Po co nam Polska?
Ewa Polak-Pałkiewicz
Ten obraz przetrwał w dokumentach filmowych: kobiety w Związku Sowieckim - zwaliste, nieforemne, w męskich roboczych ubraniach, w walonkach. Pracują przy torach kolejowych, przy naprawie dróg, na wielkich budowach. Klną grubo jak mężczyźni, grzeją się, przytupując, przy ogniskach rozpalanych na śniegu. Ogorzałe twarze, prymitywny język.
Obraz, który przeczy ludzkiej naturze i ludzkiemu doświadczeniu. Kobieta to ciepło, delikatność, łagodność... A jednak, na pewnym obszarze świata z uporem odwracano semantyczny sens słów i pojęć, tak jak próbowano odwracać biegi wielkich rzek. Wyzwanie rzucono samej naturze stworzonej przez Boga. W wyobraźni, gdzie królują odwrócone znaki, odmieniony sens archetypicznych pojęć, mogły się pojawić także obrazy innej Polski. Innej, niż była zawsze. Ta istniejąca od wieków przeszkadzała, drażniła. Na jej tle olśniewającym urodą samemu wyglądało się biednie, kulawo.
Ci, których Polska drażniła, bo była zbyt pobożna, zbyt waleczna, zbyt skłonna do fantazji, dziś uznali, że wybiła ich godzina. Po dwudziestoletniej przerwie przystąpili do kolejnego etapu "pieriekowki dusz", w przekonaniu, że chrześcijański ład właśnie się rozleciał. Polska pobożność zamienia się w religijny folklor, waleczność w przykucnięcie przed telewizorem i strach przed terrorem opinii, fantazja w tęsknotę za rajem na ziemi. Wysiłki stworzenia "zupełnie nowych Polaków" podejmują zatem w poczuciu sukcesu; wcześniej udało się modernizmem osłabić Kościół i do mentalności milionów ludzi wprowadzić liberalne kryteria.
Myśląca część Polaków wie jednak, że zadanie to jest tym samym, które nasi przeciwnicy wzięli na siebie w 1945 roku, wykorzystując militarną okupację kraju.
Nierzeczywistość
Co będzie, jeśli zniknie chrześcijaństwo? Wtedy też zniknie cała nasza kultura. T.S. Eliot przestrzegał: "Wtedy trzeba będzie w pocie czoła rozpocząć od nowa, bo nie można przywdziać nowej, gotowej kultury. Trzeba najpierw poczekać, żeby urosła trawa, która nakarmi owce, które następnie dadzą wełnę, z której powstanie nowy płaszcz. Trzeba przejść przez wiele stuleci barbarzyństwa. Ani my, ani nasze prapraprapraprawnuki nie dożyją czasu, w którym moglibyśmy oglądać nową kulturę, a gdyby to się udało, żaden z nas nie byłby w niej szczęśliwy".
Aż do II wojny światowej było czymś niewyobrażalnym, żeby polski urzędnik państwowy kłamał, żeby dyplomata został przyłapany na szkodzeniu krajowi. Dziś, za naszymi plecami, zmieniono reguły. Obowiązuje "stan nieważkości". Wszelkie deklaracje płynące z ust przedstawicieli najwyższych władz utraciły ciężar gatunkowy. Nie mają znaczenia ani w ich własnych oczach, ani w oczach opinii publicznej. W każdej chwili mogą zostać uznane za przypadkową pomyłkę, żart, przejęzyczenie. Ci, którzy żonglują słowami wypowiadanymi publicznie, nie boją się tego, czego bano się u nas zawsze. Plamy na honorze. Narażenia się na konflikt z sumieniem, na konflikt z prawem. Istniały przecież sądy, które natychmiast wyciągały odpowiednie paragrafy. Istniał werdykt opinii publicznej, zgodność społecznych ocen z chrześcijańskimi normami. Istniała sprawiedliwość. Istniała realna groźba infamii w wyniku sprzeniewierzenia się funkcji publicznej, zdrady kraju. Istniało niebezpieczeństwo, że rodacy nie zapomną. Nasi politycy, wysocy urzędnicy, dyplomaci (przedwojenni, przedrozbiorowi) dbali nade wszystko, by słów nie rzucać na wiatr, nie kręcić, nie kłamać, nie działać na szkodę kraju, bo byli z dobrych domów, gdzie uczono Dekalogu, katechizmu i zasad honoru wpisanych w polską historię.
