Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
22 stycznia obchodzimy kolejną rocznicę jednego z najbardziej tragicznych wydarzeń w dziejach Polski, jednej z naszych największych narodowych klęsk – rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Powstania – trzeba to powiedzieć od razu jasno i dobitnie – całkowicie Polsce niepotrzebnego, nie służącego też żadnym rozumnie pomyślanym celom polskim, lecz w istocie tak naprawdę interesom jej śmiertelnych wrogów, wreszcie, w ostatecznym rozrachunku, dla sprawy polskiej niezmiernie szkodliwego.
Powstanie to, podobnie jak powstanie listopadowe 1830-31, krakowskie 1846, ruchy powstańcze 1848, było typowym przedsięwzięciem z kategorii działań: „za Wolność waszą i naszą”, tzn. było mocno podszyte wpływem międzynarodowego ruchu rewolucyjnego, inspirowanego przez takie siły, jak choćby masoneria i węglarstwo. Zostało ono podyktowane nie żadną trzeźwą kalkulacją polityczną, ale głównie przez emocje i swego rodzaju niezdrową patriotyczną egzaltację.

Powstanie styczniowe wybuchło w chwili, gdy w Europie wyraźnie zarysowywał się proces zmiany układu sił, idący w kierunku odwrócenia dotychczasowych sojuszy. Jego istotą było daleko posunięte zbliżenie się Rosji do Francji, wyrażone w tajnym układzie zawartym przez te dwa państwa w marcu 1859 r. Układ ten miał wielki wpływ przede wszystkim na rozwój wydarzeń we Włoszech – ułatwił ich zjednoczenie. Pociągnął też za sobą bardzo poważne konsekwencje w płaszczyźnie stosunku Rosji do Polaków. Mianowicie, ponieważ Francja od czasów napoleońskich tradycyjnie przejawiała sympatię wobec polskich dążeń niepodległościowych (mimo często instrumentalnego wykorzystywania ich dla własnych celów), dla Rosji stała się koniecznością zmiana kursu wobec swoich polskich poddanych z represyjnego na politykę pewnych koncesji, zwłaszcza w stosunku do obszaru Królestwa Kongresowego. To był w istocie niezbędny warunek trwałej przyjaźni i sojuszu z Francją. Była to rzecz bardzo pożądana także i z czysto polskiego punktu widzenia, gdyż rozluźniały się tym samym więzy łączące państwa zaborcze i zachodziło prawdopodobieństwo ich istotnego poróżnienia się, co było warunkiem wstępnym jakichkolwiek skutecznych starań na rzecz odzyskania w przyszłości niepodległości.

W wyraźnym związku z owym zwrotem profrancuskim Rosja około 1860 r. rozpoczęła działania w kierunku stopniowego wycofywania się z prowadzonych po stłumieniu powstania listopadowego działań burzących odrębność Kongresówki od reszty imperium. Wedle niektórych źródeł, miano nawet rzekomo rozpatrywać projekt przywrócenia stanu z 1830 r., a nawet jeszcze dalej idący, bo przewidujący nadanie jej całkowitej niepodległości, na czele z bratem carskim, Wlk. Ks. Konstantym jako osobnym królem. Jeśli nawet jednak źródła te nie kłamią i taka opcja była rzeczywiście w rosyjskich kręgach rządzących rozpatrywana, to należy uznać ją jako od początku mało realną. W rzeczywistości w grę wchodziło raczej wyłącznie nadanie Królestwu pewnego zakresu autonomii, mniej lub dalej idącej. Nie było to z pewnością rozwiązanie przez Polaków wymarzone i zbytnio dla nich pociągające, jednak w istniejących warunkach i możliwościach ewidentnie korzystne i pożądane, zwłaszcza że nie wymagało żadnych specjalnych wysiłków z ich strony, a zwłaszcza przelewania krwi. Mogło też być wstępem do starań o rzeczywistą niepodległość na przyszłość, gdyby pojawiły się ku temu odpowiednie warunki i widoki. W sumie więc, pojawiała się pewna szansa, ale zasadniczym warunkiem skorzystania z niej było pójście na pewien kompromis i porozumienie z Rosją; z tą samą Rosją, która w ramach represji popowstaniowych dotychczas brutalnie dławiła i ograniczała polskość na całym swoim terytorium, zaś wcześniej trzymała Polskę w stanie uzależnienia już od początków XVIII w.

Takie rozwiązanie było bardzo trudne do zaakceptowania dla większości świadomych Polaków, a zwłaszcza dla bardzo licznych wyznawców nurtu powstańczo-spiskowego, którzy działali na miejscu, w kraju, w konspiracyjnych organizacjach, skupionych w owej chwili w stronnictwie „czerwonych”. Ludzie ci, powiązani za pośrednictwem Ludwika Mierosławskiego z pokrewną masonerii sektą węglarską, mieli od dawna na oku tylko jeden, jedyny cel – wywołanie kolejnego antyrosyjskiego powstania, bez względu na jego skutki. Tak byli przyjęci wspólną całemu temu ruchowi ideą „burzenia tronów i ołtarzy”, że myśl o jakichkolwiek rozwiązaniach polityczno-dyplomatycznych, a zwłaszcza rokowaniach z będącą czystym uosobieniem despotyzmu i reakcji carską Rosją była im nie tylko niemiła, ale wręcz nienawistna. Wśród nich rej wodziły szczególnie radykalne grupy studentów.

To właśnie „czerwoni” wywołali ostatecznie powstanie styczniowe. „Roman Dmowski powiedział, że powstanie 1863 roku narzuciły Polsce dzieci. W chwili zgonu Bobrowski (Stefan – szef sztabu i faktyczny dowódca powstania w pierwszej jego fazie) miał lat 22, a Padlewski (Zygmunt – razem z Bobrowskim przesądził w istocie o decyzji wywołania powstania ) 28 lat. Ich wiek i gest powiększają tragiczny patos owych straszliwych dni” (L. Stomma). Także i inni czołowi przywódcy „czerwonych”, decydujący o wybuchu powstania, byli w podobnym wieku.

Drugim głównym współsprawcą tej tragedii był margrabia Aleksander Wielopolski. Był to człowiek kierujący się w przeciągu całej swej aktywności politycznej wyłącznie stanowym interesem szlacheckim, a nie dobrem Polski jako takim. Zasłynął szczególnie na tym polu, ale wyłącznie negatywnie, swoim listem „szlachcica polskiego” do cara Mikołaja I. Występując, przez nikogo zresztą nie proszony, w imieniu stanowych interesów szlachty, błagał cara, by wziął ją w obronę w razie wystąpienia buntu poddanych, podobnego do „rabacji” galicyjskiej, na terytorium Rosji oraz pomścił na Austriakach krzywdy tamtejszej polskiej szlachty. W zamian ofiarował jej włączenie się tej szlachty w „Wielkie Cesarstwo Słowiańskie”, tzn. Rosję. Był to nie tylko program wyrzeczenia się idei niepodległości i tym samym oczywisty akt zdrady narodowej, ale i propagowanie oczywistych utopii.

Można przypuszczać, że to właśnie z powodu tego skrajnego swojego rusofilstwa i stanowego egoizmu, posuniętych aż do wyrzeczenia się własnej Ojczyzny, człowiek ten został wybrany na głównego realizatora programu reform zmierzających do nadania Królestwu Kongresowemu statusu autonomicznego. Ułatwiły tą nominację niewątpliwie również jego bliskie stosunki z masońskim emigracyjnym „Hotelem Lambert” A. Czartoryskiego oraz nadzwyczajna ruchliwość margrabiego. To on pierwszy wystąpił mianowicie publicznie z konkretnym projektem autonomii i wręczył go rosyjskiemu namiestnikowi w Warszawie, Gorczakowowi. Rzecz osobliwa, że człowiekiem, który skutecznie zaprotegował Wielopolskiego u tegoż Gorczakowa, i potem u samego cara, był żydowski neofita-przechrzta Juliusz Enoch – piastujący natenczas wybitne stanowisko w rosyjskiej biurokracji rządowej.

