19 października 1984 r. po mszy w parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy, w drodze do Warszawy, ks. Jerzy Popiełuszko wraz z prowadzącym samochód marki Volkswagen Golf Waldemarem Chrostowskim zostali zatrzymani (w miejscowości Górsk), a następnie uprowadzeni przez trzech przebranych w uniformy milicji drogowej funkcjonariuszy SB (Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala, Waldemar Chmielewski), działających w ramach Samodzielnej Grupy „D” (od słowa dezintegracja) IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Od tego momentu ślad po księdzu urywa się. Co tak naprawdę działo się w tym czasie z porwanym, tego nikt nie wie, a na pewno do tej pory nie ujawnił. 21 października powołano w Ministerstwie specjalną grupę mającą zbadać sprawę porwania (teoretycznie wtedy jeszcze nie wiedziano o śmierci kapłana). W jej skład wchodzili między innymi doświadczeni funkcjonariusze IV Departamentu MSW (Zenon Płatek, szef tego departamentu, oraz jego zastępca Adam Pietruszka). Polityczne decyzje w kwestii ujawnienia tego, że wśród zatrzymanych jako sprawcy porwania znaleźli się funkcjonariusze SB, zapadły 24 października. Ich nazwiska ostatecznie zostały ujawnione trzy dni później. Po upływie tygodnia (30 października) z zalewu koło tamy we Włocławku wyłowiono zwłoki, które zidentyfikowano jako zwłoki ks. Jerzego. Dokumenty milicji opisują to zdarzenie następująco: „O godzinie 17.00 [...] przystąpiono do wydobywania zwłok mężczyzny [...] przy użyciu płetwonurków. Przed ich wydobyciem, jak wynika z oświadczenia płetwonurka Krzysztofa Mańko, [...] ubrane były w sutannę, zwrócone twarzą w kierunku jazu, z obciążeniem nóg”1. Górsk - krzyż w miejscu porwania ks. Jerzego Popiełuszki
Ciało księdza było okaleczone do tego stopnia, iż z trudem udało się dokonać identyfikacji – dlaczego posunięto się do takiego okrucieństwa? Czy, jak chce historyk Jacek T. Żurek, po to, by przerazić Polaków niegodzących się do końca z obcym im systemem? – ksiądz miał zmiażdżony język: „nie będzie szczekał”, jak powiedział któryś z esbeków. Czy może chodziło bardziej o pewnego rodzaju symbol – zabicie księdza jako tego, który głosił prawdę – zabicie prawdy? Tego bez „procesowego” odkrycia zarówno zleceniodawców mordu, jak i jego faktycznego przebiegu nigdy się nie dowiemy. Przewóz ciała księdza z Białegostoku (gdzie dokonano sekcji zwłok) na miejsce wiecznego odpoczynku przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie stał się wielką manifestacją wiary i jedności. 3 listopada odbył się uroczysty pogrzeb zamordowanego. Mszę odprawiono w zupełnej ciszy. Nie doszło do żadnych wystąpień.
Trumna z ciałem ks. Jerzego Popiełuszki przed kościołem p.w. św. Stanisława Kostki w WarszawieDzień przed uroczystościami pogrzebowymi rozwiązano wspomnianą wyżej Grupę Śledczą. Sprawą zajęło się Biuro Śledcze MSW. Oczywiście nic to nie zmieniło ani w przebiegu śledztwa, ani w jego oczekiwanych efektach. Nadal poruszano się we mgle niewiedzy.
Tego stanu rzeczy nie zmienił także proces domniemanych zabójców kapłana. Trwał on od 27 grudnia 1984 r. do 2 lutego 1985 r. przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu w obecności specjalnie zebranej „publiczności”, złożonej w większości z funkcjonariuszy SB i oddanych władzy dziennikarzy. Zakończył się wyrokami skazującymi. G. Piotrowski i A. Pietruszka dostali po 25 lat pozbawienia wolności, L. Pękala – 15, a W. Chmielewski – 14 lat. Wszyscy skazani wyszli z więzienia przed upływem kary. Pękala opuścił więzienie po 5 latach, Chmielewski po 8, Pietruszka po 10, Piotrowski po 16 latach.
Paradoksalnie władze wykorzystały proces także jako swego rodzaju oskarżenie ofiary. Oskarżonym był w tym „procesie” Jerzy Popiełuszko i Kościół katolicki, nazwany przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego (w rozmowie z Erichem Honeckerem) „garbem”, którego nie udało się Polsce usunąć.
1 T.Chinciński, Na tropach prowokacji, „Biuletyn IPN” 2004, nr10, s.38.
Piotr Łysakowski