Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Nie wiedzieć dlaczego, mimo sprawnego procedowania w parlamencie tylu „dobrych zmian”, wciąż pozostaje w mocy ustawa 1066 legalizująca działanie u nas funkcjonariuszy obcych służb policyjnych i tajnych – i to z bronią w ręku. A tymczasem rząd przyjął właśnie projekt prawa rozszerzającego możliwości operowania na naszym terytorium także obcych armii. I to w czasie trwania „pokoju” – bo taką możliwość w czasie wojny od dawna wynika, rzecz jasna, z zasad członkostwa w NATO.

Teraz jednak z jakichś przyczyn aktualny układ władzy uznał za wskazane zalegalizować operowanie obcych wojsk w granicach Rzeczypospolitej również bez oficjalnego proklamowania stanu nadzwyczajnego. „Projekt ustawy o zmianie ustawy o zasadach pobytu wojsk obcych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz zasadach ich przemieszczania się przez to terytorium” przedłożony w ostatnich dniach lutego przez MON i przyjęty na Radzie Ministrów zakłada, że decydować będzie o tym prezydent – który na wniosek MON i za zgodą premiera stwierdzać ma możliwość i określać zakres działania armii NATO i UE w Polsce – w sytuacji, jak głosi komunikat rządowy, „gdyby nie było jeszcze podstaw do uruchomienia działań na podstawie art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego”.

 

Należę do pokolenia, nie tak wiekowego jeszcze, które dobrze pamięta stałą obecność żołnierzy obcej armii jako charakterystyczny element pejzażu wielu polskich miast i miasteczek – nie mogę więc ze spokojem przyjmować takich wiadomości. Jeszcze ćwierć wieku nie minęło od czasu, gdy cudem Opatrzności odjechały na wschód ostatnie eszelony Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej – a już nam suwerenność niemiła? Obruszy się z pewnością niejeden wierny sympatyk obecnego układu, że co innego Moskale, a co innego nasi amerykańscy alianci. Owszem, nie stawiam tu przecież znaku równości – potrafię odróżnić system GuŁag od systemu McDonald’s. Ale nie zmienia to faktu, że obecność nad Wisłą i Odrą jakichkolwiek innych formacji bojowych poza Wojskiem Polskim może w niedalekiej przyszłości okazać się elementem większego nacisku politycznego na pobliską Warszawę niż na daleką Moskwę. Coraz więcej słyszymy w ostatnich dniach o pilnej potrzebie „wzmacniania wschodniej flanki NATO” – któż jednak ze strony naszych zachodnich aliantów wygłasza takie slogany? Są to politycy, którzy kwestię polskiej suwerenności z całą pewnością traktują bardziej utylitarnie niż pryncypialnie – m.in. ludzie z Waszyngtonu, których Polacy mogli dobrze popamiętać z kolejnych „resetów” i „resetów resetów” w stosunkach z Moskwą – a zatem całkowicie niewiarygodni jako protektorzy i gwaranci naszego bezpieczeństwa.

Zwróćmy uwagę na postać Aleksandra „Sandy” Vershbowa, wicesekretarza generalnego NATO, który w imperialnej dyplomacji pracuje już czwarta dekadę. Jako ambasador USA w Moskwie (2001-2005) m.in. uprawiał „dyplomację sederową” manifestując wraz żoną swoje przywiązanie do tradycyjnej kuchni (sic!). Jego zasługi dla państwa i diaspory żydowskiej są jednak znacznie poważniejsze – w roku 1990 otrzymał nagrodę im. Szarańskiego za działania na rzecz transferu Żydów ze Związku Sowieckiego do Izraela. Prezydent Obama uczynił go odpowiedzialnym w Sekretariacie Stanu za kierunek rosyjski – akurat na lata 2009-2012, kiedy to polityka nowego otwarcia w polityce wschodniej została przez Rosję odebrana jako „carte blanche” do rewindykacji, których najbardziej spektakularnym aktem był oczywiście zamach warszawsko-smoleński wiosną 2010 r. Jeszcze w 2014 r. na konferencji w Krakowie deklarował, że Stany Zjednoczone stoją twardo na gruncie integralności terytorialnej Ukrainy – niewiele czasu trzeba było, by zweryfikować wiarygodność takich gwarancji. Jeśli więc teraz „Sandy” Vershbow z groźną miną wypowiada się na temat bezpieczeństwa Polski i „zagrożenia rosyjskiego” (co czyni nb w tym samym Krakowie), to nie należy brać takich tromtadrackich oświadczeń za cokolwiek ponad retorykę wynikającą z aktualnej „mądrości etapu”.

A tymczasem przecież na innych odcinkach frontu najwyraźniej obowiązują jakieś zupełnie inne mądrości. Ledwie parę tygodni minęło wszak od moskiewskiej wizyty Henry Kissingera, który spotkawszy się z Włodzimierzem Putinem deklarował, że Rosja nie jest przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych, a współtwórcą światowej architektury bezpieczeństwa. „Rosja nie jest zagrożeniem dla USA, ale kluczowym elementem globalnej równowagi” – stwierdził autorytatywnie Kissinger – „Zachód potrzebuje Rosji”. W analogicznym trybie, ledwie tydzień wcześniej, podczas wizyty na Kremlu prezesa Europejskiego Kongresu Żydowskiego Mosze Kantora zadeklarowana i zaakceptowana została de facto rola Rosji jako protektora diaspory żydowskiej w Europie (sic). Jeśli dodamy do tego ujawnione na konferencji w Monachium działanie paktu Kerry-Ławrow – tj. zgodną kooperację Rosji i Ameryki na froncie „stabilizacji” w Syrii (sic) – to kto jeszcze w takich okolicznościach brać może za dobrą monetę nagły przypływ animuszu naszych zachodnich aliantów we „wzmacnianiu wschodniej flanki”? Należy z całym naciskiem stwierdzić, że zabieganie przez Warszawę o militarną obecność w naszych granicach nieszczerych, niestałych i nielojalnych sojuszników, reprezentowanych przez takich imperialnych „rewizorów” jak Alexander Vershbow czy pani Victoria Nuland – może już w niedalekiej przyszłości okazać się zapraszaniem lisa do kurnika.

Komentarz ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Wspierajcie naszą redakcję i kupujcie wydania PDF! Jeden numer kosztuje tylko 2.99 zł!

Kiosk on-line Wogoole.pl – kupuj i czytaj wolne media!

 

Za: http://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/6006-tylko-u-nas-grzegorz-braun-o-obcych-wojskach-i-ustawie-1066-zapraszanie-lisa-do-kurnika