Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Możemy nadawać na tych samych falach - powiedziała w rozmowie z PAP Agnieszka Holland, po tym gdy odebrała nagrodę przyznaną przez Fundację SKościuszkowską. Wyróżnienie akurat jej za promocję polskiej kultury na świecie może nieco dziwić. Szczególnie tych pamiętających jej filmy i wypowiedzi. Holland, wzorcowy przykład rodu i środowiska KPP od drugiego już pokolenie zaan-gażowanego w upiorny antypolski sabat, znana jest z napastliwej krytyki wartości katolickich i (jak sama mówi) „łże-chrzescijaństwa”. Kilka tygodni temu zarzuciła Polakom rasizm, tylko dlatego, że z niechęcią wyrażali się o pomyśle goszczenia w Polsce tzw. uchodźców. Udział w uroczystej gali w waszyngtońskim hotelu „Mayflower” wziął ambasador RP Ryszard Schnepf. Tyle fakt prasowy – żeby użyć ulubionego powiedzenia Geremka. Schnepf nie wziął natomiast udziału, ku oburzeniu nowojorskiej Polonii, w corocznej Paradzie Pułaskiego. Przypomnijmy, że jest członkiem-założycielem żydowskiej loży B’nai B’rith, której zbrojne ramię Liga Przeciwko Zniesławieniu zażądało dymisji ministra obrony. I nie od rzeczy będzie tu przypomnieć rzecz oczywistą - dyplomacja istnieje po to, aby bronić interesów państwa, a historia dyplomacji nie notuje przypadku, aby polityka zagraniczna polegała na planowym działaniu przeciwko interesom państwa, lżeniu i poniżaniu jego obywateli, oskarżaniu o zbrodnie.

Niegdyś Jarosław Kaczyński w Radiu Maryja wskazał jako zaplecze PO siły wywodzące się z KPP, ludzi nie mających poczucia ojczyzny i polskości. Poszedł nawet dalej, wyjaśniając, że ludzie ci byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego. Antoni Macierwicz z kolei porównał III RP do czasów Bieruta i Bermana. Bardzo to boleśnie ubodło resortowe dzieci w MSZ. A propos Macierewicza, Bieruta i Bermana, „Słowo Żydowskie” porównało ustawę lustracyjną do Ustaw Norymberskich. Gdy próbowano zlustrować Geremka, Cohn-Bendit groził: to tak jakby rozkazać Żydowi w obozie koncentracyjnym złożyć oświadczenie, że nie współpracował z nazistami. I tu pytanie, czy weryfikacja kadr w MSZ nie powinna także obejmować zapytania: czy miałeś dziadka w KPP? I czy MSZ nie należałoby potraktować tak, jak Macierewicz potraktował WSI? Na prawicy, tej laickiej nie brakuje krzykaczy, nieustraszonych pogromców komunizmu, którzy w swych pokrętnych analizach nigdy i w żadnych okolicznościach nie używają słów „polski interes narodowy”, za to często „interes Ukrainy” czy „interes Tatarów Krymskich”, i nigdy, przenigdy komunizm nie kojarzy im się z KPP.

† † †

Gdy w swych antykomunistycznych zapędach natrafiają na pewną powiązana z KPP mniejszość narodową, ich radykalizm słabnie, a pochodzenie etniczne staje się okolicznością łagodzącą, usprawiedliwia największe antypolskie świństwa. Dla przykładu, gdy w lipcu 2013 r. kandydaturę Schnepfa na stanowisko ambasadora w Waszyngtonie rozpatrywała sejmowa komisja sprawa zagranicznych głosowało za nią 4 posłów PiS, w tym obecny minister spraw zagranicznych. „Siły wywodzące się z KPP” ów dysonans poznawczy prezesa i jego ministrów wykorzystują bezlitośnie. A propos Schnepfa, nic nie słyszeliśmy, aby nowy minister podjął decyzję o zniesieniu tzw. „czarnej listy Sikorskiego”. Przypomnijmy: w 2008 r. Sikorski zainspirowany przez Schnepfa, zakazał pracownikom polskich ambasad i konsulatów jakichkolwiek kontaktów z Janem Kobylańskim i działaczami organizacji polonijnych mającymi jakikolwiek kontakt ze znienawidzonym przez „Wyborczą”, a zasłużonym dla Polonii prezesem USOPAŁ. Uzasadnieniem miały być bliskie stosunki z Radiem Maryja oraz krytyczne wypowiedzi wobec Schnepfa. Przypomnijmy na koniec, że Schnepf, gdy piastował ministerialne stanowisko w rządzie Marcinkiewicza, zasłynął uporczywym lobbyingiem na rzecz roszczeniowych organizacji żydowskich i na rzecz udziału Polski w rosyjsko-niemieckim „Rurociągu Północnym”.

TVN24, 17 listopada: Z ministrem Waszczykowskim udało się zbudować porozumienie i dobrą wspólną pracę (...) nigdy nie walczyliśmy ze sobą – mówił dziennikarzom Grzegorz Schetyna, który został jednogłośnie wybrany szefem sejmowej komisji spraw zagranicznych. Tyle fakt prasowy. Powierzenie Schetynie szefostwa ważnej sejmowej komisji, w dodatku jednogłośnie, ocenić można jak najgorzej. Przypomnijmy, gdy został nim po raz pierwszy z poręki PO, oceniano to jako zesłanie po przegranej walce o wpływy w PO; przypominano, że w czasie 150 posiedzeń komisji, której szefował, merytorycznie zabrał głos tylko raz. Gdy został ministrem spraw zagranicznych w rządzie Kopacz, jego dyplomatyczne predestynacje tak scharakteryzował kolega z PO: Grzesiek nigdy nie interesował się sprawami zagranicznymi. W książce „Kulisy Platformy” jego przyjaciel Palikot nieco tę ocenę koryguje: Poglądy akurat ma. Jest na przykład bardzo prożydowski. Fascynuje się armią Izraela, Benjaminem Netanjahu.

Podziela twardą linię wobec świata arabskiego. Do komplementu nie omieszkał jednak dorzucić: Grzesio to morderca polityczny, uwikłany w jakieś niejasne interesy, za którym ciągną się ogony (...) typ odpychający, prymitywny, chamski, drugoligowy. Suchej nitki na nowym ministrze nie zostawiło też „Foreign Policy”: nowicjusz, partyjny rozrabiaka, zajmujący się głównie wojnami podjazdowymi ze swoimi rywalami, nie mający żadnych kontaktów za granicą, nie mówiąc żadnym językiem. To ostatnie jest krzywdzące. Trochę mówi. Świadectwo dała mama ministra, która przypomniała, że Grzesio zadawał się z jakimiś Murzynami grającymi w koszykówkę. Prawda była taka: na polityce zagranicznej nie zna się, cechy charakteru i kompetencje na tę funkcję predestynują go jeszcze mniej. Na dyplomatycznych salonach jest człowiekiem pogubionym. Tylko „Wyborcza” nie stawiała mu poprzeczki wysoko.

A gdy okazało się, że je nożem i widelcem, zachwyt był wielki. Ministrem został za sprawą Tuska, w akcie upokorzenia. Nieznający języków, nie mający obycia, niemedialny, miał być odciętym od partii i nie mieć czasu na „knucie”. Miał po prostu polec. Innymi słowy, nie chodziło o dobro kraju, lecz o interes partii. Wystawia to kiepskie świadectwo obu panom: Tuskowi, że dopuścił do b. niebezpiecznego eksperymentu, pozbawiając kraj własnej polityki zagranicznej; Schetynie, że się na to zgodził i, co gorsza, w tym demontażu Polski pomagał. Schetyna-minister w gronie przyjaciół rzucał od czasu do czasu zabawne spostrzeżenia: „Będę wkurwiał Tuska, bo z całego polskiego rządu w Brukseli to ja będę bywał najczęściej”. W jednej z podsłuchanych knajpianych rozmów, gdy rozmarzył się o posadzie eurokomisarza, Sikorski napomknął, że zależy mu, aby ministerstwo przejął po nim ktoś, kto „nie rozpierdoli wszystkiego”. No i udało się. Przy okazji udało się pierwsze zdanie do listy dialogowej filmu o Radku - „Dyzma w MSZ”. Potraktowanie stanowiska ministra jako elementu partyjnych gierek, tasowania stanowisk, potyczek koterii, z całkowitą pogardą dla kompetencji, porażało, a z punktu widzenia interesów państwa było głupotą i zdradą stanu. W tej sprawie PiS nie wypowiadał się.

