Do premiery "Złotych żniw" zostało jeszcze kilka tygodni. Już dziś wiadomo jednak, że książka ta wywoła żywą dyskusję, czy raczej wymianę ciosów między tymi, którzy chcieliby obraz naszych przodków z tamtych lat sprowadzić do „hien cmentarnych" z kieszeniami napchanymi precjozami zdartymi z ledwo ostygłych trupów Żydów lub, w najlepszym wypadku, do zbiorowości akceptującej rabowanie mienia ofiar Holocaustu, a tymi, którzy w obronie źle pojętego honoru narodowego będą kwestionować lub pomniejszać fakt, że ten haniebny proceder był rzeczywiście udziałem niektórych naszych rodaków.
Jest wysoce prawdopodobne, że w większości mediów wygra „wrażliwość" bliższa pierwszej z zarysowanych powyżej wizji „historii Polski", co dla osób wyznających drugą optykę będzie tylko kolejnym dowodem na słuszność trwania przy swoim. Przegra, jak zwykle w konfrontacji dwóch zwalczających się obozów, prawda. Bo nie satysfakcjonuje ona żadnej ze stron konfliktu. Bo propaganda, niezależnie od swej ideowej charakterystyki, nie znosi niewygodnych dla niej faktów. Bo albo się robi w propagandzie albo się robi w historii. Te zajęcia są nie do pogodzenia, to alternatywa wykluczająca.
Pierwsze opinie na temat książki Grossa, formułowane przez tych, którzy, jak twierdzą, zapoznali się z jej maszynopisem, zwracają uwagę na trudną do zaakceptowania tendencję autora do rozszerzania odpowiedzialności jednostkowej, tych naszych rodaków, którzy dopuścili się hańbiących ich dobre imię czynów, których treścią było niezgodne z prawem boskim i ludzkim wzbogacenie się na mieniu pozostawionym przez ofiary Holocaustu, na cały naród, czy też większą jego część. Czy tego rodzaju opinie są uzasadnione treścią książki, będziemy mogli przekonać się wkrótce.
Na pewno jednak książka Grossa, mając na uwadze jej spodziewany wielki rezonans medialny, wprowadzi do świadomości ogólnospołecznej informacje, których szersza opinia polska nie posiada, bądź posiadać nie pragnie. Dlatego warto do wątku „hien cmentarnych" plądrujących kiedyś teren obozu w Treblince dorzucić garść informacji, które, w moim przekonaniu, są obiektywnie ważne dla odmalowania pełnego obrazu tego epizodu historii.
Chcę mianowicie przypomnieć, że jedna z najważniejszych jednostek partyzanckich podziemia antykomunistycznego na Podlasiu, jaką była odtworzona na rozkaz majora Zygmunta Szendzielarza" Łupaszki" 6 Brygada Wileńska AK, dowodzona kolejno przez ppor./por. Lucjana Minkiewicza „Wiktora", por./kpt. Władysława Łukasiuka „Młota" i kpt. Kazimierza Kamieńskiego „Huzara", podjęła w początkach 1946 r. działania porządkowe wymierzone przeciwko osobom uprawiającym na terenie Treblinki proceder grabienia szczątków ludzkich z kosztowności.
Oddział ten, operujący zwykle w innych rejonach Podlasia, zawitał w okolice Treblinki w pierwszych dniach lutego 1946 r. Oto co w tamtych dniach zanotował kronikarz 6 Brygady Wileńskiej AK (kronika Brygady wpadła w ręce komunistów po bitwie, którą partyzanci stoczyli z obławą komunistyczną 30 kwietnia 1946 r. pod Śliwowem; następnie przeleżała się w archiwach MSW, dziś pozostaje w zasobach IPN-u):
2.II.1946r. Zbliżamy się do sławnej Treblinki. Według opowiadań ludności, ciągłe rozkopywanie i ograbianie trupów doszło do ostatnich granic zezwierzęcenia. Wyrywa się zęby, całe szczęki, obcina ręce, nogi ,głowy, aby zdobyć kawałek złota. Profanacja, a władze nie przedsiębiorą [żadnych działań- przyp. GW] celem zabezpieczenia tego jedynego w swoim rodzaju cmentarzyska, na którym spoczywa przeszło 3 miliony [liczba ofiar zawyżona -przyp. GW] Żydów, Polaków, Cyganów, Rosjan i in. narodowości.
3-4.II.1946r. Chmielnik. Jesteśmy o trzy km od „obozu śmierci". Wywiad przeprowadzony w „obozie" potwierdził dane o profanacji. Wieczorem 4.II.1946r. jedziemy do wsi Wólka- Okrąglik na ekspedycję karną przeciw poszukiwaczom złota w Treblince".
Przez kolejne dwie noce (z 4/5 i 5/6 lutego 1946r.) licząca wówczas kilkudziesięciu partyzantów 6 Brygada Wileńska AK wypuszczała w teren patrole, w celu ujęcia zdemoralizowanych rodaków uprawiających haniebny proceder profanowania szczątków ofiar hitlerowskiego obozu zagłady w Treblince w poszukiwaniu złota i innych kosztowności. Winnych, którzy zostali przez partyzantów schwytani, ukarano solidnymi batami.
Z przywołanego powyżej fragmentu kroniki oddziału partyzanckiego wynika kilka interesujących kwestii.
