Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
W roku 1990 reaktywowany został w Polsce samorząd terytorialny na poziomie gminnym. Za komuny bowiem samorządu terytorialnego nie było z uwagi na obowiązującą podówczas rewolucyjną teorię jednolitej władzy państwowej. Jak wiadomo, władzę sprawował wówczas lud pracujący miast i wsi – ale to była tylko taka rewolucyjna teoria. Rewolucyjna praktyka władzę ludu składała w ręce jego awangardy w postaci partii-przewodniczki, której najtwardszym jądrem były tzw. „organy”, czyli bezpieka. W ramach rewolucyjnej teorii jednolitej władzy państwowej powoływane były sowiety, czyli inaczej mówiąc – rady, które podejmowały uchwały podyktowane przez partię-przewodniczkę. Reaktywacja samorządu terytorialnego stanowiła odejście od rewolucyjnej teorii, bo – w odróżnieniu od poprzednich rad – samorządy zostały wyposażone we własność mienia w ramach tzw. komunalizacji części majątku państwowego.

Kiedy jednak w 1997 roku okazało się, że rządząca w latach 1993-1997 koalicja SLD-PSL „zawłaszczyła państwo”, to znaczy – ulokowała ludzi ze swego politycznego zaplecza w takich miejscach, z których nie mogła wycisnąć ich nawet zmiana rządu, koalicja ZWS-UW, która w roku 1997 przejęła zewnętrzne znamiona władzy, postanowiła wprowadzić wiekopomne reformy, by w organizm Rzeczypospolitej wprawić mnóstwo nowych klamek, na których mogliby uwiesić się członkowie politycznego zaplecza nowej koalicji. Ta myśl skrzydlata przybrała wkrótce postać reformy samorządowej, która polegała na dodaniu do istniejącego samorządu gminnego dwóch dodatkowych szczebli – samorządu powiatowego i samorządu wojewódzkiego. W rezultacie mamy obecnie w Polsce 16 województw, 375 powiatów – w tym 65 grodzkich, to znaczy – miast na prawach powiatu oraz 314 ziemskich oraz 2479 gmin, w tym 306 miejskich, 597 miejsko-wiejskich i 1576 wiejskich. Ponieważ czteroletnia kadencja samorządów właśnie dobiega końca, na 21 listopada wyznaczony został termin wyborów do rad samorządowych wszystkich szczebli oraz na stanowiska prezydentów miast, burmistrzów i wójtów.
W 2827 radach różnych szczebli jest do obsadzenia 46 809 stanowisk radnych, a oprócz tego – 1576 stanowisk wójtów, 796 stanowisk burmistrzów i 107 stanowisk prezydentów miast. W sejmikach wojewódzkich stanowisk tych jest 561, w radach powiatowych – 6290, a w gminnych – 39 549. Jak wspomniałem, najpierw powstały gminy, które mają rzeczywiste i ważne kompetencje, chociaż ma się rozumieć – za dużo, podobnie zresztą jak wszystkie inne organy władzy publicznej. Bierze się to z fałszywej rewolucyjnej teorii, której hołduje nie tylko komuna i socjaliści pobożni, ale nawet znaczna część naszego duchowieństwa wszystkich obrządków. Chodzi o pomysł tzw. współuczestnictwa we władzy, które ma być źrenicą oka demokracji politycznej. Zwolennicy tej rewolucyjnej teorii uważają, że każdy powinien mieć jakiś udział we władzy. Aż dziw bierze, że nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo ta rewolucyjna teoria jest niebezpieczna dla ludzkiej wolności. Skoro każdy powinien mieć jakiś udział we władzy to przecież nie nad sobą, ale nad kimś innym. Władza nie polega wszak na tym, że władający sobie rozkazuje i siebie do czegoś zmusza wbrew własnej woli, tylko na rozkazywaniu innym i zmuszaniu ich do robienia czegoś czego dobrowolnie robić by nie chcieli. Zatem udział we władzy polega na stworzeniu każdemu możliwości dyrygowania drugim człowiekiem. Jest rzeczą oczywistą, że skoro taką możliwość powinien otrzymać k a ż d y, to zakres ludzkiej wolności, to musi to doprowadzić do sytuacji, w której wszyscy rządzą wszystkimi, to znaczy – w której każdy jest przez kogoś rządzony. Nietrudno zauważyć, że oznacza to gwałtowne skurczenie się obszaru ludzkiej wolności. Szkoda, że nasi Umiłowani Przywódcy, a zwłaszcza – większość duchowieństwa różnych obrządków – zapomnieli o spostrzeżeniu Franciszka księcia de La Rochefoucauld, który przytomnie zauważył, że „trudniej jest nie dać rządzić sobą, niż rządzić innymi”. Zresztą może nie zapomnieli, tylko nigdy o nim nie słyszeli i dlatego między innymi pozostają pod władzą fałszywej rewolucyjnej teorii, która z roku na rok przynosi nam coraz więcej zmartwień i paroksyzmów.

