Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Gdy zastanawiałem się, jakim  tekstem przywołać pamięć o zdarzeniach sprzed 27 lat, doszedłem do wniosku, że  najlepiej będzie sięgnąć po artykuły prasy podziemnej i dokumenty z tamtego  okresu. Stanowią one nie tylko najpełniejsze świadectwo tragicznych wydarzeń jesieni 1984 roku, ale jak żadne inne dowodzą, że III RP znajduje swój początek  w zabójstwie księdza Jerzego. To w pierwszych miesiącach po śmierci  błogosławionego powstały podwaliny układu, z którego narodziła się idea tworu opartego na sojuszu kata i ofiary. Zrealizowano ją niespełna pięć lat później  aranżując farsę „okrągłego stołu”. Porozumienie z Kiszczakiem i Jaruzelskim zawarte przez grupę samozwańczych reprezentantów narodu znajduje swój początek w  zdarzeniach roku 1984. Ujawnione wówczas postawy działaczy opozycji i niektórych  ludzi Kościoła wyznaczyły zakres kolaboracji z władzą komunistyczną i pozwoliły  pospolitym bandytom oblec się w szaty „mężów stanu” i „ludzi honoru”. Ta  gigantyczna, historyczna mistyfikacja legła u podstaw poglądu, jakoby III RP  powstała na gruzach komunizmu, podczas gdy w rzeczywistości – to komunizm, w zmodyfikowanej przepoczwarzonej postaci – obrócił w ruinę nasze dążenia do niepodległości.

Dokonany w roku 1989 akt  legalizacji PRL-u dotyczył również gwarancji bezkarności zbrodniarzy sowieckiego  reżimu. Wiedza o prawdziwych okolicznościach śmierci księdza Jerzego miała na  zawsze stać się depozytemintegrującym twórców III RP. Ta  zbrodnia, jak wiele innych komunistycznych morderstw, została objęta zmową milczenia i do chwili obecnej nie może zostać wyjaśniona.
Jako pierwszy chciałbym  przypomnieć tekst z nr 37-38 podziemnego „Miesięcznika Politycznego  Niepodległość” ze stycznia 1985 roku, zatytułowany „Mit jedności”.Mówi on m.in. o „dwóch nurtach” środowisk opozycyjnych i pozwala  rozpoznać istniejące wówczas podziały. Po raz pierwszy znajdujemy wyraźnie  zarysowany konflikt, między grupą czołowych „doradców” i „niezależnych  intelektualistów”, a związkowcami „Solidarności”. Warto dostrzec, że  podziały te przetrwały do dnia dzisiejszego.
„Wobec zamachu na księdza  Jerzego Popiełuszkę zarysowały się w naszym związku dwie linie. Jedna linia […] jest równoznaczna ze zdaniem się na metody Kościoła […] Druga linia zakłada, że  na rozpętanie przemocy trzeba odpowiedzieć nie przemocą – to nie, w żadnym  razie, ale działaniem na tyle stanowczym, by władza, niezależnie od tego, na  jakie frakcje podzielona, czuła respekt przed społeczeństwem. […] reakcja środowisk niezależnych – najpierw na porwanie, potem na morderstwo księdza  Popiełuszki zakwestionowała funkcjonujący jeszcze w opinii mit o jedności  polskich środowisk opozycyjnych, ujawniając istnienie głębokiego  rozłamu.
 
Podziały te były widoczne  i przed „sprawą” księdza Popiełuszki, ale nie tak wyraźnie. Oto, bowiem po  jednej stronie znaleźli się prawie wszyscy „przywódcy” i „doradcy” „Solidarności” działający jawnie, wspierani przez część prasy, po drugiej zaś znaczna część publicystów prasy podziemnej, w tym biuletyny TKZ i porozumień międzyzakładowych, nieliczni działacze jawni i (choć nie do końca konsekwentnie)  przywódcy i działacze podziemni. […] Według pierwszej linii (zgodnie zresztą z  całą jego dotychczasową polityką) wypowiadał się Lech Wałęsa. Wzywał do  nieulegania prowokacjom, do spokoju i opanowania.[…] W Warszawie i w Gdańsku  wrzało. W niedzielę 28 października 12 tysięcy ludzi zgromadzonych wokół kościoła św.Brygidy w Gdańsku rwało się pod Pomnik – opisuje akcję Wałęsy  biuletyn nowotarskiej „Solidarności” „JANOSIK” w nr.70 z listopada 1984r. „Wokół miasta i w samym Gdańsku czekały zgrupowane silne oddziały ZOMO – ktoś planował zbierać żniwo tej zbrodni. Jednak Lech Wałęsa kilkoma zaledwie zdaniami  opanowuje sytuację. Mówi do ludzi: „Powinniśmy być ostrożni i uważni, ponieważ ktoś usiłuje wciągnąć nas do walki o władzę.[…] Jesteśmy mocni pozostając w  swoich fabrykach i modlitwie.” To wystarczyło. Ludzie skandowali jeszcze „Solidarność – Solidarność”, ale Lechu mógł już spokojnie zmieszać się z tłumem  i iść do domu – do marszu pod Pomnik nie doszło. Jeśli inspiratorzy tego  morderstwa liczyli na wywołanie rozruchów, to przegrali całkowicie”.
 