Po pierwsze, zjawisko grabienia ludzkich szczątków na terenie Treblinki miało miejsce jeszcze w 1946 roku, a jego skala w tym czasie musiała być niemała, skoro praktyki te były szeroko komentowane przez okolicznych mieszkańców.
Po drugie, według przywołanej w kronice 6 Brygady oceny okolicznej ludności, władze komunistyczne przez cały czas od odejścia Niemców z Podlasia w sierpniu 1944 r. aż do przynajmniej początków 1946 r. (czyli przez blisko półtora roku!), pomimo, że dysponowały rozbudowanym aparatem przymusu, nie podjęły żadnych środków zaradczych mających ukrócić plądrowanie cmentarzyska w Treblince.
Po trzecie, część ludności zamieszkującej wsie położone nieopodal Treblinki jednoznacznie potępiała „hieny cmentarne" grasujące na terenie byłego obozu. Obecność oddziału partyzanckiego wykorzystała dla opisania tego procederu partyzantom, licząc zapewne na podjęcie przez nich działań wymierzonych w osoby dopuszczające się okradania ludzkich szczątków. I nie zawiodła się.
Dla każdego badacza okresu pierwszych lat rządów komunistów w Polsce jest mniej więcej jasne, że instytucje przymusu państwowego, które w normalnym, tj. szanującym wolność i własność indywidualną, państwie prawa są wykorzystywane dla ochrony obywateli oraz porządku, były wówczas narzędziem w rękach partii komunistycznej do zaprowadzenia i utrzymania zniewolenia komunistycznego na ziemiach polskich. Z tego powodu Milicja Obywatelska praktycznie nie zajmowała się tropieniem i zwalczaniem złodziejstwa, ale była pochłonięta wspieraniem Urzędu Bezpieczeństwa oraz Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego w działaniach wymierzonych przeciwko wrogom „władzy ludowej", czy pomocą w werbunku agentury na potrzeby UB. Rolę stróżów prawa i porządku spełniało natomiast, w miarę swych możliwości, ścigane przez władze państwowe podziemie antykomunistyczne.
Bardzo duża liczba zachowanych do naszych czasów raportów przeróżnych struktur podziemnych z informacjami o wykonanych przez nie w latach 1945-1947 akcjach przeciwko przestępcom pospolitym, w szczególności złodziejom, jest dowodem zarówno na to, że mające miejsce podczas okupacji niemieckiej zjawisko silnego osłabienia poszanowania norm społecznych, przejawiające się min. istotnym wzrostem liczby przestępczości, utrzymywało się także w okresie tuż powojennym, jak i na to, że zagrożona pospolitym bandytyzmem ludność szukała i znajdowała swoich obrońców nie na posterunkach MO, lecz pośród partyzantów walczących z komunistami o wolność. I to właśnie min. z tego powodu znaczna część ludności partyzantkę antykomunistyczną popierała i udzielała jej pomocy, dzięki czemu oddziały „żołnierzy wyklętych" mogły tak długo, bo aż do przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, utrzymać się w terenie.
Dlatego też nie należy dziwić się, że z poszukiwaczami złota w Treblince, z którymi powinny i mogły szybko oraz skutecznie uporać się państwowe agendy przymusu, starali się rozprawić partyzanci.
Uważam, że ważne jest, aby przywołany w niniejszym tekście epizod z dziejów 6 Brygady Wileńskiej AK nie umknął naszej świadomości. Zwłaszcza, że obraz „leśnych" w polskich mundurach z orłem w koronie na czapkach i ryngrafem z Matką Boską Ostrobramską na piersiach, bo tak właśnie prezentowały się oddziały walczące w 1946 roku pod rozkazami „Łupaszki", „Wiktora" i „Młota", ścigających i karzących chłostą amatorów mienia zamordowanych w Treblince ofiar Holocaustu może nie pasować do wizji, którą lada moment prezentować będą co poniektóre media. Warto ten obraz wszem i wobec przywoływać, w imię pełnej prawdy o naszych przodkach, w tym kontekście historycznym.
Niech mi będzie wolno wspomnieć na koniec, że epopeja odtworzonej na Podlasiu 6 Brygady Wileńskiej AK zakończyła się dopiero jesienią 1952 r., kiedy to komunistom udało się rozbić ostatnie grupy partyzantów z tego oddziału. Z grona kolejnych dowódców tej jednostki partyzanckiej, jak również dowódców jej pododdziałów, zwanych szwadronami, nie ocalał nikt. Padła w kolejnych walkach bądź została zamordowana w komunistycznych kazamatach także większość szeregowych żołnierzy 6 Brygady. Wszyscy oni dotrzymali zapewnienia, jakie zawarli w odezwie pochodzącej z 1946 r., kolportowanej na terenie Podlasia, sygnowanej: 6 Partyzancka Brygada Wileńska AK:
„Nie obchodzą nas partie lub te, czy owe programy. My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski-polskiej. (...). Tak jak walczyliśmy w lasach Wileńszczyzny, czy na gruzach kochanej stolicy - Warszawy - z Niemcami, by świętej Ojczyźnie zerwać pęta niewoli, tak dziś do ostatniego legniemy, by wyrzucić precz z naszej Ojczyzny Sowietów. Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię".
Grzegorz Wąsowski
www fundacjapamietamy.pl