Na razie jednak nasz nieszczęśliwy kraj, zgodnie z rozkazem nieubłaganych sił postępu, obchodził Dzień Pamięci Ofiar Holokaustu. „Obchodził” – to może za dużo powiedziane – ale z tej okazji w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł byłego ambasadora Izraela w Warszawie Szewacha Weissa, pozornie łagodzący niedawną autoryzację Jana Tomasza Grossa, dokonaną przezeń na tych samych łamach. Artykuł zawierał bowiem mnóstwo komplementów pod adresem mniej wartościowego narodu tubylczego, ale komplementy te były jedynie rodzajem cukrowej polewy na trującej pigule w postaci stwierdzenia, że wydarzenia przedstawione przez Grossa rzeczywiście miały miejsce. Tymczasem to właśnie jest nieprawda, bo historycy zarzucają Janowi Tomaszowi Grossowi już nawet nie „dodawanie dramatyzmu” – co kiedyś zwyczajnie nazywało się konfabulowaniem – tylko budowanie fabuły z samego „dramatyzmu”, z nielicznymi wstawkami rzeczywistości, w postaci nazw miejscowości i dat. Artykuł Szewacha Weissa potwierdza, że żydowskie lobby nie przepuszcza żadnej okazji, by wzbudzić w mniej wartościowym narodzie tubylczym poczucie winy, by w ten sposób łatwiej zoperować go finansowo.
Wartość tej operacji sam ambasador Szewach Weiss ocenił na 65 miliardów dolarów i ta okoliczność wyjaśnia przyczyny, dla których zagładą Żydów zajmuje się w Polsce coraz więcej naukowych ambicjonerów w specjalnie utworzonych instytutach. Generalnie rzecz biorąc, produkowany w tych instytutach Scheiss zmierza do utrwalenia w tak zwanej zbiorowej świadomości przekonania, że Polacy ponoszą co najmniej taką samą odpowiedzialność za masakrę Żydów, co „naziści”, których zresztą dzisiaj nie uświadczy już nawet ze świecą, więc jedynym, a w każdym razie głównym winowajcą, siłą rzeczy pozostają Polacy. Okazuje się, że infrastruktura stworzona jeszcze za pierwszej komuny dla sowieckiej indoktrynacji znakomicie nadaje się do realizowania innych operacji na mniej wartościowym narodzie tubylczym, który wśród licznych wad ma również i tę, że co pokolenie wydaje z siebie coraz to nowe zastępy folksdojczów. Ci folksdojcze bez ceregieli korzystają z safandulstwa mniej wartościowego narodu tubylczego, które gwarantuje im całkowite bezpieczeństwo i bezkarność. Nawiasem mówiąc – jak będzie folksdojcz po hebrajsku?
I kiedy tak przygotowania do finansowego zoperowania mniej wartościowego narodu tubylczego nabierają coraz żywszych rumieńców, w łonie dyrektoriatu tajniaków i agentur, jaki kieruje naszym nieszczęśliwym krajem, pogłębiają się nieporozumienia na tle nowej wersji kompromisu, które siłą rzeczy rzutują nie tylko na ogólną atmosferę, ale również a może nawet zwłaszcza – na tubylczą scenę polityczną. Jak możemy się domyślać, przedmiotem tarć i celem kompromisu jest nowe rozgraniczenie wpływów na poszczególne kluczowe segmenty gospodarki naszego nieszczęśliwego kraju, z sektorem finansowym na czele. Większość negocjacji odbywa się oczywiście w miejscach osłoniętych mgłą w jeszcze lepszym gatunku, niż ta smoleńska, ale niektóre przebijają się nawet przez tę zasłonę, dzięki czemu „kołtun z prowincji i z miasta z otwartą gębą” może się przyjrzeć, jak się państwo bawią i za ile. Niemal przy otwartej kurtynie toczy się spór o to, ile forsy ZUS ma przekazywać Otwartym Funduszom Emerytalnym, stanowiącym znakomity interes bez żadnego ryzyka. Dotychczas ZUS przekazywał