Jeśli nawet tak, to trzeba powiedzieć, że nie bezinteresownie, dlatego że z tego rządzenia innymi potrafią niezły szmal wydostać „tak, jak za okupacji z Żyda”. Chodzi oczywiście o tzw. „diety”, jakie radni każdego szczebla pobierają za przychylanie nam nieba. Zapisane to jest zresztą w sławnej wierszowanej przepowiedni św. Ildefonsa, sformułowanej w postaci dialogu matki z synem: „ - Synku, a na czym polega robota, w którąś się wplątał? – Z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto”. Ile przelewamy? Otóż „diety” radnych gmin, w zależności od liczby nieszczęśliwych mieszkańców, wahają się od 1295 do 2590 zł miesięcznie. Diety radnych powiatowych – na tej samej zasadzie wahają się od 1813 do 2590 zł miesięcznie, zaś diety radnych sejmików wojewódzkich nie mogą przekroczyć trzykrotnej wysokości minimalnego wynagrodzenia, które w roku 2011 ma wynieść 1408 zł. Skoro tylko coś złego może się stać, to na pewno się stanie – głosi zasada Murphy’ego. Nawiasem mówiąc, hołdowanie tej zasadzie jest znakomitym sposobem na zachowanie pogodnego usposobienia. Kto nie wierzy, niech sprawdzi – nigdy nie będzie ani zaskoczony, ani rozczarowany. Skoro zatem diety „nie mogą” przekroczyć pewnej wysokości, to na pewno ja przekroczą – o czym zresztą informuje Najwyższa Izba Kontroli – oczywiście wołając na puszczy. Samorządy bowiem, które powstały na skutek wprawienia w zewłok Rzeczypospolitej nowych klamek gwoli stworzenia naszym Umiłowanym Przywódcom sposobności uwieszenia się na nich, hołdują sentencji zapisanej w Piśmie Świętym Starego Testamentu, która brzmi: „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. Bo przecież na „dietach” dojenie Rzeczypospolitej wcale się nie kończy, jako że radni „pracują” przecież w komisjach, za co pobierają stosowne wynagrodzenia. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę tylko owe „diety”, to i tak samorząd terytorialny kosztuje podatników bagatela – około 100 mln złotych miesięcznie. Z jednej strony – niby niewiele, bo około 2,5 złotego z obywatela, ale przysłowie powiada, że ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka – a po miarkę warto się już schylić. Toteż nic dziwnego, że prasa donosi, iż na samorządowych listach wyborczych „roi się” od żon, mężów, braci i sióstr oraz dzieci znanych polityków. Przykład idzie z góry; skoro ojciec, czy matka, mąż lub żona, brat lub siostra opanowali sztukę ssania Rzeczypospolitej i – jak twierdzi poeta – „tyją i głupieją”, to nic dziwnego, że reszta rodziny pragnie podążyć ich śladem i też przejść na utrzymanie Rzeczypospolitej. W końcu ludzie to przecież ssaki – nieprawdaż?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton  •  Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)  •  3 listopada 2010
Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1816