Czyżby taką samą rolę przewidział dla Schetyny dzisiaj? Jedynym miejscem, gdzie politykę kadrową robi się w świetle kamer jest Sejm. To właśnie komisja kierowana przez Schetynę ocenia kandydatów na ambasadorów, tak jak czyniła to w czasach Sikorskiego. Przy czym z tym ostatnim zadanie miała ułatwione. Tak Sikorski, jak Schetyna wyraźnie hołubili absolwentów uczelni wojskowych i dziennikarzy „Wyborczej”. Schetyna-minister na stanowiskach, czyli przy żłobie zostawił wszystkich ludzi Sikorskiego, w tym wojskowych kwatermistrzów. Porządków w MSZ nie zrobił żadnych. A do posprzątania było dużo. Szczególnie bałagan w rozliczeniach finansowych. Media opisujące przekręty finansowe rządu PO wiedziały, do kogo się udać. Schetyna ujawnił kilometrówki i koszty wynajęcia pałacyku MON na prywatną imprezę Sikorskiego. O innych aferach milczał. Zostawił je na lepszą okazję? „Boję się, że Grzesiu się odwinie. Schetyna jest z żulii lwowskiej, a ta nie wybacza nigdy” - mówił Sikorski na knajpianych taśmach, gdy konsumował ośmiorniczki.

Schetyna obdarzony teką ministra powinność swoją pojął: ministrowi III RP nie wolno prowadzić polityki, ma jedynie przekazywać wytyczne płynące z Berlina. „To efekt prowokacji” - taka była jego pierwsza publiczna wypowiedź ws. odszkodowań wojennych od Niemiec. Nie wyjawił przy tym, kto jest prowokatorem, kogo prowokuje i do czego prowokuje. Pierwsza wizyta w Berlinie powiodła się nad podziw; jak zwykle rozradowany krzyczał na lotnisku: „Polska myśli to samo co Niemcy. Nie ma między nami żadnych różnic”. Nic dziwnego, że natychmiast pojawiły się komentarze: ma doświadczenie w wyprowadzaniu Wrocławia z Polski i wie lepiej niż inni, że Dolny Śląsk, z którego pochodzi, wkrótce będzie zagranicą. „Układ wrocławski” to pajęczyna powiązań biznesowych polityków, nieraz z rzekomo zwalczących się obozów politycznych, z sowieckimi i niemieckimi służbami specjalnymi w tle.

Jedną z czołowych postaci owego układu jest Schetyna. Jego antykomunistyczna CV jest fascynująca. Mogłaby wpędzić w kompleksy nawet Michnik. Niespełna 20-letni Grzesiu został aresztowany - jak sam wyznał - za malowanie antysocjalistycznych graffiti i niedługo potem zwolniony wskutek interwencji ojca kolegi, który dziwnym trafem był wojskowym. Od czasu owego cudu jego kariera szybuje w górę. Jako wybitny opozycjonista zaangażowany w kolportaż ulotek Solidarności Walczącej znany był SB i WSW od 1986 r. Pełna dekonspiracja nie rodzi żadnych konsekwencji. Grzegorz B. jasno tłumaczy ten fenomen – windują go coraz wyżej rosyjskie służby specjalne. I o dziwo, procesu Schetyna mu nie wytoczył. Dolny Śląsk to region stacjonowania sztabu Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, ze szczególnym zagęszczenie, i tym samym szczególnie intensywną pracą werbunkową GRU (a także „bratniej” STASI, nie mówiąc o WSW). Po '89 Schetyna trząsł Dolnym Śląskiem (jak Kołomojski Dniepropietrowskiem!), żadne poważne biznesy nie wchodziły w grę z pominięciem jego ludzi. Okazało się, że także „kelnerzy” znają się z pewnym „biznesmenem” z Legnicy.

Media prawicowe od dawna podziwiają Schetynę jako męża opatrznościowego polskiej polityki, który wreszcie zrobi w Polsce (tak jak we Wrocławiu) porządek. W ogóle zachwycają się każdym, kto pochodzi z Wrocławia i okolic. Zresztą nie tylko media, także prezydencki minister Łopiński, a wg Elżbiety Witek, „w PO rozsądnie można rozmawiać, ze Schetyną”. Mieszają także dziennikarskie warzechy, przekonując o zaletach „mocnego człowieka”, który nie ma nic wspólnego z rządem PO i z partią PO. Opinia publiczna ma zapomnieć, kto ten złodziejski rząd współtworzył i kto był jego filarem.