"My dzieci wolności, bezdomne my psy..."
Dzisiejsi prominenci polityczni przypominają grupy wykolejeńców, które przetaczały się po drogach Europy, począwszy od średniowiecza. Ludzi z marginesu społecznego, bez przeszłości, bez stałego zajęcia, żyjących poza normą, jaką społeczeństwo respektowało, bo miało wiarę i instynkt samozachowawczy. Unikano z nimi kontaktu. Chroniono przed nimi dzieci. I oni sami izolowali się, wiedząc, że są napiętnowani innością. Łączyli się w koczownicze gromady, przemieszczające się od miasteczka do miasteczka, od gospody do gospody. Tam snuli niestworzone historie, które rozpalały wyobraźnię miejscowych parobków. Budzące strach i obrzydzenie gospodarzy. Jacek Kaczmarski opisał ich w swoich "Włóczęgach".
Śpiewamy piosenki o drodze i pracy,
O braku pieniędzy i braku miłości,
Podnoszą się ze snu miejscowi pijacy,
Słuchają oczami rozumnej przeszłości,
Ktoś wstanie, podejdzie, zapyta - kto my?
- My dzieci wolności, bezdomne my psy.
Przysiada się stawiać i pytać nieśmiało,
Gdzie dobrze, gdzie lepiej, a gdzie pieniądz rośnie?
I plączą się cienie pod niską powałą
I coraz jest ciaśniej i duszniej i głośniej,
Bo oto włóczędzy z przeszłością swą mroczną
Dla ludu się stają wyrocznią...
To byli zwiastuni rewolucji, nadciągającej z kryminalnych zaułków miast, podnoszącej się z ław zakopconych karczm, wśród alkoholowych oparów i duchoty spoconych ciał.
Jean-Francis Revel pisał, że "rewolucja pisze sztukę, w której przywódcy polityczni grają dużo później". Przypomnijmy sobie "wydarzenia artystyczne" ostatnich lat w Warszawie i innych polskich miastach. Wystawy, premiery, festiwale, nagrody. Entuzjazm dla utworów bluźnierczych, szydzących z Boga, z Kościoła. Przypomnijmy serie billboardów, które odmierzały kolejne etapy rządów Platformy Obywatelskiej. Zaczęło się od nagiego mężczyzny, któremu towarzyszył napis: "Ubaw po pachy". Potem była reklama wystawy, w której prezentowano ciała zmarłych ludzi jako "naukowe eksponaty". Ostatnia seria to reklamy - czyli działające na podświadomość komunikaty - w których człowiek porównywany jest do zwierzęcia, jego stopa do kopyta, jego codzienne zabieganie do aktywności kundla kręcącego się wokół własnego ogona, jego wysiłki do szczekania...
"Dokładnie o to chodziło w tej rewolucji: o zawładnięcie kulturą, a wraz z nią władzą, umożliwiające napisanie sztuki, w której zagrają liderzy polityczni", przypomina amerykański konserwatysta Patrick Buchanan, analizując efekty rewolucji roku 1968. Ta rewolucyjna fala dziś właśnie uderzyła w Polskę, wzmacniając falę nacierającą z przeciwnej strony, której intencją jest także unicestwienie wiary i kultury, jaka od wieków przeciwstawiała się kulturze Azji i stepów, duchowego i fizycznego niewolnictwa. "Sztuka - mówił Picasso - nie służy do dekoracji mieszkań. Sztuka jest orężem rewolucji...".
Naród Polski czy sowiecki?
Ale wielu ludzi w Polsce nie boi się rewolucji. Nie traktuje jej poważnie. Tłumnie odwiedzają teatry, żeby zobaczyć ulubionych aktorów w obscenicznych przedstawieniach. Włóczęgów przebranych za polityków rozgrzeszają ze wszystkiego. To dla nich pocieszne kukiełki w codziennym teatrzyku telewizyjnego okienka. Śmieszne i fascynujące.
Dlaczego tak jest? Bo Polacy w dużej części przestali się bać Boga.
Czy ludzie PiS-owskiej opozycji rozumieją cele rewolucji? Czy nie widzą tylko jej strony fizycznej, sprawnego aparatu manipulowania "zasobami ludzkimi", imponującej machiny przewracania dawnego porządku, budowanego niegdyś na Dekalogu, na stabilnych instytucjach państwowych, na prawie rzymskim? Czy doceniają jej wpływ na ludzką duszę? Niszczące działanie wprowadzanego przez nią języka, prawdziwy sens jej symboli, podstępną zamianę treści i znaków? Dziś, żeby zwyciężyć, nie wystarczą argumenty i umiejętność prowadzenia politycznej gry. Nie wystarczy być dobrym politykiem, uczciwym, przewidującym, odważnym. Walka, jaką toczy katolicki naród, nie jest walką "przeciwko ciału i krwi". Trzeba być świadkiem Prawdy. Trzeba nią żyć.
Dlatego tak niebezpieczne jest wchodzenie w jakiekolwiek relacje z włóczęgami przy władzy, choćby wyłącznie z powodów taktyki politycznej. Odpowiadanie na prowokacje, reagowanie na zaczepki. Wymiana ciosów. Wspólne zasiadanie w studiach telewizyjnych. Przeciwnik zaciera ręce, bo przyjmuje się jego kryteria i wkracza się na jego teren. Nie łudźmy się, rządy Platformy Obywatelskiej to nie tylko triumf politycznej nieodpowiedzialności. To żywioł niszczący wszystko. To gorsze niż powódź.
Jeśli nie potrafimy z szacunkiem wypowiadać imienia Boga, jeśli nie nazywamy Go Ojcem, jeżeli On nie jest naszym Królem, wtedy wszyscy jesteśmy bezdomnymi włóczęgami. I Bóg musi nas upominać i przestrzegać. Z tego powodu może dopuścić bezbożną władzę jako karę - dotkliwą, ale jakże wychowawczą. Bo władza ma przecież reprezentować Jego samego.
Jeżeli zapominamy o swojej zależności od Boga, wtedy niszczymy wszystko. Każdą strukturę. Niszczymy także nasz język, w którym najważniejsze słowo to "ojciec". Jeżeli w Polsce zapomniany zostanie sens innych podstawowych słów: matka, życie, autorytet, hierarchia, ofiara, miłosierdzie, przebaczenie, hojność, cierpienie, dziewictwo, sprawiedliwość, przykazanie, nadzieja..., wtedy będziemy tacy sami jak te sowieckie kobiety przy torach. Jak hordy włóczęgów. Zniweczymy cały sens naszej walki. Cały sens naszej historii.
Nie będziemy zdolni do tworzenia żadnych relacji. Wszystkie nasze wysiłki zamienią się w popiół. Będziemy budować wieżę Babel. Takie będą, bo takie muszą być konsekwencje.
Rytuał rewolucji
Gdy słowa tracą znaczenie, bo słowa "Bóg", "Ojciec" nie wypowiada się ze czcią - zwłaszcza na najwyższych piętrach drabiny społecznej - wtedy zanegowane musi zostać samo prawo. Dawcą praw, na których opiera się wszelki ziemski ład, jest Bóg objawiony. Jeśli lekceważy się Boga i Jego przykazania, wcześniej czy później musi runąć każdy porządek ustanowiony przez człowieka. Rewolucje o tym wiedzą, dlatego w pierwszym rzędzie godzą w duchowieństwo.
Pedro Almodovar, uznany za "największego współczesnego mistrza kina", także przez polskich krytyków, bez wahania ogłasza negowanie samego prawa. Skoro nie ma prawa, nie ma czego przekraczać. Nie sposób wątpić, że posłowie na Sejm RP, którzy bronią raportu generał A., czyli polityki aktualnych władz przy wyjaśnianiu przyczyn smoleńskiej katastrofy, tak właśnie myślą. To wychowankowie twórców w rodzaju Almodovara. Wychowankowie postmodernistycznych powieści, jak "Nieznośna lekkość bytu" Milana Kundery, której przesłanie głosi, że istotą życia jest przypadkowość, chaos. Nie ma żadnych kryteriów - moralnych, politycznych, cywilizacyjnych. Wszystko zależy "od punku widzenia", od nastroju.
