W jesiennych wyborach kibicuję Tuskowi. Nie dlatego, że rządzi dobrze, bo nawet, jeśli jego trwanie nazwać na wyrost rządzeniem, są to rządy fatalne. Kibicuję dlatego, że biorąc pod uwagę wszystkie możliwe powyborcze scenariusze, najbliższe cztery lata są już i tak stracone, i choć to trudne, następną kadencję trzeba sobie odpuścić, a potem nastawić się na długi marsz, planując strategię i dobierając ludzi na walkę w 2015. W tym roku nic się bowiem wygrać nie da. No, bo pomyślmy.
Scenariusz pierwszy: Platforma wygrywa zdecydowanie i bierze wszystko. Scenariusz na dłuższą metę nie taki zły, bo Platforma dostanie cztery baaaardzo długie lata na rządzenie w warunkach, które sama sobie w mijającej kadencji zafundowała. Będzie musiała się zmierzyć – sama samiuteńka – i z długiem publicznym, i z klęską służby zdrowia, i – to akurat najszybciej – z wielce prawdopodobną kompromitacją EURO2012. Nie będzie już na kogo zwalić, bo i prezydent swój, i wszystkie instytucje przejęte, i rządy PiSu dawno już zapomniane. Wszystko to, czym w obecnej kadencji tłumaczyła swoje błędy i zaniechania, zniknie, i po raz pierwszy przyjdzie Tuskowi rządzić wyłącznie na własne konto. Premier wyznający filozofię „tu i teraz” powinien dostać szansę „własnoustnego” konsumowania owoców takiej polityki. Scenariusz ten ma jednak poważną wadę (oprócz, rzecz jasna, zostawienia kraju na pastwę nie mającej już dzisiaj żadnych zahamowań partii władzy) – SLD upasie się przez te cztery lata wystarczająco, żeby w 2015 dojść do władzy (samodzielnie, lub jako równy już partner w koalicji z mocno osłabioną ośmioletnimi rządami Platformą), a to zdecydowanie zbyt duże ryzyko.
Scenariusz drugi: PiS wygrywa i tworzy koalicję z SLD. Nie wierzę, że PiS ma choćby minimalne szanse na samodzielne rządy, nie wierzę też w PO-PiS, a do ewentualnej koalicji z PSL zabraknie mandatów. PiSowi pozostanie więc tylko koalicja z SLD. O ile SLD zdecyduje się na takie ryzyko. A żeby się zdecydowało, trzeba mu będzie dużo, o wiele za dużo dać. W obecnej sytuacji wspólne rządy PiS i SLD to najgorsze, co się może po wyborach wykluć. Przy dzisiejszej sporej sile SLD dominacja PiSu w koalicji byłaby niewielka. SLD miałby nie tylko wystarczająco dużo mandatów, ale też dodatkowe argumenty (niechęć własnego elektoratu do PiSu i związana z tym konieczność uzasadnienia przed nim „trefnej” koalicji jak największymi zyskami), aby wyszarpać z tej koalicji na tyle dużo, żeby przestała mieć ona jakikolwiek merytoryczny sens dla kogoś, komu nie wystarczy samo odebranie władzy Platformie.
Bo czy z koalicji PiS-SLD może wyjść coś sensownego? Być może, ja jednak sobie tego nie umiem wyobrazić, a obawiam się, że sama satysfakcja ze słusznie ukaranej arogancji Platformy nie wystarczy mi na całą kadencję. Targi o stanowiska i ustawy, rezygnacja z projektów niestrawnych dla koalicjanta, a gdzieś pod koniec pierwszego roku rządów (lub przy pierwszym poważniejszym kryzysie) - wzajemne oskarżenia, może nawet spektakularny rozpad koalicji (której przecież nie będzie spajać absolutnie nic poza władzą) i przyspieszone wybory, które znowu wygra Platforma, szybko – zbyt szybko – wracając do władzy, sama lub z SLD. Rządy z SLD to dla PiSu najlepszy sposób na samounicestwienie, nie tylko nie zdoła nic zrobić (Platforma będzie przecież miała jeszcze weto prezydenta), nie tylko się ubrudzi rządami z takim partnerem (rządy z Lepperem pokazały, że nie jest to cena warta płacenia), nie tylko wreszcie pozwoli na siebie zwalić wszystkie błędy Tuska (klęska EURO czy zapaść finansów publicznych i tak zostaną zapisane na konto PiSu, nawet jeśli będą konsekwencją działań i zaniechań obecnego rządu), to jeszcze spowoduje kolejny wybuch histerii w antypisowskich środowiskach.
Jej przedsmak już mamy, wypowiedź Świdy-Ziemby o Kaczyńskim, który po dojściu do władzy zamknie Tuska, najlepiej świadczy o kondycji emocjonalnej, w jakiej są oświecone salony, a do wyborów przecież jeszcze kilka miesięcy. Myślę o tym z przerażeniem, mając w pamięci lata 2005-2007. Kumulacja zapaści finansów państwa i antykaczystowskiej histerii to zbyt wybuchowa mieszanka.
Scenariusz trzeci: Platforma wygrywa, ale nieznacznie i rządzi z SLD. I to jest chyba scenariusz optymalny, niestety. Cztery kolejne lata rządów Platformy, do tego zmuszonej do dobrania sobie SLD w charakterze koalicjanta i wspólnego sprzątania po kadencji zmarnowanej na bezsensowną walkę z Kaczyńskimi. Cztery lata, przez które zdąży do reszty przeminąć chłopięcy urok premiera, na zmianę straszącego PiSem i czarującego swoją kondycją w biegach długodystansowych. Cztery lata, w ciągu których wypali się także potencjał SLD jako ewentualnej alternatywy dla Platformy. Cztery lata, w ciągu których nie mający na siebie pomysłu PiS będzie miał okazję – będzie musiał – na nowo się wymyślić i znaleźć taką formułę bycia w opozycji, która umożliwi w 2015 roku wygranie wyborów, tak, żeby coś z tego zwycięstwa wynikało. A trzeba pamiętać, że będzie to rok wyborów podwójnych, co samo w sobie daje więcej możliwości. Nic nie poradzę, ale jedyny sensowny powyborczy scenariusz, jaki mi się układa, to przedłużenie rządów Tuska na kolejne cztery lata, najlepiej w koalicji z SLD, każdy inny daje Platformie szansę ucieczki przed odpowiedzialnością i wzmacnia SLD. Paradoskalnie więc, jedyna nadzieja PiSu na zatrzymanie Platformy, to dać jej rządzić dalej, najlepiej z premierem Tuskiem, w koalicji z SLD. Zwariowałam?
"Cała nadzieja w klęsce"
Opublikowane 18 maja 2011
"A Polski Ci nie szkoda, Kataryno?"
- Temida