Przypominamy
Przeczytaj także:
Soros daje 150 mln na walkę o demokrację w Polsce! Drugi Majdan w Warszawie coraz bardziej realny.
Bolszewicy znowu idą! Świat stanął na głowie i teraz nadchodzą oni z zachodu, a nie ze wschodu. W ostatnich dniach można zaobserwować wiele „inicjatyw”, które sondują poparcie społeczne do zamachu stanu i obalenia rządu w Polsce. Pewne grupy interesów z USA i Izraela (CIA, FBI, korporacje globalne, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Rezerwa federalna i organizacje żydowskie typu ADL) nie są zadowolone z wyniku ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce i nie wyobrażają sobie, aby ten rząd miał przetrwać całą czteroletnią kadencję.
Z czem idą współcześni bolszewicy?
Schemat działań „wprowadzania demokracji” przedstawia powyższy wywiad z Johnem Perkinsem – pozycja obowiązkowa dla każdego czytelnika niniejszej strony. Wrogowie stosują tenże schemat już od ponad 50 lat i zawsze się sprawdzał. Jak dowiadujemy się z filmiku – kolejne kroki przejmowania państwa to:
- Przekupienie polityków – jeżeli się nie da to punkt 2:
- Obalenie rządu przez „opozycję” – jeżeli się nie da to punkt 3:
- Napaść militarna – ostateczność.
Punkt 1 obecnie nie wchodzi w grę – co by nie mówić o Jarosławie Kaczyńskim – nie wyobrażam sobie, aby mógł sprzedać Polskę za jurgielt (w przeciwieństwie do Donalda Tuska i PO). Punkt 3 też wydaje się raczej niemożliwy – napaść USA na Polskę mogłaby skończyć się drugim Wietnamem (gigantyczne protesty społeczne amerykańskiego społeczeństwa, które mogłyby zdestabilizować całe imperium).
Zostaje ten nieszczęsny punkt nr2, który ewidentnie będzie (już jest?) u nas testowany po wyborach parlamentarnych, które nie poszły po myśli zachodniej finansjery. Scenariusz wydaje się być podobny do tego w Libii, Afganistanie czy na Ukrainie – opłacenie „opozycji”, która obali legalnie wybrany rząd. Kluczowe jest tu poparcie społeczne, bez wyciągnięcia tłumów na ulice – nic z tego nie będzie. Ukraińcy bardzo łatwo dali się wciągnąć w szopkę „Euromajdanu” i tym samym założyli sobie sznur na szyję. Jeszcze 2 lata temu mieli oni w miarę stabilne, jednolite państwo. Trochę dolarów z USA wystarczyło, aby zmanipulowani Ukraińcy wyszli na ulice. „Siły zła” miały szczęście przekonać do siebie wiele autorytetów, cieszących się sporym zaufaniem społecznym na Ukrainie – np. braci Kliczko czy Lecha Wałęsę. W efekcie kraj jest w rozsypce (de facto po Majdanie zrobiły się z niego 3 niechętne sobie kraje – zachodni Banderoland, centralna judeo-Ukraina i wschodnia Noworosja), zadłuża się na kilka pokoleń naprzód (dzięki żydowskiemu rządowi) i jego przyszłość jest bardzo ciemna. Pewnie każdy Ukrainiec chętnie przywróciłby sytuację sprzed 2 lat, gdyby była taka możliwość. Niestety – czasu cofnąć się nie da, więc trzeba teraz przełknąć cały ten majdan.
To samo planuje się zrobić w Polsce. Praktycznie od dnia ogłoszenia wyników wyborów – media głównego nurtu atakują PiS na wszelkie możliwe sposoby (szkoda, że wobec rządu PO ich krytyka była odwrotnie proporcjonalna do obecnej). Nie obchodzi ich, że jest to rząd wybrany demokratycznie, z niespotykanym dotąd poparciem społecznym – pierwszy raz w IIIRP mający samodzielną większość parlamentarną.
Szanse na „Polski Majdan” oceniam na jakieś 5%. Niby mało, ale jak się to jednak stanie – jesteśmy totalnie pozamiatani, jak Ukraina czy Syria. Na głównych aktorów „Polskiego Majdanu” lansuje się: Anne Applebaum (syjonistka, która reprezentowała Polskę na ostatnim zjeździe Grupy Bilderberg) oraz cały zarząd loży masońskiej B’nai B’rith (z Janem Hartmanem na czele). Wtórują im dziennikarze funkcjonariusze pokroju Lisa, Żakowskiego, Olejnik itd. Politycy opozycji (PO, PSL Petru) srają w gacie ze strachu przed ujawnieniem ich afer, więc są mocno zaangażowani w sprawę. Organizacje pozarządowe, fundacje, stowarzyszenia spod ciemnej gwiazdy, komitety, kolektywy unijne oraz silnie powiązana z nimi „Partia Razem” również dążą do wzniecenia rewolucji w Polsce. Niby różnią się oni od siebie, ale światopoglądowo – wszyscy są tacy sami.
Jak widać – wpływowych zwolenników „Majdanu” jest sporo (beneficjenci ostatnich 8 lat rządów PO). Są to jednak środowiska, które straszą PiS-em praktycznie „od zawsze”, a społeczeństwo już się na to straszenie uodporniło (zwłaszcza po 2 ostatnich kampaniach wyborczych, które nie polegały na niczym innym). Posłuch Tomasza Lisa straszącego Kaczyńskim jest zerowy. To samo z Hartmanem czy Olejnik. Kręgi te od lat nic innego nie robią, tylko szukają dziury w całym, aby dowalić „kaczorowi”, więc ich wiarygodność jest na poziomie bruku. Za pilotowanie medialne całej sprawy wzięły się media tria Szechter-Lis-Żakowski, czyli „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek” i „Polityka”. Z takimi „kadrami menedżerskimi”- sprawa udać się nie może. Ostatnio wymyślili jakiś Komitet Obrony Demokracji (KOD), co wygląda na sondowanie społeczeństwa na jego skłonność do wyjścia na ulice (pomijam już to, że KOD to podróba KOR, który założył… Antoni Macierewicz, a Michnik do dzisiaj jest o to śmiertelnie zazdrosny). Inicjatywa KOD raczej zostanie porzucona z powodu braku sukcesów (do dzisiaj zresztą nie mają osobowości prawnej). Wprawdzie w pierwszy dzień zebrali (kupili?) 25.000 lajków na Facebooku, ale od 2 tygodni ta liczba rośnie coraz wolniej. Uliczne „protesty” KOD-u (pomimo gigantycznego nagłośnienia we wszystkich dużych mediach) gromadzą po kilkadziesiąt osób, z czego większość to opłacani, zawodowi klakierzy (KLIK) i działacze lewackich NGO.
Gdzie był KOD, gdy Platforma w czerwcu robiła zamach na Trybunał? Gdzie byli, jak przymykano administratora strony Antykomor? Gdzie byli w sprawie Macieja Dobrowolskiego? Gdzie byli, gdy ABW po ujawnieniu afery taśmowej chciała wyszarpać laptopa redaktorowi Latkowskiemu? Pytania retoryczne… Teraz jeszcze pod hasłem „obrony demokracji” – atakują demokratycznie wybrany rząd. To się w tej formie nie może udać. Za dużo tu buty, pychy i obłudy. Polska zatem nie ma się z ich strony czego obawiać. Do polskiego „Majdanu” nawołują osoby skompromitowane, które robią tej inicjatywie niedźwiedzią przysługę. Ludzie się śmieją, złodzieje się boją, a Lis z Hartmanem dalej nieudolnie próbują (nomen omen) podjudzać społeczeństwo. Na chwilę obecną sytuacja jest dość stabilna. Z takimi rewolucjonistami – Majdanu nie będzie. Parafrazując klasyka – jacy przywódcy – taka rewolucja.
Problem jednak leży za granicą, konkretnie w Brukseli, Berlinie i na zachodnim wybrzeżu USA. Oni na razie czekają, obserwują sytuację, wyciągają wnioski, gromadzą środki i formują strategię ataku. Gdy sytuacja się wyklaruje i do Polski dotrze walizka reklamówka z dolarami – nie będzie nam już tak wesoło, jak obecnie na widok przaśnego i sztucznego KOD-u. Nie będzie wtedy Lisa, Michnika, Jasia Kapeli, Hartmana i Paradowskiej, lecz profesjonalni, doświadczeni agenci (tacy, jak z filmu u górze). Przyjadą panowie silnoręcy, którzy pierwsze co zrobią to zabronią Lisowi i spółce mieszać się do sprawy (aby znów nie zrobili niedźwiedziej przysługi swoim „autorytetem”). Następnie profesjonalnymi, wielokrotnie wypróbowanymi metodami będą próbowali wyciągnąć ludzi na ulice. Pożytecznych idiotów, lewaków, lemingów, syjonistów i sabotażystów w Polsce nie brakuje. Watażkowie też się znajdą. Kluczowe jest to, czy Polacy się na to nabiorą i pójdą w ślady Ukraińców? Czas pokaże.
Reasumując – cały ten KOD to tylko sonda i jakaś groteska. Najciekawsze dopiero przed nami, gdy do gry włączą się obce mocarstwa. Musimy być na to przygotowani. Wychodzenie na ulice jest sprawą pożyteczną, ale tylko w obronie dobrej sprawy. Żebyśmy tylko nie powtórzyli błędu Ukraińców i nie „wywalczyli” sobie roli światowych parobków…
RacimiR, 3.12.2015
Majdan w Polsce, cz. 2
Minął ledwie miesiąc od pierwszego tekstu o Majdanie. Wydarzyło się jednak w tym czasie tyle ciekawych rzeczy, że nazbierało się na drugi (miejmy nadzieję – ostatni) tekst w tym temacie. Na szczęście – wydarzenia z ostatniego miesiąca to jedna wielka kompromitacja środowisk, które chciały wywołać w Polsce rokosz, Targowicę i zamach stanu. W pierwszym tekście pisałem o 3 fazach „wprowadzania demokracji”, które zawsze stosuje agentura amerykańsko-syjonistyczna. Pierwsza faza (przekupienie polityków) w ogóle w Polsce nie miała zastosowania, gdyż Kaczyńskiemu można zarzucić wiele, ale na pewno nie lepkie łapy na jurgielt. Świadczy o tym np. „afera madrycka”, po której jeden z najważniejszych polityków PiS – Adam Hofman został wywalony z partii i życia politycznego na zbity pysk (mimo, że zdefraudowana suma była stosunkowo niska – dura lex sed lex).
Druga faza „wprowadzania demokracji” to próba wykorzystania opozycji politycznej, mediów, celebrytów i lemingów do wywołania protestów ulicznych i obalenia demokratycznie wybranego rządu. Właśnie to mogliśmy zaobserwować w ostatnim czasie w Polsce. Zjednoczona opozycja (PO-Nowoczesna-PSL-Zlew-Razem), wspierana przez sprzedajnych „dziennikarzy”, pieniądze Sorosa i Niemców oraz ogłupionych przez w/w lemingów (pożytecznych idiotów) próbowała wyciągnąć ludzi na ulice pod wspólnym szyldem „KOD”. Plan był identyczny, jak w 1992 roku (Nocna Zmiana), czyli błyskawiczne obalenie rządu w jakiś magiczny sposób i wsadzenie na stołek premiera Ryszarda Petru. 19 grudnia 2015 miały miejsce manifestacje KODu w kilkunastu miastach w całym kraju. Na największej, w Warszawie – było około 20.000 ludzi (dane policji). Nie jest to aż tak dużo (na Marsz Niepodległości przyszło 4 razy więcej ludzi, a w Paryżu na protest anty-gender przyszło 2 miliony osób), ale nie jest to też mało (zwłaszcza z pomocą mediów, które „odpowiednio” przedstawiły pikiety, skadrowały zdjęcia i naciągnęły frekwencję jak plandekę na Żuku).
Należy zatem z ręką na sercu przyznać – początek mieli całkiem obiecujący. Kluczowym dniem dla KODu była zeszła sobota (9 stycznia 2016), czyli druga tura masowych pikiet w całym kraju. Dzień ten miał pokazać czy liczba popierających KOD się zwiększa, czy zmniejsza. Manifestacje były szeroko reklamowane przez lewicowe media i telewizje. Było tych pikiet dużo więcej, niż w grudniu (praktycznie w każdym większym mieście), więc organizatorzy dali z siebie wszystko. Pozostało czekać na sobotę i zobaczyć ile ludzi przyjdzie. Prosta logika – gdyby przyszło więcej ludzi – byłby sukces i dowód na rozwój KODu (wtedy moglibyśmy realnie myśleć o nadchodzącym Majdanie w Polsce). Gdyby przyszło tyle samo, co w grudniu – stagnacja, ale z nadzieją na przyszłość. Gdyby przyszło mniej – porażka na całej linii, świadcząca o tym, że grudniowy sukces to było zjawisko jednorazowe, coś jak flash-mob. No i „niestety” przyszło mniej ludzi. Zaledwie 12.000 w Warszawie (wobec 20.000 w grudniu w tym samym miejscu, obie liczby to dane policji). W Łodzi, gdzie przemawiał lider – Mateusz Kijowski – przyszło 500 osób. W Olsztynie z kolei osób było… 30 (słownie: trzydzieści osób w stolicy województwa). W Białymstoku nie dość, że ludzi było mało, to jeszcze byli agresywni wobec kontrmanifestacji, a prawdziwe intencje zdradziła pani na TYM filmiku – od 13 minuty. Sobotnie pikiety zakończyły się więc totalną klapą. W sumie w całym kraju protestowało maksymalnie 40.000 osób, rozłożonych na kilkadziesiąt miast. Samych polityków PO i reżimowych dziennikarzy jest w Polsce więcej, niż było na tych pikietach, więc nawet samym zainteresowanym nie chciało się przychodzić. Średnia wieku członków KODu, sądząc po zdjęciach i filmikach oscyluje w okolicach 60 lat (te same środowiska kilka lat wcześniej apelowały, żeby zabrać babci dowód przed wyborami). Oczywiście „Gazeta Wyborcza” i KOD odtrąbili sukces, ale był to śmiech przez łzy. Wiadomo już, że KOD chyli się ku upadkowi. Ludzie nie kupili tego sztucznego tworu. „Moherowe Berety” zakończyły swój ostatni zryw młodości w imię kolektywu, teraz mogą już ubrać bambosze z poczuciem spełnienia i oglądać „Klan” oraz „Czterech Pancernych”.
KOD trochę przypomina mi działania Janusza Palikota. Napisałem o tym kiedyś szyderczy tekścik – KLIK. Chodziło o to, że Palikot zebrał wokół siebie największych lewackich cudaków i pajaców, po czym całość po przegranych wyborach poszła skompromitowana na dno i do dzisiaj ich próżno szukać w mediach i polityce. Dokładnie to samo zrobił KOD – pod jednym szyldem zjednoczyły się najbardziej skompromitowane osoby w Polsce, które nie zdołały wyciągnąć ludzi na ulice i na koniec jeszcze pożarły się między sobą. Jaka piękna katastrofa… Wymienię tylko kilku najważniejszych, którzy zwracali największą uwagę na manifestacjach KOD:
Mateusz Kijowski – miał być „świeżą krwią”, co miało uwiarygodnić rzekomą „oddolność” całej inicjatywy KODu. Wszystko było w porządku do czasu, gdy wyszła sprawa jego niezapłaconych alimentów. Zaległości wobec własnych dzieci wynoszą 80.000 złotych na obecną chwilę, a pan Kijowski porzucił całkiem niezłą pracę (informatyk w PZPN za 7.000 zł miesięcznie). W efekcie Kijowskiego zmieszały z błotem środowiska feministyczne, czyli naturalny sojusznik. Gazeta Wyborcza jeszcze niedawno pisała, że niepłacenie alimentów to przemoc… Kijowskiego próbował bronić Jacek Żakowski, pisząc, że „Dzieci muszą cierpieć, gdy mężczyźni idą na wojnę”, ale efekt był odwrotny do zamierzonego.
Ryszard Petru – nowy lider opozycji, wierny uczeń Leszka „schładzanie gospodarki” Balcerowicza. Po położeniu lagi na Platformie Obywatelskiej przez TVN i GW – nowy pupilek tych mediów. Kluczowy element „wprowadzania demokracji”, to on miał zostać premierem po obaleniu rządu przez KOD. Petru to oczywiście kukiełka, wykonująca rozkazy zagranicznej finansjery. Kreowany na wolnorynkowca, jednak całe życie działający na styku polityki i biznesu (czyli najbardziej korupcjogennej sfery, jaką tylko można sobie wyobrazić). Nigdy nie prowadził żadnej firmy, zawsze zajmował się „doradztwem” i „konsultingiem”, głównie w firmach państwowych i spółkach skarbu państwa. Bardzo niewiarygodny typek, prawdopodobnie mocno „podhakowany” przez mocodawców.
Tomasz Lis – kolejny autorytet i pupil poprzedniej władzy. W KOD walczy o własne życie, bo właśnie jest (razem z żoną) na wylocie z TVP i nie ma nic do stracenia. „Hiena roku” 2015. Do swojego programu w TVP zapraszał głównie Agnieszkę Holland, Szewacha Weissa, Adama Michnika i Aleksandra Smolara (zbieżność semicka absolutnie przypadkowa), oraz osoby z „Krytyki Politycznej”. Wszystko oczywiście w imię „pluralizmu”. Tomasz Lis jest też naczelnym niemieckiej gazety polskojęzycznej „Newsweek”. Po pytaniu Mariusza Max-Kolonko – czy jego niemieccy szefowie wiedzą o jego udziale w zamachu stanu – Lis powiedział, że ma pełne poparcie zarządu Axel Springer. Rozumiecie państwo? Jawnie powiedział, że potężna niemiecka grupa medialna wspiera obalenie demokratycznie wybranego rządu. Szkoda, że ta wypowiedź przeszła bez echa, bo według mnie należałoby to wyjaśnić (czyt: dowalić Niemcom taką karę finansową, żeby się zesrali). Stały gość w najpopularniejszych telewizyjnych programach w Niemczech (np. TUTAJ), gdzie rozpaczliwie nawoływał do niemieckiej interwencji w Polsce, w imię „obrony demokracji”.
Roman Giertych – zwany też „Wesoły Romek”. Jedna z najbardziej nielubianych osób w Polsce (zarówno przez liberałów, jak i konserwatystów). Dawniej właził w tyłek Kaczyńskiemu i Rydzykowi, gdy ci go pogonili – przeszedł na drugą stronę barykady i stał się autorytetem PO oraz Gazety Wyborczej. Na manifestacjach KODu zrobił kawał dobrej roboty. Najpierw podskakiwał jak piłeczka ping-pongowa. Później był obrażany przez lemingów z manifestacji za swoją przeszłość. Na koniec strzelił focha, zrezygnował z członkostwa w KOD i… założył FOD. Giertych to bezapelacyjnie numer jeden na liście „pocałunków śmierci” dla KODu i jeden z głównych jego grabarzy.
Sławomir „żydzi wracajcie” Sierakowski – bardzo oddany wasal Michnika, Smolara i Blumsztajna. Pełniący obowiązki szefa „Krytyki Politycznej”, czyli gazety, którą czyta mniej ludzi, niż niniejszego bloga. Mimo to był w mediach dyżurnym ekspertem od wszystkiego, stały gość w TVN czy w programie Tomasza Lisa. Lewak, popierający przyjmowanie jak największej liczby „uchodźców”. Goniec, chłopak na posyłki, który przed kamerami powie wszystko, co mu każą wpływowi Chazarowie. W przeszłości wykorzystywał konkubinę Cvetę Dimitrovą do gratisowego redagowania tekstów, pod którymi potem sam się podpisywał.
Agnieszka Holland – teoretycznie reżyserka, ale w praktyce ekspertka od wszystkiego. Kreowana na mędrca i proroka przez liberalne media. Syjonistka z ogromnymi znajomościami w tym środowisku. Prawdopodobnie to ona załatwiła „Idzie” Oskara. Razem ze Stuhrem twardą ręką zarządza PISF-em i praktycznie jednoosobowo podejmuje decyzje o dotacjach dla kręconych filmów. Na siłę wkręciła w branżę swoją córkę, reżyserskie beztalencie – Kasię Adamik. Holland w przemowach na wiecach KOD nawoływała, aby za wszelką cenę przywrócić sytuację polityczno-medialną z czasów rządów PO-PSL.
Ponadto na manifestacjach przemawiali też powszechnie znani i „szanowani” – Sewek Blumsztajn i Jacek Żakowski. Wsparcia udzielili także wszyscy pozostali „dziennikarze” z Czerskiej – Olejnik, Paradowska, Wielowieyska, Maziarski, Kublik i reszta postkomunistycznej ferajny. Byli też Ryszard „pornogrubas” Kalisz, Marek Kondrat (od którego ING się odcięło, w przeciwieństwie do sytuacji z Lisem i Springerem) oraz cała banda innych polityków i celebrytów.
Samego siebie przeszedł Wojciech Czuchnowski (kolejna „Hiena Roku”), który w skandalicznym wpisie namawia żołnierzy Wojska Polskiego do odmawiania wykonywania rozkazów, bo nie podoba mu się minister Macierewicz. „Sprzeciw wobec rozkazów wydawanych przez Macierewicza i jego ludzi jest obowiązkiem przyzwoitego Polaka i żołnierza”. Czyli np. w przypadku klęski żywiołowej lub wojny żołnierze mają prowadzić strajk. Cóż za patriotyczne podejście! Tym wpisem Czuchnowskiego powinien zająć się prokurator.
Na koniec jeszcze pożarli się KODowi pożyteczni idioci. Jakaś leminżka zamieściła TAKI wpis. Platformowy „sok z buraka” pokłócił się z supergwiazdą z filmu „Wirus” – Pauliną Młynarską (która zapowiedziała bojkot TVP, w której nigdy nie pracowała – chyba po kilku głębszych wydawało jej się, że jest swoją siostrą). Swoje dołożyła świetna strona „żelazna logika”, która brutalnie obnażyła „głos z zagranicy”, którymi najeżona była ostatnio Gazeta Wyborcza. Jeszcze TAKI przejaw „oddolności” znalazłem w sieci. Nie wiem, czy KOD planuje jeszcze jakieś pikiety, ale jeżeli tak- to będzie na nich jeszcze mniej ludzi, niż w zeszłą sobotę.
Reasumując – wszystkie największe medialne i polityczne prostytutki zebrały się razem w jeden KOD, aby utrzymać dotychczasowe koryto. Pospolite ruszenie. Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego. Nie udało im się jednak wyciągnąć ludzi na ulice. Tak więc, cytując klasyka – wszyscy won.
Jedyną rozsądną osobą, która zawczasu zorientowała się, że jej potencjalne poparcie dla idei KODu miałoby skutek odwrotny (zarówno dla KODu, jak i dla samego siebie) jest Adam Szechter Michnik. Co by nie mówić – jest to świetny strateg. Wysłał na wojnę swoich wszystkich żołnierzy (dziennikarze z Czerskiej, Partia Razem, Krytyka Polityczna, LGBT, beneficjenci Fundacji Batorego itd), aby spróbowali doprowadzić do zamachu stanu, ale sam osobiście stał z boku i obserwował. Sam zresztą o tym mówił w legendarnym już wywiadzie. Widowisko wprawdzie zostało skradzione przez talmudycznego belfegora, który dość widowiskowo wydostał się z michnikowej kloaki, ale proszę zwrócić uwagę na to, co Michnik wtedy mówił. „Miał zahamowania” w oficjalnym poparciu KOD, bo liczba Polaków, którzy go nienawidzą (i robią odwrotność tego, co Michnik każe) jest gigantyczna. Wypowiedź ta dowodzi, że Michnik zmierza w stronę szarej eminencji – coraz rzadziej będziemy mogli go oglądać i czytać, co nie znaczy, że nie będzie miał on władzy. Póki ma poparcie Sorosa i innych ananasów z Nowego Jorku – będzie (niestety) miał w Polsce ogromną władzę.
WYŻEJ WYMIENIONYM OSOBOM JUŻ DZIĘKUJEMY – RAZEM (KOD) I Z OSOBNA. JA NIE CHCĘ TYCH RYJÓW WIĘCEJ NA OCZY WIDZIEĆ.
Wracając do potencjalnego Majdanu w Polsce. KOD sam się skompromitował, zaorał, zmiażdżył. Ostatnia rzecz, która została „obrońcom demokracji” to zabieganie o interwencję z zewnątrz. Interwencja z Waszyngtonu nie wchodzi w grę, bo jesteśmy w NATO, a PiS to partia mocno pro-amerykańska, ze skłonnością do robienia Jankesom „łaski”. Zresztą Ameryka ma Polskę gdzieś, tam akurat trwa kampania wyborcza oraz potężna debata społeczna o dostępie obywateli do broni palnej. Nikt nie ma tam czasu przejmować się jakąś Polską. „Obrońcom demokracji” zostaje więc tylko zabawa w volksdeutschów, czyli donosy do Berlina i Brukseli. Według mnie apele o interwencję unijną nie przyniosą skutku, z 3 powodów:
- Unia Europejska jest najbardziej biurokratycznym tworem w historii świata. Zanim oni podejmą jakiekolwiek realne działania – muszą 3 lata debatować i zadrukować 10 ton papieru przy pomocy 480 tonerów, pijąc przy tym 800 hektolitrów kawy. A na koniec i tak się okazuje, że to jakiś bubel legislacyjny i wszystko trzeba napisać od początku. Jak jakimś cudem skończą – można się odwoływać do różnych instancji i kolejne lata mijają.
- Nawet, gdyby punkt poprzedni się Brukseli jakimś cudem powiódł, to na ewentualne sankcje na Polskę musi być zgoda wszystkich krajów członkowskich. Nasz przyjaciel – Viktor Orbán już zapowiedział, że wszystko zawetuje. Podobnie pewnie zrobi premier Wielkiej Brytanii – David Cameron, eurosceptyk, z którym PiS jest w koalicji w europarlamencie. Inni nasi przyjaciele – Włochy, Hiszpania, Czechy, Słowacja, Irlandia, Portugalia i wiele innych krajów – też raczej nie będą chciały robić sobie w Polakach wrogów tylko dlatego, że Tomaszowi Lisowi zdjęli program, a Agorze zmniejszyli dotacje.
- Właściwie jedynym krajem, chcącym ingerować w wewnętrzne sprawy Polski są Niemcy (które po prostu nie chcą, żeby różne Lidle, Praktikery, Media Markty czy Deutsche Banki płaciły w Polsce podatki i boją się repolonizacji polskojęzycznej prasy i radia, które w 80% należą do Niemców). Problem w tym, że Niemcy mają gigantyczne problemy społeczne, a po wydarzeniach sylwestrowych nikt tam nie interesuje się Polską. Polecam wejść sobie na strony internetowe największych dzienników niemieckich – FAZ, Bild, Welt itd – ani słowa o Polsce, natomiast 90% wiadomości to „Flüchtlinge” odmieniane przez wszystkie przypadki. Media w Niemczech są skrajnie cenzurowane, więc na temat „wolności słowa” też raczej nie mają się co wymądrzać. Prawda jest taka, że Niemcy sami nadają się do nałożenia na nich sankcji za nieodpowiedzialną politykę migracyjną, więc raczej nie będą jeszcze robili sobie wrogów u najbliższych sąsiadów. Tym bardziej, że gdy zacznie się w Niemczech rasowo-religijna rzeźnia – połowa z nich prawdopodobnie czmychnie do Polski.
Tak więc szanse na „Polski Majdan” według mnie spadły z 5% do 1%. Przy okazji całe środowisko KODu koncertowo się skompromitowało. Polska teraz powinna robić swoje, modernizować infrastrukturę, zwlekać na wszelkie sposoby z przyjmowaniem „uchodźców” i po prostu czekać, aż na zachodzie zacznie się „zemsta Allaha” (co przy takim natężeniu kolejnych przybywających „uchodźców” będzie miało miejsce w ciągu max 3 lat). W międzyczasie polecam nauczyć się strzelać, ja wkrótce wybieram się, pierwszy raz w życiu na strzelnicę.
RacimiR, 14.01.2016
Za: http://bialyrasizm.pl/majdan-w-polsce/