Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Piotr Zychowicz, HISTORIA, nr. 9(31) wrzesień 2015

Inwazja sowiecka uruchomiła masowy bunt na ziemiach wschodnich. Żydzi, Białorusini, Ukraińcy i polscy komuniści witali bolszewików kwiatami. Upadek Rzeczypospolitej na ziemiach wschodnich miał przebieg wstrząsający. Wśród szyderstw i wiwatów z budynków publicznych zrywano godła, zniewa­żano biało-czerwone flagi. Niszczono urzędy i grabiono budynki administracji publicznej. Wyłapywano pojedynczych żołnierzy, zrywano im z czapek orzełki, pluto na nich, bito. Dochodziło do drastycznych samosądów.

Szargano wszystko to, co dla Po­laków było i jest święte. Nasi rodacy z ziem wschodnich zapamiętali to jako olbrzymie upokorzenie, wielki ból. Wszystko to nie było bowiem dziełem żołnierzy Armii Czerwonej, ale obywateli II Rzeczpospolitej. Sąsiadów, znajomych, kolegów ze szkoły czy pracy. Wielką tra­gedię Polaków, jaką było załamanie się ich państwa, przyjęli oni eksplozją radości.

W miastach, miasteczkach i wsiach wschodniej Polski tłumy rozentuzjazmo­wanych Żydów, Białorusinów, Ukraińców i polskich komunistów witały wkracza­jących bolszewików. Ludzie ci wznosili bramy triumfalne, wywieszali na domach czerwone flagi, pod gąsienice czołgów sypali naręcza kwiatów. Nagle pojawiły się portrety Stalina i Woroszyłowa oraz czerwone transparenty: "Witamy Armię Czerwoną!", "Niech żyją czerwoni wyzwo­liciele!".

"We wrześniu 1939 r. byłem na osadzie w zaścianku Zubielewiczach - relacjono­wał Jan Domaszewicz. - Okoliczne wsie były zamieszkane przez chłopów wyzna­nia prawosławnego, którzy wkraczającą czerwoną armię witali bardzo radośnie, mówiąc, że nareszcie przyszło dla nich zbawienie i wyzwolenie spod władzy pańskiej Polski. Stawiali bramy tryum­falne, rzucając bukiety kwiatów na czołgi sowieckie i całując gwiazdy namalowane na czołgach".

 "Wojska sowiec­kie weszły do mia­steczka Siniawka nazajutrz po prze­kroczeniu granicy Polski – relacjonował z kolei gajowy spod Nieświeża. - Spo­łeczeństwo żydow­sko-białoruskie oczekiwało na przybycie armii sowieckiej i bez straty czasu zajęło się przygotowaniami do powitania. Została zbudowana brama triumfalna, nastąpiło wręczenie chleba, soli, kwiatów i wygłoszono mowy powitalne".

Sowieci z miejsca przystąpili do eksterminacji polskich elit. Mordowano oficerów, księży, ziemian, urzędników państwowych, policjantów. Zbrodni dopuszczali się żołnierze Armii Czerwo­nej, funkcjonariusze NKWD, ale również ubrani w czarne skórzane kurtki członko­wie lokalnych milicji. Często wskazywali oni oprawcom domy zamieszkane przez polskich patriotów, pomagali ich wyłapy­wać, pisali donosy.

 

Wielu Polaków z ziem wschodnich, którzy zapamiętali te wydarzenia, przyznawało później, że było to dla nich najbardziej upokarzające i przerażające doświadczenie w życiu. Zachowanie ich sąsiadów po 17 września wspominali ze szczególnym bólem. "Żydzi rozbrajali małe grupki żołnierzy polskich, zdzie­rając im orzełki i inne oznaki i rzucając na ziemię i depcząc" - pisał gorzko Hen­ryk Potopowicz.

Ukraińcy

 Pierwsi zaczęli Ukraińcy. Nastąpiło to, jeszcze zanim Armia Czerwona prze­kroczyła granicę II Rzeczypospolitej, bo około 12 września. Niemieckie jednostki w ślad za wycofującym się Wojskiem Polskim wkroczyły wówczas na terytorium Galicji Wschodniej. Dla Or­ganizacji Ukraińskich Nacjonalistów był to sygnał do rozpoczęcia rebelii. Ukraińscy bojów­karze opanowywali drogi, mosty, niszczyli linie komuni­kacyjne, zajmo­wali urzędy pocztowe i posterunki, a nawet całe miasteczka.

Pod kontrolą OUN znalazł się między innymi Stryj. Ukraińcy rozbrajali i mordowali oddzie­lających się od jednostek żołnierzy, a nawet ostrzeliwali pomniejsze oddziały. Dochodziło też do pierwszych, wyjątko­wo brutalnych, ataków na polską ludność cywilną. Do pacyfikacji doszło w Koniu­chach, Potutorowie, Sławentynie i kolonii Jakubowce. W miejscowościach tych wymordowano po kilkadziesiąt osób.

Z dymem puszczano także polskie dwory, ścigano osadników wojskowych i ich rodziny. Według historyka Grzegorza Motyki wydarzenia te były zapowiedzią masowej eksterminacji ludności cywilnej, której ukraińscy nacjonaliści dokonali wlatach 1943-1945 na Wołyniu i w Ga­licji Wschodniej. "Po wybuchu wojny zaczęliśmy rozbrajać Polaków, gdzie się tylko dało" - wspominał działacz OUN Semen Łewyćkyj "Kliszcz".

Dlaczego jednak Ukraińcy zdecydowali się na tę akcję, mimo że ich terytoria, zgodnie z sowiecko-niemieckim porozu­mieniem, miały przypaść Stalinowi? Czy chodziło tylko o akt zemsty na zniena­widzonych Polakach? Otóż nacjonaliści do końca mieli nadzieję, że Niemcy na gruzach państwa polskiego utworzą ukraińskie państewko złożone z Galicji Wschodniej i Wołynia. Miało się stać ukraińskim Piemontem.

Ich marzenia nie były pozbawione podstaw. Aż do 17 września Niemcy nie byli bowiem pewni, czy Stalin wywiąże się ze swoich sojuszniczych zobowią­zań. 12 września na konferencji w Jełowej feldmarszałek Wilhelm Keitel zaprezento­wał trzy możliwe scenariusze. Pierwszy: Niemcy dokonują rozbioru Polski z So­wietami. Drugi: zagarniają województwa zachodnie i podpisują pokój z Polską. Trzeci: tworzą państwo ukraińskie.

Im dłużej Stalin zwlekał z atakiem, tym bardziej prawdopodobny stawał się wariant numer trzy. 15 września szef Abwehry Wilhelm Canaris spotkał się z Andrijem Melnykiem i dał mu zielone światło do kompletowania rządu. Dwa dni później rozpoczęła się jednak sowiecka in­wazja na Polskę i stało się jasne, że Niemcy zrealizują pierwszy, najbardziej przez siebie pożądany, scenariusz. Ukraińcy poszli w odstawkę.

V kolumna

 Inwazja Armii Czerwonej była sygna­łem do rozpoczęcia rebelii dla komuni­stów. Na przestrzeni całych ziem wschod­nich do akcji przystąpiły specjalne grupy dywersyjno-sabotażowe przeszkolone oraz uzbrojone w karabiny maszynowe i granaty przez GRU. Złożone głównie ze skomunizowanych Żydów, Białorusinów i Ukraińców, miały umożliwić sowieckim jednostkom błyskawiczne opanowanie polskiego terytorium.

Opanowywały więc mosty, węzłowe stacje kolejowe i strategiczne drogi. Wskazywały drogę Armii Czerwonej i dokonywały ataków na polskie poste­runki. Z komunistycznej inspiracji doszło do lokalnych powstań i buntów. Najsłyn­niejsze z nich wybuchło w Skidlu na Gro­dzieńszczyźnie - dywersanci opanowali miasteczko 18 września. V kolumna  wyjątkowo mocno dała się Polakom we znaki również w Grodnie.

Do grup sabotażystów spontanicznie dołączały tłumy radykalnie nastawio­nych Białorusinów i Żydów. Szczególnie widoczna była obecność tych ostatnich. To właśnie Żydów Polacy zapamiętali jako prowodyrów antypolskich wystą­pień. Oni mieli najbardziej entuzjastycz­nie witać czerwonego okupanta i najbar­dziej gorliwie wysługiwali się NKWD.

"Ujawniło się, że ogół żydowski - raportował do Londynu gen. Stefan Grot-Rowecki - we wszystkich miejsco­wościach, a już szczególnie na Wołyniu. Polesiu i Podia siu, zanim jeszcze ustą­piły polskie oddziały, wywiesił flagi czerwone i ustawił bramy triumfalne na powitanie wojsk bolszewickich, że zorganizował samorzutnie rewkomy i czerwoną milicję, że po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami państwa polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich jako antyse­mitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecz­nych".

Przyszły generał Nikodem Sulik dodawał: "Żydzi są dla NKWD nieoce­nionym wprost biczem przeciw ludności polskiej".

