Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2009-05-03  |  www.michalkiewicz.pl


W przeddzień triduum majowego, kiedy to cała Polską będzie najpierw obchodziła święto naszych okupantów – bo dzień 1 maja został na ziemiach polskich ustanowiony świętem państwowym przez dwóch naszych okupantów: Rzeszą Niemiecką i Związek Radziecki – a potem rocznicę konstytucji 3 maja, do Warszawy zjechali dygnitarze europejscy z naszą Katarzyną Wielką, czyli panią Kanclerz Anielą Merkel na czele. Tym razem wystąpili w rolach członków Europejskiej Partii Ludowej, która wyznaczyła sobie rendez-vous akurat w Warszawie. Wiąże się to formalnie z inauguracją kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego, ale tak naprawdę chodziło o dodanie prestiżu rządowi premiera Donalda Tuska, którego Platforma też zapisała się do Europejskiej Partii Ludowej, podobnie jak koalicyjne PSL. Europejska Partia Ludowa jest formacją o charakterze chrześcijańsko-demokratycznym, co oczywiście nic nie znaczy, bo dzisiaj w Europie chadecja właściwie niczym nie różni się od socjaldemokratów, jako że i jedni i drudzy nieugięcie stoją na nieubłaganym gruncie politycznej poprawności, której standardy wyznaczają anonimowi dobroczyńcy ludzkości z Wielkiego Wschodu, zjednoczonych razwiedek oraz starszych i mądrzejszych.

Nie przeszkadzało to, ma się rozumieć, w wygłaszaniu patetycznych przemówień i proklamowaniu manifestów, nie tyle może przeciwko trzęsieniom ziemi, co przeciwko rajom podatkowym, no i oczywiście – globalnemu ociepleniu. Wprawdzie globalne ocieplenie zostało najpierw przez amerykańskich, a dzień później – również przez PAN odwołane, ale nikt już o tym nie pamięta zwłaszcza w obliczu epidemii świńskiej grypy. Nawiasem mówiąc, ta nazwa wywołała ogromne wzburzenie i zaniepokojenie w Izraelu, co wynika z faktu, iż złowieszczy wirus może przeskakiwać na człowieka ze świni, co czyni go nie tylko niebezpiecznym, ale i nieczystym rytualnie. Wytworzyła się tedy szalenie kłopotliwa sytuacja, którą próbuje się rozładować poprzez zmianę nazwy grypy, że „świńskiej” na „meksykańską”. Więc o ile walka z globalnym ociepleniem sprowadzi się zapewne do zwiększenia w Eurokołchozie kosztów produkcji materialnej i usług w związku z handlem emisjami dwutlenku węgla, o tyle walka z rajami podatkowymi może doprowadzić w Europie do podatkowego inferna, które przynajmniej w Polsce zwolna zaczyna się już wyłaniać z chaosu. Na razie w postaci niewielkich podatków „ekologicznych” nakładanych na kierowców, ale jak pamiętamy – omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszelkie początki są skromne – oczywiście z wyjątkiem miłych złego początków.
Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej – jak to zwykle na takich zjazdach, których zadaniem jest przede wszystkim podbudowanie morale uczestników. Dlatego też obradujący w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina w Warszawie uczestnicy mityngu Europejskiej Partii Wolności byli trochę nieprzyjemnie zaskoczeni gwałtowną manifestacją stoczniowców. W czarnym dymie płonących opon samochodowych, w blasku i huku wybuchających petard i pocisków z gazem pieprzowym, którego nie żałowali policjanci ochraniający paplających dygnitarzy, związkowcy ze stoczni protestowali przeciwko likwidacji przemysłu okrętowego w Polsce. Demonstracja o kilka lat spóźniona, ponieważ o takich sprawach trzeba było myśleć jeszcze przez Anschlussem 1 maja 2004 roku, ale nie bez kozery tylko język polski wytworzył makabryczne powiedzenie: marzenia ściętej głowy. Tedy stoczniowcy próbowali sforsować zapory oddzielające działaczy Europejskiej Partii Wolności od rzeczywistości, ale policja się nie poddawała, niczym w dawnych dobrych czasach stanu wojennego.

Zwabieni hałasami i zapewne znudzeni paplaniną cudzoziemcy wychodzili przed Salę Kongresową i spoglądali na bitwę polskich policjantów z polskimi stoczniowcami, niczym na jakąś wojnę trojańską. Oczywiście poza hukiem, dymem i paru porozbijanymi głowami, z demonstracji tej żadnych innych efektów nie będzie, bo nie po to Niemcy przez tyle lat żyłowali swoich podatników, żeby teraz cofać się przez jakimiś stoczniowcami, którzy nadal chcieliby budować w Polsce okręty. Nie po to powstał rząd pana premiera Donalda Tuska, którego właśnie pochwalił pan Schulz, przywódca niemieckich socjalistów, jako naszą duszeńkę. Ale nie – najwyraźniej demonstracją zainspirować się musiał przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej, pan Wilfried Martens, skoro w końcowym przemówieniu stwierdził z emfazą, że partia ta powinna stać się „płomieniem Europy”. Skoro już takie filuty zaczynają bawić się płomieniami, to nic dobrego dla Europy z tego nie wyjdzie, to rzecz pewna, ale cóż począć? Taki los wypadł nam, że pieriedyszki szybko się kończą.

Tegoroczny 1 maja obchodzony jest wyjątkowo uroczyście, przede wszystkim z uwagi na 5 rocznicę Anschlussu. Z tej okazji razwiedka nałożyła surdynę nawet na posła Janusza Palikota, który po niedzieli na pewno sobie tę przymusowa ascezę odbije, ale teraz sza! – Przyjechali drodzy goście, więc znowuż się kochamy, a zatem i pan prezydent nie może już się Unii Europejskiej nachwalić i nawet powiedział, że ona jest „jak Róża” – bo mówiąc to patrzył na panią grafinię Różę Thun (nee Woźniakowską) a właściwie Różę Marię grafinię Thun und Hohenstein, chyba najbardziej utytułowaną kandydatkę do Parlamentu Europejskiego, mandatariuszkę świętokrzyskich kmiotków, o których interesy, jak to grafinia, będzie w Brukseli zabiegała. Słychać, że nawet i na Jasnej Górze mają się odbyć jakieś dziękczynne koncerty, więc nieomylny to znak, że z Anschlussu cieszy się „cały naród”, niczym podczas jedności moralno-politycznej narodu za panowania Edwarda Gierka.

I dopiero na tym tle można ocenić podstępny cios, zadany przez generała Czesława Kiszczaka, którego redaktor Michnik, jak lekkomyślnie, albo na skutek jakiejś radosnej wiadomości, awansował na „człowieka honoru”. Otóż generał Kiszczak zeznał przed niezawisłym sądem, że „Solidarność” nie wywalczyła niczego, czego by on jej przedtem nie podarował. Że tak naprawdę, to on właśnie jest dobroczyńcą narodu i twórcą historii, a nie Kuroń Michnik (Michnik to nazwisko), Wałęsa, a nawet – horrible dictu! – „drogi Bronisław”! I to w momencie, gdy w Brukseli odsłonięto tablicę ku czci „drogiego Bronisława”, jako jednego z ojców całej postępowej Europy, a kto wie – może nawet i świata! W tej sytuacji Lech Wałęsa ze swoimi legendarnymi skokami przez płot, Kuroń Michnik ze swoimi płomiennymi manifesty i „drogi Bronisław” ze swoimi kalkulacjami wychodzą, jeśli nie na durniów, to w każdym razie – na żałosnych figurantów, manipulowanych przez generała Kiszczaka i jego podwładnych. Słowem – wszystkie legendy na nic! A to ci dopiero siurpryza, a to ci dopiero cios poniżej wszelkich pasów cnoty! Nic dziwnego, że w środowisku autorytetów moralnych rewelacje generała Kiszczaka przyjęto głuchym milczeniem; nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał – ale dopiero w świetle tych rewelacji można zrozumieć zaskakujący zwrot dokonany przez Adama Michnika, żeby otworzyć wszystkie archiwa IPN. Najwyraźniej skądś musiał wiedzieć, co generał Kiszczak zezna przed niezawisłym sądem, więc zamiast kontynuować chamską nagonkę na IPN, pragnie chyba jednym susem wskoczyć do awangardy historyków, których tym razem trzeba już będzie dobrać z zachowaniem najwyższej staranności.



 Stanisław Michalkiewicz

  www.michalkiewicz.pl