Dzisiaj upływa piąta rocznica przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Przyznam się szczerze, że z tą rocznica, jak i z całym przystąpieniem do UE mam pewien problem.
Na początku byłem zdecydowanym przeciwnikiem “wuniowstąpienia” naszego państwa. Dzisiaj już taki radykalny nie jestem.
Z jednej strony widzę zagrożenie ze strony silnej pozycji lewicy w strukturach UE. Lewica i liberałowie narzucają nadmiar różnych regulacji i coraz jawniej dążą do zbudowanie państwa federalnego. Uderzają w takie wartości jak religia, czy naród, a nawet obwodnicę trudno jest zbudować gdyż sowicie wynagradzani biurokraci z Brukseli bardziej troszczą się o żabki niż tysiące Polaków rozjeżdżanych corocznie przez ciężkie samochody z powodu braku obwodnicy.
Z drugiej strony, Polska ze względu na swoje położenie geograficzne, aby nie dostać się ponownie w strefę wpływów Rosji musi mocno angażować się w zachodnie przedsięwzięcia. Im bardziej będziemy aktywni na zachodzie tym mniejsze zagrożenie dla nas ze wschodu. Tej prostej zależności mogą nie rozumieć tylko zaślepieni utopijnymi wizjami fanatycy.
Ruga połowa ubiegłego wieku a także obecny wiek to czas silnie konkurujących ze sobą gospodarek wielkich podmiotów. Z jednej strony Stany Zjednoczony czują już gorący oddech dalekowschodniego olbrzyma – Chin. Rosja, jeden z wielkich graczy po okresie porządkowania wewnętrznych spraw znowu wróciła do gry. Może i nie zajmie już dominującej pozycji na świecie, ale czując konkurencję ze wschodu jest skazana na zwiększenie aktywności m.in. na zachodzie, czyli w Europie. W związku z tym perspektywy takich państw jak Ukraina, które nie należą do struktur zachodnich, mają swoje problemy i nie są w stanie przeciwstawić się ekonomicznie Rosji nie mają przed sobą wielkich perspektyw. Jak by się nie starały to i tak jest tylko kwestią czasu, że dostaną się w orbitę rosyjskich interesów. Jedynym ratunkiem dla nich byłoby wyciągnięcie pomocnej dłoni ze strony UE, na co chyba ta ostatnia nie ma zbyt wielkiej ochoty.
Gdy na rynku ostro walczą wielcy to kraj, choćby niespełna czterdziestomilionowy nie ma wielkich szans działając samotnie. Dlatego, prawdopodobnie, chwila naszego wstąpienia do Unii była momentem w historii w którym sami, dobrowolnie pozbawiliśmy się części suwerenności, ale obroniliśmy niepodległość i zapewniliśmy swojemu państwu względne bezpieczeństwo.
Na pewno nie możemy zgodzić się na budowę państwa federacyjnego, ani na żadne pomysły typu wspólny europejski rząd. Tu widzę ogromne zadanie dla polskiego ruchu narodowego, który w pierwszej kolejności powinien się zjednoczyć aby stanowić realną siłę w narodzie. Kolejnym krokiem jest szukanie podobnych sił w innych krajach UE i współdziałanie z nimi. Wtedy obronimy nasze państwa. Natomiast po prostu nie stać nas na upadek całej inicjatywy jaką jest Unia.
Krzysztof Kocur