„Zbierają się zatwardziałe lub przelękłe prawodawce w Warszawie. (...) Wszystkie ulice miasta zalegli uzbrojeni Moskale; harmaty wystawiono naprzeciw izby poselskiej, lonty zapalone grożą śmiercią każdemu, co jeszcze ostatki sumienia nie przydusił, zniewieściały monarcha idących do sali posłów ze łzami błaga, aby daremnym oporem nie gubili ojczyzny i siebie. Zbierają się posłowie; jedni z jakimś dzikim uśmiechem chcą pokryć wewnętrzne pomieszanie, drudzy zalani łzami zdradzają poczciwe uczucia i słabość duszy (...) Haniebnej pamięci kanclerz ogłasza propozycją królewską, aby zawiązać sejm pod konfederacją i zaprasza Ponińskiego na marszałka. – Zgoda! – odpowiedzieli (jednak głosem drżącym) zaprzedani posłowie. – Zgoda! – jeszcze słabiej powtórzyli posłowie przelękli.
Nie ma zgody! – odezwał się Rejten. – Na sejm walny jesteśmy zebrani, a nie na konfederacją; przystąpmy do wyboru marszałka walnego sejmu.
Tadeusza Rejtena obieramy marszałkiem – odezwał się Korsak, Bohuszewicz i trzech innych posłów, kupiących się przy Rejtenie. Zdumieli się wszyscy. Rejten porywa laskę i sesję zagaja. Przez chwil kilka kanclerz, Poniński i inni jurgieltnicy moskiewscy zamilkli; już większa część izby poczuła chęć do powinności wrócić; ale z jednej strony zatwardziałe zdrajce, z drugiej – przybliżające się lonty do panewek, a przydusiły ten słaby płomyk. Okropny szmer powstaje, jakby na zborzyszczu piekielnych duchów.
Nie damy się owładnąć przez pięciu posłów, konfederacji chcemy i Ponińskiego za jej marszałka! – Wyrodki wydzierają laskę Rejtenowi; pięciu wszystkim się opierają.
Nie ma zgody na konfederacją! – krzyczy Rejten. – Na Boga, na rany Chrystusa, zaklinam was bracia, nie plamcie imienia polskiego! Pamiętajcie na waszą przysięgę! Pamiętajcie, że podział kraju zaraz po zawiązaniu konfederacji nastąpi! (...)
Panowie bracia – odzywa się Poniński – widać, że ci panowie zmysły mają pomieszane. Nie oglądajmy się na nich, a postępujmy w obradach naszych. Zapraszam panów do zapisania aktu konfederacji.”
Warto przypomnieć sobie tamte sceny, bo pewnie już niedługo będziemy mieli powtórkę z historii. Wiadomo, że historia nie powtarza się dokładnie, ale mimo wielu różnic, już nawet teraz, na tym, poprzedzającym decydujące rozstrzygnięcia etapie, można zauważyć pewne podobieństwa. Na przykład minister Sikorski. Przesłuchiwany przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariuszkę TVN Monikę Olejnik, jakimś dzikim uśmieszkiem próbował pokryć wewnętrzne pomieszanie – zupełnie tak samo, jak ówcześni moskiewscy jurgieltnicy.
Trudno mu się dziwić – nawet jako markujący prowadzenie polityki zagranicznej, coś tam przecież musi wiedzieć, więc pewnie wie, że poważne państwa jakieś decyzje co do naszego przeznaczenia już podjęły i teraz trzeba będzie tylko jakoś znieczulić tubylczych Polaków, żeby nie tylko nie protestowali z powodu podziału kraju, ale żeby powitali to „Odą do radości” tak samo, jak Anschluss 1 maja 2004 roku. Znieczulaniem zajmą się zarówno sprzedajni posłowie, których przecież u nas nie brakuje, jak i przede wszystkim – przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze odkomenderowani do propagandy w telewizyjnych i radiowych ekspozyturach razwiedki, która już dawno się przewerbowała i służy obydwu strategicznym partnerom – no i oczywiście – jakże by inaczej! – jej tajni współpracownicy; im wyższą pozycję społeczną zajmujący – tym lepiej. Może nawet obejdzie się bez szarpaniny z jakimś Rejtenem, bo żaden Rejten do sejmu już się nie dostanie.
