Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  29 listopada 2009
Ta tragedia kończy się komedią. Mam oczywiście na myśli ubiegłoroczną wojnę w Gruzji, której następstwem jest częściowy rozbiór tego państwa. Jak pamiętamy, prezydent Kaczyński zasłaniał nawet Gruzję własną piersią, groźnie kiwając palcem w bucie na wiecu w Tbilisi, potwierdzając spostrzeżenie wymownych Francuzów, że „du sublime au ridicule il n’y a, q’un pas”, co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności tylko krok. Bo potem był jeszcze słynny incydent na granicy z Osetią, kiedy to podczas pobytu w tym rejonie prezydenta Saakaszwiliego i prezydenta Kaczyńskiego rozległy się strzały. Podobno ABW sporządziła na ten temat szalenie tajny raport, no a teraz łowca posad, a tempore criminis – szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki, został przez niezależną prokuraturę oskarżony o zdradę tajemnicy państwowej względem tych właśnie strzałów. Taki to ci jest epilog „polityki jagiellońskiej”, która wprawdzie nawiązywała do co najmniej dwóch polskich koncepcji politycznych: koncepcji federalistycznej oraz programu prometejskiego.

Niestety skończyło się to jak zawsze, nawet nie tylko dlatego, że wątek federalistyczny sprowadzał się do wspierania banderowców prezydenta Juszczenki na Ukrainie oraz ekscytowania Związku Polaków przeciwko białoruskiemu prezydentowi Łukaszence, ale przede wszystkim dlatego, że polityka ta opierała się na prężeniu amerykańskich, albo nawet unijnych muskułów, zupełnie ignorując konsekwencje strategicznego partnerstwa rosyjsko-niemieckiego. Kiedy więc Amerykanie, jeszcze pięknymi ustami Kondolizy, oświadczyli, że nie będą już forsowali uczestnictwa Ukrainy i Gruzji w NATO, a tylko „umacniali tam demokrację”, co może oznaczać pilnowanie, by amerykańscy agenci jakoś utrzymali się tam przy władzy. Teraz jednak, to znaczy po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września, kiedy to amerykański prezydent prosił rosyjskiego prezydenta, by Rosja „szanowała suwerenność” Gruzji i Ukrainy, nawet i to nie jest pewne. Nawiasem mówiąc, rosyjski prezydent chętnie tej obietnicy udzielił, co początkowo wzbudziło zdziwienie.

Jednak niepotrzebnie, gdyż pojęcie suwerenności w ostatnich czasach stało się jeszcze bardziej pojemne, niż w początkach stanu wojennego, kiedy to generał Jaruzelski przechwalał się, że podjął „suwerenną decyzję”. Była to taka sama suwerenna decyzja, jak swobodny wybór koloru samochodu Henryka Forda. Jak wiadomo, można było wybrać sobie samochód w dowolnym kolorze, wszelako pod warunkiem, że będzie to kolor czarny. Od tamtej pory świat poszedł jeszcze bardziej naprzód i dlatego teraz pan prezydent Kaczyński oświadczył w Nowym Targu, że wprawdzie Polska „należy do Europy”, ale jest „jej częścią niepodległą”. Pan prezydent tak gorąco nas o tej niepodległości Polski zapewnia, jakby chciał rozwiać jakieś wątpliwości.

A przecież nikt żadnych wątpliwości nie ma; wiadomo, że to właśnie Polska jest niepodległą częścią Unii Europejskiej, a nie np. takie Niemcy, które słuchają się nas we wszystkim i bez naszego pozwolenia nie wolno im nawet jęknąć. Tak jak w znanym wierszyku, według którego „Warszawa i Kraków – stolice Polaków, a Niemcy jak świnie zamknięci w Berlinie”. Naszą potęgę zaś opieramy na niezachwianym przekonaniu, iż na jej straży stoi niezawodna Bundeswehra, która, jak wiadomo, będzie broniła polskich interesów do ostatniej kropli krwi. Ciekawe, że w sukurs panu prezydentowi Kaczyńskiemu pośpieszył były premier Józef Oleksy. Józef Oleksy z niezachwianym przekonaniem głosi pogląd, że Unia Europejska „jeszcze długo” będzie „Europą narodów” a nie „federacją”. Ciekawe, co w ustach byłego agenta AWO i premiera rządu oskarżonego przez własnego ministra spraw wewnętrznych o szpiegostwo na rzecz Rosji, znaczy słowo „długo”; czy obejmuje on tylko miodowy miesiąc po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, czy też – do tubylczych wyborów prezydenckich.

