Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

 "Wielonarodowe państwo utworzone według traktatu lizbońskiego ("lizbońskie") szybko się rozpadnie."

Wprowadzenie
Jeżeli przez "integrację" Europy rozumie się daleko rozwiniętą współpracę suwerennych państw - to jest ona godna poparcia i pielęgnacji. Da przeróżne korzyści osobom i społecznościom, a także będzie zapobiegać sporom . Natomiast "integracja" rozumiana jako scalenie tych państw w państwo jedno, wspólne - stanowiłaby całkiem inną jakość zorganizowania się ludności Europy. Inną, ale już eksperymentowaną, zwłaszcza przez Napoleona, Hitlera, Lenina i Stalina. Oczywiście dziś nikt nie myśli o użyciu tych sposobów integrowania, które stosowali ci przywódcy. To jednak nie wystarcza do uniknięcia tego zła, które wtedy wynikło. Pochodziło ono nie tylko ze stosowanych sposobów, ale i z osiąganych celów. A było to zło gigantyczne. Dlatego nakazem uczciwości dla nas, dzisiejszych Europejczyków, jest ostrożność, by integracji nie posunąć za daleko: nie niwelować nią państw, narodów i kultur.

Niechaj naczelnym przesłaniem tego studium będzie teza, że stopień zintegrowania Europy określony traktatami z Nicei (2001) i Schengen (1985) - jest już optymalny. Uszanowana jest suwerenność państw, a granice między nimi zatracają swą niedawną rolę odgraniczania ludzi od siebie.

Dla uzasadnienia tej tezy przedstawiam te sytuacje, w których zbyt daleka integracja okazała by się szkodliwa lub niebezpieczna. Okazała by się taka nie tylko z punktu widzenia naszego dobrobytu, ale i wartości poza-materialnych. Zwłaszcza wartości składających się na "cywilizację łacińską" (wg określenia teoretyka cywilizacji Feliksa Konecznego), której przetrwało u nas daleko więcej niż w krajach zachodnich.

Zachęcam czytelników, by niniejsze studium upowszechniali na wszelkie sposoby, kserowali, umieszczali w internecie, wypożyczali, poddawali dyskusji na spotkaniach, lub wykorzystywali podobnie. Nie roszczę sobie żadnych praw autorskich. Ubolewam, że Polak lub Polka najczęściej nie ma przemyślanych spraw tu poruszonych. To zaniedbanie wpływa fatalnie na jego lub jej udział w głosowaniach, lub powoduje, że nie głosuje. Próbujmy to zmienić.


1. Wielonarodowe państwo utworzone według traktatu lizbońskiego ("lizbońskie") szybko się rozpadnie.

Źle się stało, że wysiłków przetwarzania Europy w jedno państwo nie poprzedzono pytaniem: czy istnienie takiego wielonarodowego państwa jest dziś w ogóle możliwe?

Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie można łatwo wyprowadzić z analizy trwałości wielonarodowych państw europejskich. W analizie tej posłużono się wykresem, którego skala pionowa określa, ile lat trwało rozpatrywane państwo, a skala pozioma - kiedy to było. Na ten wykres naniesiono dane ośmiu państw wielonarodowych charakterystycznych dla Europy. Każde z nich przedstawiono słupkiem prostokątnym, którego wielkość i położenie odpowiada obecności tego państwa w historii Europy.

Zadziwiający jest porządek, w jakim te słupki karłowacieją: każdy następny jest mniejszy od poprzedniego - nigdy na odwrót. Również linia przerywana łącząca punkty od A do G, zaznaczające upadki tych państw, jest konsekwentnie opadająca. Wszystko to świadczy o występowaniu tu pewnej prawidłowości dziejów. Jeśli tak, to przedłużanie tej linii uprawnia do prognozowania trwałości nowego państwa, które miałoby powstać. Daje to odpowiedź na postawione pytanie: wielonarodowe państwo Europy nie ma już żadnej szansy trwałego istnienia.

Może ktoś kwestionować te wnioski twierdząc, jakoby pełna integracja była możliwa i korzystna dla Europy, skoro udała się w Stanach Zjednoczonych. To nieprawda, bo tam nowe państwo powstało w wyniku integracji osób, a nie - jak tu - krajów i narodów. Tam przeróżni przybysze zaludniali prawie pusty kraj, a przy tym tracili kontakt ze środowiskami, z których wyszli (bo znikome były wówczas możliwości utrzymywania go na odległość). Są to wszystko różnice istotne, które umożliwiły już Waszyngtonowi wprowadzenie do konstytucji słów: „My Naród Amerykański", a nie - „My Narody Amerykańskie

Może także ktoś kwestionować te wnioski wysuwając przykład Szwajcarii, państwa trwałego pomimo czterech języków tam używanych w życiu codziennym. To nieporozumienie. Więź narodowa w Szwajcarii nie polega na języku, ale na wspólnej „góralskiej" mentalności. W europejskich górach - np. Alpach, Tatrach - nie było pańszczyzny. Ta była nieprzydatna tam, gdzie hodowla przeważała nad uprawą ziemi. Legendy o zbójnikach, o polskim Janosiku, słowackim Ondraszku, czy angielskim Robin Hoodzie, zawierają prawdę o wolnościowej mentalności górali. (W encyklopedii PWN, Warszawa 1968, str.263 wyraźnie stwierdzono: „Szwajcaria nie jest państwem wielonarodowym").
 
2. Nieunikniony rozpad państwa "lizbońskiego" będzie bardzo niebezpieczny.

Dotychczas rozpadanie się państw wielonarodowych odbywało się w wielkim niepokoju, najczęściej z przelewem krwi. Przy tym osłabienie Europy takimi wydarzeniami może zachęcić różne siły zewnętrzne - terrorystyczne i militarne - do ataku.

Rozpadanie się państwa wielonarodowego jest zawsze powodowane potrzebą niepodległości przynajmniej niektórych narodów tego państwa. Historia wytworzyła u Polaków szczególnie silne odczucie tej potrzeby. Łatwo więc przewidzieć, że Polacy będą obecni w ruchu oddolnym, obalającym omawiane państwo. Ale będą też w jego wojsku i policji. Oby znów nie powtórzyła się tragedia pierwszej wojny światowej, kiedy to Polacy w mundurach austriackich byli zmuszani do zabijania Polaków w mundurach rosyjskich - i na odwrót. Nawet gdyby to zwalczanie Polaków przez Polaków miało być „tylko" powtórką „stanu wojennego" z lat 1981/89 - warto o tym myśleć już dziś.

3. Nie ma powodów do przetwarzania Europy w jedno państwo.

Jeszcze stosunkowo niedawno ważnym powodem łączenia się różnych społeczeństw w jedno państwo była ich bliskość geograficzna. Ten powód tracił na znaczeniu w miarę doskonalenia się środków komunikacji, podróżowania i transportu. Rozwój tych dziedzin w dawnych wiekach następował tak wolno, że w czasie jednego pokolenia bywał niezauważalny. Natomiast w ostatnim wieku, a zwłaszcza ostatnich dziesięcioleciach, przyspieszył raptownie. Dochodzi do tego, że np. jeden pracownik umysłowy w Stanach Zjednoczonych współpracuje z drugim w Indiach tak, jakby byli w tym samym miejscu . Przykładem postępu w dziedzinie wielkotonażowego transportu na duże odległości może być opłacalność przewożenia węgla z Australii do Europy. Jeśli więc bliskość geograficzna nie zespoliła Europy do tej pory - tym bardziej nie stanie się to w przyszłości.

Ważniejsze od bliskości geograficznej są więzi międzyludzkie. Portugalczyk odczuwa silniejszą więź z Brazylią niż z Polską, pomimo, że znajduje się bliżej Polski. Tam posługuje się swoim językiem i spotyka bardzo podobną kulturę. Szczególnie korzystne są dla niego powiązania ekonomiczne z rynkiem brazylijskim, wielokrotnie większym od polskiego. Tak więc jakieś ściślejsze łączenie Portugalii z Polską nie jest logiczne i nie może być trwałe.

Innym powodem łączenia się różnych narodów w jedno państwo może być wspólne zagrożenie. Nie dotyczy to jednak Europy. Nie jest ona zagrożona taką agresją z zewnątrz, która by wymagała wspólnej obrony. Wprawdzie doznawała w średniowieczu agresji ze strony Tatarów, Turków i Maurów, ale żadna z tych agresji nie ogarnęła całej Europy, a ustały one już dawno - gdy Europa sama stała się agresorem zdobywającym kolonie. Ostatnim napadem na Europę z zewnątrz i najgłębiej w nią sięgającym była nieudana próba zdobycia Wiednia przez Turków w roku 1683.

Od tego czasu agresorzy spoza Europy nie istnieją, lub nie są groźni. Nie są nimi Stany Zjednoczone, chociaż swoje wojsko mają na całym świecie. Mają bowiem szczególną tradycję, zgodnie z którą np. po swoim zwycięstwie w II wojnie światowej nad Niemcami i Japonią nie wykorzystywały tych krajów, lecz pomogły im w dynamicznym rozwoju. Stany używają swego wojska przeciwko tym, których podejrzewają o przygotowywanie agresji na nie. Europa nie budzi takich podejrzeń.

Za ewentualnego agresora całej Europy bywa uważana Rosja - kraj europejski i pozaeuropejski jednocześnie. Ta obawa ma swoje uzasadnienie historyczne, ale warto sprawdzić w jakim stopniu jest ona dziś aktualna. Przesadne żywienie tej obawy może niepotrzebnie hamować rozwój krajów i narodów.

Wspomniane najnowsze zmiany sposobów kontaktowania się ludzi dotyczą też Rosjan i ich państwa. Miarodajną ocenę wpływu tych i innych dzisiejszych przemian na Rosję można przejąć od Władymira Bukowskiego. Poznał on Związek Radziecki i Rosję gruntownie: przeżył „gułag" i „szpital psychiatryczny". Jako nieugięty dysydent budził świadomość wolnościową swoich rodaków i znajomość prawdy o komunizmie poza Rosją. Odegrał równie ważną rolę, jak noblista Aleksander Sołżenicyn. Dzisiaj jest wyjątkowym autorytetem w sprawach Rosji. W wywiadzie dla „Dziennika" (dodatek „Europa", 3.03.2007, str.2) wykazał, że Rosja dzisiejsza wkracza w okres walki tylko o przetrwanie. Oto jego słowa: „Przed Rosją nie stoi dziś żadne zadanie stworzenia imperium, ona teraz po prostu musi przeżyć... Śmiertelność dzieci jest taka jak w Indiach ... wskaźnik urodzeń jest niższy od wskaźnika zgonów. Specjaliści mówią, że za 30 lat w Rosji będzie żyć nie więcej niż 100 milionów ludzi. Rosja znika."

Jednocześnie zanikają powody, dla których olbrzymie obszary Azji leżące za Uralem mają należeć do Rosji. Są to terytoria słabo zaludnione, a geologicznie bogate. Większe możliwości zaludnienia tych obszarów mają Chińczycy. Jest ich w pobliżu wspomnianych terytoriów aż 1300 milionów. Według Bukowskiego, zainteresowani odrywaniem od Rosji obszarów azjatyckich będą nie tylko Azjaci. Będą także Rosjanie mieszkający za Uralem - z przyczyn ekonomicznych. Armię rosyjską Bukowski ocenia jako niezdolną do przeciwstawienia się tym zjawiskom.

Rosyjski „niedźwiedź" będzie jednak nadal wydawał groźne pomruki wielkomocarstwowe, i zakłamywał wszystko co rosyjskie także w stylu wielko-mocarstwowym - bo jest to dobry kamuflaż stanu rzeczywistego. Bukowski radzi Polakom, by z tego powodu nie rezygnowali ze swoich spraw, które uważają za słuszne. Rada ta tym bardziej dotyczy państw europejskich, leżących na zachód od Polski, czyli dalej od Rosji niż Polska. Ich integracja wzajemna i Polski w jedno państwo z powodu rzekomego zagrożenia rosyjskiego - byłaby tak samo nieuzasadniona, jak omówiona poprzednio integracja z rzekomego powodu bliskości geograficznej.

Inna wysuwana często rzekoma potrzeba połączenia państw europejskich w państwo wspólne - omówiona w następnym rozdziale - dotyczy rozwoju gospodarczego.

4. Zamknięcie Europy w jednym państwie zuboży ją, a nie wzbogaci.

Zacznijmy od przykładu z przeszłości. Koniec wieku osiemnastego i cały dziewiętnasty stanowią okres nadzwyczajnego rozwoju gospodarczego Europy. Stała się ona głównym miejscem przemiany rzemiosła w przemysł. Tutaj powstały najważniejsze wynalazki tworzące przemysł i radykalnie usprawniające pracę ludzką, np. silniki: parowy (1782 J. Watt), elektryczny (1831 M. Faraday) i spalinowy (1876 N.A. Otto). Ten rozwój techniki dał Europie ogromne znaczenie w gospodarce światowej. Sprawdziła się tu teoria kapitalizmu Adama Smitha (z r. 1776) według której do dynamizmu działań gospodarczych dochodzi tylko przy dużej niezależności podmiotów działających. Ta niezależność generuje tzw. przez niego "niewidzialną rękę rynku" czyli konkurencję. Ówczesny zdecydowany podział Europy na niezależne państwa konkurujące ze sobą w sprawach kolonii sprzyjał też tej niezależności podmiotów, której wymaga teoria Adama Smitha. Tak więc odrębność państw europejskich nie tylko nie przeszkodziła rozwojowi gospodarczemu - ale się do niego przyczyniła.

Przejdźmy jeszcze do przykładu z teraźniejszości. Spójrzmy na nasze ulice i drogi: co czwarty samochód jest japoński. Skąd się tu wziął? Przecież nie przez kradzież uprawianą przez Polaków w Japonii, ale poprzez normalne transakcje handlowe. A były one możliwe, pomimo, że Polska i Japonia nie stanowią jednego państwa. Tu także widać, że stanowienie jednego państwa nie jest wcale potrzebne do prawidłowych działań gospodarczych.

Zwolennicy Europy jedno-państwowej mogą jeszcze pokładać nadzieję, że po jej zjednoczeniu według traktatu lizbońskiego zyska ona szczególną prężność gospodarczą nie tylko z powodu tej jedności państwa ale i jego wielkości. Rozumowanie to jest błędne. Świadczy o tym przykład takich państw małych i maleńkich jak Singapur, Lichtenstein, Monako i innych, które dały swoim obywatelom bogactwo większe, niż np. ogromne Stany Zjednoczone (w przeliczeniu na mieszkańca). Tak więc nie wielkość państwa decyduje o dobrobycie, ale inne cechy. Spróbujmy dopatrzyć się tych cech w wymienionych wyżej państwach małych. Wszystkie prowadzą konsekwentnie gospodarkę rynkową wolną od naleciałości gospodarki nakazowo-rozdzielczej tak wyraźnych w dotychczasowej gospodarce unijnej, zwłaszcza w jej zarządzaniu rolnictwem. Ich biurokracja nie rozrasta się do takich rozmiarów i do takiej szkodliwości jak w krajach dużych.

5. Kto będzie nami rządził w państwie "lizbońskim" ?

Anglicy nie, bo dla nich daleko ważniejsze są zainteresowania ich dawnymi koloniami i kontakty z nimi - niż sprawy europejskie. Wynika to z dwóch faktów: to oni skolonizowali największą część świata, a z kolonializmu wycofali się bardzo rozsądnie. Umieli pooddawać tubylcom władzę zachowując obustronnie korzystne stosunki nie polegające na władzy. Przy tym ważną rolę odegrało wykształcenie elit tych krajów na uczelniach brytyjskich. Dzisiaj współpraca w jakiejkolwiek dziedzinie np. z Indiami lub Australią jest nieporównalnie ważniejsza i korzystniejsza dla Anglików niż z krajami europejskimi.

Dla Francuzów, Włochów i Hiszpanów daleko ważniejsze od wszelkich spraw polskich są nabrzmiałe problemy obszaru śródziemnomorskiego. Legalny i nielegalny napływ imigracji z północnej Afryki i "Bliskiego Wschodu" powoduje zachwianie podstawowego porządku wewnętrznego. Np. Francuzi musieli pogodzić się z tym, że ponad 40 000 samochodów rocznie podpala im młodzież imigracyjna i to nawet urodzona już we Francji. Włosi nie mogą upilnować swych rozległych plaż przed lądowaniem nielegalnych imigrantów. W państwie "lizbońskim" nie przestaną zajmować się tymi i podobnymi swoimi sprawami. Od nas, obywateli środka i wschodu Europy, będą wymagali, ażebyśmy im w tym nie przeszkadzali. W zamian nie będą mieszali się do naszych spraw.

Tak więc, ten nasz środek i wschód Europy jawi się jako część przyszłego państwa "lizbońskiego" uzależniona przede wszystkim od woli decyzyjnej Niemców i Austriaków, którzy są tu najliczniejsi, bo stanowią ok. 90 milionów przy 38 milionach Polaków i znacznie mniejszych społecznościach Litwy, Łotwy, Estonii, Słowacji, Czech, Węgier i innych krajów tego obszaru. Przy tym Niemcy i Austriacy są i zapewne długo jeszcze będą najbogatsi w tym obszarze.

To proste rozumowanie nasuwa odpowiedź na pytanie zawarte w tytule tego rozdziału: Niemcy. Także - pośrednio - Rosjanie, bo istnieje taka ponadpoko-leniowa tradycja polityczna obu tych nacji, że jak jedna chce zrobić coś przeciw Polakom, to druga skwapliwie jej pomaga. Tak było zarówno kiedyś, np. przy likwidowaniu I i II Rzeczypospolitej, jak i dzisiaj w sprawie rurociągu pod-bałtyckiego. Politycy rosyjscy w przypadku następnej, podobnej swojej "potrzeby" będą woleli rozmawiać w Brukseli z Niemcami upoważnionymi traktatem lizbońskim lub z politykami spolegliwymi względem Niemców - niż w Warszawie z Polakami.