Deklaracja rządzących Niemcami partii CDU i CSU domaga się od społeczności międzynarodowej Europy nie tylko potępienia wypędzeń, ale również – przywrócenia praw. Wprawdzie deklaracja formalnie dotyczy wszystkich wypędzeń, ale nie ulega wątpliwości, że praktyczne skutki „potępienia” a zwłaszcza – przywrócenia praw obejmą jedynie wypędzonych Niemców, no i oczywiście – Żydów – zaś państwem zobowiązanym z tego tytułu będzie Polska oraz częściowo – Republika Czeska. Środowiska żydowskie doskonale to rozumieją i „Gazeta Wyborcza” z niezwykłą skwapliwością basuje Platformie Obywatelskiej w stylu Adama Łodzi-Ponińskiego, że to niby wszyscy ci, którzy o coś Niemców podejrzewają, albo „zmysły mają pomieszane”, a jeśli nawet nie – to bezecnie wykorzystują wyborczą deklarację CDU i CSU we własnej kampanii wyborczej.
Rzeczywiście deklaracja ta została wydana z okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale jeśli nawet byłaby tylko wyborczym fajerwerkiem, to nawet i wtedy dostarcza ważnej informacji. Jeśli bowiem CDU i CSU próbują kaptować przychylność niemieckich wyborców właśnie w ten sposób, to znaczy, że oczekiwanie na rewizję następstw II wojny światowej i pragnienie takiej rewizji jest w Niemczech silniejsze, niż opowiada nam starzec przestary o duszy nagród niemieckich pożądającej, czyli nasz skarb narodowy Władysław Bartoszewski. Nawiasem mówiąc, deklaracja CDU i CSU świadczy, że jego wyprawa przeciwko Eryce Steinbach musiała zakończyć się kompletnym fiaskiem, skoro rządzące Niemcami partie w deklaracji wyborczej forsują jej postulaty.
Ale mniejsza już o to, bo nie tylko wspomniana deklaracja potwierdza obawy, iż Anschluss może zakończyć się rozbiorem Polski i utworzeniem Żydolandu na „polskim terytorium etnograficznym”. Wprawdzie Elmar Brok, przewodniczący Federalnego Komitetu ds. Zagranicznych CDU zapewnia, że „nikt nie kontestuje istniejącej granicy”, ale przecież nie o granicę tu chodzi, a w każdym razie – nie na tym etapie - tylko o przywrócenie praw. A jakich? No a jakichże, jeśli nie właścicielskich? A – jak już kiedyś wielokrotnie pisałem – zmiana stosunków własnościowych na Ziemiach Zachodnich będzie tylko wstępem do pokojowej zmiany przynależności państwowej. Nic więc dziwnego, że na tym etapie pan Elmar Brok jeszcze nas uspokaja, ale – jak pamiętamy z „Biesów” Dostojewskiego – kiedy nadejdzie kolejny etap, „Augustyn” zmieni się w ryk. Wszystko wskazuje na to, że towarzyszyć mu będzie akompaniament żydowskich klezmerów, którzy teraz, podczas rozlicznych festiwali kultury żydowskiej, przygrywają jeszcze do tańca, ale wtedy pewnie będą towarzyszyć tubylczym procesjom pokutnym – bo czyż nie jesteśmy typowani na zastępczych winowajców holokaustu? Właśnie poinformowała nas o tym pani dr Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego, za pieniądze polskiego podatnika żyrującego niemiecką politykę historyczną.
Oczywiście przy tym ogniu swój półgęsek ideowy usiłuje upiec prezes Jarosław Kaczyński, kreując się na lidera obrońców polskiego interesu państwowego. Ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, zamiast stręczyć Polakom Anschluss, a w ostateczności – 1 kwietnia ubiegłego roku, kiedy głosowano nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Ale wtedy prezes Jarosław Kaczyński, wraz z 89 pretorianami z PiS, głosował za traktatem, którego przyjęcie oznacza formalną rezygnację z niepodległości państwowej. Czy zatem dzisiaj okazuje „poczciwe uczucia”, czy raczej „słabość duszy”, a może znowu potyka się o własne nogi?
Felieton · tygodnik „Najwyższy Czas!” · 2009-06-05
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl