W wigilię 17 września o godzinie 8 rano sprzed pałacu prezydenckiego został podstępnie uprowadzony krzyż. Umieszczono go w areszcie domowym w pałacowej kaplicy. W ten sposób prezydent Komorowski godnie zainaugurował obchody rocznicy wkroczenia na nasze ziemie sowieckiej armii. Następnym punktem tych obchodów było bezsensowne, pokazowe zatrzymanie Zakajewa.
Miejsce krzyża jest w kościele. To najczęściej używany argument przeciwników obecności krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Jest to argument zupełnie fałszywy. Krzyż smoleński to typowy krzyż uliczny, plenerowy. Takie krzyże stawiano dla upamiętnienia wydarzeń historycznych, z błaganiem o ratunek od zarazy, w hołdzie dla Stwórcy. Są i były zawsze obecne w przestrzeni publicznej i nawet komuniści godzili się czasem z ich obecnością. Wyobraźmy sobie, że ktoś proponuje przeniesienie trzech krzyży górujących nad Kazimierzem Dolnym do nawy kościoła farnego. Albo krzyż z Giewontu chce umieścić na zakopiańskim cmentarzu (w kościółku raczej by się nie zmieścił).
Krzyż smoleński nie jest pierwszym krzyżem, który poległ w wojnie kulturowej w Polsce. Bardzo wiele z nich zlikwidowano w PRL pod pretekstem remontu dróg czy budowy osiedli. W III Rzeczpospolitej pierwsze poległy krzyże na żwirowisku. Ostatnio ofiarą hunwejbinów stały się krzyże w Przemyślu. Na szczęście zostaną odbudowane. Natomiast krzyż na Rysach został zlikwidowany w majestacie prawa, jako postawiony nielegalnie. Przy okazji remontu dróg, a nawet bez okazji, władze likwidują również niewielkie krzyże przydrożne stawiane przez rodziny tragicznie zmarłych w wypadkach samochodowych. Krzyże te służyły jako naturalna przestroga przed zbyt szybką jazdą. Na ich miejsce stawia się tablice z napisem „czarny punkt”. Wątpię, czy są one bardziej skuteczne i estetyczne.
Niektóre krzyże w tej wojnie kulturowej odniosły jednak zwycięstwo. To m.in. krzyż w Nowej Hucie i krzyże pod stocznią. Oczywiście była to również walka polityczna i przestańmy obłudnie ubolewać nad rzekomą profanacją symboli religijnych przez ich udział w polityce. Czy mamy rozumieć, że Wałęsa, który pochwala teraz usunięcie krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, chciał sprofanować Matkę Boską, nosząc jej wizerunek w klapie podczas strajków?
Swoją drogą zabawne jest, gdy zawodowi politycy traktują słowo „polityczny” wręcz jako obelgę. W języku staropolskim „politycznie” oznaczało grzecznie, z umiarem, w drodze negocjacji. Przeciwieństwem politycznego rozwiązywania problemów są i były rozwiązania siłowe.
Po porwaniu krzyża straż miejska (na polecenie prezydent miasta) uniemożliwiła stawianie zniczy i kwiatów pod pałacem prezydenckim, traktując to jako zaśmiecanie ulicy. Po tragicznej śmierci Diany nikomu nie przyszłoby do głowy usuwanie kwiatów, zniczy, krzyży, a nawet maskotek układanych przez jej wielbicieli pod królewskim pałacem w Londynie. Nie usuwano nawet kwiatów rzucanych z samochodów w miejscu wypadku na paryskim peripherique, choć przemawiałyby za tym względy bezpieczeństwa.
W wyrazie solidarności z ofiarami ataku na wieże World Trade Center Polacy składali kwiaty i zapalali znicze pod ambasadą amerykańską. Wyobraźmy sobie teraz, że przegania ich stamtąd jakiś cieć albo że ambasada odgradza się od tłumu barierkami.
Pani prezydent jako jeszcze jeden argument przeciwko obecności krzyża na Krakowskim Przedmieściu ujawniła, że koszty pilnowania tego miejsca przekroczyły milion złotych i że za te pieniądze można kupić nowoczesny autobus miejski. Pani prezydent podarowała 500 naszych milionów na remont stadionu Legii. Mogłaby za to kupić 500 nowoczesnych autobusów, albo zaawansować budowę metra.
Zaciekłość w walce z krzyżem może być dla nas swoistym światopoglądowym papierkiem lakmusowym. U niejednego spod prawicowej maski wychyla się dzisiaj pryszczate ZMP-owskie oblicze, a pod eleganckim garniturem kryje się czerwony krawat.
Burmistrz Łańcuta zaprosił mieszkańców swego miasta na obchody rocznicy 17 września pod „ubelisk”, czyli pod pomnik wdzięczności sowieckiej armii, przerobiony na pomnik 10. Pułku Strzelców Konnych poprzez umieszczenie na szczycie orła w koronie i domalowanie liczby 10.
To humorystyczne na pozór wydarzenie można traktować jako smutną metaforę naszych czasów i naszych przemian ustrojowych.
Izabela Falzmannowa
Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2360&Itemid=138438434240