Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Żoliborska grupa rekonstrukcyjna sanacji” załatwiła kilka spraw fundamentalnie istotnych – na czele ze sprowadzeniem do Polski obcych wojsk, a na dokładkę stałego przedstawicielstwa Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego.

W Polsce nie wszystko idzie w najgorszym kierunku. Sytuacja może się zmienić” – pociesza „obrońców demokracji” Zbigniew Brzeziński na łamach polskojęzycznej prasy gadzinowej (w świątecznym wydaniu „Wyborczej”). „Widzi pan jakąś nadzieję?” – pyta prowadząca wywiad funkcjonariuszka frontu ideologicznego Dorota Wysocka-Schnepf, a Brzeziński odpowiada: „Myślę, że to przeminie. Może już przemija. Mam wrażenie, że coraz więcej osób ma poczucie, że cała ta zabawa z tym dziwnie rządzącym rządem jest bardzo, bardzo przejściowa”.

Jeszcze kilka lat temu takie słowa w ustach „Zbiga” Brzezińskiego byłyby oczywistym wyrokiem – jasną sugestią, że ludzie i ludziki Kaczyńskiego mogą się już pakować. Ale przecież czas nie stoi w miejscu – ledwie przed miesiącem znalazł się na tamtym świecie David Rockefeller, na którego żołdzie pozostawał Brzeziński co najmniej od czasu, kiedy to na jego zlecenie tworzył tzw. Trilaterale (Komisję Trójstronną), aby już pod jej auspicjami wystrugać z kukurydzy Jimmy’ego Cartera na prezydenta USA.


Człowiekiem Rockefellera pozostawał Brzeziński także i w kolejnej dekadzie, kiedy to aranżował m.in. poufne spotkanie Rockefellera z gen. Jaruzelskim, jesienią 1985 r. na Manhattanie. Były to poufne negocjacje niewątpliwie otwierające drogę do tzw. transformacji ustrojowej, tzn. do dzielenia się masą spadkową po PRL przez zbrodniarzy na spółkę z lichwiarzami. W swoim czasie słowo Brzezińskiego znaczyć więc mogło bardzo wiele, jeśli nawet nie wszystko – w każdym razie w polskich sprawach. Czy tak jest i dziś – kiedy już nie stało na tym świecie ani jego pryncypała, ani komunistycznych zbrodniarzy, z którymi tak dobrze się dogadywali? To właśnie najbliższy czas pokaże.

Na nasze szczęście nikt nie jest wieczny – poza Bogiem Stwórcą, który ma na szczęście wyłączne i ostateczne słowo w sprawie wszelkich zmian kadrowych. Notabene: nieboszczyk Rockefeller (rocznik 1915), trzeci z tej dynastii mogołów Wall Street, chyba naprawdę sądził, że będzie żył wiecznie – skoro, jak wylicza prasa, nosił siódme już z kolei przeszczepione serce i drugi zestaw cudzych nerek.

A jednak pewność siebie, z jaką Brzeziński diagnozuje „przejściowość” aktualnego układu władzy w Warszawie, nie powinna tu być przez nikogo lekceważona. Owszem, może dobijając 90 „Zbig” nie należy już do pierwszoligowych aranżerów globalnej sceny politycznej – ale przecież aparat słuchowy na pewno go nie zawodzi i na pewno zna najświeższe notowania na politycznej giełdzie. Jeśli więc powiada, że „coraz więcej osób ma poczucie, że cała ta zabawa z tym dziwnie rządzącym rządem jest bardzo, bardzo przejściowa” – to oznacza ni mniej, ni więcej, że słabnie waszyngtoński konsensus, który dwa lata temu zdecydował o dopuszczeniu do władzy PiS.

Szanowny Czytelnik błędnie przypuścić może, że jako konsekwentny krytyk tej akurat formacji – m.in. na tych łamach nazywanej przeze mnie „żoliborską grupą rekonstrukcji historycznej sanacji” – powinienem się z tego małostkowo cieszyć. Nic podobnego – z zasady nie cieszą mnie bowiem perspektywy dalszego zarządzania polskim konfliktem wewnętrznym przez zewnętrznych interwentów. I to niezależnie od tego, czy owi interwenci operują z Zachodu, ze Wschodu czy z Księżyca.

A tymczasem na warszawskiej scenie dochodzi właśnie ostatnio do kolejnych incydentów i publicznych enuncjacji, które wpisywać się mogą w anonsowany przez Brzezińskiego scenariusz wymiany „dobrej zmiany” na „zmianę jeszcze lepszą”. Zwróćmy uwagę na wypowiedź ambasadora Jonesa, który z fałszywym uśmiechem zakomunikował, że jego rząd udzielił już Polsce wszelkiej pomocy w sprawie tragedii 10 kwietnia 2010 r. Przypomnijmy, że jeszcze przed rokiem gadzinowa prasa pop-patriotyczna donosiła w hurra-optymistycznym tonie, że „Amerykanie pomogą wyjaśnić Smoleńsk” (patrz: „GaPola Codzienna”, luty 2016). Ambasador Jones rozwiewa zatem wszelkie złudzenia: nie pomogą. To oczywiście żadna nowina ani żadne rozczarowanie dla tych, którzy nie upierali się nigdy przy jednowektorowej interpretacji politycznej zamachu warszawsko-smoleńskiego 2010 r. – ale potencjalnie spory dysonans poznawczy dla wiernej klienteli ministra Macierewicza. Ten ostatni, początkowo tylko lekko „trafiony” odpryskami nagonki na p. Misiewicza, teraz zalicza poważniejszy już „postrzał” w związku z autodymisją inż. Berczyńskiego. Na marginesie: skoro Wacław Berczyński jako były członek PZPR otrzymał od rządu USA wizę wjazdową, następnie obywatelstwo i pracę w przemyśle o znaczeniu strategicznym, to najprawdopodobniej został po prostu przejęty przez tamtejsze służby – czy zatem teraz to on sam się wycofał z dalszej współpracy z MON czy raczej „został wycofany” przez swych amerykańskich operatorów?

Tak czy inaczej, z całej sprawy niezłe używanie ma wiodąca w kampanii na rzecz „obrony demokracji” amerykańska telewizja TVN. Tak, tak, amerykańska – bo przecież tę goebbelsowską tubę od dwóch lat poprzez brytyjską firmę Southbank Media Ltd. kontroluje właśnie amerykański koncern Scripps Networks Interactive. Czegóż trzeba więcej, by zrozumieć, że w sztuce gry na kilku fortepianach naraz towarzysze znad Potomaku naprawdę nie ustępują u nas ani Moskalom, ani Prusakom.

Dlaczegóż jednak w ogóle nasi „strategiczni sojusznicy” mieliby teraz decydować się na kolejną re-aranżację warszawskiej sceny? To proste: PiS zrobił swoje – i teraz może już odejść. „Żoliborska grupa rekonstrukcyjna sanacji” załatwiła kilka spraw fundamentalnie istotnych – na czele ze sprowadzeniem do Polski obcych wojsk, a na dokładkę stałego przedstawicielstwa Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego. Gdyby to ich poprzednicy, Komorowski, Tusk, Kopacz, Schetyna et consortes, dokonali tak milowych kroków na drodze do utraty suwerenności – naród może by jeszcze jakoś zareagował. Ale kiedy wyprzedaży polskich interesów dokonuje Zjednoczona Prawica – to patriotyczna publika nie posiada się ze szczęścia (500+) i narodowej dumy (partyzantka+).

A dlaczego owa rearanżacja akurat teraz staje się szczególnie pilnie potrzebna? To zapewne wnika ze znacznie szerszego kontekstu, którego możemy się tylko domyślać – może plany wojenne imperium wymagają właśnie teraz „przyspieszenia” na naszym froncie? My tu bowiem gadu-gadu, a tam tymczasem sekretarz stanu USA Rex Tillerson wypowiedział mimochodem wojnę Iranowi – ogłaszając na cały świat, że Teheran ni mniej, ni więcej wspiera terroryzm i zagraża zwłaszcza w Syrii interesom Ameryki i Izraela. Teraz już tylko czekać odpowiedniej „prowokacji gliwickiej” i plany wojny perskiej wyszykowane „na gotowo” już w latach 2011/12 można będzie skierować do realizacji.

A jakież to może mieć znaczenie dla Polski – skoro z Bliskiego Wschodu nawet żadna zabłąkana rakieta tutaj nie doleci? Otóż, warto pamiętać, że jednostki Wojska Polskiego od dłuższego już czasu mają skromną, ale jednak konkretną reprezentację w tamtym regionie. Warto wspomnieć, że pan prezydent belwederski Andrzej Duda nie tak dawno celebrował w Izraelu pamięć polsko-żydowskiego braterstwa broni – nie mniej urojoną niż jego koncept „Rzeczypospolitej przyjaciół”, ale przecież o prawdę historyczną nikt tu nie będzie pytał, kiedy będziemy to mniemane braterstwo zacieśniać właśnie na froncie wojny perskiej wypowiedzianej de facto przez sekretarza Tillersona w imieniu prezydenta Trumpa.

Oczywiście, można powątpiewać, czy imperium ostatecznie wybierze ten właśnie, bliskowschodni teatr na inaugurację III wojny światowej – w końcu w 2012 r. wszystko już było zapięte na ostatni guzik (już nawet „Nowe Państwo” drukowało na okładce prezydenta Ahmadineżada w mundurze SS-mana z dramatycznym pytaniem: „Czy Iran podpali świat?”) i jakoś jednak rozeszło się to wszystko po kościach. Z drugiej strony nie darmo chyba jednak przewodniczący Kongresu USA pan Paul D. Ryan (niedawny gość prezydenta Dudy i premier Szydło, który zapewniał nas o lojalności sojuszniczej) na tegorocznym kongresie IPAC (największej organizacji lobbingu proizraelskiego w USA) określił rangę relacji z Izraelem w polityce prezydenta Trumpa jako „sacrosanct” (tj. nienaruszalna świętość). A wszak premier Netanjahu przed tymże Kongresem USA grzmiał przed rokiem właśnie, że nieodzownym warunkiem bezpieczeństwa Izraela jest sprowadzenie Iranu do parteru.

No więc gdyby tak jednak wojna perska rozkręciła się na dobre, to tylko patrzeć, jak ruszy nowa fala uchodźców – kto wie, może tak znaczna, że potrzebna będzie jakaś nowa „operacja Most”, aby ich wszystkich uratować? I może właśnie z myślą o tym jacyś przewidujący ludzie już z góry zadbali o logistykę takiej operacji – bo oto akurat w ostatnich dniach natknąć się można było na reklamy nowych połączeń lotniczych do Tel Awiwu, które jednocześnie z pół tuzina polskich miast obsługuje aż dwóch przewoźników (PLL Lot i Wizz Air). Poza Warszawą i Krakowem, które już dawniej miały takie pożyteczne połączenie, do stolicy państwa położonego w Palestynie można teraz regularnie latać również z Gdańska, Katowic, Lublina, Poznania i Wrocławia – czyż to nie piękne? A w razie pilnej potrzeby – będzie jak znalazł.

Grzegorz Braun
10.5.2017 polskaniepodlegla.pl 


Za: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=20201&Itemid=119