Pozostaje do wyjaśnienia, dlaczego Niemców i Austriaków uwzględniono tu łącznie. Za tym przemawia nasze polskie doświadczenie historyczne. We wspomnianym dwukrotnym likwidowaniu Rzeczypospolitej, prócz Rosjan uczestniczyli Niemcy i Austriacy wspólnie. Wspólnie utrwalili rozbiory na Kongresie Wiedeńskim (1815) na następne 100 lat. Przy zawieraniu traktatu Ribbentrop - Mołotow (23.08.1939) ten pierwszy dygnitarz reprezentował także Austrię. W pewnym sensie reprezentował ją też Hitler, bo był Austriakiem.

6. Czy nasza obawa przed władzą niemiecką w państwie "lizbońskim" nie jest tylko przeczuleniem ?

Możemy spotkać się z takim zarzutem, bo przecież w państwie "lizbońskim" będzie już całkiem inne pokolenie Niemców niż ich pokolenia ze wspomnianej historii. Przy tym trzeba przyznać, że Niemcy dokonali szeregu aktów potępienia niechlubnych etapów własnej historii. Tym nie mniej, my Polacy - po tym czego doznaliśmy od Niemców - mamy uzasadnienie dla wielkiej ostrożności.

W ramach tej ostrożności zainteresujmy się, czy Niemcy będą mieli jakieś szczególne powody do wykorzystywania przeciwko nam tej ich przewagi, którą opisano w poprzednim rozdziale.

Niestety będą mieli, zwłaszcza jedną wielką sprawę: stopniowego odzyskiwania tych części Polski, które przed wojną należały do ich "Trzeciej Rzeszy". Ostateczne zatwierdzenie traktatu lizbońskiego dałoby im kapitalne narzędzie do realizacji tego programu. Byłaby nim regionalizacja Europy - łatwa do przeprowadzenia wewnątrz jednego państwa, którym Europa by się stała. Bliżej będzie to wyjaśnione w rozdziale następnym.

7. Regionalizacja ("landyzacja") Europy

Idea państwowo-twórcza, którą można odczytać z historii Niemiec jest inna niż ta, która przejawia się w naszej, polskiej historii. Praktycznym skutkiem tej różnicy jest dzisiaj inne poczucie wspólnoty u nas niż u nich. Nam wystarcza jedno pojęcie "ojczyzny" - oni potrzebują dwóch: "Heimat" i "Vaterland", czyli ojczyzna mniejsza i większa. Nam nie przyszłoby do głowy nazwać Polskę "federacją" Mazowsza, Wielkopolski, Małopolski, Pomorza itd., a oni stanowią właśnie taką republikę "federalną".

Polska jest szczególnie jednolita, od Kłodzka po Suwałki, od Kołobrzegu po Przemyśl. U nich wyróżniają się obszary wielkości 2 - 3 naszych województw, tzw. "Landy" czyli "regiony". Pod wpływem Niemców już dzisiejsza Unia Europejska ma skłonność wyróżniania w całej Europie takich regionów. Tym bardziej państwo "lizbońskie" by tę skłonność przejęło. Byłoby to niebezpieczne dla nas, bo powiększając zachodnie województwa Polski do wielkości regionów, łatwo by było robić to celowo tak, by zatracić polski charakter obszaru. Np. łącząc województwo wrocławskie z Saksonią lub szczecińskie z Brandenburgią. Wtedy czymś zupełnie naturalnym byłoby połączenie takiej cząstki nowego państwa wprost z jego centralą w Brukseli - bez pośrednictwa Warszawy.

Przed takim biegiem tych spraw przestrzega polityk traktujący je szczególnie odpowiedzialnie i uczciwie - prezydent Czech Vaclav Klaus: "Nie mogę pogodzić się z faktem, że celem Unii jest Europa regionów, to dla mnie koniec świata. Ja chcę Europy państw, Europy Polski, Czech, Portugalii, Irlandii, a nie Europy Dolnego Śląska, Północnych Moraw, czy Górnej Austrii. Chcę, żeby podstawowymi częściami składowymi Unii były państwa narodowe".

8. Narody nie są przeżytkiem
 
Najpierw uściślijmy co rozumieć przez "naród". Na pewno wszyscy się zgodzą, że jest to ludzka zbiorowość czymś związana. Językiem ? - tak, ale nie zawsze, np. Szwajcarzy są czterojęzyczni. Religią ? - nigdy w 100 %. Sposobem picia piwa, kibicowaniem określonym drużynom sportowym itp. ? - Też, ale to zbyt błahe. Kulturą i historią ? - oczywiście, ale też nie tylko.

Dopiero istotnym spoiwem jest taka świadomość, która może wyzwolić ofiarność dla dobra wspólnego. Inaczej: dobrowolne "skojarzenie losów osobistych z losami zbiorowości " (wg encyklopedii PWN, Warszawa 1997).

Ten stan zbiorowości umożliwia istnienie ojczyzny jej członków. Stają się oni jej obrońcami w chwilach zagrożeń. Ale dla jej zabezpieczenia przed tymi zagrożeniami - potrzebne jest jeszcze własne państwo. Są bowiem takie zagrożenia, którym musi przeciwstawić się odpowiednia instytucja: sami członkowie zbiorowości nie wystarczą. Przy tym musi ona chcieć bronić właśnie ich. Dlatego musi być - jak powiedziano - ich państwem.

Tak więc, zarówno dzisiejsza Unia Europejska, jak i zapowiedziane państwo wg traktatu lizbońskiego, występując przeciwko państwom narodowym sprzeciwia się naturalnej potrzebie człowieka, by posiadał swoją ojczyznę.

9. „Karta praw podstawowych" to przeszczep chorób cywilizacji XXI wieku.

Spotkanie państw Unii w Berlinie w czerwcu 2007r. stanowiło wstępny etap jednoczenia tych państw w jedno państwo europejskie. Omawiano podstawę tego jednoczenia, którą ma być wspólna konstytucja nazwana wtedy „traktatem reformującym", a dzisiaj " traktatem lizbońskim". Zwykle w konstytucjach znaczna część paragrafów określa prawa człowieka (w polskiej konstytucji 23%). Na zjeździe berlińskim zaproponowano, by jako tę część przyszłej konstytucji przyjąć przygotowaną wcześniej „Kartę praw podstawowych Unii Europejskiej". Wielka Brytania zdecydowanie odrzuciła tę propozycję. Nie wywołało to wyraźnego sprzeciwu, a nawet Anglicy nie musieli przedstawiać jakiś wyrafinowanych uzasadnień. Wystarczyło, że uznali „Kartę" za budzącą niejasności i sprzeczną z ich kulturą.

Jeszcze więcej powodów do odrzucenia jej mamy my. Po pierwsze, „Karta" niweczy prawo państwa członkowskiego do samodzielnej polityki imigracyjnej. Tak, jak do czyjegoś mieszkania może wprowadzić się tylko ten, kto został przez gospodarza zaproszony - do współobywatelstwa imigranci muszą być też zaproszeni. Tymczasem „Karta" przewiduje zupełną swobodę przemieszczania się ludzi w obrębie państw unijnych (z porzuceniem związków ze społecznościami pochodzenia).

Problem jest ważny w świetle prawa socjologicznego, na które zwrócił uwagę teoretyk cywilizacji, Feliks Koneczny (1862-1949): gdy spotykają się dwie cywilizacje bardzo różne, to nie powstaje trzecia, pośrednia, ale wyniszczają się wzajemnie.

Są sytuacje, w których państwo potrzebuje imigracji. Nie jest jednak sprawą obojętną, jaką cywilizację wniosą ze sobą imigranci. Te państwa europejskie, które były kiedyś kolonializatorami, nie mają dziś wyboru imigracji: są zmuszone brać ją ze swoich byłych kolonii, nawet gdy jest ona nośnikiem całkiem innej cywilizacji. Nie ważne, czy ta cywilizacja jest pod jakimś względem lepsza, czy gorsza od własnej, wystarczy że jest inna, by powstało zjawisko opisane przez Konecznego. Sprawdza się to bezwzględnie, gdy potomkowie imigrantów, obywatele Hiszpanii, Francji, Anglii walczą z własnym państwem, wysadzając pociągi, paląc samochody, atakując policjantów. Jest to choroba pokolonialna tych państw, dotychczas nieuleczalna.

Jest to też całkowicie nie nasza sprawa, więc absurdem byłoby, gdybyśmy tę chorobę ściągnęli na siebie przyjmując wspomnianą „Kartę". Przecież ci sami ludzie, którzy stwarzają trudności w tamtych krajach, mogą na mocy „Karty" robić to i u nas. Tymczasem nasza polityka powinna polegać na dopuszczaniu imigracji z Białorusi, Ukrainy, Rosji. Jest bowiem już doświadczone, że tacy przybysze już w pierwszym pokoleniu nie wiele różnią się od otoczenia, a w drugim - najczęściej się polonizują. Jeszcze korzystniejszą imigracją jest oczywiście repatriacja Polaków lub ich potomków, np. z Kazachstanu.

Innym, a przy tym bardziej zasadniczym powodem naszego odrzucenia „Karty", jest choroba cywilizacji zachodniej polegająca na złym rozumieniu pojęcia „człowiek", czyli na błędnej antropologii filozoficznej. Może tu czytelnik być zniechęcony nawiązywaniem do filozofii, podczas gdy wolałby „coś praktycznego". Pamiętajmy jednak, że to właśnie niektórzy filozofowie spowodowali praktyczną zagładę ok. 100 milionów niewinnych ludzi przez komunistów i ok. 25 milionów - przez hitlerowców. Warto więc potrudzić się rozróżnieniem filozofii uznającej godność człowieka od niszczącej go.

W tej pierwszej - człowiekiem jest ten, kto swoim rozumem panuje nad swoją wolnością i uczuciami. Przez to może wyzwalać dobro dla siebie i innych. Natomiast w tej drugiej filozofii - wszystko jest na odwrót. Za najbardziej cenionego człowieka uważa się tego, kto swojemu uczuciu podporządkowuje wolę i rozum. Robi to, co mu się zachce, co chwilowo daje mu przyjemność, a rozumu używa tylko do tego, żeby swoje złe czyny pięknie nazwać, albo wynaleźć argumenty, jakoby wcale nie były złe. Dla dodania powagi temu chorobliwemu nastawieniu nazywa się je takim bełkotem niby-naukowym jak "postmodernizm", „poprawność polityczna" i w ogóle „postęp". Natomiast działanie zaleca się bez żadnych ograniczeń: „Róbta co chceta".

Przykładem zastosowania tej pierwszej filozofii mogą być mężczyzna i kobieta, którzy zakładają zdrową, trwałą rodzinę, a swoje dzieci wychowują w miłości i zdolności do takich samych zachowań, gdy dorosną. Swojego rozumu używają ci małżonkowie do stałej kontroli, czy drobne nieporozumienia nie szkodzą tak wytyczonemu nurtowi życia.

Przykładem zastosowania tej drugiej filozofii może być kobieta, która zamawia zabicie swojego nienarodzonego dziecka, ale uspokaja się, że to nie żadne zabójstwo, lecz dbałość o „zdrowie prokreacyjne", a w każdym razie „aborcja" czyli (wg. oryginalnego łacińskiego znaczenia wyrazu „abortio") - tylko naturalne poronienie.

Do szesnastego wieku Europa rozwijała się na zasadzie tej pierwszej filozofii. Jej nośnikiem i strażnikiem był Kościół Katolicki. Natomiast we wspomnianym wieku powstało tragiczne nieporozumienie trwające do dziś. Niegodne zachowania niektórych hierarchów Kościoła słusznie zaczęły budzić sprzeciw. Ale niesłusznie sprzeciwem tym objęto nie tylko wspomnianych hierarchów, ale i całą doktrynę Kościoła. Popełniony błąd można by wyjaśnić taką analogią z życia dzisiejszego: załóżmy, że pijany kierowca zjeżdża na lewy pas i powoduje wypadek. Czy można za to winić kodeks drogowy?

Tak właśnie w Europie zachodniej i środkowej, z wyjątkiem Polski, zaczęło się wielkie „wylewanie dziecka z kąpielą" - niszczenie doktryny Kościoła z przyczyn innych niż ta doktryna. Do tego czasu wspomniana większa część Europy rozwijała się konsekwentnie i w miarę spokojnie, a od tego czasu rozpoczął się ciąg masowych rzezi i ludobójstw. Wojna „trzydziestoletnia", 1618-46, doprowadziła kraje niemieckie do całkowitej ruiny gospodarczej, oraz zaludnienie niektórych z nich obniżyła do połowy. Ten tok wydarzeń został poparty w następnym wieku (XVIII) przez filozofów, głównie francuskich, najpierw „encyklopedystów" później „oświeceniowych", co spowodowało rzeź jeszcze większą: rewolucję „Francuską", w roku 1789. Wymordowano w niej milion osób, co odpowiada dzisiejszym 12 milionom, bo tylokrotnie mniej było wtedy ludzi na świecie. Mordowanie katolickich chłopów Wandei miało charakter ściśle ludobójczy: nie oszczędzano kobiet i dzieci. Robiono to pod hasłem „braterstwa" - co było chyba dziejowym rekordem cynizmu. W wieku następnym (XIX) nowego impulsu temu samemu biegowi wydarzeń nadali filozofowie: Hegel, Feuerbach. Marks, Nietzsche. Niewątpliwie w jakimś stopniu pierwsza Wojna Światowa wynikała z tego ich „dorobku", a już na pewno rewolucja bolszewicka (1917) i druga Wojna Światowa.

Zadziwiający jest brak jakiejś elementarnej mądrości krajów i narodów europejskich. Mimo tych tragicznych doświadczeń, wypieranie pierwszej z omawianych filozofii życia przez drugą - trwa dalej. Nawet ciągle jeszcze narody zachodnie nie potrafią właściwie ocenić tę drugą, zbrodniczą filozofię. Oto dziś Francja czerpie takie symbole dumy narodowej jak hymn państwa, główne święto narodowe (14 lipca) - właśnie z ludobójczej rewolucji roku 1789. Ten zamęt ocen moralnych nas też dotyczy: dlaczego oddział reprezentacyjny Wojska Polskiego wziął udział w defiladzie 14 lipca 2007 w Paryżu, ku czci rewolucji francuskiej z roku 1789 - a nie bierze udziału w imprezach ku czci rewolucji bolszewickiej z roku 1917? Przecież obydwie te rewolucje wyrosły z jednego filozoficznego korzenia i wspólnie przyczyniły się do dzisiejszej choroby złego rozumienia człowieka.

Jednym z objawów tej choroby jest zanik rodziny. W Szwecji już więcej niż połowa (55%) dzieci rodzi się poza rodziną. W Hiszpanii, na 4 małżeństwa 3 się rozpadają (wg. Nasz Dziennik10.07.2007 str 12). Mimo tego, niedawno wprowadzono tam ustawę o „rozwodzie ekspresowym", który może być spowodowany tylko przez jedną stronę i bez podawania przyczyny (Nasz Dziennik, jw.). „Małżeństwa" jednopłciowe zostały prawnie zrównane z prawdziwymi, już prawie we wszystkich krajach Europy zachodniej a w większości tych krajów mają prawo adopcji. Tymczasem właśnie zdrowa rodzina jest niezbędna dla zdrowia całego społeczeństwa. Rodzina jest naturalnym ośrodkiem kształtowania przyjaznego stosunku człowieka do człowieka. Zwalczając ją, państwa zachodnie chyba świadomie dążą do zezwierzęcenia człowieka, bo stadem zwierząt łatwiej rządzić i manipulować niż ludźmi świadomymi swej godności.

Jest takie zjawisko psychologiczne, że gdy ktoś robi coś złego, to chce, żeby inni też tak się zachowywali. Wtedy łatwiej mu będzie zło nazwać dobrem. Tylko tym można wytłumaczyć, dlaczego państwa zachodnie, a zwłaszcza ich elity, chcą nam przeszczepić swoje choroby cywilizacyjne.

Jednym ze sposobów tego przeszczepu jest zmuszenie nas do przyjęcia wspomnianej „Karty Praw Podstawowych". Jest to sposób perfidnie zakamuflowany, bo ogromna większość z 54 artykułów tej „Karty" jest poprawna. Jednak wspomniana nieufność Anglików jest uzasadniona: zło tkwi w niedomówieniach. Dla nas najważniejsze są takie z nich jak:

Tam gdzie mowa o małżeństwie - brakuje ważnego dziś stwierdzenia, że jest ono rozumiane jako związek mężczyzny z kobietą.
Nie można w tym ważnym dokumencie używać tak niejasnego wyrażenia jak „orientacja", którą państwo miałoby obywatelowi strzec. A orientację złodzieja w numerach kont i haseł bankowych - też ? „Orientacja seksualna" w art.21 p.1 "Karty" jest wytrychem do furtek, którymi będzie można wyprowadzać wszelkie zboczenia od kierunku nadawanego życiu ludzkiemu przez naturę i prawo naturalne.
Prawa przemieszczania się ludzi w obrębie Unii są w „Karcie" tak określone, że naruszają własną politykę imigracyjną państwa członkowskiego.
Tam gdzie mowa o ochronie życia brak stwierdzenia, że „od poczęcia do naturalnej śmierci". (Tego samego brakuje w polskiej konstytucji).
Brak w "Karcie" stwierdzenia, że zabezpieczenie obywatelom godności, wolności, równości i sprawiedliwości winno być nadal realizowane i interpretowane wg prawa państwa członkowskiego. Stwierdzenia w rozdziale VII "Karty" - chyba celowo zawiłe - są pretekstem do przejęcia tej dziedziny przez Unię Europejską, a tym samym przez państwo "lizbońskie". Dziedzina ta ma szczególne znaczenie przy rozpoznawaniu stopnia niepodległości. W układzie powyższym tej niepodległości państwa członkowskiego po prostu - nie będzie.
 
Są to wszystko wystarczające powody do odrzucenia „Karty". Błędem byłoby negocjowanie zmian odnośnie poszczególnych wymienionych wad tego dokumentu. Tak jak Anglicy, powinnyśmy odrzucić „Kartę" w całości - nie wnikając w szczegóły. W przeciwnym przypadku stanie się ona pretekstem dla sądownictwa międzynarodowego do wkraczania w nasze wewnętrzne sprawy nawet natury moralnej. Niechaj zaistniały w roku 2007 przypadek kary za niezabicie dziewczynki, dziś tryskającej zdrowiem - ostrzeże nas przed absurdalnymi zboczeniami, które „Karta" by narzucała. (Wyjaśnienie: wspomniane sądownictwo wymusiło karę 120000 zł za odstąpienie od aborcji wymaganej przez matkę tej dziewczynki).

10. Pouczające doświadczenie gruzińskie

W roku 2008, podczas zatargu między Rosją i Gruzją o granicę między tymi państwami nasz prezydent Lech Kaczyński wsparł Gruzję przyjazdem wraz z prezydentami innych krajów byłej strefy wpływów sowieckich., Była to inicjatywa bardzo potrzebna nam i nie tylko nam, chociaż w późniejszej dyskusji prasowej pojawiły się też zdania krytyczne. Nie wracajmy tu do tej dyskusji, a tylko zauważmy, że w wydarzeniu tym został sprawdzony prawidłowy poziom naszej niepodległości. Gdyby już wtedy obowiązywał nas traktat lizboński, nasz prezydent nie mógłby w tej sprawie zwracać się wprost do Wilna, Kowna, Tallina, Pragi itp.. Najwyżej mógłby porozmawiać o takiej inicjatywie z ministrem ("wysokim komisarzem") spraw zagranicznych państwa europejskiego, np. przy herbacie lub obiedzie w brukselskiej restauracji. Wiadomo z jakim skutkiem.

11. O metodach agitacji za traktatem lizbońskim

Porównując różne wypowiedzi zwolenników przetworzenia Europy w jedno państwo można zauważyć powtarzające się wspólne założenie tej agitacji, niezależnie od tego, kto jest autorem wypowiedzi. Tym założeniem jest traktowanie Europy jako jedną , spójną całość. Z tego, że jest to słuszne w dziedzinie geografii, nie wynika wcale, że także - w innych dziedzinach. Na przykład nie jest to słuszne w dziedzinach gospodarczych - co wykazano w rozdziale 4. Przykład pewnego wydarzenia przytoczony w rozdziale 10 wykazuje, że wcale nie musi być słuszne w działaniach politycznych.

Zwolennicy Europy jedno-państwowej uznają wielki autorytet brytyjskiego politologa Timothy Garton Ash'a. Świadczy o tym np. treść Nr 650-651 miesięcznika ZNAK (07-08, 2009). Tutaj (na str. 80-94) autor ten przyjmuje szczególnie wyraźnie wspomniane założenie, ale jednocześnie sam podaje przykład, który można interpretować na niekorzyść słuszności tego założenia. Zestawia on żywe zainteresowanie polityków brytyjskich kryzysem w Pakistanie (dawnej kolonii brytyjskiej) i zupełny brak ich zainteresowania Ukrainą - z odwrotnym zainteresowaniem Polaków: dużym Ukrainą i żadnym odnośnie Pakistanu. Czyżby powierzenie obydwóch tych obszarów działalności jednemu ministrowi spraw zagranicznych Europy już "lizbońskiej" miało być dla kogokolwiek korzystne ? Odpowiedzmy takim analogicznym przykładem: jest w Puławach bardzo dobra szkoła kierowców samochodowych i także bardzo dobry młodzieżowy zespół tańców ludowych. Trudno oczekiwać, żeby połączenie jednego z drugim dało coś też bardzo dobrego !

Przyjęcie traktatu lizbońskiego przeszkodzi takiemu dobieraniu partnerów działań politycznych (i innych) by działający zespół był najlepiej dostosowany do wymogów konkretnej sprawy.

Do metod agitacji za traktatem lizbońskim należy także przedstawianie spraw Europy celowo tak, by słuchacz lub czytelnik nie odróżniał dwóch stanów integracji: uznającego odrębność i niepodległość państw, a więc określonego uzgodnieniami z Nicei i Schengen - od stanu wg traktatu lizbońskiego, przetwarzającego te państwa w państwo jedno, wspólne dla Europy. Temu celowi służą specjalne oddziaływania na podświadomość obywatela, zwłaszcza dwa: pozostawienie nazwy Unia Europejska dla innego przecież podmiotu, jakim jest to nowe państwo, oraz usunięcie z traktatu nazw powszechnie stosowanych w opisach państw i zastąpienie ich takimi, które z państwem się nie kojarzą. Tak więc "Prezydent" stał się "Przewodniczącym Komisji Europejskiej", "Rada Ministrów" - tylko "Radą". "Minister" - "Członkiem Rady" oraz "Wysokim Przedstawicielem Unii do Spraw Zagranicznych". Nazwy "Premier" uniknięto, przypisując jego funkcje wspomnianemu Przewodniczącemu Komisji Europejskiej. Również unika się nazwy "konstytucja" dla traktatu, który właśnie ma być konstytucją.

Ażeby Polakowi nadal wydawało się, że żyje w państwie swoim - na razie pozostawia się określenie "Rzeczpospolita Polska". Tak jak na Kongresie Wiedeńskim w roku 1815 pozostawiono nazwę "Królestwo Polskie" dla zaboru rosyjskiego.

12. Demokracja w państwie wg traktatu lizbońskiego

Demokracja powinna powodować, by słuszna, oddolna inicjatywa społeczna była wdrażana przez instytucje państwowe. Im więcej szczebli tych instytucji - tym mniejsze prawdopodobieństwo by tak się stało. ale nie jest to zależność liniowa, lecz ekspotencjalna. Unikając języka matematyki, należy rozumieć to tak: dzisiaj w Polsce - w przypadku najogólniejszym - ta inicjatywa musi pozyskać zgodę na 4 szczeblach, sejmu, senatu, prezydenta i premiera (rządu). Po ratyfikacji traktatu lizbońskiego na szczeblach 8, bo jeszcze w "Parlamencie Europejskim", "Radzie" (będącej odpowiednikiem rady ministrów). "Radzie Europejskiej" (odrębnej względem wspomnianej "Rady") oraz "Komisji Europejskiej" (której przewodniczący będzie odpowiednikiem prezydenta państwa). Załóżmy, że słuszność tej oddolnej inicjatywy jest tak oczywista, że prawdopodobieństwo zgody na każdym szczeblu wynosi aż 80 %. Wówczas to prawdopodobieństwo w Polsce nie podlegającej traktatowi lizbońskiemu wyniesie 0.8 do potęgi 4 (razy 100), czyli 41 %, a dla podlegającej - do potęgi 8, czyli 16.8 %.

