Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Felieton  ·  Radio Maryja  ·  2009-04-16  


Szanowni Państwo!

Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to pewnego razu zapytano Wojciecha Dzieduszyckiego, dlaczego pewien wiedeński karierowicz wyraz „intryga” zawsze pisze z dużej litery. – Oczywiście, że wiem – odparł Dzieduszycki. – Znałem w powiecie żydaczowskim pewnego handlarza, który dorobił się na handlu wołami. Miał on po tym zwyczaj pisać wyraz „wół” zawsze z dużej litery.

Dlatego nie powinna nas zaskakiwać okoliczność, że za jednego z najwybitniejszych specjalistów od prywatyzacji majątku państwowego uchodzi znany satyryk Jacek Fedorowicz. Zasłynął on tym talentem jeszcze w początkach transformacji ustrojowej, kiedy to nasi okupanci zainicjowali sławny Program Powszechnej Prywatyzacji. Został on zainicjowany jeszcze za rządów „Hani naszej kochanej”, czyli pani premier Hanny Suchockiej, za plecami której starsi i mądrzejsi realizowali krok po kroku model kapitalizmu kompradorskiego, ustanowiony przez wywiad wojskowy z zaufanymi rozmówcami przy okrągłym stole. Wprawdzie były premier Tadeusz Mazowiecki zapewnia, że nic takiego nie zostało ustanowione, ale te zapewnienia – o ile oczywiście są szczere – mogą dowodzić tylko tego, że Tadeusz Mazowiecki nie był dopuszczany do pełnej konfidencji, a tylko do takiej, którą starsi i mądrzejsi uznali za wystarczającą.

Więc jeszcze za rządów „Hani naszej kochanej” wymyślono Program Powszechnej Prywatyzacji, do którego miało wejść ponad 600 najlepszych przedsiębiorstw państwowych. Wywołało to gwałtowne protesty ze strony Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który obawiał się, że nie zostanie dopuszczony do tej operacji i konkurenci polityczni wszystko zjedzą sami. Dlatego też w marcu 1993 roku Sejm Program Powszechnej Prywatyzacji odrzucił, a kiedy w kuluarach uzgodniono z SLD, jakie przedsiębiorstwa wejdą do programu od zaraz, a jakie poczekają na zmianę rządu, Sejm uchwalił ustawę o narodowych funduszach inwestycyjnych i ich prywatyzacji. Wprowadzeniu tej ustawy w życie towarzyszyła kampania propagandowa w wykonaniu zawodowego satyryka, pana Jacka Fedorowicza. Pan Fedorowicz sprawiał wrażenie bardzo przejętego tą nową rolą, co wskazuje, że mógł uważać, że to wszystko naprawdę.
Tymczasem już wkrótce rząd „Hani naszej kochanej” upadł, a władzę przejęła koalicja Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, która przedsiębiorstwa państwowe włączone do programu narodowych funduszy inwestycyjnych sprywatyzowała sobie w sposób następujący. Otóż każdy pełnoletni obywatel mógł za 20 złotych otrzymać świadectwo udziałowe. To świadectwo mógł albo sprzedać na pniu, albo na jego podstawie wejść w posiadanie udziałów w którymś z narodowych funduszy inwestycyjnych. Większość obywateli wybrała to pierwsze rozwiązanie, co pozwoliło firmom założonym przez wywiad wojskowy i bezpiekę cywilną na wypranie sobie gigantycznych brudnych pieniędzy, pochodzących nie tylko z rozkradania majątku państwowego, ale również – z rabunkowych morderstw, których w ramach operacji „Żelazo” dopuszczała się banda funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nadzorowana przez generała Mirosława Milewskiego. Nawiasem mówiąc, sprawę tę prokuratura umorzyła jeszcze na polecenie Biura Politycznego KC PZPR z udziałem generałów Jaruzeslkiego i Kiszczaka, a żaden z prokuratorów generalnych Polski Niepodległej (he,he!) nie odważył się tej decyzji uchylić.

Więc kiedy już razwiedka wojskowa i ubecja wyprały sobie swoje brudne pieniądze, narodowe fundusze inwestycyjne zaczęły zarządzać przekazanymi im spółkami. Wyglądało to rozmaicie, ale bardzo często również tak, że władze funduszy, tworzone z udziałem różnych cudzoziemskich filutów, którym udało się zbajerować naszych mężyków stanu, co do ich niezwykłych umiejętności menadżerskich – że te władze zwyczajnie wyprzedawały majątek powierzonych sobie spółek i z tych pieniędzy wypłacały sobie gigantyczne wynagrodzenia. W rezultacie, po 10 latach nawet największy entuzjasta narodowych funduszy w osobie pana Janusza Lewandowskiego, przezornie chroniącego się za murami Parlamentu Europejskiego, nie bez pewnej melancholii przyznał, że za mądre to chyba nie było.

A nie było tym bardziej, że cudzoziemscy filuci realizowali nie tylko program rozwiązania sobie własnych problemów socjalnych, ale również – jako osoby pozostające pod prawowitą władzą – również programy rządów państw, których obywatelstwo posiadali, jakie postawiły sobie one względem Polski. Realizacji tych programów sprzyjały również prywatyzacje pozorne, to znaczy – sprzedawanie państwowych przedsiębiorstw polskich innym państwom, a konkretnie – przedsiębiorstwom będącym własnością innych państw. Takie operacje też nazywane były „prywatyzacją” i to chyba to osobliwe poczucie humoru naszych okupantów skłoniło ich do awansowania pana Jacka Fedorowicza do rangi eksperta od prywatyzacji. Coś takiego możliwe jest chyba tylko w Polsce, ale bo też – jak zauważył Stanisław Cat-Mackiewicz – tylko język polski stworzył makabryczne powiedzenie: marzenia ściętej głowy.

W rezultacie mamy dzisiaj taką sytuację, że w Polsce zlikwidowane zostały całe gałęzie gospodarki, które potencjalnie mogły być konkurencyjne wobec odpowiednich gałęzi gospodarek w krajach „starej” Unii. Jak przypominałem w poprzednich felietonach, jest to realizacja koncepcji Mitteleuropy z roku 1915, przewidującej, że niemieckie protektoraty na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej nie mogą gospodarczo konkurować z metropolią. Przeciwnie – gospodarki tych protektoratów mają być w stosunku do gospodarki niemieckiej peryferyjne i uzupełniające.

Przypominam o tym wszystkim, bo pan Jacek Fedorowicz odezwał się właśnie na łamach „Gazety Wyborczej” w sprawie prywatyzacji, ubolewając, że w polskiej retoryce politycznej rzeczownik „prywatyzacja” został trwale związany z przymiotnikiem „złodziejska”. Ja też nad tym ubolewam, ale z zupełnie innych powodów, niż pan Fedorowicz. Gdyby bowiem pan Fedorowicz mniej dbał o efekt komiczny, a bardziej – o spostrzegawczość, to na pewno by zauważył, że przekształcenia własnościowe z udziałem złodziei siłą rzeczy będą musiały mieć charakter złodziejski. Nic na to poradzić nie można, chyba, żeby złodzieje przestali być złodziejami, ale to przecież marzenie nieosiągalne!

Mnie również zasmuca powiązanie rzeczownika „prywatyzacja” z przymiotnikiem „złodziejska”, bo taka zbitka może zniechęcać zwykłych ludzi do prywatyzacji, a więc i do własności prywatnej. Tymczasem własność prywatna zawsze przynosi dobre efekty ekonomiczne, w odróżnieniu do własności bezpańskiej. W przypadku własności prywatnej mamy bowiem sytuację, gdy ta sama osoba podejmuje decyzje ekonomiczne i ponosi skutki tych decyzji. W przypadku własności publicznej kto inny podejmuje decyzje, a kto inny ponosi ich skutki. Dlatego własność prywatna zawsze jest zarządzana rozsądniej, niż własność publiczna.

Takie kategoryczne stwierdzenie może wzbudzić protesty, bo na przykład wielonarodowe korporacje wcale nie są dobrze zarządzane. To prawda, ale musimy pamiętać, że mówiąc o własności prywatnej mamy na myśli takie stosunki własnościowe, gdzie bez trudu możemy zidentyfikować właściciela. W wielonarodowych korporacjach, czy narodowych funduszach inwestycyjnych bardzo trudno właściciela zidentyfikować. W rezultacie są one bardzo podobne do państw socjalistycznych, gdzie właścicielami byli „wszyscy”, czyli praktycznie – nikt.

Oczywiście naszym okupantom, podtrzymującym w Polsce kapitalizm kompradorski, taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ale właśnie dlatego nie powinniśmy dawać się zwodzić pozorom i obracać swej niechęci przeciwko własności prywatnej, zwyczajnemu kapitalizmowi i wolnemu rynkowi, bo nasi okupanci na taki właśnie efekt liczą. Krótko mówiąc – nie dajmy się zwariować ani im, ani „Gazecie Wyborczej”, udzielającej gościnnych łamów panu Jackowi Fedorowiczowi.

Mówił Stanisław Michalkiewicz



 Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl