Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Gdzie jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych? – pytaliśmy, gdy Polska była opluwana, gdy Israel Katz mówił o Polakach, że „antysemityzm wyssali z mlekiem matki”? Takie pytanie ciśnie się na usta, gdy słyszymy o „polskich obozach”. Dlaczego polscy dyplomaci nie walczą z kłamstwami, nie odpierają dyplomatycznych machinacji Izraela? Powód jest prosty – w urzędzie do tego powołanym, głos mają ci, którzy kłamstwa wytwarzają. Powód jest też inny – polityką zagraniczną zajmują się wszyscy, tylko nie MSZ. Polskę dwukrotnie zaatakowano. Przyglądając się, jak z dnia na dzień daliśmy się uwikłać w izraelską kombinację dyplomatyczną, nie trudno było dostrzec nędzy polskiej dyplomacji. Z Warszawy zaczął wychodzić chaotyczny, wzajemnie wykluczający się wielogłos. Polityką zagraniczną zajmowali się wszyscy z wyjątkiem... ministra spraw zagranicznych.

Gdy Polskę brutalnie atakowano Jacek Czaputowicz skupił się na pacyfikowaniu głosów krytyki i oburzenia w Polsce. Dezercja MSZ była tym bardziej naganna, że od samego początku wiadomo było, że celem działań Izraela nie jest bynajmniej „prawda historyczna”, lecz grabież polskiego mienia, że chodziło o precedens otwierający drogę do kolejnych aktów kapitulacji, o rezygnację z resztek suwerenności i uchwalenie, przy pomocy takiej samej kombinacji dyplomatycznej, ustawy reprywatyzacyjnej. Dlaczego MSZ nie informowało, że to taktyka negocjacyjna Żydów? Dlaczego nie uprzedziło na czas o zbliżającej się nawałnicy? Jak to możliwe, że z ambasady w Tel Awiwie nie docierały sygnały, że Izrael coś szykuje? Zamiast spełniać swe konstytucyjne obowiązki, szef MSZ merdał ogonkiem; kłamał, że jedynym powodem napięć jest „problem w komunikacji”, że nie postrzega tego jako świadomej akcji Państwa Izrael.




Nawoływał do okazania dobrej woli wobec „wrażliwości strony żydowskiej”, bo „w Jedwabnem Polacy zabili Żydów i tego nikt się nie wypiera”. Gdy w państwie żydowskim grzmiały propagandowe armaty, a lonty podpalał osobiście Netanjahu, „nasz” dyplomata ubolewał nad niewyparzonym językiem ambasador Anny Azari, a jej chamską, ingerującą w suwerenność RP wypowiedź w Auschwitz, uznał za dyplomatyczną gafę i faux pas. Podejścia nie zmienił nawet wtedy, gdy ambasador wyznała: „Ja mówiłam dlatego, że musiałam”, czyli przyznała, że antypolska retoryka jest jądrem polityki zagranicznej Izraela, a nie paplaniną głupawej baby.

Polityką zagraniczną zajmowali się wszyscy oprócz ministra spraw zagranicznych. On zajął się polityką historyczną. Porażało tchórzostwo. Porażały nie leżące w jego kompetencjach wypowiedzi. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” profesor Jacek Czaputowicz rzekł: Profesor Gross jest naukowcem i ustawa go nie dotyczy. Jest swoboda prowadzenia badań naukowych i profesor Gross ma prawo do swoich poglądów. Czyli zamiast zwalczać oszczerców, puszczał do nich oko. No bo jak można zrozumieć ministra, który uprzedzając powołane do tego urzędy, uniewinnia publicznie największego polakożercę i otwiera przed oszczercami niespotykane dotąd możliwości? Gdy w Izraelu pluto na Polskę, wmawiał Polakom: Przełknijcie gorzką pigułę, ale za to premierem Izraela będzie znowu wielki przyjaciel Polski Benjamin Netanjahu. Nic też dziwnego, że w MSZ obdarzono go ksywką „Kaputowicz”.

