Sławomira Cenckiewicza znamy jako wnikliwego badacza archiwów bezpieki z ostatnich dekad PRL, co mu ciągle przysparza kłopotów, przykrości i wrogów. Było do przewidzenia, że któregoś dnia napisze o grudniu 1970 roku, bo przecież cała gdańska “opozycja demokratyczna” lat 70., której historię przebadał w archiwum, odnosiła się do Grudnia ‘70 jako doświadczenia traumatycznego, zwłaszcza dla pokolenia ludzi urodzonych w latach 50. Wielokrotnie natykał się w archiwach na ślady zacierania przez bezpiekę “grudniowych taśm”, a z drugiej strony – na budowanie tożsamości powstających Wolnych Związków Zawodowych w perspektywie doświadczeń grudniowych. Największa manifestacja niepodległościowa w Gdańsku przed sierpniem 1980 r. odbyła się pod “ścianą płaczu”, czyli pod Bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej
16 grudnia 1979 roku. To był nie tylko wiec pamięci o poległych stoczniowcach. Dariusz Kobzdej pytał wtedy zgromadzonych, czy wiedzą, z jakiego pobojowiska podniesiono nieznanego żołnierza polskiego, a o. Bronisław Sroka SJ wygłosił płomienne przemówienie, które tajniak SB nazwie w swym raporcie “kazaniem”. Grudzień 1970 r. był już wówczas traktowany nie jako protest przeciwko podwyżce cen, lecz jako głos zniewolonego Narodu, marsz ku wolności.
Książka Sławomira Cenckiewicza o grudniu 1970 r. w Gdańsku zaskakuje swą formą. To nie jest, jak poprzednio, zbiór studiów i analiz opartych na dokumentach. W liczącym ponad 300 stron albumie autor tylko 22 strony poświęcił na “Wprowadzenie historyczne” – bez przypisów i bez dywagacji, które uwielbiają zawodowi historycy. To tekst napisany bardzo dobrą polszczyzną, wyważony, komunikatywny. Opowiada o genezie Grudnia ‘70, o determinacji władzy co do użycia wszelkich, najbardziej brutalnych środków – jeszcze zanim się wszystko zaczęło – o “dynamice protestu” dzień po dniu, z podkreśleniem dramatycznych zwrotów akcji. Jest obraz zbrodni i są metody pacyfikacji. Jest wreszcie “bitwa o pamięć” – rozpoczęta 1 maja 1971 r., podczas oficjalnego pochodu, “zakłóconego” przez tych, co zamiast wyrażać radość z powodu kolejnych uchwał partyjnych “plenów”, domagają się tablicy pamiątkowej ku czci poległych.
Cenckiewicz sięga także po literaturę, cytując znany wiersz Czesława Miłosza o człowieku skrzywdzonym oraz anonimowe utwory z tego czasu: “Jadą wozy kolorowe” (parafraza “Gdy naród do boju”) i “Grudniową balladę” śpiewaną na melodię okupacyjnego “Dnia pierwszego września roku pamiętnego” (“Piętnastego grudnia roku pamiętnego poszli ulicami miasta portowego robotnik stoczniowy z dokerem pod rękę, nie wiedząc, że własną krwią piszą piosenkę”…).
Nie ma w albumie najczęściej cytowanej podczas grudniowych wypominków “Ballady o Janku Wiśniewskim”, bo album koncentruje się na Gdańsku, a nie na Gdyni.
Rekonstrukcja
Niezależnie od starannie dobranych zdjęć i dokumentów pokazujących charakter dramatycznego powstania grudniowego i pobudzających naszą wyobraźnię Cenckiewicz proponuje swoją rekonstrukcję wydarzeń w Gdańsku i ich genezę. Polecam tę część szczególnie nauczycielom historii. To gotowy, starannie przemyślany konspekt lekcji o Grudniu ‘70. “W 1968 r. mimo brutalnej pacyfikacji marcowego buntu [...] Gomułka zdołał jeszcze utrzymać ster rządów. Jednak symptomów pogarszania się sytuacji gospodarczej i nadciągającego kryzysu nie były w stanie przesłonić ani sukcesy piłkarskie Górnika Zabrze [...], ani też podpisany w grudniu 1970 r. układ o normalizacji stosunków pomiędzy PRL a RFN”. Autor podkreśla, że “komuniści brali pod uwagę możliwość wybuchu protestu społecznego [zanim on nastąpił]. W stan gotowości postawili wojsko, milicję oraz służby specjalne”. Przypomina rzadko przytaczany fakt: ówczesny minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski wydał 8 grudnia, a więc pięć dni przed ogłoszeniem podwyżki cen podstawowych artykułów spożywczych, rozkaz “w sprawie zasad współdziałania MON i MSW w zakresie zwalczania wrogiej działalności, ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego oraz przygotowań obronnych”. Władza sowiecka w Polsce była gotowa na wszystko, a jedną z głównych ról w przygotowaniach odegrał obecny “bohater” telewizyjnych debat o niezbędności stanu wojennego – Jaruzelski. Zanim padły pierwsze słowa protestu, już 9 grudnia zarządzenie w sprawie “zapewnienia porządku i bezpieczeństwa publicznego” wydał też minister spraw wewnętrznych gen. Kazimierz Świtała. Jego zastępca gen. Tadeusz Pietrzak został szefem Centralnego Sztabu MSW, powołanego specjalnie na rozprawę z uczestnikami przewidywanego protestu! Kiedy piszę o tym człowieku, nie mogę się powstrzymać od przypomnienia jego sławetnych telekonferencji z komendantami wojewódzkimi MO. Podczas jednej z ostatnich, tuż przed świętami, podziwiał “poświęcenie” milicjantów i “bezpieczniaków” w tłumieniu protestów. Zdobył się też na szczególny żart. Powiadamiając o “zaskórniakach”, które funkcjonariusze otrzymają za to “poświęcenie”, radził, by je zatrzymali na “trudne kawalerskie chwile”. Krótko mówiąc, warto się porządnie napić po takiej “akcji”…
Zbrodnia przewidywana
Zbrodnie na ulicach Gdańska, Gdyni, Elbląga czy Szczecina nie były reakcją na “agresję tłumu”. Były zaplanowanymi z góry aktami represji, jedynie nie przewidziano skali tego protestu. Do tych represji przygotowywano się także starannie w Gdańsku. 11 grudnia powołano sztab antykryzysowy (przed kryzysem!) złożony z dowódców milicji i bezpieki. “W nocy z niedzieli na poniedziałek 13-14 grudnia [gdy ogłaszano podwyżki] wzmocniono patrole MO na ulicach Gdańska [...], na terenie Stoczni Gdańskiej utworzono dwa punkty obserwacyjno-meldunkowe”. Jednak na nic to się zdało, bo właśnie w stoczni, rankiem 14 grudnia, rozpoczął się na wydziale S-4 wiec protestacyjny. “To był znak, że właśnie rozpoczął się gdański Grudzień” – pisze Sławomir Cenckiewicz.
Tak jak w Gdyni zapamiętano na zawsze “czarny czwartek”, tak w Gdańsku największe wrażenie wywołała śmierć dwóch stoczniowców pod bramą nr 2. Szok, płacz i poczucie wielkiej krzywdy spowodował przede wszystkim fakt, że Jerzy Matelski i Stefan Mosiewicz zostali zamordowani strzałami na wprost przez strzelających do stoczniowców, wychodzących przez tę bramę, żołnierzy z Podoficerskiej Szkoły Obrony Terytorialnej i 55. Pułku Zmechanizowanego. Wojsko nie miało skrupułów, jego dowódcy wiedzieli już, z zarządzenia Jaruzelskiego o “zapewnieniu bezpieczeństwa”, że można bezkarnie strzelać. Opowieści, które krążyły anonimowo na początku roku 1971, o żołnierzach, co nie chcieli strzelać do stoczniowców i wkładali kwiaty do luf karabinów, były, niestety, wyrazem naszych pragnień, a nie opisem wydarzeń.
Pamięć
“Wiele trudności sprawiał bezpiece swoisty kult miejsca okolicy Bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej, przy której 16 grudnia zginęli ci dwaj stoczniowcy” – pisze Cenckiewicz. “SB alarmowała, że z muru przylegającego do Bramy nr 2 ’stoczniowcy uczynili pewnego rodzaju sanktuarium’, gdzie się gromadzą z całymi rodzinami, modlą, składają wieńce i kwiaty”. Nie pomogły żadne zabiegi bezpieki, to miejsce pozostało “sanktuarium”. Tu odbywały się wiece w 1978 i 1979 roku. Tu stanął wyniosły Pomnik Poległych Stoczniowców poświęcony 16 grudnia 1980 r. w obecności dwustutysięcznej rzeszy z całej Polski. Tu modlił się samotnie, oddzielony kordonem esbeckim od tłumu wiernych, Sługa Boży Jan Paweł II. Tu przybywają do dziś tysiące pielgrzymów z całej Polski.
“Publikowane zdjęcia i dokumenty, które pierwotnie służyły represjom i upokorzeniu, stały się teraz świadectwem szlachetnej i godnej postawy. Gdańscy grudniowcy, aresztowani, bici i poniżani, pozostali wierni pamięci pomordowanych przez ‘władzę ludową’. Dziś mogą z dumą spoglądać na dzieje, które przybliża album” – pisze na koniec Sławomir Cenckiewicz. I spoglądają. Na wyklejkach albumu znajdujemy 810 zdjęć “warchołów” – jak komunistyczna propaganda nazywała w tamtym czasie każdego uczestnika grudniowego powstania i każdego podejrzanego o udział. Wszyscy ci ludzie zostali aresztowani, wylegitymowani i sfotografowani. Kazano im trzymać przy tym kartkę z napisem “KW MO Gdańsk 1970 r. Nr…”. Tych kilkaset twarzy, głównie młodych ludzi, to zbiorowy portret gdańszczan roku 1970. Patrzą w obiektyw milicyjnego aparatu fotograficznego, ale mamy wrażenie, jakby nie uczestniczyli w tym poniżającym akcie “identyfikacji warchołów”. Te oczy patrzą na nas i przekazują nam przesłanie: “Pamiętajcie”. Przypominają także o potrzebie ukarania sprawców, póki żyją. To sprawa ładu moralnego, bez którego więzi takiej wspólnoty, jaką jest naród, nigdy nie będą mocne. Autorowi albumu i jego współpracownikom dziękujemy za pracę w służbie zbiorowej pamięci.
W poczuciu ładu
Kiedy przygotowywałem ten tekst, w Programie 2 TVP występował Wojciech Jaruzelski. Opowiadał, jakim dobrodziejstwem dla Polski był stan wojenny i jak bardzo szanuje “Solidarność” (którą?!). Widzowie głosowali: za lub przeciw. Argumenty ministra obrony narodowej z roku 1970 poparło 86 procent… Pomyślałem w tym momencie: dobrze, że nie widzi już tego Klemens Piernicki, ojciec zamordowanego 17 grudnia w Gdyni Ludwika Piernickiego. To był bardzo łagodny, dobry człowiek. Jakiekolwiek uczucia zemsty były mu obce. Ale on też chciał mieć to poczucie moralnego ładu. Chciał, by śmierć syna – chowanego nocą, cichaczem na gdańskim Srebrzysku, w asyście zbirów z SB, bolesna i upokarzająca dla rodziców – nabrała innego sensu, poprzez głośne odczytanie wyroku, w sali z godłem narodowym – mówiącego o tym, co było kłamstwem, a co prawdą, kto był bohaterem, a kto zdrajcą – tak jak marzy dziś również autor naszego albumu. A potem niech zdrajca idzie do domu, bo więzienia i tak są przepełnione, a on podobno chory, dlatego nie może stawać przed sądem. Co innego przed kamerą telewizji publicznej. Tu się czuje bardzo dobrze…
Grudzień to nieukarana zbrodnia. Album Sławomira Cenckiewicza jeszcze raz nam o tym przypomniał.
Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk
Sławomir Cenckiewicz, Gdański Grudzień ‘70. Rekonstrukcja – dokumentacja – walka z pamięcią. Wyd. IPN, Gdańsk – Warszawa 2009.
Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 17 grudnia 2009, Nr 295 (3616) (" Grudzień '70 - zbrodnia nieukarana")