We wsiach zrewoltowane przez bolsze­wików białoruskie, a także ukraińskie chłopstwo zabrało się tymczasem do tępienia "obszarników". We dworach i na folwarkach rozegrały się sceny iden­tyczne jak te, które miały miejsce na dwo­rach Ukrainy po rewolucji bolszewickiej i zostały we wstrząsający sposób opisane przez Zofię Kossak-Szczucką w słynnej powieści "Pożoga".

"Polskich panów" mordowano całymi rodzinami, majątek i inwentarz grabiono, a dwory - w których często znajdowały się bogate zbiory dzieł sztuki i znako­mite biblioteki - burzono bądź puszczano z dymem. Jedynie maszyny rolnicze zatrzymywali dla siebie bolszewicy, aby wywieźć je do Związku Sowieckiego.

Oto wymowne przykłady: 19 września grupa Ukraińców zamordowała Kazi­mierza Harsdorfa, właściciela wielu dóbr w województwach stanisławowskim i tarnopolskim. Straszliwie skatowany za pomocą nożów i kijów skonał ukryty pod łóżkiem w chłopskiej chacie w majątku Leszczańce.

Podobny los spotkał Stanisława Fal­kowskiego, właściciela majątku Ostrzyca w województwie poleskim. Początkowo ukrył się u znajomych Żydów z Janowa Podlaskiego (nie wszyscy Żydzi byli nastawieni prosowiecko). Niestety został wkrótce wytropiony przez komunistyczną milicję. Jej członkowie 22 września bestialsko zamordowali i ograbili Falkow­skiego podczas konwoju do Brodnicy.

Wstrząsające były również okoliczno­ści śmierci znanego ziemianina z Moło­dowa Henryka Skirmuntta. Razem z żoną Marią został on wyprowadzony do lasu i tam zgładzony przy użyciu prymityw­nych narzędzi. Według części relacji ago­nię poprzedziły brutalne tortury. Opraw­cy mieli im zedrzeć skórę z rąk, uderzać ich kamieniami, zakopać żywcem...

Propaganda bolszewicka triumfowa­ła: "Na zachodniej Białorusi i Ukrainie rozwija się ruch rewolucyjny. Roz­poczęły się wystąpienia i powstania białoruskiego i ukraińskiego chłopstwa w Polsce. Klasa robotnicza i chłopska łączy swe siły, aby skręcić kark swoim krwawym ciemiężcom".

Odwet

Nienawiść okazywana Polakom przez część Ukraińców, Białorusinów i Żydów wywoływała bardzo stanowczą reakcję. Ze wspomnień żołnierzy biorących udział w tych wydarzeniach jasno wynika, że Wojsko Polskie traktowało niektóre frag­menty ziem wschodnich jako zrewolto­wane terytorium.

Porucznik Marian Kowalewski: "Wioskę Podzamcze puściliśmy z dymem, żołnierz rozdrażniony nikomu pardonu nie dawał, drażniły strzały puszczane zza węgła i widok triumfalnej bramy z czer­wienią. Z gorejącego domu kto wypadał, kładł się pod kulą karabinową".

Porucznik Stanisław Kroczek: "Ludność poleska ustosunkowuje się do nas wrogo. Strzelanina trwa każdej nocy. Żołnierze boją się iść w straży tylnej, gdyż Poleszucy strzelają do ostatnich oddziałów. Specjal­na kompania złożona z marynarzy wyko­nuje egzekucje na wsiach. Częste pożary znaczą, którędy przechodzi wojsko".

Komandor Witold Zajączkowski: "Każ­da wieś, z której strzelano do naszych wojsk, z reguły została spalona". Porucznik Karol Witold Naszkiewicz: "W dniu 15 IX otrzymałem rozkaz udania się z 50 najlepszymi żołnierzami do wsi Nadiatycze. Gdy nadjeżdżałem, wieś już była zdobyta przy stratach policji 7 zabitych i 20 ciężko rannych. Wieś została spalona. Złapani pop i nauczyciel rozstrzelani".

Relacja dwóch cywili z kolonii Piaseczno w powiecie kowelskim: "Uzbrojona banda otworzyła ogień z broni maszynowej, kładąc trupem niemal wszystkich żołnierzy z patrolu. W odpowiedzi na to dowództwo owych jednostek [chodzi o zgrupowanie gen. Franciszka Kleeberga - przyp. red.] wydało rozkaz otoczenia wsi, rozstrze­lania części mieszkańców – mężczyzn i spalenia zabudowań. Zamieszkałym w kolonii Piaseczno Polakom poradzono, by uciekali do centralnej Polski, gdyż tu dla nich życia nie będzie".

Palenie wiosek, z których padały strza­ły, i branie zakładników były standar­dową procedurą. Na przykład późniejszy bohater polskiej partyzantki mjr Henryk Dobrzański "Hubal" puścił z dymem miejscowości Ostryna i Jeziory, w których uaktywniła się miejscowa V kolumna.

A oto charakterystyczna relacja z miejscowości Trzcianne: "Ułani wpadli w tłum, zniszczyli bramę triumfalną [postawioną dla Sowietów - przyp. red.], płazowali, rozbili parę sklepów żydowskich, chcieli spalić miasteczko, ale do tego już nie doszło. Córka rabina zmar­ła na atak serca. Ułani pojechali dalej. Żydzi w Trzciannem mieli broń".

W zdecydowany sposób Wojsko Polskie rozprawiło się z dywersantami w Grodnie oraz we wspomnianym Skidlu. Powołując się na surowe prawo stanu wojennego, rozstrzeliwano wszystkich mężczyzn schwytanych z bronią w ręku. Dochodziło nawet do tego, że podejrza­nych rozbierano. Jeżeli mieli na obojczy­kach zaczerwienienia świadczące o tym, że strzelali z karabinów, również byli skazywani na śmierć.

Rozczarowanie

Sowieccy "wyzwoliciele" oczywiście nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Zamiast rządów powszechnej równości wprowadzili straszliwy totalitarny ucisk. Wszyscy mieszkańcy ziem wschodnich - Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini ­znaleźli się w takiej samej dramatycznej sytuacji.

Białoruscy i ukraińscy chłopi, którzy wznosili bramy triumfalne na cześć wkra­czających oddziałów Armii Czerwonej, szybko tego pożałowali. I zaczęli ze wzru­szeniem wspominać "stare dobre polskie czasy". Bolszewicy przystąpili bowiem do kolektywizacji. Odebrali włościanom zie­mię, stworzyli kołchozy i wtrącili chłopów w otchłań straszliwej nędzy. NKWD z wy­jątkową zaciekłością przystąpiło również do zwalczania ukraińskich i białoruskich organizacji. W jadących na Syberię wa­gonach bydlęcych znaleźli się razem ze znienawidzonymi Polakami.

Mimo że Żydzi początkowo zajęli wiele stanowisk, z których usunięto polskich pracowników, sytuacja innych przedstawicieli społeczności żydowskiej szybko stała się tragiczna. NKWD znalazło "wrogów klasowych" także wśród Żydów. Zamykano synagogi, nacjonalizowano sklepy i punkty usługowe. Tysiące rabi­nów, działaczy politycznych i przedsię­biorców trafiło do więzień oraz łagrów. Żydzi stanowili spory odsetek deporto­wanych na Syberię w 1940 r.

Życie w Sowietach stało się dla Żydów tak bardzo nie do zniesienia, że marzyli, aby się znaleźć... pod okupacją niemiec­ką. Wielu z nich starało się przedostać, legalnie lub nie, do Generalnego Guberna­torstwa.

"Jeżeli Żyd ucieka z raju, gdzie jest wolność, równość i szczęście, pod nóż ge­stapowców, to chyba nie muszę dodawać, że w tym raju było mu stokroć gorzej niż u otwartego wroga Niemca - pisał Józef Blumenstrauch z Chełma Lubel­skiego. - Kiedy do Lwowa, Włodzimierza i Brześcia przybyły komisje niemieckie [chodziło o wymianę uchodźców między strefami okupacyjnymi - przyp. P.Z.], masy Żydów wiwatowały setkami i ty­siącami na cześć Niemiec i Hitlera. Proszę sobie wyobrazić tłumy Żydów krzyczą­cych: »Niech żyje Hitler!«. Sens był jasny: lepszy jest miecz śmierci od miecza głodu i niewolnictwa".

Do dziś nie wiadomo, ilu Polaków we wrześniu 1939 r. mogło ponieść śmierć z rąk komunistycznej V kolumny. History­cy mówią na ogół o kilku tysiącach, ale sąto tylko dane orientacyjne. Mordów tych dokonywano bowiem na ogół skrytobój­czo, a ofiary grzebano w przypadkowych, nieoznakowanych miejscach. Nie bardzo wiadomo również, kto dokładnie został zabity.

W wyniku wojennego chaosu na zie­miach wschodnich znalazło się bowiem bardzo wielu uchodźców oraz zagubio­nych żołnierzy z centralnej Polski. Jeżeli zabili ich gdzieś w lasach komunistyczni dywersanci, to do wojennych statystyk zostali wpisani jedynie jako "zaginieni". Zbrodnie te bowiem nigdy nie zostały udokumentowane, nikt nie przepro­wadzał ekshumacji. Ofiary pozostały zapomniane.

Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=16307&Itemid=80