Wtedy właśnie - jak w bajce o smoku - od krzywdy i bólu rodzin ofiar zniesławianych po śmierci ważniejsze okazuje się, by "car" się nie krzywił. Smoka trzeba karmić kolejnymi ofiarami, by nie szalał, nie ział ogniem. Przekupywać podarunkami, które zaspokajają jego żądzę krwi. W Polsce zawsze ze smokiem walczono, walce tej przewodził Kościół. Dziś przyjęto strategię kompromisu. Nazywa się to "przyjaznymi relacjami", "ociepleniem stosunków", "niekonfrontacyjnością", "dialogiem". Efekt jest zawsze taki sam. Smok jest coraz bardziej pewny siebie. Odpowiedzialność kontrolerów? Jaka odpowiedzialność? Polacy sami są winni, była mgła. Trzeba było nie pchać się do Katynia. Prawda nie ma znaczenia - to dogmat rewolucji - więc wrak można porąbać na kawałki, szyby w oknach powybijać. Strzępy ciał zostawić na pobojowisku. Tak wygląda zwycięstwo innej cywilizacji.
Za całą strategię polityczną wystarcza dziś rządzącym polityka personalnej destrukcji polegająca na zhańbieniu lidera przeciwników. To gwarancja sukcesu. Amerykanie przećwiczyli to w czasie afery Watergate, gdy moralnie unicestwiono prezydenta Richarda Nixona. Wprowadzają tę metodę kulturowi marksiści, wychowankowie Antonio Gramsciego. Stoi za nią Teoria Krytyczna skonstruowana przez Nową Lewicę. W Polsce zastosowano ją wobec Lecha Kaczyńskiego, dziś jej obiektem jest jego brat, Jarosław. Ale wcześniej została wykorzystana wobec ks. abp. Stanisława Wielgusa. Media były do dyspozycji. To był test. Niestety, nie doczekaliśmy się obrony księdza arcybiskupa z ust tych, którzy mogli to uczynić. To było pierwsze zwycięstwo obcej cywilizacji. Prawo i Sprawiedliwość było wówczas przy władzy. Milczał Episkopat. Mieliśmy naszego marszałka Sejmu. A to był pierwszy atak rewolucji - na Kościół katolicki, na jego pasterza.
To rytuał każdej rewolucji: od francuskiej poczynając. Zabijano króla, duchowieństwo i wszystkich, którzy byli wierni Kościołowi i monarchii, a następnie, na oczach ludu, profanowano ciała królów Najstarszej Córy Kościoła, wywlekając je z podziemi bazyliki Saint Denis.
"To, co oni robią sami popularnym przywódcom, Teoria Krytyczna robi całemu narodowi poprzez ciągłe ataki na jego przeszłość. Jest to moralny odpowiednik aktów wandalizmu cmentarnego: niszczenia grobów i bezczeszczenia ciał przodków" (P. Buchanan).
Polityka polska, czyli sens
W Polsce toczy się dziś walka, która przypomina tę, jaka w duszy człowieka toczy się przed śmiercią. Ta śmierć ma być zapadnięciem się w nicość.
Gdy Pan Bóg nie jest szanowany, bo pozwala się na to, by Komunię Świętą dawano ludziom do rąk, to nie możemy nie drżeć z powodu konsekwencji, które nadejdą nieuchronnie. Gdy w katedrze warszawskiej pojawiają się wyznawcy religii satanistycznej z oficjalnym koncertem, jak za czasów sowieckich, kiedy kościoły zamieniano na sale koncertowe, kina, muzea, baseny, to nie możemy być pewni, czy jesteśmy jeszcze w chrześcijańskiej Polsce, ale możemy być przekonani, że Pan Bóg nie pozostanie obojętny wobec tej profanacji swojego domu.
Gdy wychwala się talent oratorski polityków, którzy kłamią, czy talent postmodernistycznych twórców, gdy zawiesza się kryteria moralne w całym życiu publicznym i nikt nie protestuje - milczy nawet Kościół - to realizuje się scenariusz, zgodnie z którym zburzony ma być w Polsce cały porządek moralny i wszelki ład społeczny. W konsekwencji także struktury Kościoła i struktury państwa. Nic nie ma pozostać na swoim miejscu. Wszystko ma stać się ruiną.
Ludzie nie boją się już włóczęgów. Boją się epidemii ptasiej grypy, obsunięcia się ziemi, wielkiej fali, korków w mieście, wysokich cen... Nie widzą związku między tymi katastrofami a własnym brakiem zdrowej odrazy wobec hordy, która opanowuje, centymetr po centymetrze, naszą ziemię. Z "raportów" różnych generałów, którym mundur zastępuje dziś karnawałowy kostium, dowiemy się niedługo, że w Rosji nie rozbił się żaden samolot. Samolot? To była wrona. Błąd kontrolerów? Przecież piloci chcieli popełnić samobójstwo. Tak jak przez długie lata nie było Katynia, nie było żadnej sowieckiej zbrodni.
Oczywiście, mogłoby się wydawać, że celem "opinii" szerzących się w świecie pod dyktando ekspertów z MAK na temat Polski są sprawy bardzo praktyczne - byśmy nie przeszkadzali w kwestii gazociągu, dostępu do podstawowych surowców etc. Czy jednak przesuwającym pionki na ustawionej na naszym globie szachownicy nie przyświeca cel bardziej podstawowy? Gdy zniesławiano Polskę na arenie międzynarodowej za czasów Krzyżaków, ważne było, co mówi się o Polakach w Rzymie, w XVIII i XIX wieku - co mówią w Paryżu. Dziś ważny jest komentarz w Nowym Jorku, Davos, Brukseli. Adam Mickiewicz w swym wykładzie o literaturze słowiańskiej wygłoszonym w Paryżu 29 czerwca 1841 roku: "Nigdzie lud nie czuł tak żywej miłości do Boga, nigdzie dusza nie pozostała tak gorąca (...); nigdzie oczekiwanie przyszłości nie jest równie żarliwe i mocne. Można słusznie powiedzieć, że ta ludność mimo całego swego ubóstwa i nędzy jest najpotężniejszym narzędziem, jakie Bóg zachował dla sprowadzenia dobra na ziemię". Czy naprawdę w obecnej zagładzie polskich struktur państwowych chodzi tylko o ekonomię, wpływy, rynki i zyski? Czy wielka bitwa, w jakiej uczestniczą od wieków Polacy, którzy nie wyparli się Boga, nie toczy się o zdemaskowanie odwiecznego kłamcy?
Nieposłuszeństwo Bogu nigdy nie zostaje bez konsekwencji, o tym nasi przodkowie nie zapominali. Jeżeli wyeliminuje się Prawdę, czyli Boga - dawcę praw, żadne działanie Polski nie będzie suwerenne. Suwerenność można zdobyć, tylko opierając się na Bogu. I nie będzie żadnego pokoju. Będzie pogorzelisko, jak to w lesie pod Smoleńskiem. "Zgoda", "pokój", "kompromis" obrażają Boga, bo nie prowadzą do Prawdy. Prowadzą do kłamstwa.
Dlatego, jeśli ludzie PiS chcą wygrać wybory, muszą upomnieć się o życie nienarodzonych. Muszą walczyć z zalewem pornografii, z demoralizacją dzieci w mediach. Z szaleństwem "zreformowanej" przez neomarksistów szkoły, opartej na fałszywej antropologii, szkoły prowadzącej do patologii na niewyobrażalną skalę. Muszą się upomnieć o los polskich rolników, zwłaszcza tych, którzy własnymi rękami uprawiają ziemię. Nie mogą udawać, że tego wszystkiego w Polsce nie ma. Że to niezbędne koszty "modernizacji". Bo to by znaczyło, że w naszym kraju po raz kolejny ludzie mają stać się "nawozem historii". Tym razem smok nosi imię nie "komunizm", a "nowoczesność". Naród, który jest ochrzczony, nie może się na to zgodzić.
Obraz Kobiety
Mogłoby się wydawać, że nasi włóczędzy, nie boją się niczego, czego na ich miejscu bano się w przeszłości. Tymczasem oni drżą.
Bo oto w tej nieznanej w naszej historii sytuacji - gdy rządzący Polską są w stanie wywołać potężny kryzys w państwie dla chwilowego podniesienia wysokości słupków sondaży - zaczyna jaśnieć z niespotykaną siłą obraz prawdziwego Piękna. Obraz Niewiasty. Jakże innej od tych pracujących w kufajkach i roboczych rękawicach przy torach. Jakże odmienny od pewnych siebie "kobiet wyzwolonych" czy niewolnic przemysłu, który zarabia na kobiecym ciele. To obraz Tej, która wytrwała do końca pod krzyżem, na którym umierał Jej Syn. Obraz Piękna, które ocali świat. Obraz Niepokalanej. Strażniczki zaufania Bogu. Strażniczki domowego ogniska. Strażniczki Prawdy, pogromczyni wszelkich herezji.
Włóczędzy boją się. Boją się Tej, która zdepcze głowę węża. Boją się naszej Królowej.
To dzięki temu, że nieprzerwanie zwracają się ku Niej oczy Polaków, zdemaskowane zostają u nas wszystkie kłamstwa: katyńskie, smoleńskie, ale także klimatyczne, bankowe, finansowe, kłamstwo o kobiecie, o małżeństwie i o rodzinie, o Kościele. Przede wszystkim zaś kłamstwo o Bogu, który jest prawdziwym Władcą, a nie częścią naszego wnętrza, naszym uczuciem czy procesem, mgłą albo Wielkim Architektem... Wszelkie - dzięki których niewidzialnemu terrorowi państwa i narody, a nawet religia są tylko zabawką w rękach cyników, którym się wydaje, że świat należy do nich. I mimo że wciąż wielką parą pracuje przemysł wzbudzania strachu przed rzekomą wszechpotęgą zła, widać już, że trony się chwieją, imperia tracą swoją pewność, rakiety swój impet, armie gotowość.
Bo Polacy - tak wielu Polaków - wciąż mają oczy otwarte. Oczy duszy. Mają pokorę. Widzą to, co jest zakryte, czego nie są w stanie dojrzeć najbardziej przebiegli manipulatorzy. Adam Mickiewicz: "Europa (...) nie mogła zrozumieć tego życia tak różnorodnego, tak rozmaitego; nazywała je bezładem! Oddziałała ona na Polskę" (Paryż, 8 kwietnia 1842 r.).
Zwycięstwo Polski przyjdzie pod Jej sztandarem. Wielu Polaków doświadczyło tej prawdy wręcz fizycznie. Doświadczyło natychmiastowej obrony i opieki Królowej Polskiej Korony, gdy nie wypuszczali z rąk różańców przed Pałacem Prezydenckim, wtedy, kiedy atakowano krzyż, lżono modlących się przed nim ludzi i domagano się Barabasza. W rezultacie obecny prezydent postanowił uciec z Pałacu Prezydenckiego. Na salę sejmową trzeba wchodzić tylko z różańcem. Nie ustawać w modlitwie, także tam. Tylko wtedy zwyciężymy, tak jak armia chrześcijańska zwyciężyła pod Lepanto. Jak zwyciężyliśmy pod Warszawą w 1920 roku.
Potrzebne jest publiczne wyznanie wiary Polaków. Potrzebne jest uznanie - od nowa, po doświadczeniach komunizmu i wobec nacierającej na nas z dwóch stron rewolucyjnej fali - że pierwsze przykazanie Dekalogu: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną", jest najważniejsze. Celem naszego życia i wszystkich naszych zmagań jest bowiem nasze zbawienie. Nasza wieczność. Celem jest Pan Bóg. Dokąd Polacy o tym pamiętali, Polska była silna, budziła podziw i zazdrość. Zawsze wierna. Oby nie zapominali o tym politycy. Najgenialniejsi i najbardziej pracowici z nich nie zrobią nic, jeśli nie zechce tego Bóg. Tylko wierność Jemu się liczy. Tylko On może sprawić, że Polska nie zginie. Nie zginie, gdy będzie dawała światu o Nim czytelne świadectwo.
W ten sposób Naród najbardziej doświadczony błędami Rosji, o których mówiła w Fatimie Matka Boża, okaże, że to Bóg jest Królem. Że Jemu ufa, przed Jego Majestatem upada na twarz.
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 2-3 kwietnia 2011, Nr 77 (4008)
Nadesłał: Dlaczego Prawda