządzeniem i wyniszczającą kampanią wyborczą. Uspokoi się atmosfera wokół afery hazardowej i za kilkadziesiąt dni Tusk zwoła konferencję prasową i obwieści wszem i wobec, że sytuacja nieco się zmieniła i on pod wpływem próśb różnych środowisk jednak zdecydował się kandydować, „bo tego wymaga dobro Polski i zagrożona jest demokracja przez widmo kaczyzmu”. Nie chcem, ale muszem. Postraszą kaczyzmem i restauracją IV RP, wytworzą atmosferę podobną do tej jaka panowała w poprzednich wyborach parlamentarnych i zorganizują akcję „cała Polska błaga premiera o kandydowanie”.

Czy można wykluczyć taki scenariusz? Czy zaryzykuje ktoś postawienie tezy, że taki rozwój sytuacji jest wykluczony? Tym bardziej, że jest on premierem, a więc nie ma dnia, aby w mediach o nim nie mówiono, zatem kampania medialna de facto trwa cały czas. O zainteresowanie mediami jego osobą martwić się nie musi.

Są tacy, którzy twierdzą, że gdyby Tusk zdecydował się jednak kandydować, to straciłby w oczach opinii publicznej, bo uznano by go za łgarza. Po pierwsze nie takich wolt dokonywali już politycy. Po drugie przypomnę tylko, że jeszcze kilka miesięcy temu Tusk dokonał na społeczeństwie swoistego testu na akceptację jego kłamstw. Przecież w trakcie kampanii do europarlamentu chwalił się, że zjeździł cały świat i znalazł wiarygodnego inwestora do stoczni. Skłamał i społeczeństwo przełknęło to. Jeśli przełknęło łgarstwa o inwestorze do stoczni, to niby dlaczego miałoby nie zaakceptować kolejnego?

Jest jeszcze inny pozytywny efekt tego posunięcia dla Tuska. Decyzja o niekandydowaniu zamyka usta i odbiera argumenty wszystkim tym ludziom w środowisku PiS, którzy są przeciwni kandydaturze Lecha Kaczyńskiego. Najpoważniejszym argumentem tej skromnej opozycji wobec Kaczyńskich w łonie PiS było to, że obecny prezydent nie ma szans w starciu z Tuskiem. Gdybym był Tuskiem, albo członkiem PO robiłbym dosłownie wszystko, aby jako głównego rywala mieć Kaczyńskiego. Dopóki Kaczyńscy są twarzami PiS dopóty hegemonii PO i Tuska na scenie politycznej nic nie zagrozi, bowiem bliźniacy kumulują potężny elektorat negatywny. Po prostu dwaj, co ukradli księżyc są swoistym politycznym bezpiecznikiem dla PO. Ot, paradoks…

Inną kwestią pozostaje dalszy rozwój sytuacji w łonie PO. W mediach mówi się o wystawieniu kandydatury marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Z kolei są tacy, którzy twierdzą, że Radek Sikorski może być kandydatem partii Tuska. Wydaje się, że bardziej prawdopodobnym wariantem jest opcja wystawienia Komorowskiego, gdyż Sikorski chociaż jest popularny, to może go niezaakceptować socjalny elektorat, bo szef MSZ wykreował swój wizerunek jako „arystokraty”. Poza tym Sikorski utożsamiany jest z radykalnym antykomunizmem i elektorat z rozrzewnieniem wspominający czasy PRL może nie dać mu swego poparcia, a ten segment wyborców jest przecież bardzo istotny. Co więcej, śmiem twierdzić, że dzięki tej części elektoratu prezydentem został Lech Kaczyński. Poza tym Sikorski ma bardzo silną opozycję w samej PO. Jest on traktowany jako „desant” spoza partii i wielu działaczy po prostu nie akceptuje go. Jednakże wydaje się, że wystawienie innego kandydata przez PO niż Tusk będzie maksymalnie odwlekane.

Kto wie, czy przy okazji Tusk nie przeprowadza także testu lojalności swoich kolegów partyjnych wobec siebie stosując metodę cara Iwana IV zwanego Groźnym. Otóż jak wiemy z historii Iwan IV sprawdzał lojalność poszczególnych bojarów poprzez to, że symulował śmiertelną chorobę. Tusk może symulować bojaźliwość i słabość wobec spraw związanych aferami. Być może chce, aby niektórym politykom PO wydawało się, że nie do końca panuje nad sterami nie tylko państwa, ale także partii.

Tak czy owak po wczorajszej konferencji Tuska zakotłuje się nie tylko w samej PO, ale także na całej scenie politycznej. Dojdzie do przegrupowania sił. Oczywiście automatycznie wzrastają szanse innych kandydatów Tak naprawdę wszystko się może zdarzyć i każdy scenariusz jest możliwy, włącznie z tym, że za rok o tej porze prezydentem RP będzie Donald Tusk. To, że wczoraj ogłosił, iż nie będzie kandydował jeszcze o niczym nie świadczy.

Amator
Za: http://amator.blog.onet.pl/