Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Henryk Jarosiewicz

Kilka dni temu jeden z moich przyjaciół, bardzo oryginalny artysta, zadzwonił do mnie i z przejęciem w głosie wykrzyczał:

– Muszę Ci to zaraz powiedzieć, bo to jest to, czego szukałem! Wojtyła pisze w „Elementarzu etycznym”, że doskonałość jest drogą do szczęścia. To nie chodzi o to, że my mamy chcieć doskonałości jako swego celu, ale stając się doskonałymi zbliżamy się do tego celu, jakim jest świętość.

– No i co w tym nowego?

– Bo sądziłem, że nie wypada pracować nad swoją doskonałością, że to zbyt naturalne, oderwane od duchowości. A tak w ogóle to ten „Elementarz” jest doskonały!

Przyjaźnimy się, bo zawsze możemy podyskutować o filozofii i o sztuce. I zawsze spieramy się o miejsce tego, co „naturalne” w życiu religijnym. Od pewnego czasu „Elementarz”, niepozorna książeczka licząca sobie sto parędziesiąt malutkich stronniczek, zaczyna być dla nas ABC myślenia o człowieku i jego drodze do doskonałości. Autor pisze w niej: Szczęście, o którym wiele mówi Ewangelia, przychodzi przez doskonałość. Nie kupuje się go jednak za „cenę” doskonałości, ale dojrzewa się do niego doskonaląc się, stając się coraz lepszym, coraz pełniejszym człowiekiem.

Temat nie jest błahy. O to biegł spór na gruncie antropologii między I. Kantem, a M. Schelerem. K. Wojtyła doprowadził do syntezy pomiędzy dwoma biegunami: między aktem, a przeżyciem etycznym (wykłady lubelskie, lata 1954/57). Jest to znamienny rys jego całej twórczości: łączy to, co wydawało się być oddzielone. Mało tego, łączy to, co było nie tyle „drugim”, dopełniającym biegunem, ale co było pojmowane jako „przeciwne”. W praktyce przekłada się to na opozycję: albo poznajesz i działasz (Kant), albo przeżywasz wartości (Scheler) i… nie działasz, lecz ulegasz emocjom. A zatem, jak sądził mój Artysta: nawet nie możesz się doskonalić, bo to zaprzeczyłoby czystości przeżycia. A Kant, jako tzw. perfekcjonista, przyklasnąłby mu. Już w swoich pierwszych wykładach Wojtyła zaprasza do dyskusji Platona, Arystotelesa, św. Augustyna i Tomasza z Akwinu. Otwiera wielką dyskusję i doprowadza do SYNTEZY. Staje się pontifex oppositorum w antropologii. Jego odpowiedź to nie jest „średnia”, która niweluje odmienność, ale synteza, która… odmienność wyostrza! Nic nie traci niebo przez to, że istnieje ziemia, ale i ziemia zyskuje wtedy, kiedy żywa jest świadomość nieba. To rola kapłana-myśliciela, aby realizm przyrodzony stawał się realizmem nadprzyrodzonym.
Problem wzajemnego zaprzeczenia, czyli tzw. kontradyktoryczności, męskości i kobiecości przewija się przez Miłość i odpowiedzialność. To bez wątpienia wielkie dzieło, którego tematem jest „moralność seksualna”, rozpisane jest w dwóch wymiarach. Pierwszy wymiar to napięcie między osobą, a popędem, czyli między tym, co transcendentne, a tym, co immanentne. Drugi zaś – horyzontalny – to napięcie między kobiecością, a męskością. Autor potrafi połączyć te plany, gdyż w pracy tej harmonijnie dopełnia się wiedza etyczna i psychologiczna. Wiele pisało się o talentach aktorskich K. Wojtyły, ale większy wydaje się Jego wkład w psychologię. A zwłaszcza w psychologię woli, która w latach powojennych przeżywa kryzys, a nawet upadek. Właśnie dynamizmowi woli wyznacza zadanie integracji pierwiastków popędowych w obrębie tego, co duchowe. Bez woli – nie ma miłości! – jest ona bowiem aktem duchowego pożądania. Św. Paweł (1 Kor 13,4) użył bardzo trafnego terminu na określenie istoty miłości: jest makro-thymią, czyli żądzą, która prowadzona „oczyma” ducha zmierza ku nieskończoności i wieczności. Wojtyła napisze znamienne zdanie:

Nie można żadną miarą mniemać, że popęd seksualny, który ma swoją własną celowość w człowieku, celowość z góry określoną, niezależną od woli i samostanowienia człowieka, jest czymś, co znajduje się poniżej osoby i poniżej miłości. Celem właściwym popędu jest istnienie gatunku Homo sapiens, jego przedłużenie, procreatio, a miłość osób, mężczyzny i kobiety, kształtuje się w obrębie tej celowości, niejako w jej łożysku, kształtując się jakby z tego tworzywa, którego popęd dostarcza (s. 51).

