Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Komunizm został obalony dzięki rzeszy bezimiennych działaczy "Solidarności", którzy za swoje zasługi nigdy nie dostali żadnego orderu

Najczęściej używanymi przez Lecha Wałęsę słowami są "ja"i "mój". Świadczy to o jego ogromnym egocentryzmie. W tym duchu należy odczytać jego wypowiedź, poprzez którą nie tylko odmówił udziału w uroczystościach z okazji 30-lecia Polskiego Sierpnia, ale i podkreślił po raz kolejny swoje "prawa własności". Od wielu lat Wałęsa ma ewidentny problem z samym sobą. Pompowany przez lata pochlebstwami przez cynicznych polityków i najróżniejszej maści klakierów, naprawdę uwierzył, że "Solidarność to ja". Jest to jego osobista tragedia.
"Solidarność"- zarówno jako związek zawodowy, jak i ruch społeczny - nigdy nie była własnością jednego człowieka ani grupki osób. Była i jest własnością polskiego społeczeństwa, które ją stworzyło i które o nią walczyło. Czy Wałęsa po raz kolejny obrazi się czy nie, to dla historii i współczesności nie ma już większego znaczenia.
Na zjazd w Gdańsku zaproszenie oczywiście przyjąłem. Przede wszystkim, aby oddać hołd zwykłym, szarym robotnikom. Również dlatego, aby zapalić znicz na grobie Anny Walentynowicz, od której zaczął się historyczny strajk i która ten strajk uratowała, gdy Lech Wałęsa po trzech dniach chciał go zakończyć.
Aby oddać hołd także innym prawdziwym bohaterom, przygotowałem do druku książkę "Ludzie dobrzy jak chleb", w którym opisałem sylwetki prawie siedemdziesięciu osób, które już odeszły do wieczności, a o których mało kto dziś pamięta. Pozwolę sobie przytoczyć fragment jednego z rozdziałów.

Jerzy Rymsza urodził się w 1920 r. w Dąbrowie Górniczej w Zagłębiu. O swojej młodości mówił niechętnie. Kiedyś jednak w zaufaniu powiedział: "Wie ksiądz, byłem w partyzantce, ale tak naprawdę walczyć zacząłem dopiero, jak się wojna skończyła". Pod koniec 1944 r. znalazł się szeregach 106. Dywizji Piechoty AK, której dowódcą był płk Bolesław Nieczuja-Ostrowski, rodem z kresowego Halicza. Z kolei w 1945 r. wstąpił do antykomunistycznej konspiracji. Z tego też powodu musiał się ukrywać i pod cudzym nazwiskiem wyjechał w okolice Elbląga. Tutaj był już jego dowódca, który zorganizował Spółdzielnię Gospodarczo-Społeczną. Zrzeszała ona b. żołnierzy AK. W 1949 r. pułkownik został aresztowany; skazano go na podwójną karę śmierci. W więzieniu spędził siedem lat. Jerzy musiał więc znów uciekać. Dotarł do Krakowa, gdzie poznał swoją przyszłą żonę. Nie mieli dzieci. Zarabiał na życie jako pracownik fizyczny. Jego pasją była piłka nożna. Jako społecznik związał się drużyną trampkarzy jednego z krakowskich klubów.

Zetknąłem się z nim w Duszpasterstwie Ludzi Pracy w Nowej Hucie-Mistrzejowicach, gdzie w latach osiemdziesiątych regularnie chodził na msze święte za Ojczyznę. Pomagał w różnych sprawach związkowych. Kolportował bibułę, chodził na demonstracje, a na potrzeby konspiracji oddawał swój "wdowi grosz". Niejednokrotnie ryzykował uwięzienie. Uczestniczył też w uroczystościach patriotycznych organizowanych przez ks. Adolfa Chojnackiego w Bieżanowie. Gdy ksiądz ów, pod naciskami władz komunistycznych, został przeniesiony do odległego Juszczyna, jeździł i tam z pomocą. Był jednym z tych wielu nieznanych działaczy "Solidarności", dzięki którym komunizm został obalony, a którzy za swoje zasługi nigdy nie dostali żadnego orderu.

W 1983 r. zmarła jego żona. W 1988 r. przyjechał do Radwanowic, mówiąc, że pragnie pomagać przy budowie Schroniska dla Niepełnosprawnych, placówki macierzystej Fundacji im. Brata Alberta. Od razu zastrzegł, że nie chce za to żadnych pieniędzy. Wykonywał najcięższe prace fizyczne: kopał fundamenty pod nowe domy, wyburzał stare mury, nosił cegłę na budowę, pracował łopatą przy betoniarce, kosił trawę. W 1991 r. Fundacja otrzymała od kopalni "Janina"w Libiążu "familok"do rozbiórki. Do Radwanowic przywieziono wtedy kilka wywrotek dobrej cegły. Jurek wziął się za ich obtłukiwanie z zaprawy murarskiej. Zeszło mu na tym wiele miesięcy, jeśli nie lat. Codziennie, zanim jeszcze wstałem, słyszałem za oknem stukanie młotka. Oznaczało to, że Jurek jest już na posterunku. Siedział na tej wielkiej pryzmie całkowicie pochłonięty pracą. Z tych cegieł wymurowano niejedną ścianę w schronisku.

Jurek był człowiekiem skrytym, małomównym. Typowy konspirator. Stawał się rozmowny, gdy w Polsce była jakaś "zadyma", czyli demonstracja, lub gdy grał jego klub sportowy. Czasami jednak czymś się pochwalił. Raz opowiadał, że podpisał się pod apelem do prezydenta o uhonorowanie Nieczui-Ostrowskiego. Cieszył się bardzo, gdy jego ukochany dowódca w 1991 r. został wyróżniony awansem na stopień generała brygady, a rok później otrzymał honorowe obywatelstwo Elbląga. O siebie nie dbał nigdy. Przez ostatnie lata oddawał część emerytury niepełnosprawnej Halince z Lęborka. Traktował ją jak córkę. Zresztą podobny stosunek miał do innych podopiecznych. Zmarł w 1999 r. Jego grób kilka razy w roku odwiedzają podopieczni z Radwanowic. I tylko oni. Nikt więcej tam nie przychodzi. Tak jak na groby wielu innych "szarych"bohaterów.

W tym kontekście zapraszam 2 września o g. 18.00 na dyskusję o zrywie "Solidarności"i promocję albumu Stanisława Markowskiego pt. "Ku wolności"w Towarzystwie "Sokół"przy ul. Piłsudskiego 27 w Krakowie oraz 10 września o g. 17.00 na moje spotkanie autorskie w Zamku Królewskim w mazurskiej Nidzicy.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 1 września 2010 r.

Za: http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=3344