Miał opinię antysemity. Wzywał ludzi do bojkotu żydowskich sklepów. Ksiądz Marceli Godlewski, 64 lata po śmierci, został przez instytut Yad Vashem uznany za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. „Nie oskarżam, jak powiedziałem, ogółu żydowskiego, ale muszę przeciwdziałać robocie niszczycielskiej, aby nieszczęście wojny europejskiej nie było zwiększonem u nas przez wojnę domową” – grzmiał tuż po wybuchu I wojny światowej. 30 lat później za murami warszawskiego getta, według relacji Adama Czerniakowa, przewodniczącego Judenratu – w którego gabinecie przez całą okupację wisiał portret marszałka Piłsudskiego – ks. Godlewski miał się w tym gabinecie rozpłakać, gdy rozmawiali o żydowskiej niewoli.
O księdzu Marcelim Godlewskim wiemy tak dużo i tak niewiele. Był znanym w swoich czasach społecznikiem, wydawcą i publicystą. Działał politycznie i publicznie. Ile jednak można dziś przeczytać o człowieku, który urodził się w roku 1865, rok po klęsce powstania styczniowego, a zmarł w grudniu 1945 r., kilka miesięcy po zakończeniu drugiej wojny światowej? Chociaż portret zawieszony w miejscu, w którym zmarł – w domu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Aninie – przedstawia go z zeszytem i piórem, nie znamy żadnych jego prywatnych zapisków. Wiedza o ks. Marcelim Godlewskim jest więc sucha i urzędowa. Taka, którą da się uzyskać z ksiąg parafialnych, artykułów i oficjalnych dokumentów. W sam raz na notkę encyklopedyczną, na której pewnie by się skończyło, gdyby nie mocny, dramatyczny akord – pięć ostatnich lat z długiego, osiemdziesięcioletniego życia. Czas, w którym pomagał Żydom. Okres, który zadecydował o tym, że w lipcu 2009 r. instytut Yad Vashem przyznał mu medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Będzie jednym z niewielu katolickich księży, który tego wyróżnienia dostąpił. – Wpisuje się w cały kontekst dialogu polsko-żydowskiego i katolicko-żydowskiego – ocenia prof. Jan Żaryn z Instytutu Pamięci Narodowej.
Z Turczyna do Rzymu
O rodzinie wiadomo niewiele. Urodził się w Turczynie, niedaleko Łomży. Był synem Ignacego i Katarzyny z Kuczyńskich. Nazwiska rodziców mogą wskazywać na pochodzenie szlacheckie. Jeśli w istocie tak było, była to szlachta zubożała. Godlewski trafia do Seminarium Duchownego w Sejnach, w 1888 r. przyjmuje święcenia kapłańskie. Rok później studiuje już na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Robi tam doktorat z teologii. I tu znów pojawiają się znaki zapytania. Kto wśród rzeszy seminarzystów wypatrzył młodzieńca z Podlasia? Kto wysłał go do Rzymu? – Trudno powiedzieć, czy miał jakiegoś promotora. Na studia do Rzymu wyruszył będąc wikariuszem parafii w Suwałkach – mówi Małgorzata Żuławnik, badaczka z IPN. – Wiemy, że ks. Godlewski był endekiem, który w struktury partii prawdopodobnie wstąpił jako ksiądz. Być może należał do Collegium Secretum, organizacji skupiającej wielu aktywnych społecznie księży.
W Rzymie trafił na ciekawy czas. Leon XIII właśnie wydaje encyklikę „Rerum novarum” przedstawiającą katolicki punkt widzenia problemów pracowników. Po powrocie do Polski Godlewski poczuł potrzebę wcielania jej w czyn. Tworzy Stowarzyszenie Robotników Chrześcijańskich, organizację mającą być odpowiedzią Kościoła na coraz bardziej atrakcyjne dla robotników hasła socjalistyczne. Godlewski ma zresztą zadziwiającą łatwość tworzenia nowych instytucji oraz inicjatyw: Schronisko Dzieci Maryi, Szkoła Gospodarstwa Domowego, mieszkania dla robotnic, tania kuchnia dla robotników.