To faktycznie wielki „most” przerzucony w stronę ducha. Jednak most na razie tylko mentalny. Co zrobić, aby przejść po nim? Co zrobić, aby ratować te pary, które nie mogą oderwać się od miłości pożądania i wątpią, że można dojść do „miłości oblubieńczej”?

Autor odpowiada: Ponieważ książka nie jest kazuistyczna, [ale] stara się raczej o stworzenie całościowej wizji zagadnienia, niż o szczegółowe rozwiązania [to] liczy na dalsze współautorstwo: liczy na to, że będą ją niejako w dalszym ciągu tworzyć ci, którzy do końca – i w teorii, i w praktyce – przemyślą czy przeprowadzą jej główne sformułowania (str. 19).

Zaprasza do współautorstwa? Czy ma podstawy do takiego optymizmu?

Można odpowiedzieć bez wątpienia, ze TAK. A to dlatego, iż praca ta poniekąd „wyrasta z doświadczenia”. Zwrot często przez Wojtyłę użyty; kolejna jego wielka synteza – Osoby i czynu – jest teorią, która również wyrasta z doświadczenia. Teoria oznacza bowiem „widzenie”. A bez wątpienia TEN Autor „widzi” świat wewnętrzny wyraźnie. To mistyk wychowany na dziełach Jana od Krzyża. Jednak w twórczości Wojtyły strofy miłości między Oblubienicą, a Oblubieńcem osnute są na innej materii. Wiemy – choćby ze świadectwa, jakim jest ostatnia praca W. Półtawskiej („Beskidzkie rekolekcje”) – że u podstaw „Miłości i odpowiedzialności” stoi doświadczenie par małżeńskich z Krakowa. Chodzi dalej o to, aby ta wizja dała się upowszechnić. Aby wywołała dalsze „dzielenie się doświadczeniami”. Jest to nie tylko teoria, ale jakiś zarys METODY pracy formacyjnej. To uniwersalne doświadczenie, jakim jest wielka wizja osoby ludzkiej zawarta w tomizmie, przenika się z doświadczeniem aktualnym. Jest to doświadczenie „eksploatowane” metodą fenomenologii, acz interpretowane w sposób inny, niż to czynili uczniowie Husserla. Profesor Andrzej Półtawski, który tworzy we współpracy z Wojtyłą, podkreśla realizm fenomenologii. Powstaje zupełnie nowa koncepcja osoby, koncepcja osoby, która wyraża się w czynie. Czyn jest jej wizytówką. Powstaje tylko pytanie, jak ten czyn odczytać?

Wojtyła, będąc fenomenologiem, nie przestaje być realistą. Jako duszpasterz rodzin K. Wojtyła odczytuje ciągle na nowo wielki zasób dostarczanych mu doświadczeń małżonków i rodzin. Niewątpliwie – doświadczeń nierzadko trudnych: rodzenia, wychowywania, zmagania się z chorobami i losem. Jednym z kluczowych doświadczeń jest – jak się już rzekło – napięcie, jakie powstaje między kobiecością, a męskością. W „analizie psychologicznej miłości”, jaką daje nam Autor zestawia on ze sobą męski świat WRAŻEŃ i kobiecy świat WZRUSZEŃ. Miłość zmysłowa wyrasta na bazie wrażenia, jakie wywiera na męskiej świadomości kobieta. Czasem miłość ta daleko odbiega od miłości uczuciowej, jaka rozwija się w sercu kobiety. Zapisem tej odmienności jest choćby sztuka „Przed sklepem jubilera”. Można by rzec: umysł i serce. Jak pojednać ze sobą te dwa światy?

K. Wojtyła nie tylko jest świadom, ale nieustannie czyni z tej wiedzy użytek, że ludzka natura jest rozdarta grzechem. Zatem zamysł jego pracy nad formacją małżeństw, jako „budowniczego porozumienia” nieustannie bierze poprawkę na to „pęknięcie”, jakie wdarło się w naturę mężczyzny i kobiety. Budowanie „komunii osób” ma być przeniknięte na wskroś realizmem:

Należy zawsze dobrze „sprawdzić” miłość, zanim się ją wzajemnie oświadczy, a zwłaszcza zanim się ją uzna za swe powołanie i zacznie na niej budować swe życie. Sprawdzić trzeba mianowicie to, co jest „w” każdej z osób współtworzących tę miłość, a w konsekwencji też to, co jest „pomiędzy”. Trzeba ustalić, na czym opiera się wzajemność i czy nie jest to tylko pozór wzajemności. Miłość bowiem może przetrwać tylko jako jedność, w której zaznacza się dojrzałe „my”, a nie przetrwa jako zestawienie dwóch egoizmów, w których osnowie zaznaczają się dwa „ja”. Miłość ma strukturę międzyosobowej wspólnoty (82)

W całej tej twórczości dokonuje się nieustannie proces „prześwietlania” miłości, jej poznawczej obiektywizacji. Chodzi bowiem o „ucieleśnienie ducha” i o „uduchowienia ciała”. Wojtyła „bawi się” wręcz bogatymi treściami pojęć, ale… jest to ciągle wysiłek łączenia „światów”. Wysiłek konieczny, bo: Istnieje (...) problem, który można określić jako „wprowadzenie miłości do miłości”. Słowo „miłość” oznacza w pierwszym wypadku to, co jest treścią największego przykazania, w drugim zaś to wszystko, co na podłożu popędu seksualnego kształtuje się pomiędzy kobietą a mężczyzną. Idąc w przeciwnym kierunku można by powiedzieć, że istnieje problem sprowadzenia tej drugiej miłości do pierwszej, tj. tej, o której mówi Ewangelia (15).

