Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
4 lutego 1945 roku na Krymie spotkały się trzy prywatne osoby: Józef Stalin, Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt. Dziwnym trafem przywódcy mocarstw. Z profesorem Normanem Daviesem rozmawia Piotr Gociek.

P.G. Specjaliści od prawa międzynarodowego są zgodni – formalnie w Jałcie nic się nie wydarzyło. 4 lutego 1945 roku na Krymie spotkały się trzy prywatne osoby: Józef Stalin, Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt. Dziwnym trafem przywódcy mocarstw. Rozmawiali przez kilka dni i wydali oświadczenie, którego nigdy nie ratyfikował żaden parlament, nie przyjął ani jeden rząd…

N.D. Od tego właśnie chciałem zacząć. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego „umowa jałtańska” jest nieprawomocna. Było to tymczasowe porozumienie między aliantami na temat tego, co jest potrzebne, by jak najszybciej wygrać wojnę. Roosevelt i Churchill sądzili, że po jej zakończeniu zostanie zorganizowana specjalna konferencja – tak jak po I wojnie światowej. Że wszystkie konflikty, kwestie sporne dopiero wtedy zostaną przedyskutowane i rozstrzygnięte. Uwieńczeniem tego powojennego spotkania miał być oficjalny traktat pokojowy, zgodny z międzynarodowym prawem. Oczywiście teraz wiadomo, że taka konferencja nigdy się nie odbyła. A prywatne decyzje trójki przywódców nie zostały po wojnie zmienione. Kraje, które trafiły pod dominację ZSRR, odniosły więc wrażenie, że sytuacja, w której się znalazły, to efekt jakichś „prawomocnych” uzgodnień. Nic podobnego – Jałta nie była żadną „konferencją pokojową” i nie zawierano tam żadnych oficjalnych traktatów. Oczywiście osobną kwestią jest pytanie, dlaczego później nikt na Zachodzie nie próbował nawet dyskutować na ten temat, nie mówiąc już o jakichś zmianach – nawet gdy trwała już zimna wojna i ZSRR nie był sprzymierzeńcem Zachodu. To bardzo ciekawa sprawa

P.G. Jak nieoficjalnie porozumienie jałtańskie zaczęło obowiązywać, tak nieoficjalnie zakończyło żywot. W 1989 roku historia przyspieszyła – w Polsce, w Czechosłowacji, w Niemczech. Nigdy nikt nie ogłosił „to koniec jałtańskiego porządku”.

N.D. W pewnym sensie jest to logiczne. Bo jeśli porządek jałtański nie był prawomocny, nie było też potrzeby ogłaszać jego końca. Nie dało się go wcześniej zmienić przemocą, ale wreszcie dobiegł końca. Po 45 latach.

P.G. Spotkanie w Jałcie łamało przepisy prawa międzynarodowego. Po pierwsze, zasadę, że nie można decydować o losach jakiegoś państwa pod nieobecność jego przedstawicieli. Po drugie, postanowienia Karty Atlantyckiej – podpisanego w 1941 roku porozumienia aliantów, w którym mocarstwa wyrzekały się użycia siły do ustalenia nowych granic w Europie i deklarowały powrót do przedwojennego status quo. Tymczasem w Jałcie dokonywano zmian na mapach, przenosząc zarówno granice państw, jak i przesiedlając miliony osób.

N.D. To prawda. Jednak potem Związek Radziecki bardzo dbał o zachowanie pozorów legalności. W przypadku Polski był to m.in. traktat o przyjaźni polsko-radzieckiej zawarty już po Jałcie, a przed zakończeniem wojny. Praktycznie oddał on Rzeczpospolitą w ręce Sowietów.

P.G. Ale w chwili podpisywania tego traktatu nikt poza Stalinem nie uznawał komunistycznego rządu lubelskiego.

N.D. Nie. Co nie zmienia faktu, że Moskwa bardzo konsekwentnie maskowała swoje działania krokami pseudoprawnymi. Miały one wywołać wrażenie, że swoje cele ZSRR osiągnął w sposób legalny i zgodny z prawem międzynarodowym.

P.G. Legalna czy nie, Jałta stała się symbolem. Mówi się o „porządku jałtańskim”, o „układzie z Jałty”, o „zdradzie jałtańskiej”. Ale w rzeczywistości była to konsekwencja spotkania w Teheranie jesienią 1943 roku. A wiele ustaleń np. w kwestii granic zostało poczynionych jeszcze kilka dni przed Teheranem, na moskiewskim spotkaniu ministrów spraw zagranicznych. Mocarstwa zachodnie były reprezentowane przez dyplomatów przychylnych Stalinowi, a nieprzychylnych Polsce. Niektórzy historycy twierdzą, że to, co się wydarzyło, było efektem sytuacji na frontach. Inni twierdzą, że jeszcze w Teheranie Zachód mógł twardo negocjować ze Stalinem. ZSRR ciągnął wtedy resztkami sił, domagał się otwarcia drugiego frontu w Europie. Może wtedy trzeba było uderzyć pięścią w stół i powstrzymać imperialne apetyty Stalina?

N.D. To kolejne wielkie nieporozumienie – przekonanie, że wszystko zostało ustalone w Teheranie. Nic nie zostało tam ustalone! Na teherańskim spotkaniu najpierw Roosevelt, a potem Churchill, bez wcześniejszych wspólnych ustaleń, zasugerowali Stalinowi, że nie będzie problemów z granicami polsko-sowieckimi. W Teheranie Churchill używał terminu „basis for discussion” – podstawy do przyszłych dyskusji. Niczego nie rozstrzygał! Mówił tylko, że trzeba będzie przedyskutować kwestię ewentualnej granicy na linii Curzona. To oczywiście bardzo śliski temat i niebezpieczna rzecz – powiedzieć tyranowi takiemu jak Stalin, że z czymś „nie będzie problemów”. Ale Churchill był przekonany, że nie jest to nic więcej jak tylko nieformalny sygnał, dzięki któremu obejdzie się bez wielkich kłótni. Przez osiem miesięcy po Teheranie zarówno Churchill, jak i rząd brytyjski gromadzili materiały potrzebne do podpisania umowy o granicy polsko-sowieckiej. Churchill nie myślał, że cokolwiek zostało „załatwione”. Przygotowywał propozycje do przyszłej dyskusji. Rząd polski brał udział w tych pracach. Istniały cztery takie plany, w każdym z nich Lwów pozostawał w granicach Polski. W 1944 roku premier Mikołajczyk poleciał do Moskwy (na początku powstania warszawskiego) przekonany, że będą  dalsze negocjacje w sprawie granic Polski. Krótko mówiąc – w Teheranie nic nie zostało załatwione, natomiast Churchill i przede wszystkim Roosevelt w sposób nieodpowiedzialny dali Stalinowi sygnał „róbcie, co chcecie, z nami kłopotów nie będzie”. Ale to nie była żadna umowa!

P.G. Czy możemy w takim razie powiedzieć, że najpierw w Teheranie, a potem w Jałcie dwóch uczciwych ludzi rozmawiało z oszustem, który ich okpił?

N.D. Nie. Roosevelt także nie był uczciwy. Jeszcze w czerwcu 1944 roku, na półtora miesiąca przed wybuchem powstania w Warszawie, amerykański prezydent przyjął premiera Mikołajczyka trzy razy. W czasie lądowania w Normandii, gdy decydowały się losy drugiego frontu, było to spore poświęcenie. Roosevelt powtarzał Mikołajczykowi: Lwów będzie polski. Powiedział nawet: Jestem przekonany, że Polska wyjdzie z tej wojny nieuszczuplona. Działo się to już po Teheranie. Roosevelt i jego doradcy wiedzieli, że kwestia polskich granic musi być jeszcze przedyskutowana ze Stalinem, i wiedzieli, że będą jakieś zmiany w tej materii.

P.G. Roosevelt za wszelką cenę dążył do osobistego ustalenia ze Stalinem jak największej liczby spraw. Często w ogóle nie konsultował się z Churchillem. Mawiał nawet, że sam załatwi z Rosjanami wszystko to, co trzeba, bo Stalin go lubi i rozumie. Skąd to zgubne przekonanie?

N.D. A dlaczego teraz prezydent Bush jest podobnie naiwny, rozmawiając z Putinem? To amerykański brak świadomości, informacji, wiedzy o świecie, ale przede wszystkim wpływ doradców. Ludzie z otoczenia prezydenta Roosevelta byli przekonani, wręcz pewni, że Związek Radziecki jest postępowy, bardzo fajny, demokratyczny i antyfaszystowski.

P.G. We wspomnieniach George’a Kennana, jednego z nielicznych amerykańskich dyplomatów, którzy nie ufali Stalinowi, znalazłem szokującą opinię o głównym doradcy Roosevelta w sprawach Polski, Harrym Hopkinsie. Kennan opisuje go jako człowieka przekonanego, że przed wojną Polską rządził prawicowy reżim faszystowski. A Stalin słusznie się nas bał. Zdaniem Hopkinsa, gdyby Polacy byli mili dla Stalina, to ten byłby miły dla Polaków!

N.D. Zgadza się. Ale skąd Harry Hopkins i ludzie jego pokroju brali takie poglądy? Przecież nie spadły im z nieba! Byli karmieni przez sowiecką dyplomację albo przez sowiecką agenturę, które potrafiły przekonać Amerykanów o tym, jakim dobrodziejem jest Stalin. Wystarczy obejrzeć filmy kręcone przez Josepha Daviesa, byłego ambasadora amerykańskiego w Moskwie. Albo ojca prezydenta Kennedy’ego – Josepha Kennedy’ego. Ci ludzie siali w Ameryce propagandę na rzecz ZSRR. I proszę spojrzeć, co działo się w 1944 roku, sześć miesięcy przed Jałtą. Wtedy współpracownicy Roosevelta przygotowali Kartę Narodów Zjednoczonych, podstawy przyszłego nowego porządku światowego. Zrobili to wspólnie z Rosjanami. Brytyjczycy byli wykluczeni, bo Churchill nie zgadzał się z poglądami amerykańskiego prezydenta. W tym kontekście los jednego kraju – Polski – był nieważny. Amerykanie mieli na głowie przyszłość świata i los 150 takich krajów jak Polska. Skąd wzięła się niechęć do waszego kraju? Polacy burzyli spokój architektów tych wspaniałych planów zaprowadzenia na świecie pokoju i demokracji. Amerykanie nie byli przygotowani na problem Polski. Ani merytorycznie, ani emocjonalnie.

P.G. Tymczasem Stalin konsekwentnie dążył do osiągnięcia swoich celów. Wystarczy spojrzeć na mapę, by zauważyć, że proponowana przez ZSRR nowa granica Polski na wschodzie jest bliska ustaleniom paktu Ribbentrop-Mołotow. Wygląda na to, że Stalin chciał uprawomocnić swoje porozumienie z Hitlerem, w wyniku którego zajął m.in. część naszego kraju i republiki nadbałtyckie.

N.D. Korzenie tej koncepcji są jeszcze wcześniejsze. W 1914 roku, na początku I wojny światowej, została wydana mapa Sazonowa przygotowana przez ministerstwo spraw zagranicznych carskiej Rosji. To właśnie na niej polska zachodnia granica przebiega wzdłuż Odry i Nysy, a wschodnia granica – wzdłuż Bugu (historyczna granica Królestwa Polskiego i Litwy). Oznacza to, że Rosjanie przygotowywali powrót Królestwa Kongresowego. Prusy Wschodnie miały trafić do Rosji. Stalinowska koncepcja nowych granic Polski lansowana przez niego w latach 40. była tak naprawdę realizacją imperialnych planów cara. Nikogo nie powinno to dziwić – przecież Stalin i współcześni mu Rosjanie w większości wychowali się jeszcze w czasach carskich. Dla nich Polska nigdy nie istniała.

P.G. Ale jak wytłumaczyć obojętność Zachodu wobec Stalina kreślącego na nowo granice naszego kraju?

N.D. Dokładnie tym samym. Tam też u władzy znajdowali się ludzie urodzeni w XIX wieku. To jest zresztą coś, czego Polacy wciąż nie rozumieją – nie było kwestii polskich granic, bo nie było Polski w świadomości ludzi, którzy o tym decydowali. Na przykład marszałek Montgomery. Chodził do szkoły pod koniec XIX stulecia. Poznał wtedy mapę świata, na której nie było Polski, tylko Rosja i Niemcy. Kiedy po raz pierwszy spotkał się z generałem Maczkiem, chciał jakoś nawiązać konwersację. I wypalił z pytaniem: – Panie generale, proszę mi powiedzieć, w jakim języku mówi się teraz w Warszawie – po rosyjsku czy po niemiecku? Dla Polaków było to nie do przyjęcia. Ale taki był światopogląd ludzi, którzy wychowali się w świecie bez Polski. To, co się działo w Jałcie, jest skutkiem tego braku informacji, wiadomości, emocji. Kto nie wiedział niczego o prawdziwych losach Polski, nie mógł podejmować racjonalnych decyzji w jej sprawach. W 1945 roku światową elitę tworzyli ludzie, którzy mieli po 50, 60 lat. Polska była dla nich czymś nowym – nawet nie wiadomo dokładnie czym. Istniała tylko 20 lat, potem zniknęła. Nikt nie wiedział, czy stało się to słusznie, czy też nie.