Co miał na myśli Sikorski mówiąc o Schetynie, że jest z żulii lwowskiej? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że ojciec Schetyny do Polski przybył, czyli jak to wówczas mówiono, „repatriował się” ze Lwowa. Rzecz niebywała, „repatryjant” obejmuje ważną funkcję w aparacie władzy na, jak to wówczas mówiono, Ziemiach Odzyskanych - zostaje funkcjonariuszem pionu politycznego LWP w Opolu. Ponieważ z jego polszczyzną nie było najlepiej, mówiąc wprost – okropnie żydłaczył, skierowano go na odcinek krzewienia kultury fizycznej i sportu, tj. tworzenia klubów milicyjnych i wojskowych. „Gazeta Polska” i jej spece od resortowych dzieci nic na temat pochodzenia ministra nie pisała, ale Kanał Piąty rosyjskiej telewizji – to i owszem. Schetyna był ogrodnikiem w Kanadzie, kupił radio Eska, jego żona prowadzi we Wrocławiu podejrzaną firmę, to jedyny antykomunistyczny działacz, który został właścicielem wojskowego klubu sportowego, a także założycielem pierwszej prywatnej rozgłośni radiowej. Z innych „njusów” pojawia się ten - dlaczego klub Śląsk, który kupił Schetyna, otrzymał w użytkowanie wojskowe obiekty? Kanał niczego nie wyjaśniał.

Po prostu „pytał”. Moskwa z dziwnym zapałem zbeształa Schetynę za mało znaczącą wypowiedź o Ukraińcach, którzy „wyzwolili Auschwitz”. I efekt osiągnęła. Z jednej strony skompromitowała ministra rządu polskiego. Z drugiej pogubionym Polakom przedstawiła jako kogoś, kto się „umie Ruskim postawić”, kto się „kulom nie kłania”. Nie trzeba być wielkim znawcą rosyjskich technik propagandowych, aby wiedzieć, że ustawka (po rosyjsku pokazucha) służy uwiarygodnianiu śmiałych i zadziornych krytyków Rosji. Podczas przepychanek z ruską telewizją jeden z płynnie mówiący po rosyjsku dziennikarzy ujawnił, że zajmujący się podejrzanymi kontaktami i biznesami Schetyny „w pewnym momencie dostali sygnał, by tego tematu nie ruszać”. W oficjalnym komunikacie rosyjskiego MSZ Schetynę nazwano bezgramotnyj („niedouk”), a rolę, jaką mu przypisano ilustrowała karykatura szczekającego psa. Na koniec inna, co tu dużo mówić, smutna konstatacja - Moskwa Polaków „griluje” cudownymi dziećmi polskiej polityki, Schetyną i Sikorskim.

Bo przypomnieć trzeba, że tego ostatniego obrabiała „Komomolskaja Prawda”, pisząc że był agentem brytyjskiego wywiadu, „wypełnieniał odpowiednie zadania w Afganistanie” przebrany za korespondenta wojennego i perwersyjnie pytając: „ilu Rosjan zabił tam Sikorski?”.
A propos „układu wrocławskiego” i wyborczego hasła PiS o zwalczaniu korupcji. Za urzędowania Schetyny w MSWiA narodziła się „infoafera”, czyli, jak to określiła CBA, afera stulecia, w wyniku której państwo polskie straciło miliardy. Dokładny jej mechanizm na swych stronach internetowych opisało FBI. Na Schetynie ciążą także, nigdy nie wyjaśnione, kryminalne związki z biznesem hazardowym. I tu sympatycy PiS mają prawo zapytać: czy partia odważy się rozliczyć geszefciarzy z PO, i tym samym zdemontować kosmopolityczną nomenklaturę? Czy Schetyna na stolcu szefa Komisji to przykład funkcjonowania nieformalnego układu z PO? Czy PiS nie porzuca projektu głębokiej naprawy i sanacji państwa? Czy ciągle obowiązuje zaprojektowana przez Kiszczaka zasada: my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych? Czy nadzieja na podważenie fundamentów MSZ Geremka to tylko polityczny infantylizm?

Jeszcze niedawno przekonywano, że w okresie wyborów nie wolno dawać gazetom wyborczym najmniejszego pretekstu do straszenia „nacjonalistyczno-klerykalną dyktaturą”. Pozostaje jednak pytanie, czy fortel ten nie zainfekował na trwałe niektórych ministrów PiS? I nic tu nie zmieni, że „Wyborcza” po raz pierwszy w historii III RP uznała za okoliczność obciążającą to, że Andrzej Duda był przez chwilę członkiem Unii Wolności. Tak jak nie zmieni wypowiedź premier: „Tadeusz Mazowiecki był postacią wielką i wszyscy mówimy o nim z wielką estymą (...) trzeba wracać do dobrych początków”. A także list prezydenta do „Wyborczej” (chociaż ten wytłumaczyć można, że na taki pomysł wpadł nie A. Duda, ale jakiś idiota w nowo formowanej kancelarii prezydenckiej).

Krzysztof Baliński
(Tekst ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 11.12.2015)