Z chwilą wyboru tej właśnie postaci na głównego realizatora planowanych reform były one już zasadniczo z góry skazane na klęskę. Wielopolski nie wyrażał bowiem – jak to sobie rosyjskie czynniki oficjalne naiwnie wyobrażały – rzeczywistych dążeń polskiego społeczeństwa ani nawet znacznego jego odłamu. Przeciwnie, był w swej postawie prawie całkowicie odosobniony. Był postrzegany powszechnie jako zaprzedany carowi narodowy renegat, z tego też powodu nie budził żadnego zaufania wśród szerszych kręgów społecznych. Był poza tym też bardzo nie lubiany z powodu wielu typowo negatywnych cech czysto osobistych, jak: niespotykana pycha i arogancja, całkowity brak taktu i zdolności dyplomatycznych, gruboskórność, nieliczenie się z ludźmi i pomiatanie nimi itd.

Car i jego otoczenie, stawiając na Wielopolskiego, popełnili już na wstępie kardynalny błąd. Programu reform, mających zjednać Polaków, nie mógł absolutnie skutecznie przeprowadzić człowiek, który nie tylko nie był rzeczywistym reprezentantem polskiego narodu, ale który był w nim wręcz zwykłym wyrzutkiem, zwłaszcza że miał już on serdecznie dosyć 30-letniego otwartego rosyjskiego ucisku i był psychicznie dużo bardziej przygotowany do kolejnego ślepego buntu, czy protestu niż do jakiegokolwiek kompromisu. Na domiar wszystkiego Wielopolski, choć znakomity administrator, był zarazem bardzo nieumiejętnym, niezręcznym, słowem: złym politykiem.

Inna rzecz, że do tego wielce niefortunnego w skutkach faktu przyczyniła się w dużym stopniu także i bierna postawa czołowych przywódców rdzennie polskich elit, którzy ulegli nastrojom wzburzonych mas i nie potrafili się zdobyć na kroki niewdzięczne i niepopularne, niemniej w wytworzonej sytuacji pożądane i konieczne – na podjęcie wyciągniętej rosyjskiej ręki i rozpoczęcie konkretnych rokowań. W owej chwili zdecydowanie najpopularniejszym i najbardziej szanowanym działaczem polskim był Andrzej Zamoyski (siostrzeniec A. Czartoryskiego), prezes Towarzystwa Rolniczego – najważniejszej podówczas polskiej organizacji społeczno-gospodarczej. Ten jednak odmówił kategorycznie podjęcia się tego zadania, wyrażając wobec Rosjan tylko jeden postulat: „wynosić się”. Ci może by się i z Kongresówki wynieśli, ale nie od razu, tylko stopniowo, poza tym takie żądania należało stawiać w bardziej dyplomatycznych formach. Tym samym Zamoyski sam wyeliminował się i odsunął od możliwości spełnienia jakiejś wybitniejszej roli. To ostatecznie otworzyło Wielopolskiemu drzwi na oścież.


Artur Grottger, Nokturn (1864). Foto: otkritka-reprodukzija.blogspot.com

Wielopolski zaczął przeprowadzać, za przyzwoleniem carskim, autoryzowane przez siebie reformy w marcu 1861 r. Od samego początku nie liczył się jednak, zgodnie ze swoim usposobieniem i przyjętymi metodami działania, z niczym i nikim; w szczególności nie brał pod uwagę nastrojów społecznych. Toteż szybko wywołał wzburzenie całego polskiego ogółu. Nie mogło być inaczej, skoro np. w ciągu kilku dni zdołał porozwiązywać wiele autentycznie polskich organizacji społecznych, na czele z samym Towarzystwem Rolniczym. Wywołało to całą serię wielkich demonstracji ulicznych. By je spacyfikować, Wielopolski przeforsował u namiestnika specjalną ustawę o zbiegowiskach, dającą rosyjskiemu wojsku możliwość użycia broni wobec manifestantów, po wyczerpaniu określonych procedur, mających służyć ich rozproszeniu.

Konsekwencją tego była wielka masakra w dniu 8 kwietnia 1861 r. w Warszawie na Placu Zamkowym, kiedy to wojsko rosyjskie, po uprzednich przepisowych ostrzeżeniach w języku polskim, otwarło ogień z broni do zgromadzonej tam ciżby demonstrantów. Rezultat ponury – blisko 200 zabitych i około 400 rannych. To dodatkowo zaostrzyło atmosferę i wzmogło ruch rewolucyjny, który, wyparty z ulic, zaczął się teraz gromadzić m.in. po kościołach, które Rosjanie brutalnie pacyfikowali. Car wprowadził w Królestwie i również zresztą na pozostałej części zaboru rosyjskiego stan wojenny. Kariera Wielopolskiego wydawała się skończona. Został wezwany do Petersburga, przed carskie oblicze.

Wizyta ta przyniosła jednak wynik zgoła nieoczekiwany. Zamiast zasłużonej dymisji, dostał Wielopolski dodatkowe pełnomocnictwa, znacznie powiększające zakres jego władzy. Wedle większości współczesnych historyków, był to tylko rezultat dyplomatycznych talentów margrabiego, który potrafił rzekomo przekonać cara i jego otoczenie, że jedynym sposobem zapobieżenia grożącej rewolucji są ustępstwa wobec Polaków. Naga prawda wygląda trochę inaczej. To prawda, że Rosja nadal zamierzała kontynuować obrany kurs, a Wielopolski nie miał specjalnych kontrkandydatów do swojej roli. W generalnym rozrachunku utrzymał się jednak w niej dzięki poparciu określonych kół w ramach rosyjskiego establishmentu. „Głównymi protektorami Wielopolskiego na gruncie petersburskim byli rosyjscy wrogowie Gorczakowa i polityki profrancuskiej, a przyjaciele Bismarcka i zwolennicy polityki propruskiej, rodowici Niemcy, Nesselrode i Meyendorff. Wniosek, jaki należałoby z tego wyciągnąć, jest tylko ten, że koła propruskie w Petersburgu uważały Wielopolskiego za wygodnego dla siebie, a może wręcz uważały go za dogodne narzędzie do storpedowania polityki francusko-rosyjskiego zbliżenia, to znaczy polityki Gorczakowa i Napoleona III” (J. Giertych). Tak na marginesie, Wielopolski uzyskał wtedy także poparcie pruskich dyplomatów. Ten fakt nie dziwi, bo zawsze był wielkim sympatykiem Prus, a samego Bismarcka w szczególności. Miał okazję poznać go już wcześniej i zawsze był pod jego wielkim wrażeniem. O jego proberlińskim zaślepieniu najlepiej świadczy fakt, że wyrażał zadowolenie ze zwycięstwa koalicji państw niemieckich pod przewodem Prus nad Francją w wojnie 1870-71.

Na mocy specjalnego ukazu Aleksandra II z czerwca 1862 r. Wielopolski został mianowany naczelnikiem (premierem) jakby osobnego polskiego rządu w Królestwie. Z kolei stanowisko namiestnika objął sam wspomniany Wlk. Ks. Konstanty, brat carski, pretendujący wyraźnie do roli wicekrólewskiej na tym obszarze, wzorem Konstantego sprzed 1830 r. Na podstawie tegoż ukazu rozpoczął też Wielopolski energiczne działania zmierzające do znacznego wyodrębnienia Kongresówki od reszty państwa rosyjskiego. W efekcie jego starań uzyskała ona ustrój zbliżony do statusu z 1830, choć bez tak istotnej cechy odrębności, jaką jest własne wojsko. Czynnikiem, który wielce ułatwiał mu zadanie, były rosyjskie obawy przed wybuchem powstania.