Nowe inicjatywy wyskakują jak króliki z kapelusza. Równie szybko jednak znikają lub borykają się przez lata z brakiem środków finansowych.
Prawdziwą siłę widzi w mediach, czyli w wydawanej przez siebie prasie. Swoją pasję wydawniczą tłumaczy troską o to, by wróg – „źli ludzie, którzy tylko w zamęcie korzyści dla siebie widzą” – nie wywołał zawieruchy. „Nie zawahaliśmy się z rozpoczęciem wydawania nowej gazety codziennej, bo pilna jest potrzeba natychmiastowego przeciwdziałania podziemnej agitacji wrogów narodu polskiego” – tłumaczy pojawienie się na rynku „Kuriera dla wszystkich”.
Pismo miało odwodzić robotników od zdobywających coraz większą popularność ruchów socjalistycznych. „Niezbędnem jest ustanowienie cen na kaszę, mięso, węgiel, sól, naftę, aby uchronić biedną ludność od nakładania na nią haraczu spekulantów” – nawoływała gazeta. Robotnikom pewnie by się to spodobało, pod warunkiem że byliby w stanie tekst przeczytać. Wielu z nich było jednak analfabetami.
Ks. Marceli Godlewski angażował się politycznie. W 1912 roku został skazany na dwumiesięczny areszt za krytyczne publikacje o polityce władz wobec mariawitów. Podczas pierwszej wojny światowej opowiedział się po stronie tych, którzy stawiali na Rosję. – Był w Komitecie Narodowym Polskim. Podpisał osławiony list, który był odpowiedzią na obietnicę tworzenia autonomicznego państwa przy Rosji. Nie był też zwolennikiem tworzenia Legionów. W niepodległej Polsce ponownie zaangażował się po stronie Narodowej Demokracji – opowiada Małgorzata Żuławnik.
Łatwo było go rozwścieczyć, łatwo wzruszyć. Gdy na ulicy zostaje zabity publicysta Jan Gadomski, ks. Godlewski grzmi: „Kraj mordów, grabieży, zamętu”. Innym razem opisuje czytelnikom cudowne działanie Matki Bożej Częstochowskiej, którego doświadczył Przemko, syn pana Jana Kleniewskiego, obywatela z Lubelszczyzny. Podczas choroby młodzieńca ojciec złożył śluby, że gdy syn wyzdrowieje, ufunduje obraz Matki Bożej Częstochowskiej wykonany z mozaiki. Przemko wyzdrowiał, obraz został wykonany. W dniu, w którym go święcił papież, kilku socjalistów z odległości 15 kroków oddało około 20 strzałów do Przemka. Nie ranili go nawet. Drugi raz dzięki interwencji Matki Boskiej ocalił życie.
Ludwik Hirszfeld, wybitny lekarz i uczony, który zetknął się z ks. Godlewskim dużo później w warszawskim getcie, ocenił, że prałata cechował namiętny stosunek do życia. Naturalny talent wykorzystywał w płomiennych kazaniach i przemówieniach. – To był jego główny oręż duszpasterski. Był człowiekiem charyzmatycznym. Potrafił słuchaczy poruszyć, zmobilizować, swe wystąpienia często kończył zachętą do wznoszenia okrzyków np. na cześć papieża, czasami intonował wspólny śpiew – opowiada Małgorzata Żuławnik.