P.G. Tym bardziej należało zapytać o zdanie kraje, w których imieniu pewne decyzje były podejmowane. Tymczasem nikt Polski do Teheranu czy Jałty nie zapraszał.

N.D. Wielka Trójka postanowiła rozstrzygnąć wszystko między sobą. Nie chodzi tu wcale o jakieś celowe pomijanie Polski. Podczas II wojny światowej w Londynie działało 17 rządów narodowych. Był rząd Belgii, Holandii, Francji. Ale wszystkie te państwa zostały przez Roosevelta, Churchilla i Stalina pominięte przy podejmowaniu strategicznych decyzji.  To nie znaczy, że ktoś był antyfrancuski albo antypolski. Czy Churchill, nie zapraszając do Jałty rządu Luksemburga, był antyluksemburski, czy proluksemburski, nie jest właściwym pytaniem. Wszystkie te kraje – w tym Polska – padły ofiarą decyzji, że mocarstwa dogadują się we własnym gronie. Trzeba też pamiętać, że Churchill był politykiem jeszcze epoki wiktoriańskiej. Polska była dla niego miejscem równie egzotycznym jak Kongo. Może nawet mniej ważnym niż Kongo.

P.G. Państwa zachodnie nie rozumiały jeszcze jednej rzeczy – prawdziwych celów ZSRR. Zachód prowadził wojnę, by pokonać hitlerowskie Niemcy i przywrócić Europie przedwojenny kształt. Stalin dążył do podboju całego kontynentu, a potem zwycięstwa komunizmu na świecie. W tym celu zawierał taktyczne sojusze, m.in. w 1939 roku z Hitlerem. Dwa lata później – z Wielką Brytanią i USA. Dla Stalina zachodni alianci byli przyszłymi przeciwnikami. Zaś dla Zachodu Stalin był sojusznikiem. Trudnym, niepewnym, ale sojusznikiem.

N.D. Przede wszystkim koniecznym! Armia Czerwona walczyła z Hitlerem. Tymczasem na zachodnim froncie w latach 1941-1944 nie było żadnych wojsk brytyjskich czy amerykańskich, pomijając mniejszą operację we Włoszech. Zachód po prostu potrzebował Stalina, by wygrać wojnę z Niemcami. Alianci bardzo się bali, że Stalin wycofa się z walki, kiedy jego wojska umocnią przedwojenne granice ZSRR. Bali się też zawarcia rozejmu między Hitlerem a Stalinem. Stało się to w końcu raz, w 1939 roku, mogło stać się i drugi.

P.G. To dlatego alianci wysyłali Stalinowi ropę, broń, samoloty, a on zacierał ręce? I mógł powtarzać, jak kiedyś Lenin, że: imperialiści sami sprzedadzą sznurek, na którym ich powiesimy?

N.D. Proszę pamiętać, że Stalin też musiał wygrać tę wojnę. W 1941 i 1942 roku Związek Radziecki był bliski klęski. Gdyby nie głupota Hitlera, zawodowi oficerowie Wehrmachtu pewnie daliby sobie radę z Rosjanami. Co byłoby potem, to już inna sprawa. Dla zachodnich aliantów sojusz ze Stalinem był absolutną koniecznością. Potrzebowali go za wszelką cenę.

P.G. A czy jesteśmy w stanie ocenić, na ile zgubna, jak się potem okazało, polityka ustępstw wobec Stalina była efektem nie tylko chybionych kalkulacji politycznych, ale ludzkich błędów? Podczas spotkania w Jałcie Roosevelt był już śmiertelnie chory, brał dużo lekarstw, czasem sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, gdzie i po co się znajduje. Mylił pojęcia geograficzne, wygadywał głupstwa. Może gdyby był w pełni sił, udałoby się ugrać więcej?

