Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Trzonem całej historii powszechnej jest zagadnienie cywilizacji. Cywilizacja jest to metoda ustroju życia zbiorowego. Prawo stanowi w nim czynnik pierwszorzędny i jest z natury rzeczy częścią metody, jak najbardziej znamienną. Każda cywilizacja ma swoje pojęcie o prawie i wysnuwa z nich odrębne systemy prawa.
Są tedy dwa źródła prawa: etyka lub władza. Obydwa tkwią w samych zawiązkach jakiejkolwiek kultury, jakiegokolwiek ustroju życia zbiorowego choćby najprymitywniejszego; tkwią w ustroju rodowym. Nie było zaś nigdy ani stadności, ani matriarchatu. Władza ojcowska była dożywotnią, tyczyła się synów, wnuków i prawnuków, skupiających się w ród pod zwierzchnością wspólnego przodka, który był właścicielem wszystkich i wszystkiego. W rodowej gromadzie, mogącej obejmować kilkadziesiąt głów wytwarzały się normy wzajemnych stosunków, tj., poglądy na to, co jest godziwym, a co niegodziwym.

Etyka jest starsza od prawa. Prawo nie było potrzebnym, póki się nie wydarzyło przestępstwo. Sankcje prawne nie mogły powstać wcześniej, aż gdy zaszła potrzeba, żeby niegodziwość poskramiać siłą. Musiała zaś powstać kwestia prawna, gdy okazała się jakaś wątpliwość etyczna. Prawo pierwotne rodzi się z etyki i rozwija się wraz z jej rozwojem, w miarę rozwoju stosunków.

Młodszość prawa jest atoli nieznaczna. Po śmierci założyciela rodu mogły się stosunki układać rozmaicie. Każdy z synów patriarchy stawał się sam patriarchą i właścicielem swego potomstwa i mógł się wyodrębnić ród odrębny; również atoli mogli pozostawać dalej razem. Zachodziła potrzeba norm, kto ma być głową gospodarki rodowej i jak uregulować dalsze współżycie. Określono dotychczas sześć typów ustrojów rodowych, a zatem istniała rozmaitość praw.

Niegodziwością było świadome wyrządzenie szkody współrodowcowi. Obowiązki etyczne wobec członków innego rodu zaczęły się dopiero natenczas gdy rody złączyły się w plemię. Powstaje etyka zrzeszeniowa, rozszerzająca się dalej z plemion na lud. Żydzi rozciągnęli etykę na wszystkich współwyznawców. Nie miało się obowiązków etycznych poza własnym zrzeszeniem; powszechnym był tedy stan, który zwiemy etyką podwójną. Dopiero filozofia stoicka nie pozwalała postępować nieuczciwie względem obcych, zanim chrześcijaństwo uczyniło wszystkich ludźmi bliźnimi.

Z nowych postulatów etycznych musiały powstawać nowe kierunki w prawie. Lecz postulaty mogły nie znajdować uznania, a konflikt prawa z etyką sięga również do okresu rodowego. Nadużycia zdarzały się, zwłaszcza wyścigi uzurpatorskie do godności i władzy starosty rodowego (powstał typ despocji rodowej). Nie zawsze geneza władzy tkwiła w etyce. Zdarzała się władza, pochodząca z popełniania niegodziwości, a prawo wydawane przez taką władzę, mogło być bezprawiem.

Prawo, wywodzące się od władzy, mogło być narzucone bez względu na poglądy etyczne, a towarzyszący takiemu prawu przymus prawny mógł być wcale nie uprawniony. Uprawnienie sprzeczne z etyką jest bezprawiem.

