Mają oni swoje plany również względem nas – co niewątpliwie zostanie nam objawione w stosownym momencie – kiedy obszar Polski, a właściwie nie tyle Polski, co tak zwanego „polskiego terytorium etnograficznego”, zostanie już przekształcony w „strefę buforową”.
„Otom dobry pasterz – martwił się ksiądz proboszcz z „Placówki” Bolesława Prusa. – Moje owce gryzą się jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, ja zaś jeżdżę na zabawy”. Jednak, jak pamiętamy, dzięki jego interwencji kłopoty Ślimaka zakończyły się, jeśli nawet nie wesołym tylko melancholijnym, to przecież, mimo wszystko, oberkiem. I nie byłoby może powodu, by dzisiaj wracać do Bolesława Prusa, chociaż „Placówka” jest utworem wyrafinowanie dowcipnym, gdyby nie to, że mimo upływu ponad 100 lat, dwukrotnej wojennej klęski Niemiec, a nawet czasowej likwidacji państwa niemieckiego, masakry europejskich Żydów i dwukrotnej zmiany ustroju Polski, spostrzeżenie księdza proboszcza nie straciło na aktualności. Jeśli coś się zmieniło, to może to, że księża nie jeżdżą już tak często na zabawy, jak za czasów Prusa. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to przed pierwszą wojną światową „oddawali się życiu towarzyskiemu, o jakim dzisiejszy ksiądz nie ma wyobrażenia. Ksiądz był obowiązującą postacią na wszelkich uroczystościach ziemiańskich, imieninach i urodzinach – ksiądz dziś gościł u jednego na obiedzie, jutro u innych na kolacji, pojutrze u trzecich na wiście”. Inna rzecz, że w rezultacie radykalnej demokratyzacji naszego społeczeństwa, uprawianie dzisiaj życia towarzyskiego obciążone jest wielkim ryzykiem, bo nigdy nie wiadomo, kogo się na tych wszystkich uroczystościach spotka, nie mówiąc już o tym, że za sprawą niektórych Żydów i ubeków, upowszechniła się w Salonie, między tamtejszymi dżentelmenami, maniera tajnego nagrywania rozmów, w ramach zbierania tzw. „haków”. Jeśli dodamy do tego sodomitów i tak zwanych „celebrytów” obojga płci, czyli rozmaite półkurwięta, to rzeczywiście; jak powiada przysłowie, kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży, więc przezorność podpowiada, by lepiej nie wychodzić z domu, a jeśli już – to bardzo uważać.
Pomijając jednak kwestie obyczajowe, trzeba powiedzieć, że Niemcy po staremu nas „trapią”, między innymi przy pomocy Żydów, którzy nie tylko nam „radzą”, ale przede wszystkim – aranżują i reżyserują różne przedsięwzięcia przemysłu rozrywkowego, których celem jest upowszechnienie wśród tubylczych Irokezów obrazu rzeczywistości podstawionej. Służy temu nie tylko tresura w tak zwanej politycznej poprawności, dzięki której udało się nie tylko doprowadzić tubylców do stanu nieomal całkowitej bezbronności, ale przede wszystkim – odmóżdżanie przy pomocy intensywnego lansowania poglądów oczywiście niemądrych. Na przykład dr Andrzej Olechowski, ongiś agent sławnego „wywiadu gospodarczego”, podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka przed kilkoma laty odbyła się w Sali Kongresowej PKiN im Józefa Stalina w Warszawie przekonywał zebranych, jak to będzie dobrze, kiedy po przyłączeniu Polski do UE będziemy mogli „współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej „współdecydowanie” o własnych sprawach uważa za lepsze od decydowania samodzielnego. Cóż; pewnie teraz taki rozkaz – no a Niemcom oczywiście w to graj, podobnie jak musiało im się podobać przedstawianie ich, jako naszego adwokata w Eurosojuzie. Tutaj niekwestionowane zasługi położył Władysław Bartoszewski, kolekcjonujący nagrody, którymi za to Niemcy obficie go futrowali. Sugestywność tej propagandy była tak wielka, że mało kto zastanawiał się nad honorarium, jakiego „adwokat” zażąda za swoje usługi. Jednak rekord głupoty należy przyznać chyba przekonaniu, jakie udało się narzucić tubylcom, że Niemcy finansują zabawę w jedność europejską z miłości do Portugalczyków, Greków, czy Polaków – że chcą ich podnieść, uszczęśliwić, chcą nimi cały świat zadziwić. Tymczasem Niemcy, jako państwo poważne, to znaczy takie, które celu raz uznanego za korzystny dla swego państwa nigdy nie porzuca, tylko bez względu na swój ustrój i okoliczności cierpliwie i metodycznie realizuje - traktują Unię Europejską jako inwestycję, która w pewnym momencie musi zacząć przynosić inwestorowi profity.
I właśnie ten moment nastał, co widać zarówno w reakcji Naszej Złotej Pani Anieli na kryzys grecki, jak też w stanowisku niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gwidona Westerwelle wobec podpisanego niedawno amerykańsko-rosyjskiego traktatu rozbrojeniowego. Otóż Nasza Złota Pani Aniela sprzeciwiła się udzieleniu greckiemu rządowi pomocy; niech sam zliże, co narobił, a gdyby Grecji groziła katastrofa – to dopiero wtedy wszystkie kraje UE i MFW zrobią dla niej zrzutkę. W konsekwencji Grecja zostanie wystawiona na żer lichwiarskiej międzynarodówki, która już ją wydrenuje do gołej ziemi. Oczywiście sama sobie winna, bo tak właśnie kończą się mrzonki o mannie z nieba – a grecki dług publiczny jest o 400, a może nawet już tylko o 300 mld złotych większy od naszego (28 marca o godzinie 23.36 - ponad 719 mld zł), który ostatnio rośnie już w tempie ponad 3000 zł na sekundę. Taka sytuacja otwiera przed lichwiarską międzynarodówką, czyli starszymi i mądrzejszymi szalone perspektywy - i dlatego zauważamy tyle objawów serdecznego porozumienia, jeśli nawet nie symbiozy. A minister Gwidon Westerwelle w związku z traktatem rozbrojeniowym zażądał ewakuacji z terytorium RFN amerykańskiej broni jądrowej, jako „reliktu zimnej wojny” – co jest kolejnym krokiem na drodze „europeizacji Europy”, której celem jest poddanie Starego Kontynentu kurateli strategicznych partnerów. Mają oni swoje plany również względem nas – co niewątpliwie zostanie nam objawione w stosownym momencie – kiedy obszar Polski, a właściwie nie tyle Polski, co tak zwanego „polskiego terytorium etnograficznego”, zostanie już przekształcony w „strefę buforową”.
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 6 kwietnia 2010
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.