Margrabia jednak, zamiast zręcznie i umiejętnie płynąć na tej fali i wykorzystywać wiszącą w powietrzu groźbę powstania do polskich potrzeb, w swoim zacietrzewieniu, stanowym egoizmie i krótkowzroczności parł przede wszystkim do jak najszybszej rozprawy z całym nurtem rewolucyjnym, który określał mianem „czerwońców”. Odrzucał z góry jakąkolwiek formę współpracy albo nawet tylko współistnienia. Odrzucał zresztą także i wszelkie propozycje współpracy ze strony „białych”, nawet już po wybuchu powstania, gdy sytuacja była doprawdy dramatyczna. Przeciwnie, chciał element podziemny całkowicie wytępić, zmuszając go do wyjścia na powierzchnię, a następnie likwidując go w walce, w masowych egzekucjach, a w ostateczności zamykając w więzieniach. Dlatego w swej głupocie sam pozbawiał się najcenniejszego atutu w grze z Rosjanami i dążył we własnym zakresie do wywołania powstania, które – jak mu się wydawało – będzie łatwe do stłumienia: „Wrzód zebrał i rozciąć go należy. Nie liczył się z konsekwencją polityczną: gdy wrzód raz przyjdzie rozcinać, operację chirurgiczną przeprowadzać będą carscy generałowie i będzie to kres jego polityki i jego reform” (M. Kukiel). Chcąc koniecznie sprowokować powstanie, skorzystał z okazji, że władze rosyjskie przeprowadzają akurat pobór do wojska i zarządził brankę do wojska wielkiej liczby imiennie wybranych osób spośród młodzieży, szczególnie uniwersyteckiej, podejrzewanej o przynależność do ruchu rewolucyjnego. Tym samym postawił tych ludzi w sytuacji prawie bez wyjścia. Branka stała się ostatecznym detonatorem powstania.

Tak więc winnymi wybuchu powstańczego 22 stycznia 1863 są na równi Wielopolski, jak i rozagitowani i lekkomyślni młodzi radykałowie. Nie ulega żadnej wątpliwości, że na jedną i drugą stronę szły zgubne wpływy zewnętrzne, szczególnie pruskie. Wydatną rolę, zdaje się, odegrał również wpływ żydowski, idący zarówno od Żydów-ortodoksów, jak też zwłaszcza żydowskich neofitów. Chodzi nie tylko o osobę wspomnianego Enocha. Takich neofitów była znaczna liczba w kierownictwie obozu „czerwonych”, a nawet „białych”, i na ogół ludzie ci w pierwszym rzędzie parli do powstania. Wielce istotną, a do końca niezbadaną jeszcze rolę w tych wydarzeniach odegrał również największy bankier i finansista warszawski, Leopold Kronenberg, również neofita żydowski (kalwin), założyciel „Gazety Codziennej”, przemianowanej następnie na „Polską” – pism służących głównie jego własnym celom i skupionych wokół niego kręgów neofickich. Tenże Kronenberg, pozostając cały czas na zewnątrz lojalnym poddanym cara, pozostawał jednocześnie w bliskim kontakcie z „białymi”, a szczególnie protegował i wspierał Wielopolskiego. Nie bez winy są i „biali”, którzy, będąc początkowo przeciwnymi powstaniu i wstrzymując się od niego, potem do niego się przyłączyli, i to wtedy, gdy była szansa jego wygaszenia na zasadzie powrotu do status quo. W ostatecznym rozrachunku powstanie styczniowe było więc efektem typowej rosyjskiej nieumiejętności postępowania z Polakami oraz niemożności i nieumiejętności porozumienia się samych Polaków między sobą, na co nałożyły się intrygi czynników obcych, żywotnie zainteresowanych takim właśnie rozwojem wydarzeń.

Od strony czysto wojskowej powstanie styczniowe było od samego początku czynem rozpaczliwym. Gdy powstanie listopadowe dysponowało w punkcie wyjścia liczącym się i dobrze uzbrojonym polskim wojskiem regularnym, tu trzeba było tworzyć polską siłę zbrojną od podstaw, dysponując na początku zaledwie kilkuset sztukami broni palnej. Nigdy też nie zdołano w praktyce utworzyć jednolitej armii powstańczej, największe oddziały osiągnęły liczbę maksymalnie kilku tysięcy żołnierzy. W tym stanie rzeczy powstanie miało od początku do końca charakter typowej wojny partyzanckiej. Stoczono ponad 1000 potyczek, z których tylko niektóre można określić małymi bitwami.

To fakt, że powstańcy odznaczyli się wielkim poświeceniem i bohaterstwem. Wystarczy powiedzieć, że w szeregach powstańczych skupiło się maksymalnie do 30 tys. ludzi, podczas gdy rząd rosyjski wprowadził na teren objęty działaniami powstańczymi olbrzymie siły: ponad 300 tys. żołnierzy. To, że w tej sytuacji, przy takiej dysproporcji sił, walki przeciągnęły się ponad rok, do wiosny 1864 r., należy uznać prawie za cud. A jednak walki tej wygrać żadnym sposobem nie było można – już same zacytowane liczby dowodzą, że była ona szaleństwem.