Atoli władza despotyczna nie koniecznie musi być tym samym bezprawną. Ludy ziemi wyznają po większej części emanatyzm i wierzą, że władca jest emanacją bóstwa. Wobec tego nie wolno jej się przeciwić ze względów religijnych, on zaś nie jest krępowany niczym. Wszelka zachcianka jego staje się prawem. Jest to zupełnie logiczne przy emanatyzmie a ślepe posłuszeństwo stanowi elementarne wymaganie emanatycznego porządku w stosunku świata przyrodniczego do nadprzyrodzonego. W tym wypadku władza despotyczna nie jest narzucona, lecz wyłania się naturalnie ze systemu religijnego. Nie tylko najsurowsza władza, lecz nawet dziwaczna (jak np. Iwana Groźnego) może być nie tylko prawną lecz najzupełniej prawną ze stanowiska danej cywilizacji.

Ze zmianą pojęć etycznych musi nastąpić zmiana pojęć prawniczych. Nigdy atoli przeciwnie, nigdy prawo nie pokieruje etyką. O ile prawo chce wytwarzać etykę, powstaje stan bezetyczny anormalny i po pewnym czasie acywilizacyjny. Słusznym może być tylko takie prawo, które wyłania się z wierzeń lub stosunków stron zainteresowanych i jest zgodne z ich wolą, z ich przekonaniami, czyli innymi słowy: prawo współmierne z cywilizacją.

Żadna cywilizacja nie uznaje gwałtu, jako źródła prawa. Wszystkie stają oporem przeciwko prawu narzuconemu, nie wyłonionemu.

Musimy zacząć od odróżnienia tych dwojga "praw" albowiem prawo narzucone może pochodzić z nikczemnych gwałtów (np. Od łupieżczego najeźdźcy), a więc ściśle rzeczy biorąc może być nie prawem, lecz bezprawiem. Czyż można stawiać je obok siebie, w imię np. nieprzerwalności prawa? Nieprzerwalność zachodzić może tam tylko gdzie nie zmienia się metoda. Właściwie przeto bezprawie stanowi przerwę w ciągłości prawa; a bezprawiem jest wszystko, co opiera się na gwałcie. Szwankuje tu terminologia prawnicza, nie posiadając osobnego wyrażenia na bezprawie, przebrane w szaty prawa. Jurysprudencja stawałaby się atoli nieraz współwinną nikczemności, gdyby prawo narzucone traktowała na równi z wyłonionym. Zawody zaś prawnicze nie mogą się poniżać do tego, by wysługiwać się lada opryszkowi.

Przeciwieństwa prawa narzuconego a wyłonionego śledzić można w całej historii cywilizacji łacińskiej około hasła wolności. Granicę pomiędzy wolnością a przymusem określić nietrudno. Wolność każdego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność sąsiada. Adagium stare i powszechnie znane, kiedy powstało i od kto pochodzi, nie wiadomo. Sądzę, że należałoby je uzupełnić określeniem roli przymusu; przymus zaś ma stawać w obronie wolności tego sąsiada. O tyle przymus (sankcje prawne) jest potrzebny, uprawniony; poza tym staje się blumizmem.

Skoro nie można być cywilizowanym na dwa sposoby, nie można przeto stosować w układzie prawa jednocześnie dwóch metod, a tym mniej trzech lub czterech. Mieszanka cywilizacyjna wyradza się w stan acywilizacyjny a prawo złożone z działów niewspółmiernych, prawo cywilizacyjne wielokierunkowe staje się bezkierunkowym i wychodzi w praktyce na tarczę wszelkiego bezprawia. Prawo musi wiedzieć jasno, do czego zmierza i wyrażać to ściśle; tym samym musi pochodzić w całości z jednej tylko cywilizacji.

Mieszanka cywilizacyjna jest jadem wszelkich organizmów, a stosowana czy to do państwa, czy to do społeczeństwa, sprowadza rozkład. Komu w głowie mieszają się cywilizacje, taki przy najczystszych nawet intencjach stanie się, chociaż nieświadomie, trucicielem życia zbiorowego we własnym zrzeszeniu. Albowiem w sprawach związanych z intelektem ludzkim nie obowiązuje wcale prawo przyrodnicze, jako ta sama przyczyna wywołuje zawsze te same skutki. Z takiej samej myśli ludzkiej powstają czyny rozmaite. Ta sama myśl przeradza się w czyn w każdej cywilizacji inaczej.

Przykładem rozdwojenia cywilizacyjnego jest stała historia Niemiec. Tam bizantyjska cywilizacja zmagała się z łacińską od czasu Ottonów. Spory cesarstwa z papiestwem były w istocie rzeczy walkami dwóch cywilizacji. Łacińska wzięła górę w okresie tzw. "bezkrólewia niemieckiego" i aż do drugiej połowy XIV wieku zmagała się, wychodząc przynajmniej obronną ręką. Przeważyły atoli szalę na rzecz bizantynizmu trzy czynniki historyczne: Zakon Krzyżacki, protestantyzm niemiecki (różny wielce od skandynawskiego i anglosaskiego) i wreszcie pruska ideologia państwowa. Kultura bizantyjsko-niemiecka ostatecznie zwyciężyła, dokonując sprusaczenia całych Niemiec.

Wraźne ślady wpływów bizantyjskich są w całej Europie. Byłoby dziwnym, gdyby było inaczej. Wszakżeż w pierwszym okresie średniowiecza bogate i uczone Bizancjum było ideałem dla zachodniej Europy ubożuchnej i niepiśmiennej; potem zaś legizm wszczepiał pojęcia prawa publiczneog z epoki cesarstwa, z czasów "Nowego Rzymu". Pewne wpływy z Bizancjum rozchodzą się po całej Europie. Można by się wyrazić, że cała Europa doznaje zatrucia kwasami bizantyńskimi. Siłom fizycznym przyznano faktyczną supermację nad duchowymi, często formie nad treścią. Najdosadniejszego przykładu dostarczał problem nawracania pogan. Na tej sprawie obserwować można w skali największej, jak kwas bizantyński deprawował zachodnią Europę. Niegdyś Cassiodorus, jeden z Ojców naszej cywilizacji, oświadczył, jako nie wolno przy nawracaniu używać przymusu i Stolica Apostolska sama również wielokrotnie to głosiła. Lecz później wyszła od Krzyżaków fatalna teoria, jako godzi się a nawet trzeba nawracać mieczem, gdy inaczej nie można; dla najwyższego dobra, dla nawrócenia i zbawienia dusz, nie trzeba się wahać z użyciem przemocy. Cel uświęca środki! Gdy tak promulgowano tę zasadę, otwarły się ciężkie wrota dla wszelkiej zbrodniczości względem nie współwyznawców, zaczęło się zawieszenie etyki względem pogan, moralność dwojaka i złote czasy dla zbrodniarzy, umiejących pokrywać przestępstwa świętoszkostwem. Czy nie w tej sprawie zawiązek kwestii: siła nad prawem?

Ze stałego sprzężnia cywilizacji bizantyjskiej z łacińską w jednym rydwanie, musiał wreszcie wytworzyć się kołoobłęd historyczny (zachodzący nie tylko w Niemczech). To samo tyczy się mieszanki wytwarzanej z jakichkolwiek innych cywilizacji. Np. pomieszanie chińskiej z turańską wiedzie do bezwładu. Absurdem więc jest poszukiwanie czegoś, co byłoby równocześnie perskim, włoskim, japońskim, polskim, francuskim, chińskim, hinduskim, żydowskim itd. Z tego nie da się wykrzesać żadnej nowej, wszystkim wspólnej jedni; to może być tylko obok siebie z mniejszą lub większą niestosownością.

Co powstało osobnymi metodami i co utrzymuje się odrębnością własnej metody, to nie da się sporządzić w nową całość.

Zwłaszcza tworzenie wszelkie musi się odbywać w obrębie pewnej metody w jakimś duchu.

