Gdy rząd Donalda Tuska włożył swe łapki do próby cenzurowania portali, stron i blogów ze strony internautów i nie tylko podniósł się potężny głos protestu. Pisano i mówiono (i słusznie!) o próbie wprowadzenia neocenzury. Jednakże większości społeczeństwa wyraźnie umyka fakt, że w Polsce od dwudziestu lat funkcjonuje swoista cenzura. Aksamitna cenzura.
We współczesnej nam epoce, to ekonomia reguluje granice wolności słowa. Wszystkie telewizje, niemal wszystkie rozgłośnie radiowe i ponad 95 procent tytułów prasowych związanych jest ekonomicznie (z racji własności lub poprzez system płatnych reklam) z różnymi lobby gospodarczo- ekonomicznymi. Lobby te zaś mają określone postawy polityczne. Trudno zatem wymagać aby w mediach pojawiały się informacje stojące w niezgodzie z poglądami i postawami owych lobby. Tym bardziej, że może to szkodzić konkretnym interesom. By móc spróbować przebić się z informacją na rynku medialnym należy posiadać finanse na wydawanie własnego pisma, założenie własnej rozgłośni radiowej lub telewizji. Tym samym to rynek ekonomiczny stoi na straży obiegu informacyjnego.
W Polsce 95-98 proc. tytułów prasowych jest w rękach obcego kapitału, związanego z wieloma lobby przemysłowymi i politycznymi. Pozostaje oczywiście jeszcze te parę procent prasy, która jest niezależna od tych zależności. Przy czym analiza polskiego rynku prasowego pokazuje, że owe parę procent tytułów to najczęściej periodyki ukazujące się raz na miesiąc, bądź rzadziej, do tego w nakładach od dziesięciu do kilkuset razy mniejszych od nakładów prasy suto sponsorowanej. Tym samym rzeczywisty udział (wielkości nakładów) tej prasy w rynku informacyjnym nie stanowi 2-5 proc. lecz jedną tysięczną procenta.
Rzecz jasna bywa, że w środkach masowego przekazu prezentowane są czasem odmienne poglądy lecz najczęściej są one poddane socjotechnicznej obróbce, mającej na celu demonizowanie tych poglądów lub oczernienie osób je wypowiadających. Wbrew pozorom cenzura bezpośrednia polegająca na personalnych wskazówkach co „puszczać” na łamach gazet, i rozgłośni, o czym nie mówić lub w jaki sposób mówić- nadal funkcjonuje. W każdej gazecie czy rozgłośni raz w tygodniu odbywają się rady programowe, na których zbierają się redaktorzy, gdzie ustala się zakres prac oraz tematów, które zostaną podjęte.
Wielu dziennikarzy zarówno gazet regionalnych jak i ogólnopolskich w prywatnych rozmowach podkreśla, że wielu tematów się nie podejmuje, ze względu na kontrowersyjność treści lub kolizję tematu z interesami sponsorów lub właścicieli. Kilku byłych redaktorów jednej z największych gazet w naszym kraju opisywało (na łamach wywiadów prasowych i wydanych książek) jak działa system cenzury w jednym z najbardziej poczytnych dzienników w Polsce.
Dlatego każdy blog, każda strona internetowa i każdy niezależny od potężnych koncernów wydawniczych portal informacyjny, to oaza wolności słowa bez względu na to jaką opcję społeczno- polityczną reprezentuje. To są prawdziwe i ostatnie bastiony wolności słowa w Polsce. Umiejmy to docenić, bo chociaż zabrzmi to patetycznie, to bezspornym faktem jest, że wolną Polskę i wolność słowa reprezentujemy my- blogerzy, a nie koncerny wydawnicze.
Amator