Powstanie miało szereg wielkich osiągnięć, nie tylko czysto militarnych. Wielkim, kto wie czy nie największym z nim, było wyłonienie się podziemnego Rządu Narodowego, i przede wszystkim pozostającej do jego dyspozycji podziemnej administracji, która miała powszechny posłuch u obywateli, potrafiła skutecznie wybierać podatki, karać zdrajców itd. Nad tym wszystkim góruje zaś wspaniała, bohaterska postać Romualda Traugutta.



Artur Grottger, Pojednanie (1864); występuje też pt. „Zjednoczeni”[1]. Foto: polski.blog.ru

Jednak mimo tych taktycznych sukcesów powstanie styczniowe przyniosło narodowi polskiemu straszliwe wprost konsekwencje, i to we wszystkich płaszczyznach: politycznej, demograficznej, kulturalnej, gospodarczej itd. Właściwie miało tylko jeden bardzo poważny skutek dodatni: zniesienie pańszczyzny. Władze carskie uszanowały i podtrzymały powstańcze dekrety w tym zakresie. Jednakowoż owo uwłaszczenie nastąpiłoby wcześniej, czy później, nawet bez powstania.

Natomiast skala rosyjskich represji i odwetu po stłumieniu powstania była ogromna. Nie tylko wycofano wszystkie dotychczasowe koncesje, ale rozpoczęto politykę zacierania jakiejkolwiek odrębności Kongresówki od reszty państwa. Ją samą nazwano oficjalnie Prywislańskim Krajem. Władzę w Warszawie sprawowali odtąd w miejsce namiestników kolejni generał-gubernatorzy (aż do I wojny światowej). Już po kilku latach wprowadzono jako język urzędowy rosyjski, także w szkolnictwie. Polskiego nie wolno było nauczać nawet prywatnie, który to zakaz był zresztą powszechnie i skutecznie omijany. Władze rosyjskie usiłowały na wszelkie sposoby zrusyfikować żyjących tu Polaków, co było oczywiście działaniem niewykonanym i z góry chybionym. Jednakże te usiłowania przyniosły bardzo poważne skutki uboczne – zastój cywilizacyjny i upadek kultury, a nawet analfabetyzm wśród szerokich mas ludowych.

Niemniej poważne były straty w ludziach. Wedle szacunków Agatona Gillera (członka władz powstańczych, który jednak stanowczo sprzeciwiał się wszczynaniu powstania i przystąpił do niego, gdy było już nieodwracalnym faktem) w powstaniu poległo nawet do 30 tys. ludzi. Dalszych ponad tysiąc powstańców, przeważnie tych wybitniejszych, Rosjanie osądzili w trybie doraźnym i następnie stracili, zwykle przez powieszenie. Często takie egzekucje zachodziły bez żadnego sądu, na prosty rozkaz carskich dowódców. Było to prostą konsekwencją traktowania powstańców jako zwykłych rebeliantów, zbuntowanych poddanych, bez praw kombatanckich i jenieckich. Należy doliczyć do tego jeszcze około 150 (tys.) aresztowanych, w tym znaczna liczba zesłanych na Syberię. Straty materialne były również ogromne – skonfiskowano m.in. kilka tysięcy polskich majątków ziemskich, co ogromnie uszczupliło polski stan posiadania.

Szczególną klęską stało się powstanie dla polskości na wschodzie, na tzw. Ziemiach Zabranych, zwłaszcza na Litwie. Nazwisko tłumiącego ruchy powstańcze na tym terenie gen. Murawiowa-Wieszatiela do dzisiaj jest symbolem iście azjatyckiego okrucieństwa. Silne skrępowanie polskości na Kresach na okres kilkudziesięciu lat, obejmujące m.in. zakaz rozmawiania na ulicy po polsku, spowodowało odcięcie jej dostępu do mas społecznych. Skutkiem tego całe połacie ziem dotychczas językowo i cywilizacyjnie polskich albo uległy zewnętrznie przynajmniej rusyfikacji, albo wykształciły się na nich całkiem odrębne narody: litewski, łotewski, białoruski, albo wreszcie, jak w przypadku Pińszczyzny, zostały niepodzielnie zdominowane przez ludność żydowską. Utratę tych ziem zawdzięczamy właśnie w niemałej mierze już sprawcom wybuchu powstania styczniowego. Tylko na części utrzymała się – do czasu, a częścią do dnia dzisiejszego – polskość w charakterze odosobnionych wysp.