N.D. Była to kwestia priorytetów, a nie indywidualnych błędów. Każdy kraj miał swoje priorytety. Dla Ameryki Polska była nieważna. Liczyło się coś innego. W lutym 1945 roku wojna w Europie została już prawie wygrana. III Rzesza dogorywała. Tymczasem Ameryka wciąż zmagała się z Japonią. Bomba atomowa nie była gotowa, Stany Zjednoczone nie miały wystarczająco silnej armii, by szybko zakończyć tę wojnę. A tylko na jednej małej wyspie – Okinawie – jeszcze przed konferencją jałtańską Amerykanie stracili 80 tys. żołnierzy! Szacowano, że frontalny atak na Wyspy Japońskie pochłonie milion amerykańskich ofiar. Na to żaden prezydent nie mógł się zgodzić. Jedynym sposobem pokonania Japonii bez takich strat było wciągnięcie do walki Armii Czerwonej. Roosevelt tylko o tym myślał w Jałcie.

P.G. Tymczasem Stalin znowu przechytrzył sojuszników. Zgodził się przystąpić do wojny z Japonią, ale dopiero 3 miesiące po zakończeniu wojny w Europie. W dodatku w zamian zażądał licznych zdobyczy terytorialnych w Azji, między innymi Wysp Kurylskich. W rezultacie wypowiedział Japonii wojnę tuż przed jej kapitulacją, a i tak dostał wszystko, co Roosevelt mu obiecał.

N.D. Wybuch bomby atomowej nad Hiroszimą zmienił układ sił. Ale w Jałcie, pół roku wcześniej, nie było jeszcze wiadomo, czy ta nowa broń rzeczywiście zadziała. Roosevelt chciał koniecznie zabezpieczyć amerykańskie interesy na Pacyfiku i dał Stalinowi wolną rękę w Europie Wschodniej.

P.G. Wynika z tego, że Polacy powinni mieć większe pretensje do Roosevelta, tymczasem, gdy w Polsce dyskutuje się o Jałcie, częściej krytykuje się Churchilla. Dlaczego?

N.D. Bo Polska była sojusznikiem Wielkiej Brytanii, a ze Stanami Zjednoczonymi nie łączył Polaków żaden układ. Dlatego Churchill miał bronić polskich interesów w negocjacjach Wielkiej Trójki. Polacy pokładali w nim wielkie nadzieje, które nie zostały spełnione. Tymczasem Churchill nie był wrogiem waszego kraju. Cenił Sikorskiego oraz wysiłek polskich żołnierzy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Polacy mają do niego tak wielkie pretensje za deklarację w sprawie granicy na linii Curzona. Z kolei Polacy nie rozumieli, że gdyby w kwestii polskiej Churchill zdał się na doradców, to sprawa byłaby przegrana, zanim ją jeszcze podniesiono. Otoczenie brytyjskiego premiera uważało, że Kresy Wschodnie nie są polskie i nigdy nie miały z Polską nic wspólnego.

P.G. A skąd to przekonanie?

N.D. A kto był wielkim sojusznikiem Anglii podczas I wojny światowej? – Rosja. Żadnych Polaków nie było wtedy na horyzoncie. Kiedy mówiło się o froncie wschodnim, to tylko z Rosjanami. Churchill był antybolszewicki i miał dużo kontaktów z uciekinierami z Rosji. Co oni mogli mu powiedzieć o Polsce? Przecież ci Rosjanie mieli o Polakach jeszcze gorsze zdanie niż Lenin! Dlaczego w 1920 roku Piłsudski nie zawarł pokoju na wschodzie? Bo carski generał Denikin nie chciał nawet słyszeć o niepodległości Polski! Natomiast Lenin zgodził się na państwo polskie. Była to śliska sprawa, ale z punktu widzenia Polaków carska emigracja była gorsza od Lenina.

P.G. To przerażające. Ekspertami w sprawach Polski byli emigranci z carskiej Rosji, którzy wolnej Polski nie chcieli, albo ludzie karmieni stalinowską propagandą, według której nasz kraj trzeba było okroić na wschodzie „do etnicznych granic”. Byliśmy przegrani niezależnie od tego, która z tych opcji wygra.

N.D. Trzeba zrozumieć dziedzictwo rozbiorów. Przytoczę pewien ważny szczegół. W British Library w British Museum jest olbrzymi indeks miast i miejscowości całego świata. Gdyby pół wieku temu ktoś szukał informacji o Lwowie, toby ich nie znalazł. Nawet dziś nie ma tam ukraińskiego Lwiwa. Jest natomiast Lemberg. Dlaczego? Bo kiedy w połowie XIX wieku ten indeks był tworzony, Lwów należał do Austrii. Od tego czasu miasto to funkcjonuje jako Lemberg. Wyobraźmy sobie teraz, że jest rok 1943 albo 1944 i że jakiś rządowy ekspert przygotowuje materiały dla swojego premiera. Idzie do słynnej biblioteki, żeby sprawdzić w źródłach, o co chodzi z tą Polską. Co znajduje? Austriacki Lemberg, sporo informacji w języku niemieckim i ani słowa o polskim punkcie widzenia. Doradcy do spraw Europy Wschodniej nie znali nawet języka polskiego, a co dopiero mówić o ukraińskim czy białoruskim. Swoją wiedzę czerpali z opracowań niemieckich albo carskich, preparowanych bez udziału Polski. Kraj ten nie istniał przez ponad sto lat. Nie było „sprawy polskiej”.

P.G. Może Polacy za mało mówili o krzywdzie jałtańskiej? Znalazłem informację, że kiedy 5 lipca 1945 roku państwa zachodnie przestały uznawać rząd polski w Londynie i w zamian uznały komunistyczny rząd Bieruta, część polskich oficerów na Zachodzie chciała wypowiedzieć aliantom posłuszeństwo. Zatopić polskie okręty, które mieli oddać komunistom. Może szkoda, że nie doszło do takiej demonstracji, może polski głos byłby wtedy lepiej słyszany?

N.D. Było już za późno. Rosjanie realizowali precyzyjnie przygotowany plan i już nic nie mogło ich powstrzymać. Rozgrywka Stalina była perfekcyjna. W czerwcu 1945 roku rząd Bieruta poleciał do Moskwy, by zostać oficjalnie uznanym przez ZSRR. W tym samym czasie trwał tam proces szesnastu przywódców Polski podziemnej. Sąd pokazowy, który ma udowodnić Zachodowi, że rząd londyński jest profaszystowski, a Armia Krajowa to nie są patrioci, tylko bandyci. I Zachód nie protestował. Znałem osobiście ludzi, którzy przebywali wtedy w Moskwie i obserwowali proces szesnastu. Z ich relacji wynika, że mogło dojść do cichej umowy między Stalinem a zachodnimi aliantami. W zamian za rezygnację z protestów Rosjanie zobowiązali się do rezygnacji z wymierzenia kar śmierci. To był rzeczywiście wyjątek, bo inni skazani wówczas w „procesach zdrajców” zostali zgładzeni. Z punktu widzenia Stalina polscy przywódcy podziemia zostali więc potraktowani łagodnie. Na początku lipca 1945 roku także państwa zachodnie uznały rząd Bieruta. Wszystko toczyło się po myśli Stalina.

P.G. Ale paradoksalnie ten sukces ZSRR szybko stał się przyczyną nowego konfliktu – zimnej wojny. Państwa Zachodu szybko zrozumiały, że Stalin nie zgodzi się na wolne wybory w krajach satelickich, a jego obietnice o demokracji i wolności w Europie Wschodniej są bez pokrycia. Jeszcze w Jałcie Roosevelt obiecywał wyjście amerykańskich wojsk z Europy w ciągu dwóch lat. Zostały w niej do dziś. To nie koniec skutków Jałty. Na Dalekim Wschodzie w wyniku ustępstw Roosevelta Chiny zostały opanowane przez partyzantów Mao Tse-tunga. W efekcie powstał podział na niepodległy Tajwan i komunistyczne Chiny kontynentalne. To z kolei doprowadziło do konfliktów w Korei i Wietnamie. Roosevelt, ubijając interes ze Stalinem, ocalił życie wielu amerykańskich żołnierzy, to fakt. Ale w efekcie tysiące innych Amerykanów zginęło potem w Azji.

N.D. To prawda, ale nie przeceniałbym roli Jałty. Jak mówiłem – podczas konferencji krymskiej zawarto tymczasowe porozumienie. Nowy porządek świata miał zostać ustalony na powojennej konferencji pokojowej. Zarówno w rządzie amerykańskim, jak i brytyjskim – i polskim także – działały specjalne komórki przygotowujące materiały oraz propozycje na to spotkanie. Do konferencji nie doszło, los świata potoczył się inaczej. Niektóre sprawy udało się Churchillowi obronić, na przykład Grecję ocalono przed rządami komunistów. Stało się tak, bo z imperialnego punktu widzenia było to ważne dla interesów brytyjskich w basenie Morza Śródziemnego.

P.G. Udało się też ochronić Hiszpanię. W pewnym momencie Stalin sugerował zorganizowanie wspólnej „bratniej pomocy”, która miała rozprawić się z „hiszpańskim faszyzmem”. Zachód na to nie poszedł. Zmuszono Armię Czerwoną do wycofania się z Iranu. Szkoda, że nie z Polski.

N.D. Wracamy do tego, co było ważne dla Zachodu – Zachód! We Francji i Włoszech działały silne organizacje komunistyczne. Stalin doskonale o tym wiedział. Ale częścią cichej umowy między mocarstwami było ustalenie, że jeśli Rosja nie zbuntuje komunistów we Francji i Włoszech, to Zachód nie będzie popierał swoich ludzi w Polsce. Zachodnie rządy bały się komunistycznego buntu w całej Europie. Na liście ich priorytetów sprawa polska była bardzo nisko. Polskie pozycje – nie do obrony. 

P.G. A gdybyśmy pospekulowali na temat, jak być mogło.

N.D. Proszę bardzo.

P.G. Wyobraźmy sobie: wojska amerykańskie, brytyjskie i polskie (a nie radzieckie) wkraczają na ulice Budapesztu, Pragi, Warszawy. W 1942 roku generał Sikorski proponował uderzenie okrążające Niemcy – przez Bałkany, Wiedeń, a potem Polskę. W 1943 roku w Teheranie Churchill lansował koncepcję uderzenia w „miękkie podbrzusze Europy” – właśnie przez Jugosławię. Chciał odciąć Niemców od rumuńskiej ropy i wyzwolić Europę Środkową. Stalin się na to nie zgodził. Jeszcze w 1945 roku w amerykańskim dowództwie byli zwolennicy uderzenia przez północne Niemcy – aż do Berlina i dalej, do Polski. Tak być mogło, ale się nie stało. Dlaczego?

N.D. W 1945 roku było za późno, by ruszyć na odsiecz Polsce, bo Armia Czerwona już wcześniej znalazła się na jej terenie. Co do uderzenia w „miękkie podbrzusze” Europy, to była to brytyjska koncepcja pochodząca jeszcze z czasów I wojny światowej. Właśnie wtedy forsowano strategię uderzenia na Niemcy i Austrię przez Dardanele oraz półwysep Gallipoli. Stalin doskonale znał te plany. Ale nie chciał wpuścić zachodnich aliantów na Bałkany. I tu znów pojawia się sprawa Polski – latem 1944 roku Armia Czerwona stała u wrót Warszawy. 8 sierpnia Rokossowski i Żukow przygotowywali plan wyzwolenia polskiej stolicy, a potem szybkiego marszu na Berlin. Nie wiemy, dlaczego Stalin odrzucił te koncepcje. Zamiast tego rozkazał uderzyć na Rumunię, Bułgarię – właśnie w „miękkie podbrzusze Europy”. To był jego strategiczny wybór: czy maszerować na Berlin i mieć kłopoty z Polakami, Warszawą rządzoną przez Armię Krajową, czy też poczekać, a tymczasem opanować Bałkany i nie pozwolić Churchillowi na zrealizowanie koncepcji brytyjskiej. Stalin nie wiedział wtedy, co wybrać, wiedział natomiast, że ma dużo czasu. Wojska alianckie były jeszcze w Normandii, czyli bardzo daleko. Armia Czerwona stała na linii Wisły. I Stalin podjął wreszcie najlepszą dla siebie decyzję.

P.G. Jaka była ocena Jałty na Zachodzie? Czy rozumiano, dlaczego Polska ma tak wielkie pretensje wobec Stalina?

N.D. Sympatycy Polaków byli nieliczni. Nie chodzi tu tylko o Polskę, ale także o kraje bałtyckie, całą strefę dominacji sowieckiej. Dla większości Brytyjczyków i Amerykanów ta część Europy była nieznana, psychicznie bardzo daleka, jakby „nie nasza”. Mniej ważna niż inne. W 1945 roku wszyscy myśleli jedynie o pokonaniu Hitlera. Jeśli Jałta przybliżała osiągnięcie tego celu – wspaniale. Jeśli działo się to kosztem interesów jakichś państw i narodów – trudno.

P.G. Czyli Zachód nie wyciągnął wniosków z tej lekcji. Mija właśnie 60 lat od konferencji jałtańskiej i zakończenia wojny. Rosja hucznie świętuje tę rocznicę, zaprasza głowy państw, podkreśla własny wkład w zwycięstwo nad faszyzmem. I jednocześnie prowokuje Polskę oraz inne kraje naszego regionu. Ogłasza, że kto nie przyjedzie 9 maja do Moskwy, ten faszysta i sojusznik Hitlera. A zachodnia Europa milczy. Parlament Europejski odmówił przyjęcia deklaracji w sprawie Katynia, a kilka dni później uczcił pamięć ofiar terrorystycznego zamachu w Madrycie. Tak sobie złośliwie pomyślałem, że może gdyby polscy oficerowie w Katyniu zostali zabici nie przez Rosjan, tylko islamskich terrorystów, to świat by o nich pamiętał. Nie pachnie to Panu takim jałtańskim rozumieniem świata? Nieważne, że Stalin był masowym mordercą i zniewolił pół Europy, ważne, że walczył z Hitlerem?

N.D. Dochodzimy tu do kluczowej sprawy. Po II wojnie światowej w polityce międzynarodowej zwyciężył, jak ja to nazywam, „aliancki schemat historii”. W tym schemacie połączyły się dwa przekonania. Po pierwsze, dialektyka sowiecka, mówiąca, że Związek Radziecki jest wspaniały, jedynym zagrożeniem dla wolnego świata jest Hitler i faszyzm, a każdy, kto nie pomaga dobremu ZSRR, jest zły. Druga dialektyka, purytańska, anglo-amerykańska, mówi, że skoro złem jest Hitler i faszyzm, to automatycznie każdy, kto walczy z Hitlerem, stoi po stronie dobra. Dlaczego Roosevelt uważał Stalina za dobrego przyjaciela? Bo w jego oczach Stalin był kowbojem w białym kapeluszu. Przyjacielem demokracji. Niestety, ta naiwna, czarno-biała wizja świata doskonale pasowała do dialektyki komunistycznej. Tak narodziła się ideologia „antyfaszystowska”: każdy, kto walczy z faszyzmem, jest dobry. Skoro wielki Związek Radziecki walczy z faszyzmem, każdy, kto kwestionuje jego motywy, musi być faszystą. Dlaczego nikt z historyków zachodnich po drugiej wojnie światowej nie kwestionował interpretacji sowieckiej? Bo ten mechanizm działał wtedy i później.

P.G. Polska przegrała II wojnę światową. Straciła część terytorium, poniosła olbrzymie straty w ludziach. Utraciła niepodległość i została zniewolona przez Związek Radziecki. Czy w takim razie przedstawiciele polskiego rządu powinni świętować w Moskwie rocznicę zakończenia wojny? Przecież z naszego punktu widzenia jednego okupanta zastąpił wtedy drugi.

N.D. Myślę, że tak. Ale powinni jasno tam powiedzieć, że nie można patrzeć na II wojnę światową jak na czarno-biały obrazek. W czasach II wojny światowej nie było dwóch potęg na świecie, lecz trzy: faszyzm, komunizm i demokracja. I że ze starcia tych trzech sił Polska wyszła przegrana. Na koniec chciałbym jeszcze raz podkreślić – tak naprawdę klęska waszego kraju jest dziedzictwem zaborów. Przez długi czas Polska po prostu nie istniała. Przez cały XIX wiek encyklopedie i atlasy nie wspominały o niej nawet słowem. Teraz Polska nadrabia to, co straciła nie przez ostatnie kilkadziesiąt, tylko 250 lat. Jałta była skutkiem wydarzeń dużo, dużo wcześniejszych.

Wiedza i Życie

WiŻ 05/2005