Jeśli zdarzy się, że będzie to sprawa interesu polskiego niechętnie widziana przez inne kraje, to powyższe założenie prawdopodobieństwa 80 % dla szczebli unijnych - takie jak dla szczebli polskich - będzie niesłuszne. Na przykład, gdy tam będzie 50 % - to wynik końcowy spadnie do 2.6 %, gdy 30 % - to do 0.33 %.

Całe to rozumowanie zawiera oczywiście duże uproszczenie, ale mimo tego prowadzi do prognozy, że pozostanie nam tylko udawanie demokracji, a chodzenie do wyborów straci sens. Natomiast nasza stara tradycja dążeń do niepodległości lub walki o nią - uzyska nowe uzasadnienie.

13. Zakończenie

Nasza obrona przed następną okupacją po niemieckiej i sowieckiej, tym razem wynikającą z traktatu lizbońskiego, będzie zawsze spotykała się z falą inwektyw, takich jak ksenofobia, nacjonalizm, antysemityzm i zapewne wiele innych specjalnie wymyślanych, a nie mniej głupich. Na to trzeba się uodpornić. To jest nie do uniknięcia, bo społeczeństwa zachodnie nas nie rozumieją. Kto nigdy nie tracił niepodległości, nie zrozumie naszego uporu. Nie zrozumie on skutków naszej historii ostatnich 214 lat, z których tylko 20 międzywojennych i 20 ostatnich było czasem niepodległości. Gdy oni cieszyli się końcem wojny w roku 1945 - nam narzucono okupację, z której z trudem udało się nam wyzwolić po 44 latach.

Znane są wyliczenia, że gdyby nie wojna, bylibyśmy dziś narodem 60-cio milionowym. W chwili wybuchu wojny Polska miała 36 milionów obywateli, a po jej zakończeniu - tylko 24. Takiego ubytku nie doznał żaden z narodów strony zwycięskiej tej wojny.

Mimo wszystkich przeciwności przetrwaliśmy w dużej mierze dlatego, że nasza polska tożsamość zawiera w sobie chrześcijaństwo. To fakt, który trzeba uznać, niezależnie od tego czy się wierzy, czy nie. Francuzi, którzy popadli w obsesję chrystofobii nie zrozumieją dlaczego u nas buduje się kościoły, podczas gdy u nich burzy, lub przerabia na inne cele. A czy Hiszpanie, Holendrzy i inni Europejczycy zachodni mogą zrozumieć nasze zamiłowanie do życia rodzinnego, podczas gdy u siebie zrównali prawnie "małżeństwa" jednopłciowe i inne wynaturzenia - z rodziną prawdziwą ?

Przy tym wszystkim niniejszą analizę dzisiejszej sytuacji Polski zakończmy optymistycznie, bo z niemniejszych zagrożeń Polacy umieli się wyratować. Zwłaszcza wydarzenia roku 1920 mogą być tego przykładem. Druga Rzeczpospolita była wtedy jeszcze nie całkiem okrzepłym państwem, bo trwającym tylko półtora roku. Mimo tego nie spełniła się zapowiedź generała Michaiła Tuchaczewskiego, że - jak się wyraził - "trup Polski" znajdzie się w jego państwie, Rosji Sowieckiej będącej początkiem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dziś jeszcze nie potrzeba walki zbrojnej, by uniknąć "trupa Polski" i umieszczania go w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Wystarczy tylko odrzucić traktat lizboński. Ale trzeba zrobić to zdecydowanie: wszelkie dopiski do niego, np. te, których wynegocjowaniem chwali się pan prezydent Lech Kaczyński - pozostaną bez znaczenia. Cały traktat jest bowiem bublem prawniczym, specjalnie tak skomponowanym, żeby nikt w całości go nie przeczytał (tak jak np. nikt nie czyta w całości książki telefonicznej). W swym podstawowym zapisie podpisanym w Lizbonie w roku 2007 (dostępnym w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej C 306 PL z dnia 17.12.2007) jest niespójny: zawiera mnóstwo odnośników do innych dokumentów. Wyliczono, że łącznie z tymi dokumentami zawiera 3000 stron. Dla porównania: konstytucja Stanów Zjednoczonych funkcjonująca nienajgorzej od 222 lat, w swym podstawowym zapisie podpisanym przez Waszyngtona mieści się na 16 stronach, a przy dzisiejszej jej całości (tj. z poprawkami, które narosły przez ten czas) - na 28 stronach (tłumaczenia polskiego). Przy porządkowaniu tego bubla lizbońskiego zostaną pominięte wspomniane dodatkowe dopiski. Są one potrzebne tylko teraz, dla naiwnych z pośród nas, byśmy nie przeszkodzili w ostatecznym zatwierdzeniu tego traktatu. Trzeba przyznać, że jesteśmy manipulowani perfekcyjnie.

Trzeba także liczyć się z tym, że po ostatecznym zatwierdzeniu, to nowo- powstałe państwo będzie miało nieograniczone możliwości stanowienia praw nawet przekraczających dzisiejsze brzmienie traktatu lizbońskiego. Znając mentalność twórców tego państwa, nie ulega wątpliwości, że te możliwości będą użyte do niszczenia chrześcijańskiego fundamentu naszej tysiącletniej kultury, tożsamości, tradycji i państwowości. Pogrzeb tego co tworzy Polskę, wspomniany w tytule tego opracowania, nie jest przenośnią przesadną - ale jeszcze możemy go uniknąć. Wystarczy tylko podjąć trud zrozumienia co nam zagraża i odważnie upominać się o nasze prawa. Zwłaszcza przy okazji wszelkich wyborów osób, które mają nas reprezentować.

Za: http://www.rpn-lodz.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=52&Itemid=138438434266