OFE ponad 7 procent tzw. „składki”, czyli podatku ściąganego od nieszczęsnych tubylców pod pretekstem emerytur, no a teraz rząd, któremu brakuje forsy, chce obciąć im ten odsyp aż o 5 procent. OFE „inwestowały” te pieniądze w obligacje skarbowe, pobierając za to najpierw prowizję w wysokości 10 procent. Forsę tę potem przepompowywały w różne giełdowe spółki prawa handlowego, „tracąc” na tej wymianie. Zgodnie z refrenem głoszącym że „pero, pero, bilans musi wyjść na zero”, dla emerytów zostawała w związku z tym figa z makiem w postaci jakichś ochłapków w wysokości niecałych 30 zł miesięcznie, bo na takich interesach ktoś przecież musi stracić, to chyba jasne. Warto zwrócić uwagę, że wśród polskich udziałowców OFE, na początku znalazł się nawet Episkopat, ale widać jakiś moralny wrażliwiec musiał przekonać Ekscelencje do odstąpienia od uczestnictwa w tym ostentacyjnym rabunku. Obecnie, z uwagi na kryzys, OFE wspaniałomyślnie zmniejszyły sobie prowizję do 3,5 procenta. Nawet w tej sytuacji zmniejszenie odsypu o 5 procent oznacza stratę co najmniej 7 miliardów zł rocznie, więc trudno się dziwić, że nie tylko prof. Balcerowicz stoi na nieubłaganym gruncie dotrzymywania umów, ale ma za sobą niemal cały Salon.
„Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka, przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka” – powiada Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. Może jeszcze nie pijatyka, bo na nią przyjdzie czas dopiero później, ale tak zwany jaskółczy niepokój, o którym wspomina w jednej ze swoich piosenek Agnieszka Osiecka: „wśród ptaków wielkie poruszenie; ci odlatują, ci zostają...” Kiedy w rządzącym naszym nieszczęśliwym krajem klubie gangsterów pojawiają się nieporozumienia, zawsze budzi to niepokój na tak zwanej scenie politycznej, bo nigdy nie wiadomo, czy efektem nieporozumień będzie wojna na górze, czy od razu - wesoły oberek. Jeśli wesoły oberek, to z Bogiem sprawa, ale na wojnie, jak to na wojnie – straty muszą być i z doświadczenia wiadomo, że wojny na górze zawsze pociągają za sobą ofiary na tak zwanej politycznej scenie. „A na wojnie świszczą kule, lud się wali jako snopy, a najgęściej biją króle, a najczęściej giną chłopy” – pisała Maria Konopnicka, więc nic dziwnego, że wśród prostych posłów narasta jaskółczy niepokój. Tam bowiem każdy jest chłopem, nawet jak jest babą. A tu nie dość, że wojna na górze, to jeszcze – diabli nadali rok wyborczy. Kto zostanie wybrańcem losu, albo po raz pierwszy, albo ponownie, a od kogo tym razem Fortuna się odwróci, spychając do proletariackiego czyśćca, a może nawet piekła? To pytanie coraz mocniej przebija się do świadomości Umiłowanych Przywódców, nakazując im skupić się wokół ścisłego kierownictwa zatwierdzonych przez razwiedkę partii. Dlatego też coraz głośniej słychać, że wielu liderów ugrupowań antysystemowych wybiera się w podróż do Canossy, bo wprawdzie owszem – Polska Jest Najważniejsza, jakże by inaczej – ale wypić i zakąsić też przecież trzeba. W ten sposób również mniej wartościowy naród tubylczy będzie miał przedstawioną ofertę wyborczą według niezawodnej formuły, którą za moich czasów wyrażało niezwykle popularne w kołach wojskowych porzekadło: tak czy owak – sierżant Nowak!
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 30 stycznia 2011Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).