Przykład na sztuce:

Przypuśćmy, że polski malarz poddaje się wpływom japońskim. Czyż namaluje w takim razie wesele krakowskie japońską metodą? Może zechce odkrywać syntezę matejkowskiej ekspresji z japońską jednopłaszczyzną? Ani też żaden Japończyk nie uznałby Fudżijamy wymalowanej po naszemu. Nie ma krajobrazu polsko-japońskiego, są tylko polskie i japońskie osobno, całkiem osobno. Również nie ma cielesnych kształtów polsko-japońskich! Można przyswajać sobie środki techniczne z Polski, z Japonii, z Persji itd., ale to nie wytworzy sztuki jakiejś persko-polsko-japońskiej.

Absurd ten wystąpi jeszcze jaskrawiej na architekturze. Wyobraźmy sobie dom mieszkalny ze staroegipskimi ścianami skośnymi, z dachem chińskim, lecz fasadą europejską, a urządzony wewnątrz po persku, lecz zbudowany z japońskich tekturek. A może wystarczy wyobrazić sobie gmach europejski, wystawiony pół na pół w stylu bazylikowym i rokoko? Itp, itp.

Ponieważ ludzie z rozmaitych cywilizacji stają się niezdatni do współpracy w tym samym zrzeszeniu, a zatem coraz mniej pożytku z prac życia zbiorowego w Europie i coraz mniej staje się możliwą normalna duchowa przemiana sił cywilizacyjnych, stąd stagnacja to tu, to ówdzie, a coraz częstsza i zagarniająca coraz rozleglejsze dziedziny. Kontynentowi europejskiemu zagroził stan acywilizacyjny.

Mechaniczna mieszanka prowadzi do obojętności w zasadniczych zagadnieniach cywilizacyjnych. Górują coraz bardziej pozory, formy pozbawione treści; treść bywa zlekceważona, nie przywiązuje się do nie wagi. Najdonioślejsze sprawy zbywa się obojętnie.

Apatia moralna, brak zainteresowania sprawami publicznymi stanowią istotny skir życia publicznego, albowiem zacierają potrzebę tego, co w całym życiu zbiorowym najpotrzebniejsze, mianowicie odpowiedzialność. Z jej zaś zanikiem zanikają zdolności twórcze w społeczeństwie. Iluzoryczność odpowiedzialności wiedzie też do najgroźniejszego z nieszczęść publicznych: do bezkarności zła.

Ten chwast wybujał na kontynencie europejskim tak dalece, iż choćby tylko dlatego grozi Europie całkiem widoczny rozkład i to ogólny rozkład w mieszance cywilizacyjnej.

Prawnik musi się tedy zdecydować, do jakiej należy cywilizacji. Każda cywilizacja stanowi przegrodę pomiędzy cywilizacjami nie do przebycia. Jakżeż pogodzić chrześcijańskie a żydowskie pojęcie bliźniego? Rozbieżność zaś etyk co do życia prywatnego a publicznego zachodzi aż w pięci cywilizacjach: w chińskiej, bramińskiej, turańskiej, arabskiej i bizantyńskiej; tym samym nie da się żadnej z nich łączyć z cywilizacją łacińską, która poddaje życie publiczne etyce i to tej samej, jak prywatnie. Chińczykowi godzi się wypędzać swe dzieci, a nawet zabijać je; jakżeż to pogodzić z etyką cywilizacji łacińskiej? Gdy Braminowi przyjdzie ochota zrobić się pustelnikiem gdzieś w obcym kraju, za siódmą górą i siódmą rzeką, ażeby w samotności rozstrząsać zagadnienia spraw wieczystych, ma prawo opuścić żonę i dzieci, nawet ich nie uprzedzając o swym postanowieniu; na coś takiego nie może zezwolić żadną miarą etyka katolicka, która jest etyką cywilizacji łacińskiej.

W materiałach zebranych w specjalnych zbiorach (Bastion, Westermarck, Cathrein, w pamiętnikach zjazdów etnologii religijnej) przejawiają się rozbieżności niesłychane. Ks Cathrein np., nabrał przekonania, że "może nie ma takiej zbrodni, która b nie uchodziła za cnotę, gdzieś kiedyś u jakiegoś ludu".