Ktosiów” z wypowiedzi  Wałęsy i z tekstu „Janosika” rozszyfrowują inni. Janusz Onyszkiewicz,  przedstawiony przez zachodnich korespondentów jako rzecznik opozycji politycznej  [sic] zapewnia, że generał szczerze dąży do wykrycia i ukarania  morderców.”Chcemy wierzyć, że to nie Pan, Panie Generale nakazał zamordować Popiełuszkę” – pisze w swym […] liście go generała profesor Edward  Lipiński.
 
Chęć ta jest wśród  czołowych „doradców” i „niezależnych intelektualistów” tak przemożna, że  gorliwie biorą się za oczyszczanie z podejrzeń generalskiego reżimu, doradzając  mu zarazem jaką drogą mógłby odzyskać wiarygodność. Jacek Kuroń na przykład  zajął 107 nr.”Tygodnika Mazowsze” [z dn.22.11.1984r.] na „niezbite” dowody  udowadniania niewinności Jaruzelskiego [ w artykule „Zbrodnia i polityka”], ba  docenia determinację generała w dążeniu do wyjaśnienia tej zbrodni. Andrzej  Szczypiorski – czołowy „intelektualista niezależny” – uważający zresztą, że „rząd rzetelnie pragnie normalizacji i być może nawet porozumienia” – w swoim  artykule „Nasz tragiczny spokój” pisze [ podajemy za Głosem Ameryki] – „Zdumiewającym jest naprawdę, jak niewiele potrzeba, aby Polacy okazywali władzy  państwowej, jeżeli nie sympatię to w każdym razie wspaniałomyślność i nawet  obdarzali odrobiną zaufania. W dniach żałoby po śmierci ks. Popiełuszki  wystarczyłoby, gdyby rząd okazał normalne, ludzkie oblicze. Gdyby wystąpił z  wąskich ram biurokratycznego protokołu, gdyby przyłączył się do żałoby narodu.  Polacy z nadzieją oczekują takiego gestu. Każdy ma prawo zapytać: Czy Panom  Generałom było tak daleko na ten pogrzeb, na który ściągnęły z całego kraju  setki tysięcy ludzi? Czy rządowi zabrakło pieniędzy na wysłanie depeszy  kondolencyjnej do rodziców zamordowanego kapłana i jego kościelnych  zwierzchników?.” [!?!?!?]
 
Działania Jaruzelskiego i  Kiszczaka, wystąpienie Urbana, deklaracje Komitetu Centralnego PZPR szczególnie  usatysfakcjonowały publicystę krakowskiej „Trzynastki” Mirosława Dzielskiego,  autora artykułu „Po śmierci księdza”, dostrzegającego w posunięciach  generała-sekretarza-premiera i jego ludzi znamiona stopniowego cywilizowania się [pod wpływem Kościoła, a zwłaszcza Papieża] i uczenia się współżycia ze  społeczeństwem.” […]
Wypowiedzi takich  autorytetów jak Wałęsa, Onyszkiewicz czy Kuroń natychmiast powielane przez  zachodnich korespondentów i wolne rozgłośnie oraz przedrukowywane przez  solidarnościowe biuletyny podziemne spowodowały wrażenie niemal pełnej  jednomyślności polskiej opozycji.
Dlatego „Tygodnik  Solidarność” w artykule „W walce o władzę” zamieszczonym w 105 nr. tego pisma z  8.11.1984r.miał pełne prawo napisać: „W oficjalnych wypowiedziach i „przeciekach” sugeruje się, że prowokacja miała być wymierzona w rządy  Jaruzelskiego i że frakcja „twardogłowych” chciała przejąć władzę […] Oficjalna  wersja została natychmiast przyjęta przez Kościół. Zaakceptowała ją zachodnia  opinia publiczna i politycy[…] W swych działaniach – choć nie zawsze w słownych  deklaracjach przyjęły ją też niezależne ośrodki opiniotwórcze w kraju, począwszy  od Lecha Wałęsy i różnych struktur „S”, a skończywszy na nieformalnych grupach środowiskowych. Ta niezwykła zgodność opinii – a zwłaszcza jej zgodność z wersją , na której zależało Jaruzelskiemu – jest może najbardziej znaczącą cechą obecnej sytuacji politycznej w PRL.
Jednakże, w miarę upływu  czasu i ukazywania się kolejnych pism podziemnych okazało się, że „reprezentanci  społeczeństwa” i „rzecznicy opozycji” pospieszyli się nieco. Bo prasa podziemna  zaczęła pisać co innego – przebili się po prostu zwolennicy drugiej  linii.”
 
Drugi z tekstów to wspomniany  powyżej artykuł Jacka Kuronia opublikowany w nr.107 „Tygodnika Mazowsze” z 22  listopada 1984 roku, zatytułowany „Zbrodnia i polityka”. Ponieważ jest dość obszerny, ograniczę się do jego omówienia i kilku cytatów. To tekst niezwykle  ważny, którego tezy do dziś wyznaczają podstawę fałszywej antynomii „dobrych” i „złych” komunistów oraz ahistoryczny podział na frakcje „liberałów” i „twardogłowych”. Zdjęcie odpowiedzialności z Jaruzelskiego za mord na księdzu  Jerzym posłużyło usprawiedliwieniu postaw przedstawicieli „demokratycznej  opozycji” i pozwoliło podjąć współpracę z reżimem.
Już na wstępie Kuroń  „analizuje” motywy sprawców porwania księdza, by dojść do konkluzji, że za  zbrodnią nie mógł stać Jaruzelski. Pisząc o generale, autor dowodził: „ Jedno  jest pewne – głupcem nie jest. Można mu stawiać różne zarzuty, ale pewną sprawność rządzenia w tych trudnych warunkach zachowuje. A skoro nie jest  głupcem, musiałoby się przyjąć, że jest niebezpiecznym szaleńcem. Z tym, że  takie założenie zwalnia całkowicie od myślenia. Wszystko zaczyna się odbywać w  sytuacji nieobliczalnej, nic w ogóle nie jesteśmy w stanie przewidzieć, bo  szaleniec pojutrze może abdykować, albo przyłączyć Polskę do Australii. Takich  założeń w myśleniu politycznym przyjmować nie można. Nic nie wskazuje na to, że  stał za tym sam Jaruzelski. Nie on, a więc kto?”
 
Postawiwszy to pytanie Kuroń dochodzi do wniosku, że za zabójstwem musiał stać aparat policyjny, „ale  podporządkowany jakimś ośrodkom politycznym”.
Znaczy to– pisze dalej – że mamy do czynienia przynajmniej z dwiema  grupami, z których jedna jest lojalna wobec Jaruzelskiego, a druga prowadzi  wobec niego swoją własną politykę. [...] Po co grupa konkurencyjna czy też policja miałaby to robić? Nie sądzę żeby chodziło tu o usunięcie Jaruzelskiego.  [...] Raczej chodziło o to, by zmusić Jaruzelskiego do prowadzenia określonej  polityki. Jakiej? To dość oczywiste – oczywiście niesłychanie represyjnej.  Policji jest potrzebna represyjna polityka, bo zwiększa jej znaczenie. Tym samym  wyjaśnia się pierwszy wariant, to znaczy ten, że zrobił to sam aparat  policyjny.”
Tytuł kolejnego rozdziału  artykułu nie pozostawia wątpliwości, kogo Kuroń upatruje jako „ofiarę” prowokacji. Brzmi on: „Generał Jaruzelski kontra aparat policyjny”. Autor  twierdzi:
„Jaruzelski jest teraz w  niesłychanie trudnej sytuacji. Ma dwa wyjścia: albo cofnąć się i próbować dogadać ze swoimi przeciwnikami w aparacie władzy – co jest właściwie niemożliwe  i na co jest już za późno, albo próbować się porozumieć ze społeczeństwem, co  dla niego, autora 13 grudnia jest niesłychanie trudne, wręcz  niewykonalne.”
Dalej Kuroń pyta – „Czekać czy działać?” i odpowiada: „W obliczu tej sytuacji środowiska opiniotwórcze, rozliczne elity społeczeństwa polskiego podzieliły  się. Da się wyodrębnić dwa stanowiska taktyczne. Pierwsze: skoro Jaruzelski to  załatwia, nie trzeba mu przeszkadzać – im większe będzie miał trudności ze  społeczeństwem, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie mógł zrobić to, co  zaczął, tym większe, że powie nie. I druga propozycja: skoro Jaruzelski musi się teraz liczyć ze społeczeństwem jak nigdy po 13 grudnia i w tym sensie jakby  częściowo cofnął 13 grudnia – trzeba na niego naciskać, żeby dał jak najwięcej.  A więc gen. Jaruzelski rozpoczął walkę ze swoim aparatem. Żeby mógł ją skończyć i umocnić się, musi mieć spokój społeczny. Jeśli damy mu ten spokój nie żądając  nic w zamian, to oczywiście nie będzie musiał nam nic dać. Dlatego trzeba  naciskać na władzę, ale w taki sposób, aby nie stało się dla niej konieczne  zastosowanie terroru.”
 
Tezę o „prowokacji politycznej” skierowanej przeciwko Jaruzelskiemu (podaną natychmiast przez komunistyczne  media) podzielał również Lech Wałęsa. 23 października 1984 roku w kościele św.Brygidy w Gdańsku Wałęsa mówił:
Ktoś zrobił nam wszystkim  wielkie świństwo. Na pewno planował sobie reakcję góry i społeczeństwa, w którym  z wami wszystkimi jestem. My nie chcieliśmy przejmować władzy. I dlatego nie  będziemy się mieszać do rozgrywek o władzę. Nas powinno interesować to, jak w to  wszystko chciano nas wmanipulować. Inspiratorzy tej prowokacji, porywając  księdza Popiełuszkę, chcieli zobaczyć jak się zachowamy, czy się przestraszymy.  Na pewno chcieli byśmy bez opamiętania ruszyli, jak to mięso armatnie. Idźmy tym  tokiem myślenia i nie dajmy się wmanipulować. [...] Musimy pamiętać, by nasze  poczynania nie dawały nikomu foteli ani nie powodowały gabinetowych przesunięć. Dlatego ktoś postawił na rewolucję, licząc że my pójdziemy jak stado baranów i  zrobimy mu (inspiratorowi) rewolucję…[...] Dlatego my pójdziemy drogą ewolucji – bezpiecznej, pokojowej ewolucji. My się nie pchamy do władzy i władzy urządzać nie będziemy.[...] Musimy znaleźć bezpieczne, chrześcijańskie rozwiązanie, które  nie będą nas nic kosztowały. Nie dajmy się wciągnąć w czyjeś manipulacje”.
W niemal identyczny sposób  przedstawiała sprawę zabójstwa propaganda komunistyczna. W tzw. stanowisku Rady  Krajowej PRON z 29 października 1984 roku można przeczytać:
Porwanie księdza  Popiełuszki jest oczywistą próbą wbicia noża w niezabliźnioną do końca  ranę.[...] Cios zadany zwolennikowi określonej postawy politycznej miał stworzyć wrażenie, że zamiast proponowanego dialogu, władze dążą do brutalnej likwidacji  swoich przeciwników. Mimo oczywistości, że temu właśnie miał służyć zamach,  rzeczą smutną jest fakt, że są ludzie, którzy nie czekając na ostateczny wynik śledztwa, z góry przesądzili sprawę i zgodnie z celami prowokacji wzywają do  wystąpień, do aktów nienawiści, do działań szkodzących krajowi, ukrywając swe  intencje pozornym przyłączaniem się do modlitwy Kościoła i jego troski o  porwanego”.
 
Ostatni dokument to  zaprezentowana przez Sławomira Cenckiewicza notatka z rozmowy agenta  Departamentu I SB MSW, występującego w meldunkach i szyfrogramach jako „źródło  nr 13963″ z abp. Bronisławem Dąbrowskim – ówczesnym sekretarzem episkopatu  Polski. Dotyczy ona spotkania z arcybiskupem w dniu 12 grudnia 1984 roku i  przedstawia opinie hierarchów Kościoła w sprawie zabójstwa księdza  Jerzego:
Zdaniem abp. Dąbrowskiego  odpowiedzialność za tę zbrodnię należy przypisać elementom politycznym wrogim  wobec gen. Jaruzelskiego, a zatem chodzi niewątpliwie w tym przypadku o  prowokację, posiadającą dotąd pewne cechy utajone. Kpt. Piotrowskiego – Dąbrowski określił jako „starego znajomego”, gdyż zarówno on, jak i Glemp  spotykali go kilka razy, podczas kiedy pełnił on służbę jako funkcjonariusz  Biura Ochrony Rządu i Departamentu ds. Kościelnych i Narodowościowych MSW w  czasie wizyty papieża w Polsce oraz przy okazji spotkań z Wałęsą. W jego ocenie  Piotrowski jest typem bardzo ambitnym, który uważał, że należy mu się stopień pułkownika. Trzej sprawcy przestępstwa działali pod Toruniem w łatwych  warunkach, ponieważ strefa ta jest dobrze kontrolowana. Mogli więc liczyć na  poparcie organizacyjne czynników radykalnych w aparacie SB i tajnej jaczejki OAS  (Organizacja Anty-Solidarność), jak również na poparcie „bazy sowieckiej”. Jako  wykonawcy działali oni niewątpliwie na rozkaz przeciwników gen. Jaruzelskiego  uplasowanych w MSW tzn. ludzi zaufanych Mirosława Milewskiego”.
 
Źródła: