Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Szanowni Państwo!

Gdyby tak czerpać wiedzę o świecie i życiu tylko z tego, co podają nam do wierzenia media głównego nurtu, to trzeba by przyjąć, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Że największym naszym zmartwieniem jest to, czy kandydatem na kandydata Platformy Obywatelskiej w tubylczych wyborach prezydenckich będzie minister Radosław Sikorski, czy marszałek Bronisław Komorowski. Że cały kraj o niczym innym nie myśli, ani niczym innym nie żyje, tylko debatą, jaka obydwaj poprzebierani za dygnitarzy osobnicy przeprowadzą ze sobą w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego.

Że taką socjotechnikę uprawia Platforma Obywatelska – to zrozumiałe i to nawet z czterech powodów. Po pierwsze – próbuje skoncentrować uwagę opinii publicznej na własnych błazeństwach, ponieważ – po drugie – żadnej poważnej polityki uprawiać już nie może, bo – po trzecie – musi odwdzięczać się tajniakom za to, że wystrugali z nich dygnitarzy, a – po czwarte – że ostatnie słowo w sprawie tego, co w Polsce będzie się działo, maja Niemcy, Rosja, Stany Zjednoczone i Izrael, za pośrednictwem penetrującej nasz kraj agentury. Ciekawe jednak, że w tę socjotechnikę Platformy Obywatelskiej uwierzyło również kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości – a w każdym razie najwyraźniej jej Platformie pozazdrościło. Wynika to z lamentów i skarg do Państwowej Komisji Wyborczej – że to niby Platforma nadużywa telewizji. Te śmieszne pretensje pokazują, że Prawo i Sprawiedliwość tak samo chętnie robiłoby nam wodę z mózgu, gdyby nie to, że prawyborów u siebie urządzić nie może, bo musi popierać kandydaturę pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, żeby tam nie wiem co.

Tymczasem gdyby nawet Platforma Obywatelska, czy w ogóle – konstytucyjne władze państwa polskiego miały rzeczywiście coś do powiedzenia w prawdziwej polityce – to i tak debata między ministrem Sikorskim, a marszałkiem Komorowskim nie miałaby żadnego znaczenia. Rzecz w tym, że obydwaj ci malowani dygnitarze mówią dokładnie to samo. Minister Sikorski – że będzie prezydentem przewidywalnym, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, że będzie słuchał starszych i mądrzejszych. No a marszałek Komorowski tak samo – że będzie słuchał starszych i mądrzejszych tak, jak robił to do tej pory. Jakaż między nimi różnica, o czym jeszcze w tej sytuacji mogą „debatować”? Równie dobrze telewizja mogłaby transmitować dialogi na cztery nogi Incitatusa – konia, którego cesarz Kaligula zrobił senatorem – z Penelopą – klaczą, którą w swej łaskawości przydzielił mu za żonę. Sytuacja jest zresztą podobna, bo i naszym dygnitarzom też w żłoby dano w jednym siano, w drugim siano – więc cokolwiek wybiorą, to wybiorą zgodnie z tym, co do wyboru przeznaczył im dyskretny gospodarz.

Tymczasem, kiedy nasze, poprzebierane za dygnitarzy klauny próbują za pośrednictwem sprzedajnych żurnalistów podsuwać opinii publicznej takie makagigi, na naszych oczach dokonuje się eksperyment, który już wkrótce może stać się również naszym udziałem. Mówię oczywiście o Grecji, w której pod koniec ubiegłego roku dług publiczny przekroczył 300 miliardów euro, co stanowi ponad 100 procent tamtejszego produktu krajowego brutto, a więc tego, co Grecja w postaci dóbr i usług wytwarza i sprzedaje. Bankructwo Grecji spektakularnie podważa opowieści bandy idiotów, że jak tylko przyłączymy się do Eurosojuza, a już zwłaszcza – do unii walutowej, czyli do strefy euro, to już włos nam z głowy spaść nie może i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Okazuje się, że na głupotę i niefrasobliwość skutecznego lekarstwa jeszcze nie wynaleziono, dlatego wbrew pozorom, ani Unia Europejska, ze swoimi komisarzami, ani euro, też takim lekarstwem nie jest. Po staremu – o jedenastej przysyłają rachunek i wtedy nastaje godzina prawdy.

Bankructwo Grecji powinno nas zainteresować co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że na znacznie mniejszą skalę już raz przerabialiśmy to samo za czasów Edwarda Gierka, którego entuzjaści założyli w Sosnowcu hagiograficzny instytut. Edward Gierek stworzył w Polsce wrażenie cudu gospodarczego za pożyczone 20 miliardów dolarów. Kiedy jednak trzeba było zacząć oddawać pożyczki, czar prysnął. Oczywiście nie od razu, bo przez prawie pięć lat Edward Gierek próbował powagę sytuacji ukrywać z jednej strony przez tak zwaną propagandę sukcesu w telewizji i innych mediach, a z drugiej – przez zaciąganie kolejnych pożyczek na oddanie najpilniejszych długów. Ponieważ jednak te kolejne pożyczki zaciągał na 20 i więcej procent w sytuacji, gdy, nawet według propagandy sukcesu, wzrost gospodarczy wynosił około 4 procent, to wiadomo było, że musi się to wszystko zakończyć katastrofą. No i zakończyło się w sierpniu 1980 roku, to znaczy – niezupełnie, bo generał Jaruzelski przedłużył tę agonię do roku 1989. Wtedy okazało się, jaki był bilans zamknięcia PRL; dług zagraniczny okazał się o pół miliarda dolarów wyższy od wartości majątku trwałego w przemyśle. Tak na wieczną rzecz pamiątkę obliczył profesor Edugeniusz Rychlewski ze Szkoły Głównej Handlowej – na przekór wszystkim sierotom po Stalinie, Gomułce, Gierku i czcicielom generała Jaruzelskiego.

Okazało się jednak, że towarzystwo, któremu przy okrągłym stole komunistyczny wywiad wojskowy powierzył zewnętrzne znamiona władzy, poszło w ślady Edwarda Gierka, tyle, że na znacznie większą skalę, to znaczy – z większym rozmachem i niefrasobliwością. I to jest drugi powód, dla którego powinniśmy nie tylko z zainteresowaniem przyglądać się Grecji, ale i wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość.

Chodzi o to, że po tzw. transformacji ustrojowej, kolejne ekipy stwarzały wrażenie płynności finansowej państwa poprzez powiększanie długu publicznego. Proces ten nabrał tempa zwłaszcza po rozpoczęciu dostosowywania naszego systemu prawnego do tak zwanych standardów unijnych. O ile Edward Gierek potrzebował prawie 9 lat na pożyczenie 20 miliardów i zadłużenie kraju na 40 miliardów dolarów, to już Leszek Miller, jako premier rządu powiększył dług publiczny o 20 miliardów dolarów w dwa lata, premier Marek Belka powiększył dług publiczny o 20 miliardów dolarów w rok, a premier Kazimierz Marcinkiewicz – zaledwie w 6 miesięcy. Premier Donald Tusk w dwa lata powiększył dług publiczny o około 200 miliardów złotych, co w przeliczeniu na dolary oznacza grubo ponad 30 miliardów rocznie. W tej chwili dług publiczny Polski oscyluje wokół 700 miliardów złotych, powiększając się z szybkością około 1700 złotych na sekundę. W przeliczeniu na złote grecki dług publiczny wyniósłby 1140 miliardów, ale przecież nasi dygnitarze w tej sprawie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

W nocy z poniedziałku na wtorek ministrowie finansów strefy euro pozwolili Grecji nadal sprzedawać obligacje lichwiarskiej międzynarodówce – ale oczywiście – na bardzo wysoki procent. Ponieważ wzrost gospodarczy w strefie euro oscyluje wokół zera, to tylko patrzeć, jak Grecja powtórzy eksperyment Edwarda Gierka. Co wtedy postanowi w kwestii greckiej lichwiarska międzynarodówka? Zażąda zwrotu w naturze, czy sprzedania wszystkich Greków w dziedziczną niewolę?

Ciekawe, co na ten temat sądzą nasi przebierańcy i czy w debacie w ogóle ośmielą się ten temat poruszyć, czy raczej ogranicza się do różnicy między przodkiem a tyłkiem?

Mówił Stanisław Michalkiewicz

Felieton    Radio Maryja    18 marca 2010

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdą środę o godz. 20.50 i powtarzany w czwartek. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu.

Tu znajdziesz komentarze w plikach mp3 – do wysłuchania lub ściągnięcia.