Jakżeż tu obmyślać syntezę! Skoro niemożliwa synteza etyk, niemożliwa tym samym synteza pomiędzy cywilizacjami. Moralność według metod sprzecznych?! Wyznawana zaś gdziekolwiek etyka musi być czerpana z jednej tylko i tej samej.

Mieszanka cywilizacyjna pociąga za sobą chwiejność etyki, która chwieje się przy wszystkim na tyle stron, ile cywilizacji zmieszano, przynajmniej tedy na dwie strony. Ludzie nie wiedzą co uważać za złe, a to stanowi najgorszą chorobę, istny skir życia choćby prywatnego; a coż dopiero publicznego. Doprowadziliśmy do istotnego harmideru etyk. Europejczyk "przeciętny" doszedł do tego szczebla rozwoju, iż nie wie co dobre a co złe, bo coraz trudniej orientować się w chaosie systemów, w których ma wybierać i dobierać, boć mu przysługuje liberum arbitrium.

Czyż nie panuje podobny galimatias w pojęciach o nauce i sztuce? Czy to przypadek, czy też konsekwencja, że równocześnie z ignorancją dobra a zła nie ma się pewności, co jest piękne, a co szpetne, co prawdziwe a co złudne? Nie trzeba się tedy dziwić, że w rezultacie galimatiasów wszelkiego rodzaju ów przeciętny Europejczyk nie wie co mu pożyteczne a co szkodliwe. Kierują się impulsami doraźnymi, za każdym razem inaczej. Korona zbiorowej kultury czynu, nabiera również impulsywności, a co taka polityka wzniesie, to sypie się i rozsypuje po niedługim czasie. Państwo kierowane impulsywnymi zachciankami i przywidzeniami!!!

Tradycja prawa polskiego nie zna innego podłoża cywilizacyjnego, jak tylko łacińskie. Łacińską na wskroś jest też tradycja polskich pisarzy politycznych od w. XV aż do Sejmu Czteroletniego i rozbrzmiewała ta łacińskość na nowo wielkim głosem, skoro tylko odrodziło się ponownie zainteresowanie naukami politycznymi. Dotychczas nie wydaliśmy ani jednego pisarza, który by snuł nam teorię samowładztwa cezaropapizmu lub pragnął zgnębić personalizm i prawo prywatne na rzecz totalizmu państwowego.

Zastanawiający to fakt, że prawo polskie nie opuściło szlaków łacińskich ani wówczas, kiedy kultura polska, uległszy wpływom turańskim, popadła w tak zwany sarmatyzm. Turańszczyzna zabija przymioty duchowe. Wprowadza w umysły bezład, z czego wytwarza się czasem bezład intelektu. Doznaliśmy tego na sobie; lecz wśród największego upadku naszej kultury nie znajdzie się nigdzie ni śladu turańskich pojęć prawniczych.

Rozwój historyczny prawa odbywał się w Polsce według zasad cywilizacji łacińskiej. Nie przynoszę pod tym względem nic nowego, lecz doczepiam się skromnie do długiego szeregu poprzedników. Dołączam tylko nowe ogniwo do wiadomego pasma polskiej myśli. Każde pokolenie mogło to zrobić, gdyż przybywa nowych problemów, cywilizacja żywotna szerzy się i pogłębia, może nawet powstać nauka jaka nowa. Nowe nabytki trzeba spawać z ogniwami poprzednimi.

Musimy wreszcie objąć cały łańcuch wzrokiem nowoczesnych metod naukowych. Innymi słowy; musimy się wreszcie zdobyć na nowoczesną filozofię prawa w obrębie cywilizacji łacińskiej. Roztrząsanie zasad prawa w tej cywilizacji pragnie być przyczynkiem do dzieła, do którego nauka polska wydaje mi się szczególnie powołana.

Feliks Koneczny - "Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej"


Za: http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/feliks_koneczny/panstwo/II.php