Tymczasem starsi i mądrzejsi obsadzili stanowiska unijnego prezydenta i ministra spraw zagranicznych – ale dopiero teraz powoli dowiadujemy się, jakimi kryteriami mogli się w swoim wyborze kierować. Oto bowiem okazało się, że pani Katarzyna Ashton, desygnowana przez starszych i mądrzejszych na stanowisko ministra spraw zagranicznych Unii Europejskiej, jako działaczka organizacji na rzecz rozbrojenia nuklearnego, brała pieniążek moskiewski. Jak bowiem wiadomo, miłujący pokój Związek Radziecki przykładał najwyższą wagę do rozbrojenia nuklearnego imperialistycznych państw zachodnich, w czym wydatną pomoc okazywali mu tamtejsi aktywiści rozbrojeniowi. Pewnie przeważali wśród nich tak zwani „pożyteczni idioci”, ale nie można wykluczyć, że byli też wśród nich i agenci, zwłaszcza w gronie mającym do czynienia z pieniędzmi. A tak się akurat składa, że nasza Pani Katarzyna piastowała funkcję skarbnika. Jeśli zatem nawet nie była sowiecką agentką, to z pewnością można zaliczyć ją do pożytecznych idiotów. Pożyteczna idiotka jako minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej? A to ci dopiero siurpryza, chociaż z drugiej strony, nie taka znowu wielka, zważywszy iż Nasza Złota Pani Aniela... Co tu dużo mówić; strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie to nie żarty.

Tymczasem w kraju rozpoczęły się przygotowania do spreparowania dla wyborców odpowiedniej alternatywy na tubylcze wybory prezydenckie. Niezależne media ogłosiły właśnie, że nie tylko prezydent Lech Kaczyński ma niskie notowania, ale również premier Donald Tusk, którego negatywnie ocenia już 51 procent badanych. Wygląda na to, że banda jednak nie przebacza i premieru Tusku niewiele pomoże uchwalenie ustawy hazardowej, oferującej razwiedczykom monopol na rynku hazardowym w Polsce, ani nawet przeforsowanie ustawy o rozdzieleniu funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Jeśli podejrzenia o wpływach razwiedki w środowisku sędziowskim i prokuratorskim są trafne, to otwiera ona drogę do przejęcia przez razwiedkę całego pionu śledczego prokuratury, ponieważ Prokurator Generalny będzie obsadzał stanowiska szefów wszystkich prokuratur. Być może jednak razwiedka ma już nowego faworyta – bo chyba nie udała się operacja z wylansowaniem dra Andrzeja Olechowskiego.

Rzecz w tym, że 21 listopada odbył się nadzwyczajny kongres SD, który usunął ze stanowiska przewodniczącego partii Pawła Piskorskiego. Jak wiadomo, Paweł Piskorski zamierzał posprzedawać należące jeszcze od czasów komuny do SD liczne nieruchomości i w ten sposób sfinansować doktorowi Olechowskiemu kampanię prezydencką. Na takie dictum serca żyjących z administrowania tymi nieruchomościami działaczy SD zawrzały gniewem i jeszcze raz okazało się, że dłużej klasztora, niż przeora. Wprawdzie Paweł Piskorski odwołał się do niezawisłego sądu, ale wiadomo, że nim słońce wzejdzie – o ile w ogóle wzejdzie – rosa oczy wyje, więc pan dr Olechowski chyba w ogóle swojej kandydatury nie wystawi.

Pewne poruszenie wywołało ustąpienie Jana Krzysztofa Bieleckiego z niezwykle intratnej funkcji prezesa Banku PKO. Pojawiły się spekulacje, że jak premier Tusk zostanie prezydentem, to Jan Krzysztof Bielecki obejmie stanowisko premiera – ale premier Tusk nieoczekiwanie wystąpił z pomysłem zmiany konstytucji, pozbawiającej prezydenta nawet pozorów władzy. Jak zwykle były to tylko takie opowieści dla publiczności, ale fakt, że premieru Tusku przyszło do głowy snucie akurat takich opowieści wskazuje, że chyba już się dowiedział, że w nadchodzących wyborach przestał być faworytem starszych i mądrzejszych. Czyżby zatem Włodzimierz Cimoszewicz?

To wszystko zostanie nam objawione w stosownym czasie, a niezależnie od tego również generałowi Czesławowi Kiszczakowi zebrało się na wspominki, jak to legendarni przywódcy podziemia i autorytety moralne w początkach transformacji ustrojowej przychodziły do niego prosząc o swoje teczki, jak to on im teczki te udostępniał, jak oni potem niszczyli je w niszczarce i jak lekko spoceni, z westchnieniem ulgi opuszczali jego gabinet. Wspominał też, jak to SB monitorowała napływ zagranicznej pomocy finansowej dla podziemnej Solidarności przede wszystkim – przez Międzynarodowe Biuro w Brukseli, kierowane przez tajnego współpracownika SB Jerzego Milewskiego, którego potem zatrudnił w swojej Kancelarii prezydent Lech Wałęsa – i jak to on na bieżąco się dowiadywał, wiele też każdy płomienny działacz wziął forsy z tej pomocy, gdzie ją schował i w jaki sposób dzisiaj pomnożył tę fortunę. Oczywiście żadne nazwiska nie padają, bo generał Kiszczak nie chce narażać się na procesy przed niezawisłymi sądami, ale ostrzeżenie zostało z pewnością zrozumiane i wiele ambitnych osobistości z dziesięć razy zastanowi się, czy aby na pewno pragną stawać do wyborów prezydenckich. I o to właśnie chodzi, bo wprawdzie Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju zwrócił uwagę, że nieważne kto głosuje, ale – kto liczy głosy, jednak swoim zwyczajem nie powiedział najważniejszego. Tymczasem najważniejsze jest przygotowanie takiej alternatywy, żeby niezależnie od tego, kto wybory wygra, były one wygrane. A o to właśnie starsi i mądrzejsi na pewno już zadbają.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1037