Swój do swego po swoje
Gra na emocjach. Często odwołuje się do bliżej niesprecyzowanego, lecz czyhającego wszędzie podstępnego wroga. Do Godlewskiego szybko przylgnęła opinia antysemity. Nie unika sformułowań o „żydowsko-pruskiej komendzie”, jednak z łatką antysemityzmu walczy. Na łamach prasy wyjaśnia, że nie wszystkich Żydów chce w czambuł potępić i o niecną agitację pruską ich oskarżyć. Jednak zaraz dodaje: „nikt chyba nie zaprzeczy, że w agitacji socjalistycznej lub prusofilskiej mamy najbardziej zaciekłych spośród agitatorów żydowskich”. Bardzo angażuje się w endecką akcję
„Swój do swego po swoje” mającą skłonić Polaków do kupowania wyłącznie polskich produktów w polskich sklepach. Antysemityzm ekonomiczny jest obecny w wydawanej przez niego „Kronice rodzinnej”, piśmie przeznaczonym głównie dla gospodyń domowych, gdzie poza płomiennymi wstępniakami, które piętnują Polaków kupujących u „żydków”, drukowane są artykuły o katolikach w Norwegii, reportaże z Mandżurii i powieści w odcinkach. Na łamach „Kroniki” w obszernym artykule „Samoobrona czy nienawiść”
ks. Godlewski wykłada swe credo. Wyjaśnia, że popieranie Polaków przeciw Żydom nie jest bynajmniej grzechem. Przeciwnie – Chrystus najprzód swoich każe miłować, co potwierdził też czynem. I na poparcie tej tezy cytuje Biblię: „Nie dobrze jest brać chleb synowski a miotać psom”.
Jednak w jego publicystyce pojawiają się także inne tony. „Nie jest żadnym argumentem, że na przykład niektórzy Żydzi rozmaite krzywdy nam wyrządzali, bo gdy kto nas chce pokrzywdzić, to się brońmy przed krzywdzicielem, ale zachowaj nas Boże, byśmy kogo krzywdzić mieli lub choćby zazdrościć, iż ktoś może nam z jakichkolwiek względów mniej miły – równą nam pomoc w nieszczęściu otrzymuje” – pouczał.
Na parafii
W 1915 r. obejmuje parafię Wszystkich Świętych, najliczniejszą w Warszawie. Trudną, bo w dużej części zamieszkiwaną przez Żydów. Od tej pory jego pasja publicystyczna słabnie. – To widać w „Kurierze dla wszystkich”, do którego zamiast artykułów zaczyna pisać ogłoszenia parafialne. Wynika z nich, że chrzcił tygodniowo nawet po 50 osób. Jeśli do tego dołączyć śluby, pogrzeby, powoływanie do życia coraz to nowych grup parafialnych, nie można się dziwić, że na publicystykę nie miał czasu – tłumaczy Karol Madaj, badacz z IPN.
Parafią kieruje także po wybuchu drugiej wojny światowej. W listopadzie 1940 r. Niemcy przystępują do tworzenia getta. Do wydzielonej murem „dzielnicy” spędzają jedną trzecią ludności miasta. Kościół Wszystkich Świętych znajduje się po żydowskiej stronie. Dotychczasowi parafianie – Polacy – przenoszą się na aryjską stronę. Prałat Godlewski postanawia zostać. – Są wzmianki, że proponowano mu przeniesienie. Świadomie wybiera pozostanie z dwoma tysiącami żydowskich parafian, bo uważa, że nie mogą zostać bez duszpasterstwa – opowiada Karol Madaj.
Co się z nim wtedy stało? Kiedy i pod wpływem jakich wydarzeń doszedł do wniosku, że właśnie teraz nadszedł czas, by ludziom, których do tej pory uznawał za obcych, pomagać, ryzykując życiem? Nie był pierwszym endekiem, który w obliczu potwornej zbrodni zareagował w ten sposób. Jan Mosdorf, współzałożyciel i lider ONR, pomagał w Auschwitz żydowskim współwięźniom. Henryk Ryszewski, dziennikarz, antysemita, przez dwa lata w swoim mieszkaniu ukrywał 13 Żydów, bo – jak wyznawał – w obliczu takiego okrucieństwa musiał stanąć po stronie ofiar. Ich przypadki opisuje w książce „Chrześcijanie w getcie warszawskim” Peter Dembowski. Motywacja ks. Godlewskiego musiała być podobna. Prof. Żaryn ocenia: – Nie był wyjątkowy. Znanych jest wiele świadectw pomocy Żydom udzielonej przez katolickich księży. I tylko jedno świadectwo, które mówi, że spowiednik zalecał penitentowi wydanie Żyda władzom niemieckim.
Tyle cierpienia
Ks. Antoni Czarnecki, który jako wikary pracował z ks. Godlewskim w getcie, pisze o swoim przełożonym: „Przed wojną był on znany z niechętnego nastawienia do Żydów, lecz gdy ujrzał wokół siebie tyle cierpienia – całym sercem usiłował tym ludziom pomóc”. Ludwik Hirszfeld oceniał: „Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie. Ale gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały ciężar swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom”. Hirszfeld pisze o nim z euforią i podziwem. Porównuje oblicze ks. Godlewskiego do Piotra Skargi z obrazu Jana Matejki. I odnotowuje: „Chciałbym przekazać potomności, co o nim myślał prezes Gminy Czerniakow. Na posiedzeniu u docenta Zweibauma zebraliśmy się z okazji rocznicy kursów. I tam prezes opowiadał, jak się prałat rozpłakał w jego gabinecie, gdy mówili o żydowskiej niedoli, i jak się starał pomóc i tej niedoli ulżyć. Mówił on, ile ten ksiądz, były antysemita, serca Żydom okazywał”. Ludwik Zamenhof – wnuk twórcy esperanto – wspominał zaś: „W getcie robił wszystko, co w tamtych warunkach było możliwe, żeby ratować ludzi”.
Reakcją ks. Godlewskiego na utworzenie getta było oddanie stłoczonym do granic możliwości ludziom dwupiętrowej plebanii, domu parafialnego. Co decyduje o doborze lokatorów? Zamenhof przypuszcza, że ks. Godlewski postawił sobie za cel opiekę nad znanymi rodzinami. Nazwiska osób mieszkających na plebanii wskazują, że mieszkała tam żydowska elita. Prof. Ludwik Hirszfeld, twórca teorii grupy krwi, doktor Weinkiper, znany laryngolog, inżynierowie Rudolf Hermelin i Feliks Drutowski, Zygmunt Pfau z rodziną, adwokat Nowogródzki, rodzina Grynbergów i Goldbergów, przemianowanych przez ks. Godlewskiego na „Gadomskich”. – Przyjmuje się, że ok. pięćdziesięciu osób spośród tych, które mieszkały na plebanii, należało do inteligencji. Jednak pozostała część to ludzie ubodzy, których nazwisk nie znamy – mówi Karol Madaj.
Schronienie na plebanii znaleźli nie tylko katolicy. „Ksiądz nie pytał nas o wyznanie” – opowiada Zamenhof, w którego rodzinie przeważali żydowscy agnostycy.
W głodnym getcie ks. Godlewski dożywiał parafian. Korzystał z prawa wychodzenia na zewnątrz i przynosił jedzenie. „Ówczesna kierowniczka biura Caritasu przekazywała parafii Wszystkich Świętych pomoc pieniężną i w naturze” – wspominał ks. Czarnecki. Znaczną część darów konfiskowali wachmani nadzorujący bramę getta. Mimo to przy kościele działała jadłodajnia wydająca do 100 porcji zupy dziennie. Nikt nie pytał jedzących, jakiego są wyznania. Jawna pomoc ustała dopiero po tym, gdy Niemcy zagrozili śmiercią za jej udzielanie. Nawet jednak wtedy księża szmuglowali paczki żywnościowe dla podopiecznych.
Przy plebanii działało przedszkole, które dawny pracownik magistratu wyposażył w małe mebelki, tablice, stoliczki i zabawki. Zapewne ten względny spokój w oku cyklonu spowodował, że pewnego dnia do drzwi plebanii zapukał Janusz Korczak, który po sąsiedzku, przy ulicy Siennej prowadził sierociniec. Prosił, aby jego dzieci mogły przychodzić do kościelnego ogrodu. „Często tu go spotykałem. Ascetyczny wygląd i pełna dobroci twarz, włosy uczesane na jeża, zapięty pod szyję mundur »zdemobilizowanego żołnierza« tworzyły charakterystyczną sylwetkę. Oczywiście jego dzieci gościły wiele razy w naszym ogrodzie” – pisał ks. Czarnecki.
Trudna pomoc
Parafia Wszystkich Świętych szybko się powiększała. Wielu Żydów przyjmowało chrzest, choć nie był on koniecznym warunkiem, by otrzymać z parafii stosowne zaświadczenie. „Wiem skądinąd, że każdemu, kto się do niego zgłosił, wydawał metrykę chrztu” – opowiadał Zamenhof. Jednak sam fakt przyjęcia przez Żyda chrztu nie zmieniał w oczach Niemców jego statusu prawnego. Jednocześnie liczne konwersje na katolicyzm przez dużą część Żydów przyjmowane były niechętnie. Konflikt powiększało to, że świeżo ochrzczeni pochodzili przeważnie z inteligencji, piastowali stanowiska administracyjne w Judenracie i w ogólnej opinii powodziło im się lepiej ze względu na kontakty z aryjskimi przyjaciółmi spoza getta.
Emanuel Ringelblum w „Kronice warszawskiego getta” skarży się, że neofici z kościoła Wszystkich Świętych nie chcą znać Żydów. Przytacza zasłyszaną relację, jakoby ksiądz na Grzybowie miał nakazać neofitom wyparcie się Żydów. Jednak badający tę sprawę Peter Dembowski w książce „Chrześcijanie w getcie warszawskim” twierdzi, że „ta plotka była tylko plotką. Z tego, co wiemy o dwóch parafiach w getcie, wydaje mi się niemożliwe, aby jeden z księży mógł coś takiego powiedzieć. To, co mogło być powiedziane, mogło brzmieć tak: „Neofici powinni dobrze strzec swojej chrześcijańskiej wiary”.
W wielu relacjach z warszawskiego getta pojawia się problem narastających konfliktów między Żydami katolikami a wyznawcami religii mojżeszowej. Nastawienie części Żydów do tych, którzy przyjęli chrzest, było tak wrogie, że czasem powodowało ponoć nawet rękoczyny. Częsta była opinia, że Kościół katolicki, ratując żydowskie dzieci, kieruje się własnym interesem – „poluje na duszyczki”, przyjmuje opłaty za podopiecznych, załatwia sobie alibi, że nie siedział bezczynnie. – W takiej interpretacji niesienia pomocy tkwi totalna nieznajomość chrześcijaństwa, która czasem pokutuje do dziś – ocenia prof. Żaryn.
W getcie ks. Godlewski jawi się jako człowiek o silnej psychice, z którego rad i wsparcia korzystają inni. Zamenhof, wówczas mały chłopiec, szczególnie zapamiętał chwilę, gdy ksiądz bez słowa pogłaskał go po głowie. W niedzielę i święta wygłaszał kazania. Leopold Hirszfeld pisze, że wiernych porywały nie biblijne, lecz te patriotyczne. Przytacza jedno z nich, w którym ks. Godlewski mówi o matce ojczyźnie. Że choć czasem krzywdziła, to jednak kocha. Że więź narodu jest silniejsza niż wspólnota pochodzenia. Ojczyznę się zdobywa przez wspólne ukochanie. Czy z tych słów można wnioskować, że wypowiadający je zrewidował swoje przedwojenne poglądy na temat szkodliwości Żydów dla ojczyzny? „Pięknie i odważnie mówił” – zachwyca się Hirszfeld, parafianin.
Szanse na ratunek dla Żydów dawały przede wszystkim fałszywe metryki chrztu. „Zamówiliśmy w tajnej drukarni, oczywiście nielegalnie, pewną liczbę blankietów dokumentujących przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego, z umieszczoną fotografią właściciela, z podpisem księdza, pieczątką parafii i wydawaliśmy je każdemu, kto sobie tego życzył” – opisuje ks. Czarnecki. Potem tym, którzy chcieli przejść na aryjska stronę, fałszowali metryki chrztu. W księgach parafialnych znajdowali osobę zmarłą, której data urodzenia mogła zostać wykorzystana. Uciekinierowi nadawali jej tożsamość. „Wielu takich dotąd znam osobiście i do dziś pozostali przy przybranym nazwisku” – pisał w 1973 r. ks. Czarnecki.
Ostatnia msza
Ks. Godlewski nie był przy likwidacji getta. Być może nie pozwolił mu na to stan zdrowia, może zadecydowały względy urzędowe – w kilku opracowaniach pojawia się informacja, że władze niemieckie zabrały mu przepustkę na teren getta. Jednak głęboko poruszony w końcu lipca 1942 r. wysyła telegram do ks. Czarneckiego: „Wracaj – likwidują getto”. To ksiądz Czarnecki odprawi w kościele Wszystkich Świętych ostatnią mszę, pożegna parafian i wyjdzie odprowadzony na czele procesji z figurą Matki Bożej, która była na dziedzińcu parafii i stała się symbolem pracy duszpasterskiej w getcie. Kilka dni później parafia zostanie zlikwidowana. Ci z lokatorów domu parafialnego, którzy pozostali, wyjadą z Umschlagplatz do Treblinki.
Ks. Godlewski przebywa w tym czasie w domu w Aninie, który zapisał w testamencie Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Tu , pod opieką m.in. przełożonej siostry Apolonii Sawickiej przebywa 30 – 40 sierot. Połowa z nich jest pochodzenia żydowskiego. – Nie ograniczał się tylko do duszpasterstwa. Przypuszcza się, że był zaangażowany w przemyt i ukrywanie osób pochodzenia żydowskiego – twierdzi Karol Madaj. Stanisław Galas, jeden z tych, którzy ratowali Żydów, wskazuje ks. Godlewskiego jako osobę, z którą współpracował w załatwianiu metryk chrztu.
Tuż po wojnie wystosowuje jeszcze płomienny apel o odbudowę swojego kościoła. – W ulotce do komitetów domowych pisze o szatanach niemieckich, którzy mu zniszczyli kościół Wszystkich Świętych. Mimo że był to rok 1945, niewyobrażalne zniszczenia i bieda, zdecydował się prosić o wsparcie – opowiada Karol Madaj. Ks. Godlewski umiera w Boże Narodzenie 1945 r.
Uznanie po latach
Długo czekał na docenienie. Starania, by otrzymał tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata trwały już od końca lat 80. W Żydowskim Instytucie Historycznym dokumenty i świadectwa z dużą determinacją i oddaniem zbierała Janina Sacharewicz. W styczniu 2004 r. umiera David Efrati, który w Yad Vashem był referentem sprawy ks. Godlewskiego. Był on jednocześnie – według słów Stanisława Galasa – jednym z tych, którzy uratowali się dzięki wydanej przez księdza metryce. Sprawa przyznania medalu utknęła w miejscu.
Wrócił do niej w 2008 r. Karol Madaj, który zainteresował się postacią księdza. Teczkę z Żydowskiego Instytutu Historycznego – uzupełnioną o nowe dokumenty, między innymi testament księdza – ponownie przesłał do instytutu Yad Vashem. W lipcu ub.r. kolegium instytutu przyznało ks. Godlewskiemu tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Karol Madaj i Małgorzata Żuławnik przygotowują biografię księdza. W marcu ukaże się specjalny dodatek do biuletynu IPN poświęcony jego postaci. Odznaczenie w imieniu ks. Marcelego Godlewskiego prawdopodobnie przyjmie metropolita warszawski arcybiskup Kazimierz Nycz.
Źródło: rp.pl