Ta historia nie skończyła się w Krakowie. W Krakowie powstał zamysł formacji małżeństw. I nie tylko zamysł; były pary (choćby Państwo Półtawscy) i była spisana refleksja. Jednak Boże plany były szersze. Treści te zostały opublikowane jako katechezy środowe pt. „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Jak widać – już w tytule – wraca nasz problem dwoistości, a właściwie: jego rozwiązanie! Nie mamy „albo – albo”, lecz „i”. Prawdą jest, że nasza egzystencja przebiega w polu wielu napięć. Jest zawieszona pomiędzy tym, co w nas „dzieje się”, a tym, co sami „działamy” (to napięcie między naturą (popędem), a osobą). I jest zawieszona między wzruszeniem, a podnieceniem. A to już bardzo „praktyczny” problem miłości erotycznej, która zawsze rozgrywała się między Erosem, a Psyche:

Oto w kontaktach międzyosobowych (...) wyzwala się w psychoemotywnym podmiocie, w ludzkim „ja”, nie tylko taka reakcja, którą należy określić jako „podniecenie”, ale także taka, którą można i należy określić nazwą „wzruszenie”. (...) można je doświadczalnie rozróżnić, a także treściowo (czyli „przedmiotowo”) „rozdzielić”.

Łacinnicy posiadali na to trafne określenie: divere pour unir, tj. poznawczo rozdzielić, aby praktycznie połączyć. Tym praktycznym połączeniem jest „naturalne planowanie rodziny”. Jest wiele prób adekwatnego nazwania, o co tu chodzi. Rzecz w tym, aby osiągać ten cel, jakim jest rodzina, z poszanowaniem praw natury. Prawa te uwzględnia się sterując nimi, a nie pogwałcając je (np. w antykoncepcji). Sterowanie wymaga odkrycia przez małżonków pozytywnej strony wstrzemięźliwości. Na czym polega?

Istnieje inna (rzec można „pozytywna”) funkcja opanowania, czyli wstrzemięźliwości, a tą jest umiejętność sterowania odnośnymi reakcjami.

Jest to umiejętność, która urasta do rangi kluczowej sprawności moralnej małżonków, stając się ich swoistą „cnotą”:

Otóż wstrzemięźliwość jako umiejętność sterowania „podnieceniem” i „wzruszeniem” (...) powinna spełnić istotne i kluczowe zadanie dla utrzymania równowagi pomiędzy takim zjednoczeniem, w którym małżonkowie chcą wyrazić sobie wzajemnie tylko swoją bliskość i jedność, a takim, w którym przyjmują (bodaj pośrednio) odpowiedzialność rodzicielską. Albowiem podniecenie i wzruszenie przesądzają od strony podmiotu o kierunku i charakterze całej wzajemnej „mowy ciała” (492).

Osoba wyraża się w czynie. Małżonkowie jako osoby wyrażają się w „mowie ciała”. Powstaje język ich wzajemnej komunikacji, język wyrażający wnętrze, język przesycony intymnością. W ten sposób „pod piórem” Jana Pawła II powstała „teologia ciała”.

I ostatnia myśl się jeszcze nasuwa. Uważny obserwator życia powie, że to wymaga łaski. I trzeba z tym się zgodzić. Ale – trzeba zapytać: czyśmy tej łaski nie otrzymali? Był z nami kapłan. Był jako pontifex oppositorum. I jest z nami kapłan. Jest pomiędzy nami pontifex oppositorum. Jako pary dajemy bowiem świadectwo podwójne. Świadectwo rozdarcia przez grzech, świadectwo wielorakiej pożądliwości, gdyż „zarzewie grzechu” ciągle się tli w ludzkiej naturze. Z drugiej strony dajemy świadectwo, iż dramatyczne napięcie, jakie istnieje w każdej ludzkiej miłości, nie niszczy jej, lecz odnawia. Odnawia, bo powracamy do źródła łaski. Pod warunkiem wszakże, że pójdziemy za Nim. Napisał, że „Kościół jest wspólnotą uczniów i wyznawców”. Pozostawił skarb myśli i wielką wizję dla swoich uczniów. Czy jednak znajdą się ci, „którzy do końca – i w teorii, i w praktyce – przemyślą czy przeprowadzą jej główne sformułowania”?

Źródło: http://nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/numery/042009/04.html