W świecie polskiej dyplomacji dramat gonił dramat, a groteska groteskę. Miejsce dyplomatów zajęli eksperci od dialogu polsko-żydowskiego. Prowadzili nieustanne zakulisowe rozmowy z oszczercami. „To są kontakty bardzo intensywne, mówimy nawet o kilkunastu rozmowach dziennie” – zdradził prezydencki minister Krzysztof Szczerski. Prezydencki doradca do wszystkiego Andrzej Zybertowicz podzielił się odkrywczą obserwacją: w wielu krajach świata i wielu środowiskach żydowskich nie ma świadomości tego, że Polacy byli ofiarami niemieckich hitlerowców […] To jest zaskoczenie, daleko idące zaskoczenie i nie jest dla nas do końca jasne, jakie są tego powody. Sprawę wyłożył jasno: „Prawda bardzo często w polityce przegrywa. Aby polityk mógł zabiegać o prawdę, musi zachować władzę, ażeby zachować władzę, często musi ulegać siłom zewnętrznym, które na to pozwolą i w tym pomagają”. Czyli, dokonując przekładu  na polski: Zachować władzę, nawet za cenę zdrady interesów własnego państwa. Naiwnie sądziliśmy, że celem ustawy była obrona pamięci o polskich ofiarach. Tymczasem premier przekonywał, że „szerzenie prawdy o Holokauście to również zadanie Polski”. Czyli, że celem ustawy było pokazanie, że Polacy będą lepiej od Izraela szerzyć żydowską narrację.

Po dyplomatycznej katastrofie do naprawy stosunków z Izraelem wydelegowano Bronisława Wildsteina. A ten do przekazania miał tylko jedno: „Sprawa jest oczywista. Chcemy odnowić kontakty z Izraelem”. A jeszcze kilka tygodni wcześniej lansował tezę - Państwo Izrael „pomoże nam w walce z ordynarnym procederem cedowania zbrodni niemieckich na polskie ofiary”. Dyplomatyczny głos zabrał senator Jan Maria Jackowski, skomląc o niewdzięczności Izraela. A kilka dni wcześniej, jako senator sprawozdawca, z niezwykłą żarliwością agitował za pilnym zatwierdzeniem ustawy o wypłaceniu 100 milionów na żydowski cmentarz. Nałożyła się na to wypowiedź pewnej baby, że ustawa jest „głupia”. Przy czym mówiła to po podpisaniu ustawy przez prezydenta RP, którego jest doradcą. Świat o „szmalcownikach” nie słyszał póki europoseł PiS nie palnął o nich bezrozumnie – od tego dnia już cały glob, dzięki Czarneckiemu, wie, że to Polak sprzedający Niemcom ukrywających się Żydów. Przez tygodnie dyżurni eksperci od wszystkiego, prześcigali się w bzdurnych analizach, cały swój intelektualny wysiłek skupiając nie na obronie dobrego imienia Polski, lecz na usprawiedliwianiu Izraela i decyzji prezesa PiS.

Polityką zagraniczną zajął się minister rolnictwa. Gdy Polskę okładali kłonocą, gdy nawet wiejski głupek widział, że Żydom chodziło o polskie lasy i o polską ziemię, nieprzerwanie i w formule „najmądrzejszy we wsi” wypowiadał się Krzysztof Ardanowski. Odnosząc się do słów Israela Katza zaklinał się, że robi wszystko, aby podkreślać „ ten Paradisus Judaeorum, który był również w Polsce przez wieki dla Żydów, ten raj, który tutaj mieli”. Podzielił się też odkrywczą analizą geopolityczną: środowiska żydowskie nie są jednolite, a przyczyną braku przeprosin Katza może być to, że „liczyli, że Polacy tego nie zauważą. Pewnie ten kurz bitewny opadnie. Wybory się odbędą, ktoś wygra, ktoś przegra i będzie im wstyd” - tłumaczył nieporadną polszczyzną. Brakowało tylko porady „na chłopski rozum”, aby PiS, dla pozyskania głosów w wyborach - wzorem Netanjahu i Katza - popluł na Żydów. Broniąc mocarnie Polski przed oszczercami, Ardanowski dorzucił: Czasami widzę, że tego dolewania oliwy do ognia, tego szczucia, tego jadu to więcej czasami jest wśród Polaków, wśród różnych naszych „ekspertów”, naszych „specjalistów” od historii polsko-żydowskiej. Jego zdaniem wiele osób w środowiskach żydowskich „potrafi się wznieść ponad nawet jakieś żale” i „mówić o prawdzie historycznej”. W tym samym czasie rolnictwem zajmował się... Jacek Czaputowicz - przeznaczył miliony złotych na pomoc dla Ukrainy w zakładaniu sadów malinowych. Informacja wzburzyła organizacje rolnicze, które wskazywały, że wzmacnia konkurencję, gdyż Ukraina jest dużym producentem malin rywalizującym z Polską o rynki zbytu, co uderza w sposób bezpośredni w polskich rolników.

Polityką zagraniczną zajęła się polska bezpieka, a polityką bezpieczeństwa wewnętrznego Polski izraelski Mosad. Zamiast wyłapywaniem obcych szpiegów zajęła się wyłapywaniem antysemitów. Po odkryciu przez TVN w krzakach pod Wodzisławiem polskich nazistów, koordynatorem akcji antynazistowskiej okazał się minister koordynator służb specjalnych. Przypomnijmy tu dyplomatycznż aktywność Mariusza Kamińskiego, kiedy to napadł na organizatorów Marszu Niepodległości w 2013 r., kiedy rozczulając się nad spaloną budką strażnika i koszem na śmieci oraz solidaryzując z ambasadorem Rosji, marsz określił jako: „manifestację elementów skrajnych i faszystowskich”. Nie pamiętał przy tym jak wcześniej po taki sam argument sięgał Kiszczak, dla którego happeningi Ligi Republikańskiej, z której wywodzi się Kamiński, miały znamiona faszystowskich wybryków. Nie pamiętał też, jak „Wyborcza” oskarżyła Ligę o podpalenie synagogi w Warszawie. Zacięcie do polityki zagranicznej wylazło z Kamińskiego, gdy przyłączył się do nagonki na Victora Orbána, po tym gdy Anne Applebaum uznała, że Węgry stosują nienawistną ideologię rodem z lat 30. Gdy wszystkie nasze państwowe interesy dyktowały wsparcie Węgier, co robił Kamiński? Wrzeszczał: „Orbán musi poczuć dystans ze strony polskich polityków. On zrobił coś, co jest niewybaczalne”. W świetle tego  nasuwa się pytanie, co tak naprawdę Kamiński „koordynuje” lub czego jest „koordynatorem”?

Po mistrzowskim rozegraniu przez Mosad polskiego MSZ i polskiego wywiadu, głos zabrał przedstawiciel polskiej bezpieki. Maciej Wąsik ogłosił: Izrael jest głównym sojusznikiem USA, które są naszym głównym sojusznikiem. Izrael jest też ostoją cywilizacji zachodniej na Bliskim Wschodzie. Ten kraj ma strategicznie ogromne znaczenie dla Europy i Stanów Zjednoczonych. Zrobiliśmy krok wstecz, ale cieszę się, że dzięki temu mamy dwa niezmiernie ważne dokumenty. To jest nasz sukces w polityce międzynarodowej. Mamy w tej chwili otwartych wiele drzwi do działań, które w wyniku nieporozumienia ze stycznia zostały zablokowane. Wytrzymaliśmy pięć miesięcy ogromnej presji. Były środowiska w USA, które mówiły o Polsce jako o państwie faszystowskim. Musieliśmy to zatrzymać. Nie było łatwe zagłosowanie przeciwko ustawie, którą sami uchwalaliśmy. To była poważna, odpowiedzialna decyzja premiera. Będę jej bronił jak niepodległości. Zaabsorowana polityką zagraniczną ABW, nie zwracała uwagi na dziwne zainteresowanie Izraela cyberbezpieczeństwem Polski. Nie dociekała, z jakiego powodu kierownictwo resortu przedsiębiorczości i technologii premier obsadził absolwentami pedagogiki, politologii i... menadżerką kultury. Nowa minister Jadwiga Emilewicz-Szyler z entuzjazmem i impetem rzuciła się do podpisywania porozumień o współpracy z Izraelem i do wypowiadania na temat polityki zagranicznej, oznajmiając przy każdej okazji: „Polska jest największym sojusznikiem Izraela w Europie”. Do sprawy swoje trzy grosze dorzucał jej polityczny patron magister filozofii Jarosław Gowin.

W tyle nie odstawał minister spraw wewnętrznych. Joachim Brudziński ostrzegał użytkowników Twittera, że ich wypowiedzi powodują antyizraelskie ekscesy. W ślad za tym, powodowany panicznym strachem, zarządził ochronę ambasady Izraela przewyższającą ochronę własnego urzędu, a wojewoda, dla zapewnienia komfortu psychicznego izraelskim dyplomatom, wytyczył wokół ambasady zamkniętą strefę bezpieczeństwa, zakazał jakichkolwiek demonstracji, wprowadził punktowy stan wojenny. Dyplomatyczne faux pas popełnił powołując rządowy zespół ds. przeciwdziałania propagowaniu faszyzmu, czyli do przekonywania zagranicy, że problem z faszyzmem w Polsce jest tak poważny, że rząd zmuszony był powołać specjalną instytucję do jego zwalczania. A przecież do tego wystarczyłby zwykły dzielnicowy.

