Piałem niedawno o tym jak to rząd Donalda Tuska próbuje łatać dziurawy niczym szwajcarski ser budżet państwa kosztem polskich kierowców. Niestety podwyżki podatków nie są jedyną formą wyciągnięcia pieniędzy z portfeli posiadaczy pojazdów. Weszła już w życie zmiana przepisów o ruchu drogowym, w myśl której drogi wewnętrzne będą traktowane jak drogi publiczne. Zmianę w przepisach tłumaczy się oczywiście koniecznością poprawy bezpieczeństwa, ale chyba nikt nie jest na tyle naiwny, aby uwierzyć, że jest to najważniejszy powód wprowadzenia tej zmiany. W myśl nowych przepisów kierowcy będą karani mandatami kierowców za między innymi nieprawidłowe parkowanie na parkingach osiedlowych oraz tych przy centrach handlowych i supermarketach. W wielu miastach najzwyczajniej w świecie brakuje miejsc parkingowych, a samochodów wciąż przybywa. Należy również pamiętać, że w wielu miejscowościach centra handlowe czy supermarkety powstawały na podstawie wydawanej przez właściwy urząd zgody w miejscach, w których nie ma możliwości wydzielenia miejsc parkingowych czy budowy parkingu o odpowiedniej pojemności, co oczywiście sprawia, że kierowcy przybywający na zakupy nie mają możliwości prawidłowego zaparkowania swoich pojazdów. Dlatego też wprowadzenie nowych przepisów jest kolejnym już pomysłem na wyciąganie z kieszeni kierowców pieniędzy, których najzwyczajniej w świecie rządowi bardzo brakuje. Kolejnym, gdyż dotychczas kierowców skubano w podwójny sposób : mianowicie w wielu miejscach ustanawiano zupełnie niepotrzebne ograniczenia dopuszczalnej prędkości i jednocześnie opleciono system dróg szczelną siecią fotoradarów. Kierowcy chcąc uniknąć mandatu muszą dostosowywać się do wszystkich ograniczeń, co sprawia, że zużywają o wiele więcej paliwa, a w związku z tym, państwo ma większe wpływy z tytułu wszystkich danin zawartych w cenie paliwa.
Jednak podwyżka podatków i zmiana przepisów o ruchu drogowym to nie są jedyne sposoby rządu na odchudzenie portfeli zmotoryzowanych Polaków. Według prasowych doniesień Ministerstwo Infrastruktury szykuje horrendalne podwyżki urzędowych opłat związanych z rejestracją i użytkowaniem pojazdów. Podrożeć mają m.in.: wydanie dowodu rejestracyjnego, komplet znaków legalizacyjnych, naklejki kontrolne, pozwolenia czasowe, tablice na samochód, motocykl i motorower. Proponowane przez ministerstwo podwyżki mogą przyprawić o szybsze bicie serca. Wystarczy wymienić, że opłata za czasowe pozwolenie może wzrosnąć z obecnych 363 zł na 730 zł, nalepki kontrolne z 16,50 zł na 40 zł, dowód rejestracyjny z 48 zł na 110 zł. Skala podwyżek wygląda szokująco i pozostaje mieć nadzieję, że rządzący poważnie się zastanowią zanim wyrażą zgodę na takie grabienie kierowców. Jakby tego było mało resort infrastruktury rozważa wprowadzenie nowych dowodów rejestracyjnych, które będą się składać z dwóch części roboczo nazwanych w dość oryginalny sposób : Dowód rejestracyjny I i Dowód rejestracyjny II. Autorzy projektu wzbili się chyba na wyżyny swojej intelektualnej twórczości.
Poważnie obawiam się, że w związku z tym, że nowy dowód rejestracyjny będzie się składał z dwóch części będziemy musieli za niego podwójnie zapłacić. Wzrost opłat związanych z rejestracją i użytkowaniem pojazdów wydrenuje nasze portfele, ale kolejna propozycja ministerstwa infrastruktury zapewne utrudni życie każdemu kierowcy. Resort ten proponuje zmianę dotychczasowych przepisów tak, aby przyznać diagnostom prawo do zatrzymania dowodu rejestracyjnego pojazdu, w którym znajdą oni jakąś usterkę. Oczywiście również i w tym przypadku ministerstwo tłumaczy te zmiany koniecznością poprawy bezpieczeństwa. Jednak uzasadnienie ministerstwa dotyczące proponowanych podwyżek oraz zmian w przepisach, które zamieściła jedna z gazet codziennych zasługuje na wyróżnienie w kategorii gadania głupot. Z resztą sami się przekonajcie :
„ Przyjęcie tego rozwiązania to element złożonego usprawnienia procesu rejestracji pojazdów i obniżenie kosztów związanych z opłatami za wydanie dokumentów rejestracyjnych”.
Paweł Lesiak