Nihil obstat X. Dr. J. K. Tobasiewicz – Cenzor
L. 7797/26
Pozwalamy drukować.
Z Książęco Metropolitalnej Kurji
Kraków, dnia 30.09.1926.
Ks. Jan Krupiński – Wik. Gen.
Ks. A. Obrubański – Kanclerz
„Nie chcemy, aby ten królował nad nami"
Widzieliśmy już, jak bardzo uzasadnione jest prawo Chrystusa Pana do królowania światu, jak wzniosłe są Jego królewskie przymioty, jak szlachetne Jego cele i zamiary, a dary, któremi chce świat uszczęśliwić, są naprawdę tak potrzebne temu światu, jak nic innego. Czyż wobec tego wszystkiego nie należałoby spodziewać się, że cała ludzkość radośnie zgromadzi się pod Jego sztandarem i z okrzykiem wesela obniesie Go po świecie jako swego króla?
Tymczasem cóż się dzieje? Oto Chrystusa Pana spotyka nieraz ten sam los, co owego króla z przypowieści ewangelicznej, o którym poddani mówili: „Nie chcemy, aby ten królował nad nami" (Łk. 19, 14).
Nie dość bowiem, że niezliczone rzesze pogan wciąż jeszcze znajdują się poza owczarnią Chrystusową, nie dość, że żydostwo, islam i buddyzm zawsze walczą z Chrystusem Panem, także w chrześcijańskich krajach Europy w każdem niemal stuleciu powstają wrogowie Imienia Chrystusowego. Oto, odkąd nowo-pogański humanizm wypowiedział walkę Chrystusowi, walkę tę podjął po nim deizm, a prowadzi ją dalej t.z.w oświecenie, wolnomularstwo, obok angielskiego liberalizmu, francuskiego wolterjanizmu i antychrześcijańskich tajnych związków w Italji, a następnie materjalizm, sceptycyzm, agnostycyzm, monizm, demokracja socjalna, spartakizm, bolszewizm. Wszystko to zgodne jest w wołaniu: „Nie chcemy, aby ten królował nad nami!” Żeby zburzyć tron Chrystusów i położyć koniec Jego królestwu, nie żałowano niczego, lecz do roboty tej niszczycielskiej wprzągnięto szkołę i prasę, poezję i prozę, naukę i zgryźliwą krytykę, opinję publiczną i tajną dyplomację, podstęp i gwałt, kłamstwo i oszczerstwo, olśniewającą frazeologję i krzykliwe demonstracje uliczne; nie cofano się nawet przed uwięzieniem namiestników Chrystusowych i biskupów, plądrowaniem i zamykaniem kościołów i szkół, rozpędzaniem Bogu poświęconych osób zakonnych, przed masowem traceniem apostołów Chrystusowych, np. w czasie rewolucji francuskiej i bolszewickiej.
Skutki nie kazały długo na siebie czekać. Miljony wyznawców oderwano od Chrystusa Pana i zamieniono na zaciekłych wrogów. Miejsce wiary chrześcijańskiej miała zająć swoboda działania, zamiast objawienia chrześcijańskiego miało się wierzyć w doświadczenia laboratoryjne, zamiast Ewangelji Chrystusowej ewangelja antychrysta, zamiast moralności chrześcijańskiej miała nastać etyka używania. Życie jednostki, rodzina, małżeństwo, pedagogika, etyka, państwo usunęły się z pod wpływów Chrystusa Pana — a cały ten proces rozwija się wciąż jeszcze i przybiera zastraszające rozmiary.
Nieraz odnosi się wrażenie, jakoby w samem sercu Europy pojawiła się już wielogłowa bestja apokaliptyczna, zamierzająca się do generalnego szturmu na Chrystusa i królestwo Jego.
Nie tajne też są owoce tego oddalania się od Chrystusa Pana. Zamiast jednolitego i zwartego na świat poglądu, jaki nam przyniósł Chrystus Pan, widzimy ogólne rozbicie umysłowe, zwątpienie i beznadziejny sceptycyzm, zamiast pewności i stałości — niepokój i chodzenie po omacku na każdem niemal polu; zamiast odkupienia i wybawienia — poczucie winy i stan głuchej niewoli duchowej i moralnej, która woła o ratunek do nieba; zamiast radosnego uczucia zwycięstwa nad złem, które podziwiamy u uczniów Chrystusowych — niemoc, upadki i bezwładność wobec uderzeń namiętności; zamiast posłuszeństwa — brak wszelkiej karności i duch buntu; zamiast wzajemnej wyrozumiałość i zrozumienia się — iście babilońskie zamieszanie; zamiast zgody i pokoju — walka i rozprężenie wszystkich wiązadeł; zamiast uczucia i błogiej świadomość wreszcie, że przyszłość będzie lepsza, mamy wszyscy niesamowite przeczucie, że idzie ku nam chaos, więc jesteśmy w ciągłem napięciu, w bojaźni, żeby nie po wiedzieć — w rozpaczy.
A ku przepaści zbliża się świat coraz bardziej, i nie umknie jej, jeżeli nie uzna z powrotem Chrystusa swoim królem i nie przywróci Mu wszystkich przynależnych praw, jeżeli Jego Osoby najświętszej nie uczyni przedmiotem ogólnego kultu, a Jego prawa i nauki prawidłem życiowem jednostki i społeczeństwa, łaski zaś Chrystusowej pomocą i podporą we wszystkich walkach; w końcu: jeżeli miłości Chrystusowej nie uczyni podstawą społeczności ludzkiej i szczęścia swego.
Idzie tu zresztą o całość, czyli nie tylko o szczęście, względnie nieszczęście doczesne, lecz o szczęśliwość względnie nieszczęście wieczne. Ten sam bowiem Jezus, który jako król zjawił się na tym świecie, pracował zań i dlań cierpiał i umarł, polecił światu żeby przyjął Jego królowanie i z tem królowaniem liczne przynosił dobrodziejstwa, ten sam Jezus znowu jako król zjawi się na obłokach niebieskich z wielką chwałą i majestatem, aby sądzić ten świat, który Mu się opierał, i aby mu zgotować zasłużone przeznaczenie.
Niechże świat nie mniema, że są to tylko czcze pogróżki. Niechże się nie łudzi fałszywą pewnością siebie z tego powodu, że takiego końca rzeczy własnemi nie ogląda oczyma! Bo właśnie w tem jest dowód, On przyjdzie naprawdę. Albowiem wyraźnie mówi Chrystus: „A jako za dni Noego, tak będzie i z przyjściem Syna człowieczego. Albowiem jako we dni przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do onego dnia, którego wszedł Noe do korabia, i nie poznali, aż przyszedł potop, i zabrał wszystkich, tak będzie i przyjście Syna człowieczego. Tedy będą dwa na roli; jeden będzie wzięty, a drugi zostawion. Dwie mielące we młynie; Jedna będzie wzięta, a druga zostawiona. Czujcież tedy, albowiem nie wiecie, której godziny wasz Pan przyjdzie. A to wiecie, że gdyby wiedział gospodarz, której godziny złodziej ma przyjść, czułby wżdy, a nie dopuściłby podkopać domu swego. Przeto i wy bądźcież gotowi, bo której godziny nie-wiecie, Syn człowieczy przyjdzie" (Mt. 24, 37—44).
O tak! Już raz świat był dojrzał do tego, żeby pójść na zatracenie, podobnie jak dzisiaj; już raz Bóg groził sądem i karą; już raz prorok nawoływał do pokuty i upamiętania, i już raz świat wmawiał w siebie, że to nieprawda, że to tylko strachy na Lachy, i nie zdawał sobie sprawy ze straszliwej powagi położenia, i już raz nawiedził go okrutny gniew Boży. „We dni przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż dawali, aż do onego dnia, którego wszedł Noe do korabia, i nie poznali, aż przyszedł potop i zabrał wszystkich. Tak będzie i przyjście Syna człowieczego".
Czy nam wobec takiego stanu rzeczy wolno stać z założonemi rękami? Czy wolno pozwolić, aby i nas także porwała w swoje męty fałszywa owa pewność i zaślepienie? Czy raczej nie należy wydać okrzyku:
Komu życie miłe, na pokład i do wioseł! Ratujmy tonący świat! A jakże go wyratujemy? Do arki Noego wprowadźmy go, którą jest — Kościół Chrystusowy, to Jego królestwo. Tu jeszcze jest nadzieja ratunku, i tylko tu.
Czy jednak naprawdę potrzebna jest aż groźba, żeby nas skłonić, byśmy przystali do Króla naszego, Jezusa Chrystusa?
Wszak miłość Jego to sprawiła, że zstąpił do nas, na te niskości ziemskie. „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał (Jan 3, 16). Czyżbyśmy naprawdę potrafili pozostać obojętnymi i stać na uboczu, gdy patrzymy na Jego miłość, która kazała mu szukać nas i chodzić za nami, aż się Mu skrwawiły nie tylko stopy, lecz samo Serce? A i teraz jeszcze czyż nie zabiega o naszą miłość, gdy pozostaje z nami w Przenajświętszym Sakramencie?
Czyżby zresztą do Chrystusa Pana nie powinna nas zawieść własna nasza nędza? Z tysiąca krwawimy ran, z miljona serc ku niebu wzbija się straszliwy okrzyk, który świadczy, że ludzie są spragnieni światła, szczęścia, treści życia, wybawienia, pokoju. I cały świat jak długi i szeroki rozbrzmiewa pieśnią tęsknoty za utraconą ojczyzną, tęsknoty, przejmującej w swym bólu aż do szpiku kości, bo jest to tęsknota do dawnej czystości, tęsknota do uczucia pewności i spokoju, tęsknota niewolników do wolności i swobody, tęsknota opuszczonego do miłości, tęsknota utrapionego do niebieskiej ciszy, tęsknota syna marnotrawnego do uścisku rodzicielskiego!
Skoro zaś Chrystus przychodzi i chce być lekarzem wszystkich ran, skoro może zaspokoić głód, skoro synowi marnotrawnemu chce umożliwić powrót do domu rodzicielskiego — to czyżby trzeba było dopiero wielu słów, żeby nas przekonać, żeśmy powinni Chrystusa z okrzykiem radości przywitać jako swego Króla?
Skoro zatem świat dzisiejszy w swojem zaślepieniu podnosi opętańczy okrzyk: „Nie chcemy, żeby ten królował nad nami!”, to my przeciwstawmy mu nasze hasło:
W s z y s t k o o d n o w i ć w C h r y s t u s i e!
Fragment książki Otto Cohausz T.J.:"Jezus Chrystus Król Świata", Nakładem O.O. Misjonarzy „Słowa Bożego”,
Górna Grupa 1926r.
Pełny tekst książki w naszej czytelni.
Nadesłał: Krzysztof Ś.