Komu więc tak naprawdę było potrzebne to powstanie? Przede wszystkim Prusom. Powstanie to przyniosło bowiem w efekcie załamanie się profrancuskiego kursu w polityce rosyjskiej i ponowne przejście Rosji, za sprawą zręcznych działań Bismarcka, na stronę Prus. Dzięki temu Prusy otrzymały z je strony wolną rękę w kolejnych agresjach na Danię, Austrię i Francję. W efekcie powstało potężne Cesarstwo Niemieckie. Zaś sprawa polska została zlikwidowana i znikła z areny europejskiej polityki na całe półwiecze. Warto o tym pamiętać, gdy nawołuję się nas dalej z różnych stron do hucznego świętowania tej straszliwej klęski.

P.S. Wyczerpujące informacje na temat powstania styczniowego znajdzie czytelnik w następujących książkach autorstwa Jędrzeja Giertycha: Kulisy powstania styczniowego, 1965; Tysiąc lat historii polskiego narodu, wydanie londyńskie 1986, wydanie krajowe: Poznań 1997. Inna rzecz, że obie pozycje są trudno dostępne.[2]

Jan Matusiewicz

Źródło: „Nowy Przegląd Wszechpolski” nr 1-2-3/2012, s. 32-36.
http://piastpolski.pl/npw/2012/1-2-3.pdf

* * *

Przypisy:

[1] – Obrazy Grottgera pt. „Nokturn” i „Pojednanie” („Zjednoczeni”) obok szkicu olejnego Matejki „Jan III Sobieski pod Wiedniem” były jedynymi dziełami skradzionymi podczas bandyckiego napadu na Lwowską Galerię Obrazów (ob. Lwowska Galeria Sztuki) w 1992 r., kiedy to zginęli wicedyrektor galerii Jarosław Wołczek i historyk sztuki Dymitr Szelest. Los tych obrazów pozostaje nieznany.

[2] – „W 150. rocznicę powstania styczniowego oraz w 110. rocznicę urodzin Jędrzeja Giertycha, przypadającą 7 stycznia 2013 roku, środowiska narodowe (m.in.: Dom Wydawniczy „Ostoja”, prezydent miasta Stalowa Wola, księgarnia CapitalBook oraz pisma „Myśl.pl”, „Myśl Polska”, „Polityka Narodowa”) postanowiły wspólnie wydać reprint pracy „Kulisy powstania styczniowego”. Jest to w dorobku narodowego ideologa i historyka praca chyba najmniej znana. Książka pierwotnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Towarzystwa imienia Romana Dmowskiego w 1965 roku i w okresie późniejszym nie była praktycznie wznawiana (poza drugoobiegowymi wydawnictwami).” – pisze Maciej Motas w recenzji zatytułowanej „Bismarck, Prusy, powstanie styczniowe” („Myśl Polska” nr 1-2/2013, s. 16-17), podreślając, że środowiska narodowe traktują wznowioną dziś pracę J. Giertycha „jako wykładnię ważnego w dziejach Polski wydarzenia w ujęciu jednego z najwierniejszych uczniów ze „szkoły Dmowskiego”.”

Zob. także:


Cata-Mackiewicza spojrzenie na rok 1863
http://sol.myslpolska.pl/2013/01/cata-mackiewicza-spojrzenie-na-rok-1863/ (14.01.2013)

Prof. Andrzej Nowak na pierwszej linii powstańczego frontu
http://sol.myslpolska.pl/2013/01/prof-andrzej-nowak-na-pierwszej-linii-powstanczego-frontu/ (15.01.2013)

Opracował - Grzegorz Grabowski