W listopadzie 2015 roku dowiedzieliśmy się, że polityką zagraniczną i obronną zajmuje się w Polsce nie MSZ i nie MON, ale... firma ochroniarska. Pierwszy kontakt z Izraelem po powołaniu nowego rządu, nawiązał nie Antoni Macierewicz, lecz... firma City Security. W Jerozolimie przebywała grupa ochroniarzy tej agencji dla pomocy izraelskiej armii i policji w zapewnieniu bezpieczeństwa obywatelom Izraela. Sprawa odbiła się szerokim echem. „Jerusalem Post” informację zamieścił na pierwszej stronie (obok relacji o spaleniu kukły Żyda w Poznaniu). Niemniej entuzjastyczne były komentarze mediów polskich, które pisały: pierwsza grupa polskich ochroniarzy wspiera armię Izraela. Uczestniczyli już w patrolu po jerozolimskiej starówce. Wzięli udział w patrolu Policji Granicznej. Krzysztof Liedel, członek Rady Nadzorczej City Security, tłumaczył: Dla ochroniarzy ustalony został  harmonogram szkoleń dzięki współpracy z izraelskimi służbami.  Liedel to b. dyrektor w BBN z czasów Komorowskiego i wykładowca w Collegium Civitas. Z materiałów archiwalnych IPN wynika, że wstąpił jako ochotnik do MO i został skierowany do ZOMO, w 1988 złożył ślubowanie funkcjonariusza SB i MO, rok później został słuchaczem Akademii Spraw Wewnętrznych im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie. „Jerusalem Post” pisał (lub raczej donosił): w czasie wizyty ochroniarzy nawiązana została współpraca z przedstawicielami izraelskiego rządu […] przedstawiciele firmy spotkali się z wiceministrem obrony Eli Ben Dahanem oraz wiceprzewodniczącym Knesetu. Ochroniarze nie omieszkali zająć się, też w imieniu Rzeczypospolitej, polityką historyczną. „Jako obywatele Polski w przeszłości mieliśmy, niestety, bardzo często okazję być świadkami ataków na Żydów” - napisał prezes firmy w liście do ministra bezpieczeństwa wewnętrznego Izraela.„Dobrze wiemy, że ten kto zaczyna atakować was, na końcu obraca się również przeciwko nam. [...] Jestem głęboko przekonany, że możemy tworzyć partnerstwo na każdym poziomie politycznym” - dodał. Chodzi o poprawę wizerunku Polski – tłumaczył inny organizator wyjazdu ochroniarzy, Jojne Daniels z fundacji „From The Depths”. I tu pytanie: kto upoważnił firmę ochroniarską do pertraktowania z wojskiem i bezpieką obcego państwa, i tym samym wytyczania polityki bezpieczeństwa państwa? Dlaczego milczał minister spraw zagranicznych, milczał minister obrony, milczał ambasador RP w Tel Awiwie? „Polska firma ochroniarska ma być wsparciem dla funkcjonariuszy służb izraelskich z powodu intifady nożowników” - podała TVN24. „Chcemy chronić niewinnych” podał Benjamin. To nie żart. TVN24 wraz z polskimi ochroniarzami chronić będzie izraelskich przestępców na terytoriach, które Polska, ONZ, UE uznają za okupowane. Wiele, w kontekście terroryzmu, mówi się o bezpieczeństwie Polski, ale trzeba wiedzieć, że będzie ono możliwe tylko wtedy, gdy będą o nie dbali Polacy, a nie City Security i Mosad. Cieszy, gdy ABW łapie szpiega. Ale jeszcze bardziej cieszyło by, gdyby złapała tego, kto służąc w wojsku lub bezpiece obcego państwa, prowokuje „terrorystów” i naraża bezpieczeństwo Polaków.  

W kwietniu 2018 r., podczas wizyty w USA, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin spotkał się z przywódcami B’nai B’rith, AIPAC, Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, Światowej Organizacja ds. Restytucji Mienia Żydowskiego. Wypowiedzi Gowina wskazywały, że rozmawiano przede wszystkim o kwestii roszczeń żydowskich. 29 czerwca 2018 r., tuż po „korekcie” ustawy o IPN Gowin podał następującą  interpretację decyzji o rezygnacji z zapisów ustawy: „W tej chwili relacje z USA są odblokowane. Szansa na stałe stacjonowanie wojsk amerykańskich w Polsce jest większa. Podczas mojej wizyty w USA nasi amerykańscy partnerzy wyraźnie mówili, że trzeba tę sprawę rozwiązać, żeby odblokować rozmowy o stałym stacjonowaniu wojsk USA”.  I jeszcze jedno - w sprawie naukowych publikacji „polskich” naukowców na temat współudziału Polaków w holokauście, a także na temat degradującej obraz Polski za granicą sławetnej konferencji naukowej organizowanej i finansowanej w Paryżu przez PAN, czyli przez jego ministerstwo, Gowin milczał. Tymczasem artykuł 231 KK jednoznacznie mówi, że jeśli funkcjonariusz publiczny nie dopełni obowiązków i naraża przez to państwo na szkodę, wówczas w grę wchodzi czyn karalny ścigany z urzędu. Znamiona czynu karalnego jako żywo wyczerpują sprzeczne z polską racją stanu przedsięwzięcia naukowe promowane i finansowane przez ministra nauki. W szanującym się państwie znamiona czynu karalnego opisanego w  artykule 129 KK - o przestępstwie zdrady dyplomatycznej, wyczerpują też zakulisowe kontakty członka rządu z obcymi organizacjami, utajnione przed opinią publiczną rozmowy i negocjacje o charakterze dyplomatycznymna tematy wagi państwowej. Bo nie ma wątpliwości, że w sprawie baz amerykańskich, ustawy IPN, żydowskich rewindykacji nie powinien prowadzić rozmów oraz wypowiadać się publicznie minister nauki i szkolnictwa wyższego! Nawiasem mówiąc, czy pod ten sam paragraf nie podpada minister Czaputowicz, który zwołał konferencję antyirańskiej i wyłożył na jej organizację z kieszeni podatnika 2 miliony 200 tysięcy złotych tylko po to, aby dać Netanjahu okazję do wygłoszenia antypolskich tyrad, i podium dla Pompeo dla wylansowania Franka Blejchmana, żydowskiego zbrodniarza, herszta komunistycznej bandy rabunkowej, oficera stalinowskiej bezpieki, nadzorcy stalinowskich łagrów. Sekretarz stanu przywiózł niezły prezent sojuszniczemu krajowi, bo tego samego dnia przypadła rocznica powstania AK, a Blejchman w swych wspomnieniach pisał, że AK i NSZ  „były antysemickie i wykonywały rozkazy Niemców”. Przy okazji Pompeo (a także Czaputowicz i Netanjahu) wylansował Blejchmana na bohatera narodu amerykańskiego polskiego pochodzenia w miejsce Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego oraz wyznaczył nową obowiązującą wykładnię związków etnicznych, historycznych i kulturowych Polski z USA.

Negocjacje dyplomatyczne trwały w ciszy i w wielkiej dyskrecji. Gdy raptem Izrael przeprowadził w polskim Sejmie blitzkrieg, trudno nie było odgonić podejrzeń, że coś się wydarzyło za zamkniętymi drzwiami. Źródła izraelskie ujawniły, że negocjatorami ze strony polskiej nie byli dyplomaci, lecz europosłowie, że rola negocjatorów sprowadziła się do wysłuchania, co do przekazania miał Netanjahu. Do rozmów z Mosadem wyznaczono ludzi nie mających pojęcia o  dyplomacji. Gazety izraelskie nie miały wątpliwości, jak owe polskie samorodne talenty dyplomatyczne sprawę rozegrały: „Nie poszliśmy na kompromis, doprowadziliśmy do uchylenia [polskiego] prawa”. Co więcej, w siedzibie Mosadu nie było żadnych negocjacji, była zwykła kapitulacja. Potwierdził to publicznie Jossi Ciechanower: „Polacy próbowali wybielić swą haniebną przeszłość, wyprzeć się współudziału w holocauście, ale dostali dobrą szkołę i musieli się przyznać. Oto kraj, który szczyci się tym, że uchwalił ustawę, która przywróci narodowi honor, a pół roku później anuluje je z podkulonym ogonem. Pozbyliśmy się tego prawa bez dawania im niczego w zamian”. Nie narzekajmy jednak. I tak dobrze, że do negocjacji nie wydelegowano Jojne Danielsa, Szewacha Weissa i Anne Applebaum - wszyscy mają przecież polskie obywatelstwo, i wszyscy cieszą się bezgranicznym zaufaniem Prezydenta RP. Kiedyś redaktor Robert Mazurek rozmarzył się na łamach tygodnika „wSieci”: Prezydent nagradza Szewacha Weissa Orderem Orła Białego, a potem powołuje go na swego doradcę-ministra. Miał Tusk Bartoszewskiego, miałby Duda Weissa. I wyobraźcie sobie teraz wyjazd głowy państwa do Berlina czy Nowego Jorku oraz pojawiające się tam natarczywe pytania o tradycyjny polski antysemityzm […] muzeum Ulmów jest stacjonarne, a Weiss byłby takim muzeum obwoźnym”.

Strategii dyplomatycznej nie było. Były za to nerwowe, chaotyczne i nieskoordynowane ruchy. Pozycji Polski na arenie międzynarodowej nie poprawiły ani trochę zręczne posunięcie dyplomatyczne w postaci doraźnej wizyty prezydenckiej pary w krakowskim przedszkolu żydowskimi, powołanie Schnepfa i Rotfelda na członków Rady Muzeum Polin i zapowiedź budowy muzeum getta. Gdy przez świat przelewała się fala bezprzykładnego antypolskiego hejtu, rząd „dobrej zmiany” zajmował się futrowaniem antypolskich środowisk, czyli sponsorowaniem antypolonizmu. Żydowski dyplomatyczny blitzkrieg przeprowadzony został na terytorium Polski, przy pomocy polskich dyplomatycznych idiotów. Bo to nie Izrael wybudował Muzeum Polin, które stało się de facto drugim paralelnym ministerstwem spraw zagranicznych, mającym monopol na stosunki polsko-żydowskie, realizującym obcy projekt geopolityczny.  Bo to rząd oddał Muzeum Polin w pacht stosunki polsko-izraelskie, i tym samym ważny segment dyplomacji.

Zamiast za Katza, zabrali się za Polonię w USA. Gdy nad głowami Polaków zawisła groźba w postaci ustawy Kongresu, próbowała temu zapobiec Polonia. Jej przedstawiciele najpierw sprawę nagłośnili, a następnie wystosowali petycję do członków Izby Reprezentantów. W tej sytuacji wydawało się, że polskie MSZ ich poprze. Okazało się jednak szybko, że w tajemnicy dogadało z diasporą żydowską. Przebywający z wizytą w Nowym Jorku wiceminister spraw zagranicznych Marek Magierowski storpedował wysiłki Polonii. W tym samym czasie marszałek Senatu rzucał płomienne apele do Polonii „o reagowanie na przejawy antypolonizmu”. Mówił: „rząd zawsze apeluje do Polonii o kilka rzeczy [...]  niezwykle ważne to tworzenie propolskiego lobby w każdym miejscu, gdzie Polonia jest”. Ale nie tylko to było celem wizyty Magierowskiego. Korespondentka „Jerusalem Post” informowała: przyznał, że „Polska popełniła kilka błędów w związku z wprowadzeniem nowelizacji ustawy o IPN i wyraził wdzięczność za krytykę ze strony społeczności żydowskiej”. Zapewnił, że „ocaleli z Holokaustu i inni goście żydowscy w Polsce nie są zagrożeni karami wynikającymi z ustawy, a Polska ma bardzo surowe prawo karzące antysemityzm”.

Erupcja dyplomatycznego wzmożenia nastąpiła także u byłego minister spraw zagranicznych. Musimy mieć własną narrację - zakomunikował Witold Waszczykowski. Tak, to nie żart. Człowiek, który przez dwa lata był szefem dyplomacji, który przez dwa lata dogadywał się z nowojorskimi Żydami, dwa miesiące po dymisji odkrył, że Polska musi mieć własną narrację. A propos - z miną Schnepfa, tj. z miną prześladowanego Żyda, łazi po mediach i opowiada jak to wszystko za jego czasów w MSZ chodziło jak w zegarku, a teraz jacyś dyletanci zepsuli stosunki z Żydami i w ogóle zepsuli wszystko. Tak więc, gdy wszyscy i nagle zabrali się za politykę zagraniczną, ciarki chodziły po plecach, włosy dęba stawały i przyszła pora powiedzieć wprost brutalną prawdę: wszyscy doprowadziliście do tego, że Polska nie ma w świecie żadnego wizerunku, który mógłby się pogorszyć. Nasz wizerunek to „polskie obozy” i Jedwabne. Wszyscy powinniście zostać odsunięci od wszelkich funkcji mających związek z Izraelem, bo w grę wchodzi konflikt lojalności.

Krzysztof Baliński